Problem z odpowiedzialnością

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Problem z odpowiedzialnością

Postprzez Maui » 5 wrz 2011, o 15:48

Dziś dostałam kolejnego maila z cyklu "Nie ufam ci już". Zabolało jak cholera i trudno mi się pozbierać w pracy.

Od jakiegoś czasu zauważyłam, że sama pakuję się w kłopoty i to dość świadomie - wiem, że jak powiem drugiej osobie coś co powiedziała mi inna, to jest złe - ale i tak to mówię. Bo wiem, że lepiej wypadnę w oczach tej drugiej. Zawsze ceniłam sobie szczerość i uczciwość. Probowałam zachować takie pozory, być taka. Ale chyba nie umiem być do końca fair wobec ludzi. Za bardzo zależy mi na ich akceptacji, na tym co o mnie w danej chwili myślą, niż na tym co powinno się racjonalnie w danej chwili zrobić.

Ale to nie jest problem tylko z tym. Moje podejście do odpowiedzialności jest skrajne. Albo nie umiem przyjąć krytyki - kłamię, kręcę, zwalam na coś/kogoś innego winę, albo od razu pakuję się w totalne poczucie winy, przepraszam za to że żyję, płaczę. Czuję się jak zły człowiek. Mimo, że nigdy nie chciałam być zła. Nie umiem podchodzić dojrzale do swoich błędów, wyciągać wnioski, a potem błędów nie powtarzać. Jedynym wnioskiem jaki wyciągam jest taki, że jestem złym człowiekiem i że powinnam wziąć się w garść, bo stracę wszystko co mam. Niestety błędy powtarzam znowu. Kolejne, nowe, stare, inne, znane.

Czuję, że okłamuję wszystkich naokoło. Że okłamuję siebie. Ale nie wiem czy umiem żyć w prawdzie. To wszystko jest dla mnie wirtualne i niezrozumiałe. Nawet jak z facetem się pokłócę, to najpierw go atakuję, a potem wpadam w histerię i nie mogę przestać płakac myśląc o swoich kategorycznych błędach.

I nawet nie mam z kim o tym pogadać. Co powiem? Że nie umiem być uczciwa? Wiadomo, że nikt mnie nie pogłaska po głowie.

Czy terapia sprawi, że przestanę być złym człowiekiem? Tymbardziej przytłacza mnie fakt, że podobno wzbudzam zaufanie, że ludzie we mnie wierzą. Przytłacza mnie to, bo wiem, że ich zawiodę i nie chcę, żeby ktokolwiek mi ufał. Tak jest bezpieczniej. I lepiej dla mnie - bo fakt, ze tracę kogoś, czyjeś zaufanie jest dla mnie druzgocący.

Kiedyś taka nie byłam. Byłam lojalna i uczciwa do bólu. Nie wiem dlaczego nagle zaczęłam być hipokrytką. Moje wartości stały się tylko teorią. A ja naprawdę chciałabym żyć wg tego, w co wierzę i co szanuję. A mam wrażenie, że nie potrafię. Nie sądziłam, że to stanie się dla mnie takie trudne.

Coraz częściej chce mi się płakać. Moje zachowanie staje się coraz mniej racjonalne i nawet mój facet przestaje mnie rozumieć. Po raz kolejny w życiu mam obawę ,że wariuję.

I nawet nie potrafię określić czego potrzebuję i jakich reakcji potrzebuję teraz od innych.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Problem z odpowiedzialnością

Postprzez imprecha » 7 wrz 2011, o 11:32

Odpowiedzialność ,poczucie obowiązku....to mogą być też kajdany....mimo ich pozytywnej wymowy
imprecha
 

Re: Problem z odpowiedzialnością

Postprzez Maui » 8 wrz 2011, o 12:46

Tyle, że dziwi mnie to, bo nie miałam wcześniej z tym problemów. Dopiero od jakiegoś roku zauważam te niepokojące objawy... I zawsze starałam się być odpowiedzialna, sumienna, szczera - udawało mi się to, ale jakoś ostatnio nie potrafię. A obiektywnie rzecz biorąc sytuacja mi się poprawiła - wyprowadziłam się z domu, mieszkam z facetem, z którym jestem w szczęśliwym związku, dobrze sobie radzę na studiach. A zaczyna wyłazić ze mnie zło.
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Problem z odpowiedzialnością

Postprzez Abssinth » 8 wrz 2011, o 12:48

a czy to nie jest tak, ze problemy sie 'skonczyly' , a Ty jakos podswiadomie probujesz je znowu wprowadzic w swoje zycie?

jakos tak w poczuciu, ze 'ktos musi robic jazdy, a skoro nikt mi ich nie robi, to ja porobie'?

nie wiem, na ile to moze byc swiadome
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Re: Problem z odpowiedzialnością

Postprzez Orm Embar » 8 wrz 2011, o 22:02

Witaj,

Jak widzę wpisy ludzi, którzy odkrywają w sobie "zło", to nie wiem czy popadać w zadumę czy też roześmiać się głośno (uwaga!!! - "roześmiać się", a nie "naśmiewać się z kogoś", słów używam w tym przypadku bardzo świadomie).

