Kochani postaram się napisać moją historię od początku do końca – zdarzenia z mojego życia gdy nie byłam jeszcze w związku z D i 2,5 roku kiedy byliśmy razem.
Zawsze byłam przesadnie wrażliwą osobą. Szukałam akceptacji i nie mogłam się pogodzić z faktem ze ktoś mnie nie toleruje. Długo byłam sama… no może 20 lat bez partnera, nie jest niczym nadzwyczajnym bo przecież dorosłe życie dopiero się zaczyna, ale dla mnie ciągnęło się to niemiłosiernie. Od wczesnych lat (czyli jakieś 14) czekałam z utęsknienie na miłość bo zawsze czułam się samotna…. Chciałam być dla kogoś ważna… chciałam kochać i być kochana. W takim wieku człowiek nie wie jeszcze zbyt dobrze co to jest miłość. Chciałam po prostu kogoś mieć. W miarę upływającego czasu ta chęć „posiadania” drugiej osoby była coraz silniejsza. Czułam się coraz bardziej samotna. Marzyłam o związku i o namiętności. Chciałam aby mój pierwszy raz był z kimś kogo kocham i bezgranicznie mu ufam, ale byłam jeszcze dzieckiem, patrzyłam na świat przez różowe okulary i marzyłam o niebieskich migdałach. Byłam głupiutka, naiwna i niecierpliwa. Aż w końcu mój świat i marzenia się zawaliły. Zostałam zg……. Nie chce używać tego słowa… jest obrzydliwe… w każdym razie odebrano mi to co jest dla kobiety najważniejsze, a razem z tym wiarę i pewność siebie. Zmienił się mój stosunek do miłości. Nie czułam się już w pełni kobietą. Utarło się we mnie przekonanie że każdy mężczyzna chce tylko jednego. Sexu!
Minęły 3 lat. Przyjechałam do wielkiego miasta na studia. Dalej byłam sama, a po tamtym zdarzeniu kontakty fizyczne ograniczały się do całowania i ręki w majtkach ^^. Wielkość miasta, ogrom nowych możliwości i życie bez rodziców wydawało się ekscytujące i tylko czekałam aż coś się wydarzy. Czułam że mogę wszystko. Odżyłam….. ale oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie popełniła głupoty… cholernego głupstwa dzięki któremu nadszarpnęłam sobie i tak zszargana psychikę…. A mianowicie…. Założyłam konto na portalu na którym ludzie dodają zdjęcia swoich nagich ciał i genitaliów, często z różnymi w nich przedmiotami hahaha (ludzie to mnie czasem zadziwiają….) i umawiają się na spotkania różnego typu z podtekstem erotycznym lub mówiąc wprost na cholerne rżni***e. Szczerze? Nie wiem skąd się dowiedziałam o tym portalu i co mnie popchnęło aby założyć tam konto… ciekawość? Nie wiem… chciałam chyba zobaczyć jak to jest uprawiać sex bo się tego chce. Poznałam K, okazało się że mieszka kilkaset metrów ode mnie… poczułam że to przeznaczenie… bo w końcu miasto było ogromne, a on nie dość że mieszkał obok, był bardzo w moim typie to jeszcze mieliśmy tyle wspólnych tematów i zainteresowań. Szybko coś do niego poczułam i im uczucie było silniejsze tym bardziej zaczęłam się w sobie zamykać. Nie wyszło. Myślałam że w końcu będę szczęśliwa i że K zaleczy moje rany z przeszłości, ale tak się nie stało. Chciał związku bez zobowiązań opartym tylko na sexie i pogłębił tym i tak już głębokie rany w moim sercu… cóż i znowu byłam sama, przeżywałam ale przestałam się z nim spotykać. Hmmmm…. Ale czego się mogłam spodziewać? Wielkiej miłości? Poznając go na takim portalu? Głupia ze mnie kobieta nie? No wiec oczywiście nie byłabym sobą gdybym niedopier….ła sobie jeszcze bardziej. Postanowiłam się zemścić na całej męskiej populacji. Dalej pisałam z dwoma facetami na tym cholernym portalu trwało to pare miesięcy. Zaprzyjaźniliśmy się (jeśli można to nazwać przyjaźnią). Postanowiłam przespać się z nimi i urwać kontakt. I tak też zrobiłam. Niby wypisywali i tak dalej… chcieli czegoś więcej. Boże! jakie to było głupie. Z perspektywy czasu to widzę. Może i trochę w jakiś choć maleńki sposób ich zraniłam, ale to co zrobiłam sobie sprawiło że najchętniej stłukłabym wszystkie lustra w domu w drobny mak. Kolejne miesiące mijały, a ja dalej starałam się leczyć swoje serce. Dni i noce wypełniały mi imprezy, alkohol i motto życiowe „miej wyje…e, a będzie ci dane”. I tak właśnie było…. Ale gdy tylko samotność przestała mi przeszkadzać i odcięłam się od przeszłości grubą betonową ścianą, pojawił się D.
