taki wielki-mały smutek samotności

Dorosłe Dzieci Alkoholików.

taki wielki-mały smutek samotności

Postprzez felicity » 21 wrz 2007, o 23:52

Dziś chce napisać o tym jak trudno jest się przełamać, aby otworzyć się na miłość- mi osobie DDA. Czuje się samotna, przyznaje się do tego otwarcie. Okłamywałam się, że świetnie sobie z tym radzę, ale jest inaczej.

I jest mi z tym źle.

Dużo zrobiłam w swoim życiu, bardzo się zmieniłam jak cofnę się w tył, ale mam w sobie jakiś smutek że tak to układa się w moim życiu, że od kilku lat nie jestem z nikim w związku. Już nie pamiętam jak to jest zasypiać z kims, mówić "nasze", włóczyć się razem i robić wspólnie jakieś szaleństwa.

W dzieciństwie bałam się miłości i uczuć, zawsze mnie to bardzo dużo kosztowało, ale od kilku lat jestem inną osoba i nawet nie wiem jaka byłabym na nowo z kimś. Teraz też się boję, ale tego że przegram swoje życie, że nic już mnie nie zaskoczy, że czas życia w pojedynkę tak mnie wykoślawił, że już ominęły mnie szansy i nie wiem czy jest na co czekać.

Często myślę, że gdyby nie ten przeklęty alkoholizm ojca to dziś byłoby inaczej.
Mam 30 lat i tak mało dobrych przeżyć. Dotarcie do tego miejsca w którym jestem to był ogromny wysiłek i brak mi koncepcji na to co dalej. I drażni mnie pojęcie SINGIEL bo to nie jest mój wybór. Wiem to. Życie z pijusem zniekształciło mi obraz, żeby przetrwać stwardniałam a teraz to wszystko puszcza. Napatrzyłam się na rozpad mojej rodziny, szarpanie moich rodziców i obudowałam szczelnie a teraz robią się prześwity i wbija się potrzeba bycia z kimś.
Moja praca zawodowo wiąże się z dziećmi i one uaktywniają tą naturalną potrzebę chęci ich posiadania. Ciagle jestem poza okręgiem, drugoplanową postacią. Jak oglądam zdjęcia koleżanek ze ślubów to nawet nie czuje zazdrości tylko mam takie cholerne poczucie, że oni doświadczają czegoś co jest dla mnie czymś czego nie mogę nawet posmakować, jak lizanie loda przez szybę.
Tracę wiarę w moja przyszłość.

Widzę w sobie niedoskonałości, czytałam mnóstwo książek psychologicznych o tych toksycznych relacjach i mimo to chciałabym poczuć siłę zaangażowania,przywiązania i poczucia bliskości, choć sama nie mam przekonania czy potrafię.
Pewnie że mam opór aby wpakować się w jakąś chora relację, ale czas ucieka a ja żadnych dokonań.
I coś się we mnie załamuje, że za późno, że pocieszam się pustą nadzieją jak głupiutka blondynka.
Po pracy inni spieszą się do domów,rodzin, swoich radości, kłopotów i obowiązków a ja nie mam do czego, do kogo…
:(
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31

Postprzez lukasz24 » 24 wrz 2007, o 11:31

Masz pełne prawo do miłości,akceptacji-i wierz mi nie podawaj się........
Chociaż nie jestem DDA-to wiem że taka pustka potrafi dobijać........
Zaznałem czegoś takiego-wiem że powrót do domu gidze
czekają puste 4 ściany i chęć wycia sprawia że jest ból czasem
nie do zniesienia........
Wiem że to co powiem będzie brzmiało jak absurd-ale powtórzę
zdanie które mi kiedyś powiedziała przyjaciółka-Na każdego przyjdzie
czas i pora-wiem że nie jest łatwo ci zaufać-a i nie ufasz zapewne
nawet sobie samej-dlatego jeśli pojawi się ta osoba-ta przy
której będziesz sie czuła kochana i bezpieczna-wtedy myślę że warto
zaryzykować-wiesz...to może trochę potrwać-ale rany może się
leczą-ale da sie je zaleczyć-myślę że dobrym wyjściem byłaby
rozmowa o tym z terapeutą(wiem to trudne otworzyć się aż tak-ale
czasem takie powolne wyrzucanie bólu daje rezultaty).........
życzę cię powodzenia w walce o to by kochać,być kochaną....
lukasz24
 
Posty: 39
Dołączył(a): 28 cze 2007, o 21:05

Postprzez Miriam » 24 wrz 2007, o 15:37

Felicity, tak jak napisal Lukasz - na kazdego przyjdzie czas. Na innych wczesniej, na innych pozniej. Jestem kilka lat mlodsza od Ciebie, w moim zyciu tez byl czas, kiedy bylam dlugo sama, kolezanki byly w zwiazkach, kolejnych i kolejnych. Krecili sie kolo mnie rozni faceci, ale zadnemu nie potrafilam albo raczej nie chcialam zaufac. Ale przyszla przyszla kolej na mnie, jestem z moim facetem juz kilka lat i jest super. Warto bylo czekac...

