Mam cudownego faceta - jest czuły, troskliwy, zapatrzony we mnie jak w obrazek, pomagający w domu i wspaniały jako ojciec dla mojej córki z byłego małżeństwa. Czemu nie umiem siè tym cieszyć? Czemu siè bojè, że to tylko sen a ja siè obudzę? Początkowo byliśmy przyjaciółmi, wiedziałam o nim najczarniejsze rzeczy, nigdy nie złapałam go na kłamstwie ani nielojalności.
Jakoś tak ostatnio zwierzył się, że pisała do niego kobieta z którą łączył go tylko seks i że nie zareagował, bo to tylko "niechlubna przeszłoßć o której chce zapomnieć".
Wiem że jestem jedyna, traktuje mnie jak wyśnioną kobietę swojego życia, ale mi się coś w głowie poprzestawiało... Ciągle wszczynam kłótnie o jego przeszłość, choć ze łzami w oczach prosi mnie żebym do tego nie wracała. Że to był etap przejściowy po rozwodzie, kiedy bał się zaangażowania emocjonalnego, więc chadzał do klubów dla swingersów lub umawiał się tylko na kilka randek. Tak, był łajdakiem i wie że ja nie pochwalam tego etapu jego życia...mimo to opowiedział mi o tym, żebym dowiedziała się z jego ust a nie z zewnątrz. Teraz jest mój i dla mnie.
Czemu więc nie umiem wyluzować? Czemu czasem kochając się z nim wyobrażam sobie z iloma robił to wcześniej? Powtarza, że nikt nie jest białą kartą ze mną włącznie, a jednak...
Mój umysł zabija mnie i tę miłość.