wsparcie

Problemy z partnerami.

wsparcie

Postprzez ambrela » 8 sie 2014, o 17:27

Hej...

Może mnie ktoś tu jeszcze pamięta.
Wpadłam, bo chyba chciałabym po prostu pogadać trochę...


A było już tak dobrze.

Siedzę teraz w domu i ryczę. Jakieś 6-8 miesięcy temu poważnie zastanawiałam się nad rozstaniem z chłopakiem, z którym jestem już od 5 lat. Co zabawniejsze - dosłownie miesiąc przed moimi pierwszymi rozterkami dotyczącymi związku, chyba pierwszy raz w życiu byłam na prawdę okropnie pewna tego, że moglibyśmy się już w końcu zaręczyć i wziąć ślub, może jak dostanę umowę na czas nieokreślony, to jakiś kredyt na mieszkanie... A tu taki klops.

Potem pojawiały się pierwsze wątpliwości i strach... Od jakiegoś czasu on pracuje na dwóch etatach, do tego chodzi na treningi na siłownię, jeździ do Naszej rodzinnej miejscowości polować (to teraz jego hobby). Jak już ma dzień wolny do pracy/treningu/wyjazdów, to odsypia pracę, albo przygotowuje jedzenie do pracy na kolejny dzień... Oczywiście ja mu pomagam, ale na realne spęczanie czasu razem już nie ma za bardzo miejsca... Przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy, bo on twierdzi, że przecież ma dla mnie czas. Po za tym, gdyby mógł, to spędzał by go więcej ze mną, ale "to nie jego wina, że on na dwóch etatach zarabia tyle, co ja na jednym. Potrzebuje też czasu dla siebie, więc nie mogę od niego wymagać, żeby zrezygnował ze swojego hobby, bo to jedyna rzecz, która mu pomaga odpocząć od myślenia o pracy" A w ogóle, to przecież jak szedł na studia, to wiedziałam, czym się będzie zajmował i że tak to będzie wyglądało... Takie jest jego stanowisko. Plany na przyszłość są takie, że chce zrezygnować za jakiś czas z obecnej pracy i zająć się czymś bardziej dochodowym - ale będzie się to na 99% wiązało ze zmianą miejsca zamieszkania i przy okazji - dla mnie - zmianą dotychczasowej pracy... która jest dla mnie pracą marzeń, jeśli chodzi o zarobki, wykonywaną pracę, współpracowników, atmosferę itd. Chyba musiałby mi kamień na głowę spaść, żebym sama z siebie odeszła...

Czuję, że nie ma już dla mnie miejsca w tym związku. Wyjazdy na polowania, treningi, spotkania ze znajomymi nie są ze mną praktycznie w ogóle konsultowane. Po prostu status jest taki, że ja jestem tą, która z niewielkim wysiłkiem zarabia fajne pieniądze i ma dużo czasu (pracuję na razie 5 h dziennie), więc jakby z góry jest 'zatwierdzone' że to ja się muszę dostosować i to ja muszę czekać, czekać, czekać...

Jedna ciężka rozmowa o rozstaniu już się pojawiła kilka miesięcy temu. Bardzo żałuję, że nie podjęłam wtedy ostatecznej decyzji, bo wtedy byliśmy w takim momencie, że mieliśmy się wyprowadzać ze 'starego' mieszkania, więc każde mogłoby iść w swoja stronę łatwiej... A teraz ja po drodze wkopałam się w bycie chrzestną synka Jego siostry, podpisaliśmy na rok umowę o najem mieszkania, zawarliśmy sporo zobowiązań finansowych typu umowy o internet itd, jakieś drobne meble na nowe mieszkanie...

A po drodze jeszcze zdarzyło się, że go zdradziłam... Z kimś, kto pojawił się w moim życiu w momencie, kiedy poczułam się zaniedbana, kiedy praktycznie całe życie poza pracą spędzałam albo sama, albo na gotowaniu obiadków do pracy dla P. Znamy się od roku, pracujemy razem, Boże, jakie to banalne. Od prawie roku też utrzymywaliśmy ze sobą dobry kontakt, chodziliśmy razem na basen, na spacery, rozmawialiśmy na gg, pisaliśmy smsy, chodziliśmy czasem razem na obiady. Nigdy nie planowałam tego, że tak to wyjdzie, nigdy nie myślałam nawet tak. Ale chemia była od początku, kiedy się tylko poznaliśmy, jest dalej, chociaż nie brniemy w to. Chodź podświadomie chyba miałam cały czas takie ukłucie w głowie, że chyba nie do końca uczciwie się zachowujemy, bo od jakiegoś czasu lepiej byłam poinformowana o jego życiu/samopoczuciu itd, niż o tych samych aspektach życia P... Smsy jakie do siebie pisaliśmy, były no cóż- niby tylko smsami. Ale wiem, że za żadne skarby świata nie chciałabym, żeby P. je zobaczył, bo by była ostra awantura, albo nawet rozstanie, więc to chyba już samo za siebie świadczy. Gdzieś się pogubiliśmy w tym wszystkim...

On też jest w związku od 4 lat... Ale już chyba nie długo, z tego co wiem, bo po tym co się rozstać ze swoja dziewczyną.

Ja też zbieram siły, żeby odejść. Nie chcę P. powiedzieć o tym, co zrobiłam, bo nie chcę go jeszcze bardziej ranić. Chcę całą winę za rozpad związku wziąć na siebie. Nie wyobrażam sobie żyć z nim, okłamywać go, może kiedyś przyjąć pierścionek i płodzić dzieci ze świadomością, że zrobiłam coś tak strasznego. Nie mogę mu tak zmarnować życia, zasługuje na kogoś lepszego. Kogoś, kto będzie z nim szczery, kto będzie chciał się poświęcić dla realizacji jego planów, albo kogoś dla kogo Jego plany, będą wspólnymi planami. Dla mnie chyba nie są ...

Jestem pewna, że gdybym mu powiedziała, to by mi nie wybaczył, więc i tak byśmy się rozstali. A tak przynajmniej zaoszczędzę mu tego bólu.

Wszystkie moje przekonania i zasady zostały podeptane i zgwałcone... Nie wiem, jak mam dalej żyć.

To nie tak miało być, mieliśmy być szczęśliwi i razem mieliśmy się zestarzeć... Być sobie podporą, w ciężkich chwilach. I byliśmy. Kiedyś...Coś poszło nie tak...
Avatar użytkownika
ambrela
 
Posty: 177
Dołączył(a): 4 wrz 2011, o 20:39

Re: wsparcie

Postprzez Księżycowa » 8 sie 2014, o 17:46

Witaj,

Zapętliło się wszystko mocno :pocieszacz:

Nie usprawiedliwiam zdrad, bo nie ma usprqwiedliwienia wg mnie. Ale fakt jest taki, że z reguły do zdrady dochodzi kiedy właśnie zaczyna nam brakować czegoś "na miejscu". No a jak się już pojawi ktoś, z kimś się zaczyna nadawać na tej samej fali, to leci...