Wracałam z imprezy z koleżanką i dwoma nowopoznanymi kolegami na after ( nie! Nie jechałam sobie poru..ć, albo dać się wyru..ć) zaczęłam się szanować i nie interesowały mnie już takie przygody. No wiec poszliśmy na postój taksówek. Wsiadłam do jednej z nich i zapytałam pana czy jest wolny i czy nas podwiezie, odparł że czeka na klienta, ale że długo się spóźnia to może nas zabrać. Siedziałam z przodu, bo miałam dzień „siedzenia z przodu”, „dzień królowej imprezy” i w ogóle dzień „jestem najlepsza! Najważniejsza więc masz mnie słuchać” hahaha…. Zaczęłam się przyglądać taxówkarzowi, zastanawiałam się ile ma lat. Był młody… z koleżanką zaczęłyśmy zgadywać ile ma lat i ja zgadłam. Spodobał mi się, był łysy, ale miał delikatne rysy twarzy. Wzięłam go sobie za cel. Gdy dojechaliśmy, oznajmiłam że ja płacę i kazałam wszystkim wyjść ^^ zaczęłam coś smęcić do pana taxówkarza że nie mam numeru na taxówkę itp. itd. Dał mi swój. Podziękowałam i zapytałam…. „czy może mnie pan pocałować?”, pocałował mnie w policzek, ale oczywiście było mi mało, wiec powiedziałam „ale nie tak” i zaczęłam się z nim całować (co mnie napadło? Ohhhh…. ta szaleńcza młodość). Gdy wróciłam na mieszkanie inteligentnie napisałam smsa że dziękuje że nas podwiózł, co było totalną głupotą bo przecież to była jego praca, ale weź pijanego zrozum hahaha. Tak się zaczęła nasza znajomość. Umówiliśmy się na następny dzień. Po parogodzinnym malowaniu się, przebieraniu Bóg wie ile razy, stwierdziłam że pier…e to idę w dresie. On myślał że pojedziemy na rynek no ale w końcu kupiliśmy piwo, zaczęło padać i poszliśmy do mnie. Cały wieczór gadał z moją współlokatorką i jej kolegą a ja siedziałam na blacie kuchennym, jak to moja koleżanka nazwała „grzęda”…. Wiec siedziałam na tej grzędzie i się mało co odzywałam bo byłam nim zauroczona, a on ciągle na mnie zerkał. Nie zakochałam się od razu. Trwało to jakieś dwa miesiące bo tyle zajęło mi otwieranie się przed nim. To co mnie w nim ujęło to to że na mnie poczekał, że poczekał aż nauczę się być sobą przy nim i mu zaufam. Zakochałam się w nim gdy siedzieliśmy całą noc na murku, na balkonie i gadaliśmy o wszystkim. Głaskałam go po głowie, twarzy i szyi, a on szeptał mi non stop czułe słówka i jakieś romantyczne rzeczy od których moje ciało przechodziły dreszcze. Boże! Jak ja na niego leciałam…. Był pierwszym facetem z którym przeżyłam prawdziwy orgazm (a nie udawany)… pierwszym który dał mi poczucie bezpieczeństwa, pierwszym przy którym zrozumiałam słowo „miłość”. Było cudownie. Często odwoził mnie 130km do domu, albo po mnie przyjeżdżał… bo chciał. To było dla mnie nowe. Troszczył się o mnie.
