Mam 31 lat. jestem żoną od 9 i matką od 8 lat. poznaliśmy się 15 lat temu. dziewczyna z "kościoła" bardzo zakochana w Bogu i chłopak z pod "przystanku" troche łobuz, ale cudowny. byłam podobno dla tego "ratunkiem". ślub, dziecko, zaczeły sie problemy, ale przyjaciele pomogli daliśmy rade i żyliśmy dalej. postanowiliśmy się budować, ja miałam swoją działkę, wzieliśmy kredyt hipoteczny i RUSZYŁO! najpierw szczescie nieopisane, potem zaczął znikać, potem ukrywac telefon, nieobecny, zamknięty w sobie, wracał "z budowy" czasem bywało nawet o 4 rano, w niedziele "czas dla nas" spał cały dzien wykończony. zaczełam powoli dostrzegac dziwne rzeczy: nadmiar pożeranych słodyczy, gadatliwość, brak efektów jakiejkolwiek pracy, znikające pieniądze....rozmowa była krótka. usłuszałam: spier...aj. płakałam błagałam prosiłam, straszyłam, usłyszałam ponownie to samo. spakowałam się wróciłam do rodziców z nadzieją że nim wstrzasnę, że sie opamieta. usłyszałam: Spier....
od teściowej usłyszałam ze ja go do tego doprowadziłąm, że to wszytsko moja wina.
zostałam sama z moją córką, o którą mąż nawet nie zapytał. muszę sprzedac dom, który był mom najwieekszym marzeniem, jesli tego nie zrobie zniszczą mnie długi, nie mam nic. skończyło się dla mnie życie, straciłam kogos kto był dla mnie jak Bóg - wszystkim.
i ciągle myślę tylko o tym czy on mnie naprawde nigdy nie kochał? czy pozbęde się kiedys tego uczucia bycia winnym i jednocześnie nikim, nic nie wartym czymś.....