Nie usprawiedliwiam Twojej zdrady, ale myślę sobie, ze na związek pracują obie strony. Przeciez gdybyś czuła się w tym związku zauważana i miałabyś wszystko czego potrzebujesz nie szukałabyś tego gdzieś indziej.
No przyłożył się Twój partner do tego wg mnie. Wina lezy po połowie, choć przecież nie zmienia to faktu, ze mogłaś się zatrzymać i nie ma na to usprawiedliwienia.

Jednak nie znaczy to też, żebyś wsyztsko brała na swoje barki. Masz wyrzuty sumienia -każdy by miał. Ale nie znęcaj się nad sobą uznając, ze całe zło jest po Twojej stronie, bo tak nei jest.

Ogónie masz dwa wyjścia - powiedzieć i przygotować się na wsyztskie konsekwencjie - jego złość, rozstanie czyli niezłą burzę. Możesz nie mówić i spróbować coś zdziałać, choć ja bym tak nie umiała.

Z drugiej trony po tym co powiedział:

... bo on twierdzi, że przecież ma dla mnie czas. Po za tym, gdyby mógł, to spędzał by go więcej ze mną, ale "to nie jego wina, że on na dwóch etatach zarabia tyle, co ja na jednym. Potrzebuje też czasu dla siebie, więc nie mogę od niego wymagać, żeby zrezygnował ze swojego hobby, bo to jedyna rzecz, która mu pomaga odpocząć od myślenia o pracy"


tak to wygląda jakby uznał, ze jego zachowanie jest w pełni zrozumiałe. Bo rozumiem, ze powiedziałaś mu wprost jak się czujesz i czego Ci brak?
Jeśli tak, to jak dla mnie wygląda to jakby uznał, że skoro on tak ciężko haruje, to jemu się należy.
MI się to kojarzy z wychowaniem, gdzie mężczyźni zajmowali się pracą cięższą, zarabiali na dom a kobiety robiłty swoje "babskie" ( :evil: ) czynności i nie miały prawa wyrazać sprzeciw, bo przecież to jest on - ojcec, syn i "tak to już jest".
Wg mnie trochę jak stare małżeństwo... jeszcze przed ślubem :/
Nie wiem czy tak jest, ale jego brak zastrzeżeń do siebie i zminimalizowanie Ciebie mnie piowaliło.

A Tobie tak ogólnie, zależy/zależało czy już całkiem jesteś wypompowana i chcesz rozstania?
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: wsparcie

Postprzez ambrela » 8 sie 2014, o 18:25

Hej :)

Na początku dziękuję za szybką odpowiedź! Bardzo tego teraz potrzebuję, chociaż mam niewiele czasu, bo niedługo P. wraca z pracy...

Gdybym tak najszczerzej powiedziała, czego chcę, to tego, żeby cofnąć czas i nie popełnić pewnych błędów, poza tym jednym, oczywistym, największym. Chciałabym, żeby było wszystko, tak jak dawniej, bo było dobrze. Żebyśmy byli razem, szczęśliwi. Oczywiście wszyscy wiemy, że to tak nie działa...

Ale od jakiegoś powiedzmy roku mam poczucie, że to już nie jest to, że nie patrzymy razem w przyszłość, a co więcej mam poczucie, że tylko ja to dostrzegam i traktuję poważnie. P. zdaje się żyć cały czas przekonaniem, że skoro się kochamy i jesteśmy już tyle razem, to jakoś się ułoży. A ja nie chcę jakoś... Nie chcę się stąd wyprowadzać, nie chcę zmieniać pracy, bo lepszej już nie dostanę. Chciałabym bardzo poskładać to wszystko do kupy, ale już chyba nie widzę takiej możliwości. I chyba nie widziałam jej już przed zdradą.

Przez 5 lat tego związku i przez całe moje wcześniejsze życie uczuciowe nigdy nic takiego mi się nie zdarzyło. Nigdy też nie poszłam do łóżka z kimś, z kim nie byłam związana jakimś poważniejszym związkiem, więc też podwójnie przeżywam to, jak do tego doszło, jak to się mogło stać... Jak mogłam odrzucić wszystkie wartości, jakie do tej pory mi przyświecały w życiu. Chyba trochę dlatego, że się zadurzyłam.

Powiem jeszcze tak - P. ma trudny charakter. To nie jest też tak, że tylko ja w domu się zajmuję wszystkim, bo przez 3 lata wspólnego mieszkania udało mi się wyegzekwować pewne rzeczy typu sprzątanie, pranie, mycie naczyń itd. Ale ostatnio usłyszałam, że moglibyśmy spędzać razem więcej czasu, gdybym sprzątała i gotowała, kiedy wracam z pracy, a jego jeszcze nie ma, bo przecież mam tyyyyle wolnego czasu po pracy, a w dodatku nie mam żadnego hobby... zabolało mnie to. Bo może nie mam tak jak on kosztownych pasji, ale lubię czytać książki, iść na spacer, na basen itd. Mam jakieś swoje pasje i zajęcia w wolnym czasie. Musiałabym z tego zrezygnować na rzecz gotowania itd. po to, żebyśmy mogli więcej czasu razem spędzać... Ale ja nie wiem, czy chcę, żebym to ja się znowu poświęcała dla Nas... Gdybym jeszcze miała poczucie, że on tyle pracuje po to, żeby zarobić na jakąś naszą wspólną przyszłość, to może byłoby mi łatwiej. Ale to jest tak, że on coraz więcej czasu spędza w pracy (czyli było, nie było poza domem) po to, żeby móc inwestować w swoje hobby, czyli de facto po to, żeby jeszcze więcej nie było go w domu... Boli mnie to, a jednocześnie czuję się trochę winna, że ja bez większego problemu i z uśmiechem na twarzy zarabiam na życie, a on musi tak tyrać, żeby zarobić tyle co ja. I nie umiałabym wymagać od niego, żeby zrezygnował ze swojego hobby. Ale wtedy na prawdę dla mnie, na moją potrzebę bliskości już nie wystarcza czasu ani chęci, ani sił...

Oczywiście o tym wszystkim rozmawialiśmy, ja mu mówiłam o moich obawach, o tym, co bym zmieniła. Rezultat jest taki, ze nic się nie zmieniło od ostatniej poważnej rozmowy. Aha - teraz jeszcze od października chce zacząć studia zaoczne... Nie wiem już, gdzie w tym wszystkim jestem ja i czy wystarczyło by nam czasu na "dzień dobry" i "do widzenia"... Ale mam takie poczucie, że upominając się o to nie jestem wyrozumiała i go nie wspieram... bo jemu też jest ciężko...