Ale wszystko co dobre kiedyś się niestety kończy. Zaczął mieć coraz mniej czasu, coś było nie tak. Mówił ze ma długi do spłacenia i musi dużo pracować. Przestał mieć czas i pieniądze. Zaczęły się drobne kłótnie i sprzeczki o to że mało rzeczy robimy wspólnie, a przychodził do mnie głównie rano po pracy, spał do późna, jedliśmy razem i wychodził. I tak w kółko. Moje mieszkanie stało się hotelem. Albo burdelem bo nagle sex stał się dla niego ważniejszy niż to czy ja mam ochotę czy nie. Okazało się że długi ma przez granie na maszynach. Mówił że był hazardzistą i teraz musi spłacić pożyczki. Uwierzyłam. Pieniędzy i czasu miał coraz mniej, a my coraz więcej się kłóciliśmy. Pewnego dnia potrzebował trochę pieniędzy na spłatę czegoś, nie pamiętam czego. Płakał. Prosił mnie o pomoc. Ale co mogłam zrobić? Kochałam go ponad wszystko…. Wiec wzięłam chwilówkę 200zl bo tylko tyle mi przyznali, ale to było za mało. Zaoferowałam więc że oddam pierścionek do komisu. Dostaliśmy za niego 600zł i miesiąc czasu żeby go odzyskać. Miesiąc mijał, a ja nie miałam ani spłaconej chwilówki ani pierścionka. Odebrał go dopiero w ostatni dzień i to wręcz pod moim naciskiem. Jeśli chodzi o chwilówkę to powiedział że przedłużył na 2 tygodnie. Zdenerwowałam się ale co mogłam zrobić? Minęły 2 tygodnie. Powiedział że przedłuży na kolejne 2… zrobił to 4 dni po terminie. Powiedział że zrobił. Po tygodniu zaczęli wydzwaniać z chwilówki że jest nie spłacone. „jak to? Przecież mój chłopak zapłacił! Na 100%!” . Powiedzieli żebym przesłała potwierdzenie, ale potwierdzenia nie było… bo nie zapłacił. Nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do jego rodziców. Powiedziałam jego mamie jaka jest sytuacja, a ona do mnie ze dawno chciała ze mną porozmawiać. Umówiłyśmy się na drugi dzień, ale nie wytrzymałam. Zadzwoniłam do D żeby mi powiedział co jest grane i czy dalej gra. Okazało się że tak, a długów po tym roku okłamywania mnie narobiło się 10 razy więcej. Przyjechałam do niego… wypłakał się. Poszliśmy spać. Bolało jak cholera bo non stop mnie okłamywał… mówił że ja za dużo chcę, że go mecze już tym proszeniem żebyśmy gdzieś wyszli. A on zwyczajnie pakował wszystko w cholerną maszynę, przez co nie miał ani czasu ani pieniędzy a sam stawał się coraz bardziej agresywny bo problemy z długami się nawarstwiały. Rano gdy wstaliśmy, jego rodzice zaczęli mnie błagać żebym mu pomogła z tego wyjść, że jeśli go kocham muszę go uratować. Boże! Ale jak ja miałam to zrobić? No jak? Zaczęłam jeździć z nim na terapie, jeździłam z nim żeby widzieć czy płaci abonament do sieci taksówkarskiej, jeździłam z nim żeby spłacać mafie…. Myślałam że będzie lepiej… że wyjdzie z tego, ale minęło parę tygodni i przestał mnie ze sobą zabierać, starałam się na siłę z nim jeździć, ale przecież nie da się pomóc osobie która tej pomocy nie chce prawda? Chociaż nie wiem jakbym się starała nie byłam w stanie… nie mogę sobie do tej pory wybaczyć że nie udało mi się mu pomóc….. jak beznadziejna muszę być że go z tego nie wyciągnęłam?