Nie wiem kto pakuje nam do głowy taki dziwny pomysł, że mamy w sobie "zło". Może opacznie rozumiane chrześcijaństwo? Może neurotyczne katechetki? A może głupia pani od polskiego? Nie wiem, ale smutne jest to, że ludzie sobie w głowach hodują takie myśli. Rozumiem je - sam jako dziecko przez moment byłem prawie pewien, że jestem dzieckiem Szatana - ale to właśnie często takie podejście jest źródłem wielu problemów.

Nikt Ci tutaj pewnie przyczyn nie ustali dlaczego akurat teraz masz takie problemy, bo to dość trudna diagnoza. Jeżeli wcześniej żyłaś w domu dysfunkcyjnym, mogłaś przejąć rolę kogoś, kto utrzymuje na swoich barkach cały ten bajzel i dlatego musi być bardzo odpowiedzialny. Jeżeli wyszłaś z tej patologii, może Ci teraz "wyłazić" wszystko to, czego nie mogłaś wyrazić przez lata. Gdyby mechanizm wyglądał tak jak opisałem, byłby to dość częsty schemat. To smutne, ale tak niestety często bywa.

Nie czytywałem za dużo Twoich postów - przypomnij mi, jesteś DDA lub z jakiegoś lekko pokręconego ;-) domu?

W moim przypadku przy podobnych problemach zadziałało po pierwsze uczenie się bycia swoim najlepszym przyjacielem, a po drugie mozolne uczenie się rzetelności. :-) Ale także np. niezależności od opinii innych ludzi, pewien stan "nieliczenia się" z tym, co o mnie myślą.

Skrobnę więcej, ale machnij mi info z jakiego Ty domu jesteś słoneczko :-)

papa!

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Re: Problem z odpowiedzialnością

Postprzez Maui » 13 wrz 2011, o 12:05

Abbsinth, nie wiem ile z moich problemów życiowych „niższego kalibru” są nadal aktualne, a które są tylko wywleczone przeze mnie. Nie umiem tego ocenić  Za to problemy rodzinne i osobiste są nadal.

Orm, to „zło” to moje ogólne stwierdzenie tego, że zaczynam krzywdzic ludzi – kłamac, oszukiwać ich, z dnia na dzień zrywać kontakty, a wcale tego nie chcę mimo wszystko.

Napiszę pokrótce jak wyglądała moja przeszłość i jak wygląda teraźniejszość. Owszem, pochodzę z rodziny dysfunkcyjnej. W wieku 10 lat uświadomiłam sobie, że w moim domu jest problem alkoholowy. U mamy, taty i starszego brata. Teraz mam lat 22.

Ojciec: alkoholik, z głeboką depresją, od 9 lat chory nieuleczalnie na stwardnienie rozsiane i z ostatnio stwierdzoną żółtaczką. Odkąd zaczęłam dojrzewać stał się wobec mnie chłodny i zimny. Bardzo mi go brakuje.

Mama: alkoholiczka, znerwicowana histeryczka, pedantka, DDA, po dwóch próbach samobójczych. To ona zawsze była/jest tą, która się awanturuje, wyzywa, szantażuje, krzyczy. Nie umiem jej szanować i drażni mnie sama jej obecność.

Brat: alkoholik, z komornikiem na plecach. Na szczęście wyjechał w końcu z domu rodzinnego i mimo, ze ledwo wiąże koniec z końcem, to jakoś sobie żyje na swoim. Z moją pomocą – swojego czasu pożyczyłam mu bardzo dużo pieniędzy. Mimo, iż wiem, że to mój brat i powinno się mu pomagać, to niestety przez to np. nie zrobiłam prawa jazdy (brak pieniędzy) i mam do siebie o to żal. Jest synem mamy z jej pierwszego małżeństwa, mój ojciec go bardzo nie lubi, wiele razy go wyrzucał z domu.

Reszta rodziny: od strony taty mam kontakt tylko z babcią, która nie wie o alkoholizmie i z siostrą taty, która wspiera mnie, szczególnie finansowo. Mój dziadek wyrzekł się mojego taty, kiedy chciał ożenić się z moją mamą – matką z dzieckiem. Więc dziadka nie znam, choć żyje i mieszka nawet niedaleko nas. Od strony mamy: z dziadkami nie miałam dużego kontaktu, bo mama się ciągle z nimi kłóciła. Mam teraz wyrzuty sumienia, bo babcia już nie zyje, a była naprawdę dobrą kobietą. Dziadek to stary alkoholik. Z rodzeństwem mamy też nie ma kontaktu – ciocia wyprowadziła się na drugi koniec Polski, a wujek realizuje się jako bandyta i złodziej.

