czesc,
nie bylo mnie na forum przez kilka lat. wtedy pisalam o problemach ze soba, teraz - po raz pierwszy w zyciu - mam problem w zwiazku. nie wiem, od czego zaczac. nie mam z kim pogadac, tak powaznie, o tym wszystkim, co nie dziala. nie mam pomyslu na rozwiazanie sytuacji, w ktorej jestem. a wy jestescie madrzy ludzie, macie nie tak banalne problemy jak ja.. mam nadzieje, ze znajde tu troche madrosci, zdrowego spojrzenia. i juz samo pisanie jest okazja do przemyslenia, do ubrania w slowa tego, co sie dzieje.
wiec, poznalam go dwa lata temu. klasyczna, filmowa wrecz milosc od pierwszego spojrzenia. no burza z piorunami, wylaczasz myslenie, rozsadek. poznalismy sie na festiwalu, pracowalismy tam razem przez tydzien. ja konczylam wtedy osmioletni zwiazek, zamykalam sprawy w polsce i za trzy tygodnie wyjezdzalam na inny kontynent. festiwal skonczylismy w lozku. trzy tygodnie pozniej przyjechal do mnie, na jeden dzien, na dzien przed moim wylotem. chcialam to skonczyc zanim sie zacznie, zamknac jak zamykalam wtedy wszystkie sprawy - nie wyszlo. zakochalam sie.
wrocilam po czterech miesiacach.
przeprowadzilam sie do niego, na drugi koniec polski, do miasta, w ktorym oprocz niego nie znalam nikogo. wynajelismy mieszkanie. przenioslam do tego miasta firme, pracownie - caly bus mebli, rzeczy. nowe miejsce prowadzenia dzialalnosci zglosilam oczywiscie w odpowiednich urzedach, podpisalam umowy na wynajem.
i zaczelo sie psuc.
nie klocimy sie - z nim nie mozna sie klocic. kiedy zaczyna sie jakikolwiek konflikt miedzy nami, on wychodzi z domu. kiedy probuje z nim rozmawiac, wylacza sie, jakby mnie nie slyszal. i wychodzi. wraca, i zaczyna sie milczenie. mijamy sie calymi dniami w tym mieszkaniu, bez slowa, spimy osobno. ja nie wytrzymuje tej hustawki, znow probuje rozmawiac, czasem ponosza mnie emocje - on wychodzi. i cala historia sie powtarza. wraca - po kilku godzinach albo po kilku dniach. wiec znow wychodze do niego, przepraszam, probuje porozmawiac. czasem pozwala mi sie ze soba pogodzic i znow jest fajnie. do kolejnego nieporozumienia. po ktorym znow zaczyna mnie ignorowac, tak calkowicie, totalnie. jak teraz.
czasem nie wytrzymuje tej jego obojetnosci i wybucham. wtedy zaczynamy sie szarpac. przynajmniej jest jakas reakcja z jego strony! dokladnie tak - doczekuje sie jakiejkolwiek reakcji z jego strony dopiero wtedy, gdy wyprowadze go z rownowagi. a wtedy bywa roznie. zwykle kaze mi sie wyprowadzac. albo mowi, ze on sie wyprowadzi. 'wyprowadz sie', jakby to bylo takie proste! zobowiazania, firma.. no prosze was. czasem sie szarpiemy. kiedys wyrzucil mnie z mieszkania na klatke schodowa (wynajmujemy mieszkanie w bloku) w samej bieliznie.
zawsze do tej pory udawalo mi sie z nim pogodzic. inaczej: pozwalal mi sie ze soba pogodzic. za ktoras tam proba wyciagniecia do niego reki. pozniej mowi, ze mnie kocha.. i znow jest fajnie.
jestesmy razem od dwoch lat. mieszkamy razem. przenioslam tu firme, bo mu na tym zalezalo. zebym 'robila'. 'rozwijala sie'. to nie jest tak, ze firma to laptop pod pacha. to jest pracownia, wyposazenie, materialy, maszyny. wczoraj poprosil mnie o zaprojektowanie dla niego logo. zrobilam to, ale nie tak szybko jak chcial i nie do konca tak, jak chcial. jestem projektantem, wszystko przeksztalcam tworczo.. no tak mam. pokazalam mu te moje wersje, nie ta, o ktora prosil. chcialam podyskutowac na ten temat, przekonac do lepszego rozwiazania. wkurwil sie. od razu sie wylaczyl, pelna ignorancja, muzyka na maxa i on to 'sam zrobi'. prosze: 'chodz, pokaze ci na kompie, mam rozne wersje, te, o ktora prosiles rowniez'. nie. prosze znowu. rzucil w moja strone, tak po prostu, 'zamknij sie'.