Ale teraz po tym co zrobiłam, sytuacja wygląda tak, że wiem, co POWINNAM zrobić... powinnam odejść, żeby nie narobić więcej szkód. Ale powiem szczerze, że jest mi ciężko. Z jednej strony gdybym została i to próbowała poskładać, to po pierwsze żyłabym w kłamstwie, tak jak teraz, a nie jest łatwo. Po drugie boję się, że próbuję utrzymać na siłę coś, co nie ma racji bytu...

A jednak trudno mi odejść, zostawić to wszystko, jakieś nadzieje, wspólne plany, wspólną przeszłość... Są takie momenty, że nawet na chwilę wierzę w to, że uda mi się zapomnieć o tym, co zrobiłam i jakoś żyć dalej i że się wszystko ułoży. Ale to chyba nie jest prawda... I przede wszystkim to nie jest uczciwe. To nie jest chyba coś, co można wymazać z pamięci i udawać, że się nie zdarzyło. Musiałabym oprzeć na tym całe swoje życie. Patrzeć na niego codziennie ze świadomością, że go zdradziłam.
Avatar użytkownika
ambrela
 
Posty: 177
Dołączył(a): 4 wrz 2011, o 20:39

Re: wsparcie

Postprzez Księżycowa » 8 sie 2014, o 21:28

ambrela napisał(a): Ale ostatnio usłyszałam, że moglibyśmy spędzać razem więcej czasu, gdybym sprzątała i gotowała, kiedy wracam z pracy, a jego jeszcze nie ma, bo przecież mam tyyyyle wolnego czasu po pracy, a w dodatku nie mam żadnego hobby... zabolało mnie to.


Wierzę Ci, ze Cię zabolało. Zbagatelizował Twoje zainteresowania i uznał je za mniej ważne a wraz z tym... trochę Ciebie i Twoje potrzeby.
To bardzo egoistyczne.

"Trudny charakter" - chyba nie ma nic gorszego jak zwalać jakieś zachowania na charakter, bo przecież charakter raczej ciężko jest zmienić, więc daje to właśnie taki komunikat "nic nie zrobisz. Taki jestem i nic nie muszę, bo taki mam charakter" Tłumaczenie to potrafi iść w bardzo wielu kierunkach i jest wygodne dla tego co kogoś lub siebie tak tłumaczy - na przykład ojciec dziecka, które sprawia problemy powie - ma charakter po matce - podczas gdy wystarczy zmienić swoje postępowanie. Ale po co? Wygodniej nic nie robić i oczekiwać zmian od innych.
Tak samo jak się mówi o sobie - taki mam charakter, Ty się musisz zmienić. Manipulacja... i z tym sprzątaniem ... zwyczajnie chciał zrzucić na Ciebie obowiązki, żeby móc bezstresowo zająć się sobą, bo przecież w domu "wszystko się zrobi".
No nie jest to ok.
Nie działa jasna komunikacja (a przecież zawsze narzekają, ze muszą się domyślać :bezradny: ), to może zacznij od czynów, zwyczjanie. Zostaw te gary, umyj to co potrzebujesz wypierz to, co Ci potrzebne i zacznij też wychdzić... powiesz "nie było mnie w domu".
Tak to wygląda jakby uznał, ze już Cię ma... że wie gdzie może nacisnąć, żeby uzyskać co chce.
Zmień front, bądź twarda, bardziej wymagająca. Jak coś zignoruje, to zrób to tak jak uważasz - jego problem jak będzie musiał w samych boksekach do roboty zasuwac.
Niech zacznie Cię szanować Ciebie i Twój czas.
Juzgraktuje Cię jak starą zonę...
Nie wiem tylko na ile to jego niechcący nauczyłaś Ty a na ile on jest takim wyrachowanym osobnikiem.
Poczuł kiedyś, że jak Cię zaniedba, to może Cię stracić? próbowałaś czynnie mu to zademonstrować czy tylko prosiłaś?
Wiesz, oni nasze gadanie traktują tak, że chyba w pewnym momencie słyszą nas w tle.

ambrela napisał(a):Ale teraz po tym co zrobiłam, sytuacja wygląda tak, że wiem, co POWINNAM zrobić... powinnam odejść, żeby nie narobić więcej szkód. Ale powiem szczerze, że jest mi ciężko. Z jednej strony gdybym została i to próbowała poskładać, to po pierwsze żyłabym w kłamstwie, tak jak teraz, a nie jest łatwo. Po drugie boję się, że próbuję utrzymać na siłę coś, co nie ma racji bytu...

A jednak trudno mi odejść, zostawić to wszystko, jakieś nadzieje, wspólne plany, wspólną przeszłość... Są takie momenty, że nawet na chwilę wierzę w to, że uda mi się zapomnieć o tym, co zrobiłam i jakoś żyć dalej i że się wszystko ułoży. Ale to chyba nie jest prawda... I przede wszystkim to nie jest uczciwe. To nie jest chyba coś, co można wymazać z pamięci i udawać, że się nie zdarzyło. Musiałabym oprzeć na tym całe swoje życie. Patrzeć na niego codziennie ze świadomością, że go zdradziłam.



Ale nie zrobiłaś niczego nie rozmawiając z nim, tylko usiłowałaś coś zdziałać. Co powinnaś? Wiesz, ja myślę,że nie przeskoczysz siebie. Nic więcej nie możesz zrobić, skoro on na to nie reaguje. Zdradziłaś trudno... nie zdradziłaś osoby, która ma nauwadze Ciebie i szanuje Twój czas, Twoje hobby jakie by nie było, Twojej pracy.
Nie uważam, ze sobie zasłużył, ale nie karz się za to aż tak. Wiem, że trudno się zdystansować do tego, ale nie rób z siebie potwora.

Rozstanie po takim czasie jest zawsze trudne. W końcu przez 5 lat, to już może sporo ludzi połączyć a jeszcze często jest tak, że wszystko łączymy z ta osobą, każdą swoją decyzje, to błąd niestety, który ja też popełniłam. I teraz kiedy staram się pomyśleć o sobie samej, bo tego mi trochę brakuje,to widzę, że ciężko mi wyjść spod jego wpływu... nawet nie zauważyam kiedy to się stało.
To jest siłą rzeczy zakończenie zycia, w którym wiedzieliśmy czego się spodziewać, nawet jak było już nieprzyjemnie.
Najgorszy pierwszy krok.

Ja tez bym nie dała rady zyć z człowiekiem, którego zdradziłam, ale powiem Ci szczerze, ze kiedyś mówiłam, żeby koniecznie powiedzieć... teraz mi się wydje, że skoro podejmiesz decyzję o rozstaniu, to po co mu to mówić?
Nic to nie da nikomu. Chyba, że Tobie czyste sumienie. Tylko tak mi się wydaje z logicznego punktu widzenia, bo chyba pomimo rozstania ja też bym nie mogła ukryć tego... czułabym się podle.

