blue - masz bardzo dużo racji. Tylko, że widzisz, Ty jesteś tutaj, szukasz rozwiązań, starasz się poznać i zrozumieć problem, robisz też wiele dla siebie. Dla mojego męża byłam po prostu świrem, wariatką chorą psychicznie. Błagałam go o wspólną terapię małżeńską, tłumaczyłam, że to ma się odbyć ze względu na mnie, nie na niego... Zaczęłam sama to mnie straszył, że on pogada z moim lekarzem, ja na to: jak najbardziej!!!!!!! Nigdy nie poszedł.... Jak pisał pozew rozwodowy to ukradł mi ulotkę od leków i opisał wszystkie możliwe objawy, któych nawet nigdy nie miałam. Rozumiem, że go to wszystko przerosło, nie mam prawa go obwiniać ale mimo wszystko żal mi, że nie spróbował zrozumieć...pójść chociaż raz ze mną do lekarza...na terapię.
Z tego co piszesz blue - on nie chce, nie czuje potrzeby, żeby coś zmienić, to dobrze nie rokuje. Wszystko zależy od tego, czy jeszcze jest coś między Wami, miłość, namiętność, ile jest tych dobrych chwil?? Może jednak jakaś wspólna terapia? Ja też np. proponowałam spotkanie z przyjacielem, takim dobrym, przy którym każde z nas opowiedziałoby o tym co przeżywa, z jego punktu widzenia. blue - może jednak zdarzy się cud???
Aha - Goszko - nie jesteś potworem, nie myśl tak o sobie, bo choć wiele nas łączy to jednak każdy przypadek jest indywidualny. Na pewno są dobre rzeczy i chwile, które dajesz swojemu partnerowi, przecież jest jeszcze z Tobą i jak piszesz stara się zrozumieć. Trzeba tyko, żeby bilans złego i dobrego wyszedł kiedyś na plus dla dobrego.
Nie jestem filozofem, nie umiem gładko pisać (umysł wysoce ścisły) ale tak to właśnie widzę. Dla Ciebie
Adamo - co u Ciebie????