Ze znajomymi rodzice urwali wszelki kontakt.

Jeżeli chodzi o mnie to uratowała mnie działalność w wolontariacie – tam od podstawówki miałam znajomych, tam miałam przyjaciół, autorytety. Działam tam do dzisiaj. Choć niestety ze skutkami – uzależniłam się, ta działalność stała się moim życiem i nie jestem w stanie z tego zrezygnować, choć jest to tez dla mnie źródłem stresów (za bardzo przeżywam wszystko, co się tam dzieje).

W podstawówce byłam prymuską. W gimnazjum też się źle nie uczyłam, chociaz stałam się szarą myszą. Nigdy nie byłam przebojowa, a wtedy nikt mnie nie lubił w klasie, siedziałam sama w ławce. Miałam tylko chłopaka – narkomana, z którym męczyłam się 3 lata. Nie mam z nim kontaktu odkąd wyszedł z aresztu. W liceum zaczęły się schody w nauce. Wagary, lęki przed ludźmi i ledwo dopuścili mnie do matury. Nie dostałam się na wymarzoną psychologię, ale na szczęście – wyjechałam z domu na studia do innego miasta. Teraz 3 lata studiów przeszły bardzo pomyślnie – z najlepszą średnią na roku i obroną na piątkę. Przeniosłam się na inny, lepszy uniwersytet do innego miasta, żeby robić od tego roku magisterkę. I dostałam pierwszą w życiu pracę (na razie na wakacje).

W trakcie liceum poznałam faceta 17 lat starszego. Zastępował mi ojca. Ale był tez moim pierwszym partnerem seksualnym. Facet po rozwodzie. Niestety po oczarowaniu mnie swoją osobą okazał się draniem – wyzwiska, zmuszanie do rożnych form seksualnych, uderzenie, odrzucanie, zdrady. Ale zdążyłam się uzależnić od niego. Najdłużej nie miałam z nim kontaktu 3 miesiące. Było ciężko, bo nie mogłam spać, jeść nie mając z nim kontaktu. Więc zawsze wracałam. Teraz kontakt jest sporadyczny, ale jest. Nie mam siły na walkę z tym. Poddałam się – przyznaję. Od roku jestem w związku z facetem, z którym jestem szczęśliwa – dobrze mnie traktuje, dba o mnie. Od 2 miesiecy mieszkamy razem. Planujemy wspólne życie. On sam ma problemy – zaburzenia depresyjno-lękowe, ale zapisał się ostatnio na psychoterapię, żeby to pokonać.

Jeżeli chodzi o moją terapię, to podjęłam ją na początku studiów. Najpierw indywidualną. Ze 3 razy ją rzucałam. Nie wiem czemu, nie umiałam jej długo utrzymać. Po 1,5 roku przestałam chodzić. Po drodze zaczęłam tez grupową. Niestety zrezygnowałam po miesiącu – nie wiem czemu, po prostu. Teraz chcę wrócić znowu na jedną i na drugą. Jak tylko będę mieć ulożony plan zajęć to rozejrzę się w Warszawie nad terapią.

To tyle mojej historii…
Maui
 
Posty: 200
Dołączył(a): 27 lip 2007, o 17:12

Re: Problem z odpowiedzialnością

Postprzez Abssinth » 13 wrz 2011, o 13:04

Mimo, iż wiem, że to mój brat i powinno się mu pomagać


nie.
nie powinno sie pomagac komus, kto wykorzystuje, oszukuje...
nie powinno sie ZWLASZCZA pomagac komus takiemu ze szkoda dla siebie.

zauwazylam, ze w zwiazkach czy rodzinach dysfunkcyjnych bardzo podkresla sie role zobowiazania do pomagania, zobowiazania do poswiecania sie...przy czym najczesciej podkreslaja te role osoby, ktore chca tej pomocy. Wydaje mi sie to straszna manipulacja, majaca na celu 'uwiazanie' tej osoby, ktorej sie powodzi w jakis sposob lepiej, do wydawania WLASNYCH ciezko zarobionych pieniedzy, spedzania WLASNEGO czasu na pomoc komus, kto SAM sie doprowadzil do stanu, gdzie ten ktos sam nie moze spelnic wlasnych zachcianek...

i z takiego wychowania potem sie biora wlasnie ludzie (zwykle kobiety, bo to one najczesciej sa ustawione w roli 'pomagacza') wchodzacy w zwiazki, gdzie czeka je kolejne wykorzystywanie, kolejne poswiecanie sie, kolejne rezygnowanie z swoich planow i zasad na rzecz kogos innego.

przytulam Cie mocno, Maui...zycze zdrowia i wytrwania w pracy nad soba.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 5 gości