A tak ogólnie Twój facet zachowuje się jak wieczny chłopiec. Ciekawi mnie jakie były zasady u niego w domu - czy był syneczkiem mamusi, co za niego wszystko robiła czy może odwrotnie. Czy może wpoili mu "należy w domu do mężczyzny a co do kobiety".
Nie musisz odpowiadać... ja tak sama z siebie jakoś się zastanawiam...
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: wsparcie

Postprzez ambrela » 9 sie 2014, o 12:22

Księżycowa napisał(a):Nie działa jasna komunikacja (a przecież zawsze narzekają, ze muszą się domyślać :bezradny: ), to może zacznij od czynów, zwyczjanie.


No właśnie coś na tym polu siadło, bo zawsze działała... Zawsze dużo rozmawialiśmy i wydawało mi się, że mam wpływ jakiś na to, co się dzieje w naszym związku. Zawsze za to nas ceniłam, ze potrafimy wszystko przegadać, chociaż czasem nie było łatwo. P. jest bardzo uparty i to uparty często dla zasady, ja to odbieram nawet tak, że dla złośliwości. Ale przecież jak się kogoś kocha, a On mnie oczywiście zapewnia cały czas o tym, że tak jest, to raczej człowiek stara się nie być umyślnie złośliwym...

Księżycowa napisał(a):Zostaw te gary, umyj to co potrzebujesz wypierz to, co Ci potrzebne i zacznij też wychodzić... powiesz "nie było mnie w domu".


Tego też już próbowałam - zero efektu. Kiedyś, jak już mieszkaliśmy ze sobą, ale dość dawno temu podobny problem był z wiecznie rozrzuconymi po pokoju brudnymi gaciami i skarpetami... Ja powiedziałam, że nie będę tego zbierała po nim, ale ze on ma to zabrać, bo mi to przeszkadza. Wiesz co powiedział? Że on nie będzie tego sprzątał, bo JEMU to nie przeszkadza. Trochę się wściekłam, ale w atmosferze żartu wyciągnęłam swoją brudną bieliznę i też rozrzuciłam po pokoju, w takich miejscach, żeby utrudniało mu to życie. Po kilku dniach powiedział, że już zrozumiał i że nie będzie tak robił. Nawet muszę przyznać, że to wtedy dosyć poskutkowało.

Ale teraz mam wrażenie, że odbijam się od ściany. Moje prośby, groźby, sposoby - nic nie działa.

Księżycowa napisał(a):Nie wiem tylko na ile to jego niechcący nauczyłaś Ty a na ile on jest takim wyrachowanym osobnikiem.
Poczuł kiedyś, że jak Cię zaniedba, to może Cię stracić? próbowałaś czynnie mu to zademonstrować czy tylko prosiłaś?


Kilka miesięcy temu, powiedziałam mu, że myślę o rozstaniu - był zupełnie zaskoczony i w zasadzie, to nie wiem, czy zgodził się z czymkolwiek, co mu wtedy powiedziałam, że mi leży na sercu. P. tak ma (co mnie okropnie wkurza i zawsze starałam się jakoś to w nim 'zwalczyć'), że zawsze jak się mu zwróci uwagę, to od razu idzie kontra. On zawsze czuje się atakowany i od razu następuje kontratak z jego strony. Wtedy jednak "warunkowo" zgodziłam się jeszcze wstrzymać z ostateczną decyzją, bo wierzyłam, że jak znajdziemy dla siebie więcej czasu, wyjedziemy gdzieś razem na weekend, zobaczymy jak będzie po przeprowadzce do nowego miejsca, to coś zmieni. Ale czas mija i wg. mnie nie zmienia się nic. Przez jakąś krótka chwilę było lepiej, ale chyba tylko dlatego, że przy przeprowadzce i tym wszystkim nie miałam czasu o tym myśleć, więc jakoś tak samo się działo wszystko.

W ogóle mam wrażenie, że chyba z braku czasu siadła zupełnie komunikacja między nami, że ostatnio obrzucamy się tylko pretensjami, że ktoś nie zrobił tego, czy tamtego, a powinien. Nie wiem, czy to się da jeszcze naprawić.

Księżycowa napisał(a):A tak ogólnie Twój facet zachowuje się jak wieczny chłopiec. Ciekawi mnie jakie były zasady u niego w domu - czy był syneczkiem mamusi, co za niego wszystko robiła czy może odwrotnie. Czy może wpoili mu "należy w domu do mężczyzny a co do kobiety".
Nie musisz odpowiadać... ja tak sama z siebie jakoś się zastanawiam...


Ale odpowiem z chęcią, bo sama też się czasem nad tym zastanawiam, gdzie leży przyczyna.

On jest najmłodszy z rodzeństwa, ma brata i siostrę, którzy są o ok. 10 lat od niego starsi, więc w zasadzie okres dorastania spędzał prawie sam, bo oni już wtedy chyba powyprowadzali się z domu. Z tego co widziałam, to on często w domu pomagał, ale jego rodzice to jest temat na osobny wykład dosłownie. Ojciec były wojskowy, choleryk, często krzyczał na niego, wyzywał go (nawet przy mnie) od głupków, idiotów. Na emeryturze całymi dniami potrafił siedzieć, gapić się w tv i nawet psa nie wyprowadził, tylko dzwonił po P. żeby to zrobił, kiedy my np. byliśmy gdzieś razem nad jeziorem np.... Matka pracoholiczka i alkoholiczka... Sprząta i gotuje w domu, ale że dużo pracuje, to najczęściej w domu było - jak na moje standardy - po prostu brudno. P. zawsze mówi, że nie chce żyć, tak jak swoi rodzice, chce mieć ładny dom itd. Jego siostra z tego samego chyba powodu jest typową pedantką - wszystko w życiu ma ułożone jak od linijki :D Zawsze ją bardzo lubiłam. Ona sama kiedyś mi powiedziała, że P. źle się zachowuje w stosunku do mnie i jak tak dalej będzie robić, to mam go zostawić (niby to było w żartach, ale daje mi to do myślenia).