'zamknij sie'.
jak mozna tak powiedziec do osoby, ktora sie kocha? szanuje?
bylam w szoku. jakby przekroczyl granice, moja granice, ktorej juz dalej przesunac nie moge. bo boje sie tego, co moze byc dalej. skonczyl, wyszedl z domu. wrocil pozno w nocy, pijany.
dzisiaj rano, kiedy juz wstal, poszlam do niego do pokoju: 'chcialabym z toba porozmawiac'. jego odpowiedz, czego sie w sumie spodziewalam: 'nie mamy o czym'. 'wysluchaj mnie, prosze'. ok, no to mow. ale gry nie wylaczyl, caly czas gral wpatrzony w ekran. powiedzialam, ze wczoraj przekroczyl granice, ze nie zgadzam sie na takie traktowanie. ze tak nie moze byc. ze nikt nigdy do mnie nie mowil 'zamknij sie' i nikt nie bedzie tak mowil. ze przeciez mialam ten projekt, o ktory prosil, ze nie rozumiem dlaczego nawet nie chcial go zobaczyc, ze w ogole nie rozumiem, skad to jego wkurwienie i to milczenie, odsuniecie; znowu. przeciez nic nie zrobilam! poprosilam, zeby przemyslal to, co powiedzialam i zeby dal mi znac, jak sie do tego ustosunkuje. powiedzialam, ze jezeli tak ma wygladac nasze bycie razem, to ja naprawde jestem gotowa ten zwiazek zakonczyc. odpowiedzial, od razu: 'nie obchodzi mnie to. wyprowadz sie. daj mi znac, kiedy przyjedziesz po rzeczy'.
o tak o. tak po prostu. 'wyprowadz sie. mam to w dupie'.
spakowalam sie, sprawdzilam polaczenia pkp (nie mam prawa jazdy). z plecakiem przerzuconym przez ramie weszlam jeszcze na chwile do pokoju, i powiedzialam mu, ze dobrze, ze skoro taka jest jego decyzja, to rozstanmy sie; jezeli nie widzi naprawde szansy na to, zeby to jakos naprawic miedzy nami, to faktycznie nie ma to sensu.
i wtedy zaczal mowic. ze na mnie tez nigdy nie mozna liczyc. ze ja go tez nie szanuje. ze mnie kocha. ale ze nie chce juz rozmawiac, bo te rozmowy niczego nie zmieniaja.
nie wyjechalam, zostalam. skoro zaczal rozmawiac.. skoro powiedzial, ze kocha.. to jednak jest szansa, prawda?
po chwili uslyszalam 'no i co tu jeszcze stoisz? wyjezdzaj'.
powiedzialam, ze nie moge wyjechac. bo go kocham i ciagle widze szanse na naprawienie wszystkiego miedzy nami. probowalam go objac, odepchnal mnie. wyszlam sie przejsc.
kiedy wrocilam, siedzial zamkniety w pokoju. weszlam, objelam go. powiedzialam ze 'damy rade, prawda'? 'ta' - odpowiedzial. pocalowalam go, oddal pocalunek, i wrocil do gry.
wyszlam, zostawilam go samego. moze potrzebuje czasu? minelo kilka godzin. weszlam do niego i znow chcialam go przytulic, zblizyc sie, no to chyba najlepszy sposob. odepchnal mnie. wstal wyszedl z domu, wrocil z kilkoma piwami. teraz pije i gra.
a ja zaczynam watpic, czy jemu w ogole na nas zalezy. czy tak zachowuje sie osoba, ktora kocha? ktorej zalezy? moze mu nie zalezy? po prostu? wiec dlaczego jeszcze rano mowil, ze kocha?
ja wiem, co powiecie. ze te problemy sa smieszne. ze mam problemy dziewczynki z gimnazjum. prosze was, ja mam 32 lata. i naprawde kocham tego chlopaka. i naprawde mi zalezy. po tym wszystkim, co mi zrobil, i jak mnie traktuje, i jak potrafi skonczyc ten zwiazek z dnia na dzien - ja nie potrafie wyjechac. bo powiedzial, ze kocha. chociaz jego postepowanie naprawde temu przeczy