Mówił ze przestał grać, ze chodzi na terapie ale ze nie może opowiadać co się tam dzieje. Dziewięć miesięcy żyłam w przekonaniu że jest lepiej. Non stop pytałam go czy dalej gra ale słyszałam „nie no co ty… skończyłem z tym gównem”, nie wierzyłam do końca ale usypiał moje obawy. I znowu dałam się nabrać a nasze kłótnie stawały się coraz ostrzejsze. Wyzywał mnie, zrywał ze mną kiedy tylko miał taką ochotę, robił mi awantury gdy nie miałam ochoty na sex, mówił że jestem nic nie warta, że wszystkie jego długi to moja wina, że na mnie popłynął, że jestem psychopatką, że się nadaję do psychiatryka. Owszem w kłótniach też nie byłam fair… wydzwaniałam do niego jak poj….a gdy się pokłóciliśmy…. Nie dawałam mu spokoju, ale robiłam to bo nie mogłam zrozumieć dlaczego się zachował w taki sposób, dlaczego znowu ze mną zrywa i mnie wyzywa. Do domu zaczął przychodzić w potarganych ciuchach, a ja z siniakami. Różnica była taka że jego potargane ubrania widzieli jego rodzice, a moje siniaki tylko współlokatorka. Gdy jego rodzice zobaczyli ze nie jestem w stanie mu pomóc skończyło się zapraszanie mnie co drugi dzień na obiadki i pytanie jak tam postępy. Raz wezwałam na niego policje… to był pierwszy raz kiedy mnie uderzył (nie chce mi się całej sytuacji opisywać, ale wcześniej pobił się z jakimiś chłopakami przed klubem… ja odeszłam na bok bo odciąganie ich nic nie dało i sama prawie dostałam. Potem cos mu odbiło przyjechali po mnie na przystanek, D wyskoczył z auta i zaczął na mnie krzyczeć z kim wyszłam z klubu… zaczął mnie wyzywać a potem dostałam z pięści w twarz, jego koledzy na siłę wsadzili mnie do auta bo wpadłam w panikę i odwieźli do domu. Nie minęło 10 min a on zaczął pukać do mojego mieszkania o 4 w nocy i się drzeć…. Pewnie źle zrobiłam, ale byłam w takim szoku że mnie uderzył a poza tym nie pierwszy raz się dobijał w nocy do mieszkania. Dostał mandat 500zł bo się wykłócał z policją. Potargany mandat przyniosłam na drugi dzień jego rodzicom i opowiedziałam wszystko, chciałam żeby zobaczyli jak się zachowuje… usłyszałam tylko od jego ojca byłego policjanta „takie było zagrożenie życia że trzeba było policje wzywać”). To był koniec mojego przychodzenia do niego do domu. Jego rodzice mnie znienawidzili…. (bardzo żałuje że wezwałam tą policje).
I tak żyliśmy dalej w kłótniach, a związek stawał się coraz bardziej patologiczny z obu stron. Coraz częściej dochodziło do rękoczynów i rozwalania rzeczy. On coraz bardziej mnie niszczył….. „nie jesteś nic warta ty szmato”, „jesteś warta tylko 2 papierosy, albo jednego bo mam mało” (powiedział to po sexie), „nikt cie nie kocha, twoi starzy mają cie dość”, „jesteś chora psychicznie ty pieprz..a idiotko”, „ ale na tobie popłynąłem”, „wszystkie moje długi i zjebane życie to twoja wina”…. I wiele gorszych…. Sam zwalał na mnie winę żeby się usprawiedliwić, doprowadzał mnie do płaczu za każdym razem… mówił wtedy „rzygam już tym twoim ryczeniem”, „ja pier…e znowu beczysz”, raniło mnie to jeszcze bardziej…. Normalna kobieta by odeszła… ale przecież ja nie byłam normalna. Kochałam go coraz bardziej…. Im bardziej on mnie odpychał… im bardziej mnie wyzywał, poniżał… tym bardziej nie chciałam żeby odchodził. Nie chciałam żyć bez niego. Nie mogłam się pogodzić z tym że przecież na początku było tak cudownie, byłam najszczęśliwsza na świecie… nic się nie liczyło. Zaczęłam go szantażować po każdej kłótni że jeśli wyjdzie i mnie zostawi płaczącą to się zabiję…. Sprawy doszły aż do takiego stanu że zaczęłam mu w końcu wierzyć ze nic nie jestem warta, że do niczego nie dojdę, że jestem chora psychicznie…. Tak! Owszem byłam zraniona… potrzebowałam dużo ciepła, troski i uwagi…. On dał mi to na początku… trochę załatał moje