Ale widzę, że z wiekiem P. zaczyna przypominać bardzo swojego ojca, podnosi głos na mnie, a jak mu zwracam uwagę, że ma na mnie nie krzyczeć, to mi mówi, że nie krzyczy... Wszystko robi na ostatnią chwilę, a co gorsza robi pewne rzeczy dokładnie w takim momencie, że ręce mi po prostu opadają... mamy już wychodzić, bo gdzieś się umówiliśmy, już jesteśmy spóźnieni (de facto przez niego w 99% przypadków) a on nagle np. zaczyna obcinać paznokcie, albo układać gazety... jak by nie mógł tego zrobić wcześniej/później. I nie widzi w tym nic złego.
Avatar użytkownika
ambrela
 
Posty: 177
Dołączył(a): 4 wrz 2011, o 20:39

Re: wsparcie

Postprzez Księżycowa » 9 sie 2014, o 15:03

Tak w skrócie teraz, bo pisze z tel. Wg mnie moze niw konytolowac zachowan jakich nauczyl sie od ojca. Na pewno wszystko sie na nim odbilo i nawet jak nie chce byc taki, to nie panuje nad tym. Moze gdzies sie zattacil, moze to hobby to ucieczka od czgos, ale on sam o tym pewnie nie wie. Na moje oko sam nad tym nie zapanuje. Stane sie moze monotematyczna', ale moglby z tym sie udac na yerapie. tylko on ten problem musi widziec a zdaje sie ze nie chce. Oczywiscie to moje przypuszczenia. Nie jestem specjalista. Wiecej pozniej, bo z tel. mi sie źle pisze.
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: wsparcie

Postprzez Księżycowa » 9 sie 2014, o 20:39

No to jestem ;)

"Uparty dla zasady" - brzmi mi znajomo. Nie chce przypisywać każdemu tej samej przyczyny zachowania, ale pomyślałam o sobie wiesz, bo ja też tak reagowałam. Wyniosłam to z domu. Nie będę wdawać się w szczegóły,ale u mnie była to konsekwenscja niesprawiedliwości, braku rozmowy a tylko rozkazach "bo ja tak mówię" z ironicznym uśmieszkiem, takim władczym. Więc zaczęłam robić na przekór,żeby nie oddawać kontroli z braku zaufania, ponieważ mam wyuczone, ze nikt mnie powazie nie traktuję. To takie zaznaczenie swojej osoby. Lepsze niż tkwienie w wycofaniu, ale destruktywne jednak, bo nie da się tak.
Ja już w większości umiem się z czymś w wstrzymać zamiast reagować skrajnie, dac sobie czas na przemyślenie... albo powiedzieć "nie" kiedy na pradę czegoś nie chcę.
Trzeba sobie usświadomić takie rzeczy jeśli chce się z nimi coś zrobić.


Wiesz, facetom brud w większości nie przeszkadza... mojemu też nie... ale radzę z tym sobie - ostatnio wsadziłam mu skórki znów pozostawione na stole (pomimo, że kosz jest w pokoju w dosyć widocznym miejscu a moje prośby nie działały), wsadziłam mu w buty :twisted:

Ja powiedziałam, że nie będę tego zbierała po nim, ale ze on ma to zabrać, bo mi to przeszkadza. Wiesz co powiedział? Że on nie będzie tego sprzątał, bo JEMU to nie przeszkadza.

Zamiast mówić - robić... czasem inaczej się nie da.
Jakie tworzywo takie narzędzia :bezradny: Bez urazy, ale trochę tak to czasem wygląda.

Ale już z całą resztą sztuczki raczej na nic się nie zdadzą.

Wtedy jednak "warunkowo" zgodziłam się jeszcze wstrzymać z ostateczną decyzją, bo wierzyłam, że jak znajdziemy dla siebie więcej czasu, wyjedziemy gdzieś razem na weekend, zobaczymy jak będzie po przeprowadzce do nowego miejsca, to coś zmieni.


To nie jest kwestia Twojej wiary niestety. To są prawdopodobnie pewne wzorce utrwalone i jak sobie ich nie uświadomi, to będzie się ich trzymał.
A z tego co piszesz jemu jest tak dobrze i jest troszkę sytuacja patowa.
Kiedyś miałam sytuację, w które byłam gotowa odejść - powiedziałam, z ejeśli nie podejmie terapii to ja odpadam, bo nie mogę tak zyć (inne problemy niż Twoje, ale tak się tez nie da), że nie chcę okaleczyć może przyszłych dzieci i ma czas do rana. Jak nie zadzwoni to trudno... pomimo, że go kocham nie mam już sił.
Zadzwonił i chodzi do dziś. Można nazwac to szantażem. Ja określiłam po prostu co czuję i to nie była sciema... naprawdę odeszłabym. NIe mam sił na ciągnięcie go za rękę całe życie... więc...
A i tak różnie bywa, bo terapia trwa...

Czasem taki wstrząs pomaga, choć z mojej strony była to bezradność i desperacja. Nie gwarantuję, ze i Tobie pomoże. Piszesz, ze

Kilka miesięcy temu, powiedziałam mu, że myślę o rozstaniu - był zupełnie zaskoczony i w zasadzie, to nie wiem, czy zgodził się z czymkolwiek, co mu wtedy powiedziałam, że mi leży na sercu. P. tak ma (co mnie okropnie wkurza i zawsze starałam się jakoś to w nim 'zwalczyć'), że zawsze jak się mu zwróci uwagę, to od razu idzie kontra

Jak to nie wiesz czy się zgidził, więc jak to wyglądało?Ty powiedziałaś swoje a on posłuchał i przemilczał? Jak to wyglądało? Cokolwiek powiedział?

I jeszcze jedno Ty w nim nic nie zwalczysz, tylko on w sobie może... akurat te problemy :/
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: wsparcie

Postprzez ambrela » 10 sie 2014, o 00:20

Księżycowa napisał(a):To nie jest kwestia Twojej wiary niestety.


Zdaję sobie z tego sprawę, ale wiesz jak jest... człowiek taki czasem właśnie jest jak dziecko, że mu się wydaje, że jak będzie czegoś bardzo chciał, to to się wydarzy.

Księżycowa napisał(a):Jak to nie wiesz czy się zgidził, więc jak to wyglądało?Ty powiedziałaś swoje a on posłuchał i przemilczał? Jak to wyglądało? Cokolwiek powiedział?


Tak dokładnie nie pamiętam, co powiedział, pamiętam ten okres trochę przez mgłę... Ale z jego strony wyglądało to raczej tak - że wszystko jest ok, tylko to w mojej głowie się coś "poprzestawiało", że nie widzę naszej wspólnej przyszłości, ale jak sobie to poukładam, to znowu będzie git, a wszystko wróci do normy. Że zrobimy sobie wakacje, że się przeprowadzimy w nowe miejsce itd. czyli to, co pisałam wcześniej. Ale poza tym, to nie pamiętam jakiejś chęci zmiany, poprawy czegoś. To JA mam się nauczyć, przyzwyczaić, że jest tak jak jest i mam liczyć na to, że za rok, może 2 sytuacja się poprawi, kiedy on zmieni pracę i będzie miał więcej czasu...

Ale za dwa lata żyjąc w takim trybie, to ja już chyba nie będę wiedziała, kim on jest i czy go znam w ogóle i jaki to ma wszystko sens? Kiedy w ciągu kilku miesięcy się od siebie tak oddaliliśmy, to w 2 lata staniemy się dwoma przeciwnymi biegunami ziemi...

