Hej...
Może mnie ktoś tu jeszcze pamięta.
Wpadłam, bo chyba chciałabym po prostu pogadać trochę...
A było już tak dobrze.
Siedzę teraz w domu i ryczę. Jakieś 6-8 miesięcy temu poważnie zastanawiałam się nad rozstaniem z chłopakiem, z którym jestem już od 5 lat. Co zabawniejsze - dosłownie miesiąc przed moimi pierwszymi rozterkami dotyczącymi związku, chyba pierwszy raz w życiu byłam na prawdę okropnie pewna tego, że moglibyśmy się już w końcu zaręczyć i wziąć ślub, może jak dostanę umowę na czas nieokreślony, to jakiś kredyt na mieszkanie... A tu taki klops.
Potem pojawiały się pierwsze wątpliwości i strach... Od jakiegoś czasu on pracuje na dwóch etatach, do tego chodzi na treningi na siłownię, jeździ do Naszej rodzinnej miejscowości polować (to teraz jego hobby). Jak już ma dzień wolny do pracy/treningu/wyjazdów, to odsypia pracę, albo przygotowuje jedzenie do pracy na kolejny dzień... Oczywiście ja mu pomagam, ale na realne spęczanie czasu razem już nie ma za bardzo miejsca... Przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy, bo on twierdzi, że przecież ma dla mnie czas. Po za tym, gdyby mógł, to spędzał by go więcej ze mną, ale "to nie jego wina, że on na dwóch etatach zarabia tyle, co ja na jednym. Potrzebuje też czasu dla siebie, więc nie mogę od niego wymagać, żeby zrezygnował ze swojego hobby, bo to jedyna rzecz, która mu pomaga odpocząć od myślenia o pracy" A w ogóle, to przecież jak szedł na studia, to wiedziałam, czym się będzie zajmował i że tak to będzie wyglądało... Takie jest jego stanowisko. Plany na przyszłość są takie, że chce zrezygnować za jakiś czas z obecnej pracy i zająć się czymś bardziej dochodowym - ale będzie się to na 99% wiązało ze zmianą miejsca zamieszkania i przy okazji - dla mnie - zmianą dotychczasowej pracy... która jest dla mnie pracą marzeń, jeśli chodzi o zarobki, wykonywaną pracę, współpracowników, atmosferę itd. Chyba musiałby mi kamień na głowę spaść, żebym sama z siebie odeszła...
Czuję, że nie ma już dla mnie miejsca w tym związku. Wyjazdy na polowania, treningi, spotkania ze znajomymi nie są ze mną praktycznie w ogóle konsultowane. Po prostu status jest taki, że ja jestem tą, która z niewielkim wysiłkiem zarabia fajne pieniądze i ma dużo czasu (pracuję na razie 5 h dziennie), więc jakby z góry jest 'zatwierdzone' że to ja się muszę dostosować i to ja muszę czekać, czekać, czekać...
Jedna ciężka rozmowa o rozstaniu już się pojawiła kilka miesięcy temu. Bardzo żałuję, że nie podjęłam wtedy ostatecznej decyzji, bo wtedy byliśmy w takim momencie, że mieliśmy się wyprowadzać ze 'starego' mieszkania, więc każde mogłoby iść w swoja stronę łatwiej... A teraz ja po drodze wkopałam się w bycie chrzestną synka Jego siostry, podpisaliśmy na rok umowę o najem mieszkania, zawarliśmy sporo zobowiązań finansowych typu umowy o internet itd, jakieś drobne meble na nowe mieszkanie...
A po drodze jeszcze zdarzyło się, że go zdradziłam... Z kimś, kto pojawił się w moim życiu w momencie, kiedy poczułam się zaniedbana, kiedy praktycznie całe życie poza pracą spędzałam albo sama, albo na gotowaniu obiadków do pracy dla P. Znamy się od roku, pracujemy razem, Boże, jakie to banalne. Od prawie roku też utrzymywaliśmy ze sobą dobry kontakt, chodziliśmy razem na basen, na spacery, rozmawialiśmy na gg, pisaliśmy smsy, chodziliśmy czasem razem na obiady. Nigdy nie planowałam tego, że tak to wyjdzie, nigdy nie myślałam nawet tak. Ale chemia była od początku, kiedy się tylko poznaliśmy, jest dalej, chociaż nie brniemy w to. Chodź podświadomie chyba miałam cały czas takie ukłucie w głowie, że chyba nie do końca uczciwie się zachowujemy, bo od jakiegoś czasu lepiej byłam poinformowana o jego życiu/samopoczuciu itd, niż o tych samych aspektach życia P... Smsy jakie do siebie pisaliśmy, były no cóż- niby tylko smsami. Ale wiem, że za żadne skarby świata nie chciałabym, żeby P. je zobaczył, bo by była ostra awantura, albo nawet rozstanie, więc to chyba już samo za siebie świadczy. Gdzieś się pogubiliśmy w tym wszystkim...
On też jest w związku od 4 lat... Ale już chyba nie długo, z tego co wiem, bo po tym co się rozstać ze swoja dziewczyną.
Ja też zbieram siły, żeby odejść. Nie chcę P. powiedzieć o tym, co zrobiłam, bo nie chcę go jeszcze bardziej ranić. Chcę całą winę za rozpad związku wziąć na siebie. Nie wyobrażam sobie żyć z nim, okłamywać go, może kiedyś przyjąć pierścionek i płodzić dzieci ze świadomością, że zrobiłam coś tak strasznego. Nie mogę mu tak zmarnować życia, zasługuje na kogoś lepszego. Kogoś, kto będzie z nim szczery, kto będzie chciał się poświęcić dla realizacji jego planów, albo kogoś dla kogo Jego plany, będą wspólnymi planami. Dla mnie chyba nie są ...
Jestem pewna, że gdybym mu powiedziała, to by mi nie wybaczył, więc i tak byśmy się rozstali. A tak przynajmniej zaoszczędzę mu tego bólu.
Wszystkie moje przekonania i zasady zostały podeptane i zgwałcone... Nie wiem, jak mam dalej żyć.
To nie tak miało być, mieliśmy być szczęśliwi i razem mieliśmy się zestarzeć... Być sobie podporą, w ciężkich chwilach. I byliśmy. Kiedyś...Coś poszło nie tak...