rany… żeby później wbić mi nóż w sam środek i obracać nim aż się wykrwawię albo umrę z bólu…. Zaczęłam wyżywać się na rodzicach, topić smutki w alkoholu, tracić przyjaciół. Stałam się nerwowa… miałam tyle nienawiści i bólu w sobie że aż zwijałam się na podłodze i waliłam pięściami w podłogę. Raz nie wytrzymałam i pocięłam sobie rękę po tym jak mój tata miał bardzo ciężki wypadek i ledwo przeżył, po miesiącu mój dziadek upadł ze schodów i umarł…. A potem umarł (nie zdechł! UMARŁ) mój kot którego kochałam nad życie (ci którzy mają zwierzątko i są do niego przywiązani zrozumieją…. Miłość między zwierzątkiem a jego właścicielem jest nadzwyczajna)…. To były więc dla mnie ciężkie czasy…. A wiecie co on zrobił gdy dowiedział że umarł mi dziadek? Przyjechał na 30min, kupił mi papierosy i pojechał odwieźć gdzieś mamę…. Prosiłam go że nie chce być sama… że chce jechać z nim… on się wahał bo w końcu jego rodzice mnie znienawidzili…. Ale się zgodził… a potem po prostu szybko się ubrał i wyszedł jakby nigdy nic….. po błaganiu go wręcz w końcu przyjechał o 22 nawalony i zasnął a ja pół nocy płakałam. Po kłótni potrafił sobie kupić inny numer telefonu żeby mnie nękać obelgami, groził mi że mnie trafi z klamki, wypisywał smsy z obelgami ze swojego numeru po czym wmawiał mi że to nie on to pisał i nie wie jakim cudem się to stało i mówił że jestem jakaś chora chyba ( jak tak można? Jak mógł tak kłamać wiedząc że wiem że to on!). Nie mówię że jestem święta….. nie jestem… też robiłam dużo głupot…. też nakręcałam kłótnie. Ale to co on robił przechodzi wszystko.
Boże było tyle sytuacji…. Tak wiele że nie starczyłoby mi 100 kartek żeby to opisać. Dzisiaj to zakończyliśmy (milion razy ze mną zrywał, ale tak jest już wszystko spieprzone że to definitywny koniec, moje współlokatorki chcą żebym się wynosiła z mieszkania bo nie chcą go widzieć, rodzice umierają ze złości że ciągle do niego wracam). Dostałam parę razy po twarz…. Oddałam mu z pięści….. Boże jak mogłam mu coś takiego zrobić…. jak? Ja już nie wytrzymałam bo znowu mnie wyzywał…. A potem dostałam po raz kolejny…. Ehhhhh… Ale wiecie co jest najgorsze? Nie to ze wzięłam na niego znowu chwilówkę (400zł) i mój tata musiał ja spłacić; nie to że jestem wrakiem człowieka…. zachowuję się jak psychopatka i mam się za nic; nie to że nie mam już szacunku do siebie i odarłam się z resztek godności błagając go na kolanach żeby mnie nie zostawiał i wybaczając wszystkie obelgi, groźby i szantaże wypowiadane w moją stronę…. Ale to! że mimo tego wszystkiego…. ja dalej chce z nim być i nienawidzę go…. Przysięgam nienawidzę…. Ale najbardziej? Nienawidzę siebie bo dalej go kocham.
Jedynym moim marzeniem jest przestać go kochać!!!! Nie mogę sobie wyobrazić życia bez niego….. bo było też dużo dobrych chwil jak mogę dalej go kochać? jak? Tak! Jestem słaba…. Mam dość użalania się nad sobą i tego cholernego doła który mnie paraliżuje od 1,5 roku.
Nie proszę o pomoc, nie proszę o rady bo wiem że tylko ja mogę się od tego odciąć. Tylko ja mogę zmienić swoje życie i znaleźć w sobie siłę. Chce tylko żeby te osoby które mają podobne sytuację i są w podobnych związkach…. Zrozumiały że nie są same i że trzeba to zakończyć…. Wyrwać sobie resztki serca i wypiep..ć wszystkie dobre chwile z głowy. Zacząć żyć…. Świat się nie kończy na złamanym sercu.
Wiec jeśli macie podobny problem walcie do mnie to pogadamy bo czuje się strasznie samotnie. Ja nie wiem czy mnie uda się z tego wyjść… będę się starać z całych sił… nienawidzę siebie takiej jaka się stałam bo mam w sobie tyle miłości, ciepła i dobra że nie chce tego zmarnować. Musze znaleźć sobie jakieś zajęcie…. pasję… coś co mnie pochłonie i sprawi że znowu zachce mi się żyć… nie mam tylko pojęcia co.