W zasadzie, to nie wiem, jakiego bodźca potrzebuję jeszcze, żeby odejść. Ale żałuję, że nie zrobiłam tego za tym pierwszym razem, kiedy jeszcze nie narobiłam takich strasznych rzeczy.

Księżycowa napisał(a):"Uparty dla zasady" - brzmi mi znajomo. Nie chce przypisywać każdemu tej samej przyczyny zachowania, ale pomyślałam o sobie wiesz, bo ja też tak reagowałam. Wyniosłam to z domu. Nie będę wdawać się w szczegóły,ale u mnie była to konsekwenscja niesprawiedliwości, braku rozmowy a tylko rozkazach "bo ja tak mówię" z ironicznym uśmieszkiem, takim władczym.


A wiesz, że to może mieć podobne podłoże u niego, w sumie ja też tak czasem mam, bo też wyniosłam to z domu, gdzie mama tak argumentowała "nie bo nie" albo "bo ja Ci każę". U niego też tak to mogło wyglądać, z dominującym, władczym ojcem, wojskowym, który własnie wydawał komendy i oczekiwał posłuszeństwa.

Tylko ja nie zachowuję się tak w stosunku do niego, bo mu ufam i czuję się z nim bezpiecznie i go kocham, więc automatycznie wyłącza mi się coś takiego. A P. jest teraz zawsze nastawiony na obronę - tak jak gdybym to ja go atakowała... Tak, jak bym chciała mu zrobić krzywdę. I też mnie to boli, bo przecież skoro mnie kocha, to nie powinien ze mną rywalizować i ze mną walczyć, tylko jakoś współpracować, żeby było lepiej nam obojgu... I na początku jakoś tak to było, a teraz takiej inicjatywy w ogóle nie widzę. Myślałam, że dotarliśmy się przez pierwszy rok mieszkania razem i że już mnie nic wielkiego nie zaskoczy w tej kwestii. A on się jakby... cofnął? Nie wiem, jak to nazwać.
Avatar użytkownika
ambrela
 
Posty: 177
Dołączył(a): 4 wrz 2011, o 20:39

Re: wsparcie

Postprzez Księżycowa » 10 sie 2014, o 12:17

Ale z jego strony wyglądało to raczej tak - że wszystko jest ok, tylko to w mojej głowie się coś "poprzestawiało", że nie widzę naszej wspólnej przyszłości, ale jak sobie to poukładam, to znowu będzie git, a wszystko wróci do normy.

Czyli zero odpowiedzialności na siebie a cała na Ciebie. Nawet w najzdrowszym związku wina lezy po obu stronach tak samo jak to, żeby on funkcjonował dobrze i przetrwał. Sama osoba niczego nie utrzyma niestety. To oczywiste.
Więc jedyną opcją wg mnie aby się poukładało jest to aby on zaczął przyjmować do siebie to co Ty mówisz a to już zależy od niego samego.
Jeśli bardzo duży ma opór, to nawet jeśli odejdziesz i nie powiesz mu o zdradzie i tak uzna, że to Twoja wina i nic nie będziesz mogła z tym zrobić. Tak na prawdę niewiele w jego reakcji zależy od Ciebie moim zdaniem.

Bez jego udziału i zainteresowania Wami i tym w jakiej to jest kondycji nic nie będzie. Przeciez cały czas tak żyć nie chcesz byle go zatrzymać przy sobie, prawda? To nie ma sensu. Zmiany są przerażające. Po 5 latach nie ma nic dziwnego jak masz przed sobą perspektywę życia w pojedynkę. Wiadomo, ze razem łatwiej.
Rozumiem Cię, bo stawiając sprawę jasno wtedy miałam ta samą perspektywę przed sobą. Jeszcze tym trudniej u mnie, że ja przez jakiś czas zostałabym sama z moją toksyczna rodzinką pytającą o wszystko i oczywiście oceniającą. Ale wiedziałam jak żyć nie chcę. I wiem, ze czy z nim czy sama się stąd wydostanę.
Banalne, ale koniec jednego jest początkiem czegoś innego i może spotka Cię coś fajnego, na co przy nim nie miałabyś szans.
W razie czego staraj się trzeźwo myśleć, bo nie Ty ponosisz winę za to jak jest, pomimo zdrady.
Wg mnie zdrada jest skutkiem takiego życia, samotności i jakiejś wegetacji. Chcesz celu, planów, określenia się a on zyje z dnia na dzień.
Nie bądź dla siebie zbyt surowa.

Ale poza tym, to nie pamiętam jakiejś chęci zmiany, poprawy czegoś. To JA mam się nauczyć, przyzwyczaić, że jest tak jak jest i mam liczyć na to, że za rok, może 2 sytuacja się poprawi, kiedy on zmieni pracę i będzie miał więcej czasu...

I myślę, ze to jest kluczowym problemem, bo n awet gdyby były problemy a on by dawał z siebie, żebu je naprawić, to nie obawiałabyś się, że czeka Cie takie zycie a w perspektywie przyszłości? Wyobrażasz sobie mieć dzieci jeśli on będzie miał taką postawę? Zostaniesz sama ze wszystkim, utyrana i jeszcze będziesz słyszała, że to Ty musisz się zmienić... A w dalszej perspektywie jednak jest potrzeba stabilizacji, której z jego strony nie widać a 5 lat to już trochę jest i wydaje mi się, ze nadchodzi taki moment, że chce się po prostu wiedzieć co dalej.

W zasadzie, to nie wiem, jakiego bodźca potrzebuję jeszcze, żeby odejść.

Ja też nie wiem i nie jestem przekonana, ze za każdym razem musi to być bodziec. Czasem jest tak, że ludzie się rozstają, bo do siebie nie pasują, bo maja inne oczekiwania i wtedy jest to kwestia decyzji a nie bodźca czyli wzięcia tego we własne ręce a nie czekanie na coś... nie wiadomo co, czyli trochę oddawnie kontroli nad swoim zycie czemuś... nie wiadomo czemu. W taki sposób nigdy nie dzieje się tak, że osiągamy na czym nam zależy, bo "coś" o tym decyduje i wcale to nie pomaga w niczym wręcz przeciwnie. Mam nadzieję, ze wyraziłam się jasno.

Dzieciństwo dzieciństwem - było i nic już z tym nie zrobi, ale może zrobić z teraźniejszością... ale jeśli nie będzie chciał (a zdaje się,że dobrze mu się zyje), to nic nie zdziałasz.

Tylko ja nie zachowuję się tak w stosunku do niego, bo mu ufam i czuję się z nim bezpiecznie i go kocham, więc automatycznie wyłącza mi się coś takiego.