Nie pograzaj sie w Swojej samotnosci, staraj sie duzo spotykac z innymi ludzmi, wychodzic , znalezc jakas pasje, zainteresowanie. Brzmi moze i banalnie, ale tak z dnia na dzien nie przestaniesz sie czuc samotna jesli cos z tym nie zrobisz.

Zycze duzo pogody ducha !!
Miriam
 
Posty: 143
Dołączył(a): 17 cze 2007, o 19:27

UDA SIĘ

Postprzez marion » 26 wrz 2007, o 17:49

CZYTAM CIĘ I ROZUMIEM WSZYSTKO. MIMO, ŻE MOJA KILKULETNIA SAMOTNOŚĆ WIĄŻĘ SIE Z INNA PRZYCZYNĄ - ROZWODEM. ALE OBJAWY MAM TE SAME. OD DWÓCH MIESIĘCY WIEM, ŻE NIE JEST ZA PÓŹNO. DOTĄD TEŻ MIAŁAM WRAŻENIE, ŻE CZAS UCIEKA, WSZYSCY OBOK MAJĄ RODZINY, JA NIC, POZA DRASTYCZNĄ PRZESZŁOŚCIĄ. TEZ POŚWIĘCIŁAM SIĘ PRACY Z DZIEĆMI.MOJA SAMOTNOŚĆ BYŁA WSZYSTKIM, CO MNIE OTACZAŁO. SPAŁAM. ALE ON MNIE OBUDZIŁ. ZNAJDZIE I CIEBIE :)
marion
 
Posty: 2
Dołączył(a): 20 wrz 2007, o 00:17
Lokalizacja: woj. warmińsko - mazurskie

Postprzez felicity » 14 paź 2007, o 11:36

[color=red][size=9]---------- 09:01 14.10.2007 ----------[/size][/color]

dzięki za wpisy :?

[color=red][size=9]---------- 09:36 ----------[/size][/color]

Zaczyna do mnie docierać jak mocno afiszowałam się z tym, że świetnie czuje się sama. Tyle o tym mówiłam, aż sam uznałam to za prawdę.
Boję się tego, że jak zacznę pragnąć tego bycia z kimś to zmarnuję czas na czekanie i będę czuć się jeszcze gorzej. Boję się tym niespełnionych marzeń.
I trudno jest mi rozmawiać o tym z moimi znajomymi, bo większość to mężatki i to jest jak rozmowa najedzonego z głodnym. Niby potakują i współczują ale to tak na chwilę, zresztą najlepsze jest to, że ja od nich tego nie oczekuję wcale.
Czasem myślę, że ja mam w sobie jakiś defekt.
Pracuję z dziećmi i widzę jak rodzą się pokusy, jak budzą się uczucia, jak doświadczam wzruszeń i takiej zwykłej radości. I to mi ciąży. Czasem do tego stopnia, że jakby nadarzyła się okazja to by odeszła z tej pracy, choć jak widzę coraz mocniej się związuję, mimo racjonalnych argumentów.

Niby nie myślę, angażuję się w wiele rzeczy ale jak siedzimy z dziewczynami to łapię się na tym, że „kurcze na wszystkie siedzące to tylko ja jestem sama” jedna mężatka, druga, trzecia, tamta narzeczona. Kiedyś z tą presją społeczną radziłam sobie bardzo dobrze i w środku i na zewnątrz, a teraz tylko na zewnątrz.

Nie chodzę na śluby, unikam miejsc w które trzeba iść z partnerem, bo go nie mam i czuję się bardzo skrępowana, nie na miejscu, z boku.
I tym samym podkopuję wiarę w siebie, bo może ja nie podobam się mężczyznom, może we mnie nie ma nic takiego co by im się podobało, może ich odpycham swoją innością. Sama nie wiem. Znajomi mi mówili i Noe osoby które poznaję, że jestem indywidualistką, że taka nietuzinkowa i już wiem, że nie chce być taka odmienna, wole być już bardziej szarawa i powszechna niż się wyróżniać i mieć takie zwyczajne życie, pogodnej kobietki wśród ludzi niż gryźć się w tej oryginalności sama…

I co ciekawe drażnili mnie kiedyś ludzie, którzy tak gadali, miałam wrażenie że się nad sobą użalają, tacy słabeusze, a teraz wiem, że faktycznie można się czuć tak samotnym i tak pustym…
I nie chodzi mi o wielki romantyzm, kwiaty i inne cuda ale o taką życzliwą osobę, która jest tak po prostu.
Jak o tym więcej piszę, głębiej dotykam to robi mi się coraz bardziej smutno.

I jeszcze zastanawia mnie fakt takiego łątwego wchodzenia w relację ze starszymi mężczynami, brak ojca ciągnie się za mną cholernie i chciałąbym zgubić ten ogon raz na zawsze! :cry:
Avatar użytkownika
felicity
 
Posty: 397
Dołączył(a): 28 lip 2007, o 23:31


Powrót do DDA

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 27 gości

cron