Czasem nie warto naiwnie sugerować się zaufaniem i uczuciem. Nawet jeśli tak rzeczywiście tak jest, to nie musisz mu tego pokazywać. Dajesz mu tym poczucie bezpieczeństwa w jego zachowaniu. Nie martwi się o nic, bo przecież mu ufasz i go kochasz.
Jest tego zbyt pewny. Nie mam na myśli żadnych gierek, ale tego, żeby miał świadomość, że pomimo,ze go kochasz nie przeszkodzi Ci to zadbać o siebie.
Mówisz wprost - kocham Cię ale tak żyć nie chcę. I trzymać się tego konsekwentnie niezleżnie od tego, co próbowałby Ci wmówić i w jakie poczucie winy wpędzić a może, bo to co usłyszy zniszczy jego beztroskę i postawi go przed koniecznością skonfrontowania się z rzeczywistością.

... I na początku jakoś tak to było, a teraz takiej inicjatywy w ogóle nie widzę. Myślałam, że dotarliśmy się przez pierwszy rok mieszkania razem i że już mnie nic wielkiego nie zaskoczy w tej kwestii.

Na początku zawsze jest ok. Pierwszy rok, to początek. Zaczynaja opadać różowe okulary i dopiero zaczyna się poznawanie siebie.
Po roku, to ja nic nie wiedziałam... niby twierdziłam, ze chcę z nim być, ale po drodze w dalszym czasie wydarzyło się tyle, że poznałam go z wielu stron.
Teraz widzisz jakie ma zachowania. Prosząc nic nie zdziałasz... posłucha i przepuści, bo nie potwierdzasz tego czynami... uważa, ze pogadasz i przestaniesz a on będzie mógł dalej żyć beztrosko w swoim świecie.

Ja tak to widze.

I myśle, ze tkwiąc dalej w takim stanie rzeczy nic się nei zmieni.
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: wsparcie

Postprzez ambrela » 11 sie 2014, o 15:54

Księżycowa napisał(a):Na początku zawsze jest ok. Pierwszy rok, to początek.


Tak, z tym się zgodzę, ale wiesz... Rok już znaliśmy się, zanim zamieszkaliśmy razem. Mieszkamy razem już 4 lata i przez 'pierwsze' trzy, poza jakimiś drobnymi nieścisłościami i różnicami w postrzeganiu pewnych spraw raczej byliśmy zgodni i wydaje mi się, że mogliśmy na sobie polegać.

Ale teraz mam w głowie takie migawki, że często zgoda była moją inicjatywą. Tak jakbym na prawdę tylko ja strzegła spokoju domowego ogniska...

Ostatnio w ogóle usłyszałam też od moich dwóch najbliższych znajomych, z którymi często wspólnie wychodzimy, a które P. bardzo lubią, że coś jest z nim od jakiegoś czasu nie tak i że mnie nie szanuje... Trzy ostatnie wspólne wyjścia skończyły się albo kłótnią, albo tym, że on się obraził, bo np. ja byłam już zmęczona, albo źle się czułam i chciałam wracać do domu, albo po prostu siedziałam sobie z boku i się nie bawiłam...

Najczęściej jeśli mam blisko do domu, to w takich sytuacjach nawet wracałam sama do domu, żeby jemu nie psuć zabawy, ale czasem jest tak, że jednak nie chciałabym nocą w dużym mieście wracać zupełnie sama. Wydaje mi się, że powinien wykazać się empatią i jechać ze mną... On jednak woli się bawić. Za to jeśli role się odwracają i ja się dobrze bawię, a on chce wracać, to ja zawsze, bez wielkiego namawiania jestem w stanie iść z nim... No i oczywiście ja nie krzyczę na niego, tylko zawsze staram się mu wytłumaczyć, tak jak teraz Tobie, że on może na mnie liczyć w takich sytuacjach i ja też bym chciała móc liczyć na niego. Czasem zdarza mi się przytoczyć własnie jakąś sytuację z przyszłości tak dla przykładu, żeby zrozumiał, o co mi chodzi i czego od niego oczekuję, nie po to, żeby mu wypominać - jednak zawsze słyszę na to jedną odpowiedź "dlaczego wywlekasz takie stare historie, przecież to już było dawno i nieprawda" itd. itp

Księżycowa napisał(a):Teraz widzisz jakie ma zachowania. Prosząc nic nie zdziałasz... posłucha i przepuści, bo nie potwierdzasz tego czynami... uważa, ze pogadasz i przestaniesz a on będzie mógł dalej żyć beztrosko w swoim świecie.

Ja tak to widze.

I myśle, ze tkwiąc dalej w takim stanie rzeczy nic się nei zmieni.


Wiem, że masz rację... Zbieram się bardzo mocno w sobie, żeby coś w końcu zrobić. Zbieram siły, zbieram myśli. Dzięki wielkie za wsparcie, za rozmowę. :kwiatek:
Avatar użytkownika
ambrela
 
Posty: 177
Dołączył(a): 4 wrz 2011, o 20:39

Re: wsparcie

Postprzez Księżycowa » 11 sie 2014, o 16:20

ambrela napisał(a):Ostatnio w ogóle usłyszałam też od moich dwóch najbliższych znajomych, z którymi często wspólnie wychodzimy, a które P. bardzo lubią, że coś jest z nim od jakiegoś czasu nie tak i że mnie nie szanuje... Trzy ostatnie wspólne wyjścia skończyły się albo kłótnią, albo tym, że on się obraził, bo np. ja byłam już zmęczona, albo źle się czułam i chciałam wracać do domu, albo po prostu siedziałam sobie z boku i się nie bawiłam...

Najczęściej jeśli mam blisko do domu, to w takich sytuacjach nawet wracałam sama do domu, żeby jemu nie psuć zabawy, ale czasem jest tak, że jednak nie chciałabym nocą w dużym mieście wracać zupełnie sama. Wydaje mi się, że powinien wykazać się empatią i jechać ze mną... On jednak woli się bawić. Za to jeśli role się odwracają i ja się dobrze bawię, a on chce wracać, to ja zawsze, bez wielkiego namawiania jestem w stanie iść z nim...



Czyli po prostu wie, ze zrobisz co będzie chciał... Przepraszam za szczerość aż taką, ale on nic sobie z Ciebie nie robi, bo nic od niego nie wymagasz. Traktujesz go jak biednego misia i głaszczesz po główce jak własna matka i do tego toksyczna, bo nawet od dziecka trzeba wymagać przecież, tłumacząc jeszcze, bo to dziecko ale też nie bez wymagań, konsekwencji. Może nie tak jak jego ojcec kiedyś, ale tak na normlanym, nie krzywdzącym poziomie.
Tymczasem on Tobą manipuluje - "nie wywlekaj starych brudów" bardzo cwane... tylko nie pasuje do sytuacji... tych brudów się zbiera a brudami uzbieranymi nie da się stworzyć przestrzeni dla siebie zdrowej,bezpiecznej, spokojnej itd.
Można sobie coś wyjaśniać i trzeba nawet, tylko obie osoby tego muszą chcieć. I wszystko do pewnego momentu. Twój wg mnie już ten moment wyczerpał i nie skorzystał z tego, więc jest to sytuacja, w której trzeba jasno i konsekwentnie postawić sytuację.

Jeśli tego nie zrobisz, to będzie dalej się tak zachowywał. Przeraża mnie, bo nie troszczy się o Ciebie, pozwala Ci wracać po nocach do domu, w dodatku przez niego, choć ja bym wzięła taksę, albo została i bawiła się dalej pomimo jego fochów, skoro jemu wolno a Tobie nie? Co to ma być??
Nie jesteś jego służącą ani niewolnicą... możesz sama decydować czy coś robisz czy nie.
Uwikłałaś się bardzo :/
Avatar użytkownika
Księżycowa
 
Posty: 6236
Dołączył(a): 23 paź 2009, o 11:36
Lokalizacja: Warszawa, Mazowieckie

Re: wsparcie

Postprzez ambrela » 17 sie 2014, o 18:02

Myślę o tym i myślę. Nie potrafię odnaleźć się w tej rzeczywistości. Ciągle miotam się gdzieś pomiędzy tym, co powinnam zrobic, tym, czego bym chciała i tym, co jest realną alternatywą w tej sytuacji.

Wciąż gdzieś tam mi się wydaje, że to wszystko da się jakoś naprawić. Rozmawiałam z P. ostatnio o moich obawach, o tym, że źle się zachowuje w stosunku do mnie - wydaje się, że coś tam mu w głowie zatrybiło. Teraz widać, że się stara, pytanie jak długo to potrwa.

Gdzie powinnam postawić granicę i ile dać sobie czasu na zweryfikowanie, czy coś z tego jeszcze będzie? I czy w ogóle powinnam? Mówiłam wcześniej, że chcę odejść i wiem, że z punktu widzenia uczciwości tak właśnie powinnam zrobić... Prawdę mówiąc mam takie poczucie, że bez względu na to, jaką podejmę decyzję wynik będzie zły. Wiem jak głupio to brzmi, ale nawet myślę czasem o tym, że jak odejdę, to bardziej go tym skrzywdzę niż tym, że zostanę... Że już nie znajdzie, nie trafi na dobrą dziewczynę, która się o niego zatroszczy, tak jak na to zasługuje. Ale czy ja nią jestem? Przyzwyczaiłam się do takiego myślenia, a teraz mój światopogląd runął. Boję się też o siebie... Że w tym związku nie jest idealnie, ale mamy wspólne zainteresowania, hobby, spojrzenie na świat, a mogę już nikogo takiego nie spotkać. Że to był ten jeden jedyny i już straciłam swoją szansę na szczęście. I utknę w niesatysfakcjonującym związku i już zawsze będę jak taka stara zgorzkniała baba rozpamiętywać, jaki to miałam piękny związek i go rozwaliłam.
Avatar użytkownika
ambrela
 
Posty: 177
Dołączył(a): 4 wrz 2011, o 20:39

Re: wsparcie

Postprzez Sansevieria » 17 sie 2014, o 21:38

Skoro dałaś radę zdradzic to koncepcja iż "nigdy takiego mogę nie spotkać " nieco leży w gruzach, bo wszak spotkałaś na tyle atrakcyjnego, że zdradziłaś. I to nie w jakiejś chwili słabości tylko solidnie, z relacją emocjonalną itd. Znaczy - nie ten jeden na świecie.
Boisz się zostać singielką?
Za rozpad związku z zasady odpowiedzalne są obie strony, acz nie zawsze 50/50. Zapewne gdyby pan był inny nieco to byś z tym drugim nie zaciesniła nadmiernie, ale co z tego w sumie? Może jakis wniosek racjonalny ?
Pan niestary, nie jakaś niedojda z tego co piszesz acz z trudnym charakterkiem ale czemuż by nie miał jakiejś innej pani spotkać w dalszym życiu? Może takiej, co da radę z tym jego charaterem sobie poradzić lepiej niż Ty jesteś w stanie?
Skoro sobie nie wyobrażasz życia z nim i okłamywania go zauważ - nie musisz tego robić. Masz wybór. A że zdrada już miała miejsce to od tego uczucia okłamywania go łatwo się nie odczepisz. Poczucie winy będzie Cię gnębić i podgryzać, będziesz mu się starała "wynagradzać" albo inne takie bezsensowne rzeczy robić. Albo - za jakis czas zdradzisz ponownie.
Poza tym zaś ewidentnie Twoje plany zawodowe kolidują z jego - jest zatem kwestią czasu kiedy to zgrzytnie i to solidnie. On się tu jasno sprecyzował z tego co piszesz. I co, zamierzasz się doginać czy jego zmuszać do doginania się? Tak czy tak frustracja jednej ze stron gwarantowana.
Co Ty chcesz budować na zakłamaniu i frustracji?
Wiesz, czasem sie ludziom po prostu robi "nie po drodze razem", choć zaczynało się pięknie. I tak w moim odczuciu czasem lepiej zachować jakieś wspomnienia ładne niż doprowadzic do stanu, w którym juz same pretensje są i same paskudne rzeczy. Rozstanie boli, ale im później tym boli bardziej :(
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Re: wsparcie

Postprzez ambrela » 18 sie 2014, o 17:02

Sansevieria napisał(a):Skoro sobie nie wyobrażasz życia z nim i okłamywania go zauważ - nie musisz tego robić. Masz wybór. A że zdrada już miała miejsce to od tego uczucia okłamywania go łatwo się nie odczepisz. Poczucie winy będzie Cię gnębić i podgryzać, będziesz mu się starała "wynagradzać" albo inne takie bezsensowne rzeczy robić. Albo - za jakis czas zdradzisz ponownie.
Poza tym zaś ewidentnie Twoje plany zawodowe kolidują z jego - jest zatem kwestią czasu kiedy to zgrzytnie i to solidnie. On się tu jasno sprecyzował z tego co piszesz. I co, zamierzasz się doginać czy jego zmuszać do doginania się? Tak czy tak frustracja jednej ze stron gwarantowana.


Wszystko, wszystko, wszystko to racja... Ja wiem, że masz rację i Księżycowa ma rację i jedna z tych części mnie, która tak uważa i tak czuje też ma rację. Nie mam siły, przepraszam... Zbieram się, cały czas się zbieram, tylko tak mi trudno...
Avatar użytkownika
ambrela
 
Posty: 177
Dołączył(a): 4 wrz 2011, o 20:39

Re: wsparcie

Postprzez Sansevieria » 19 sie 2014, o 18:27

No bo ta część Ciebie jest dorosła, inteligentna oraz rozsądna. A ta druga chyba jest raczej dzieckiem niż dorosłą kobietą?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 176 gości