Witam moja historia jest bardzo dziwna od paru dni próbuje w mówić sam sobie ,że nie kocham jej , co jest wielka głupotą ( bo bardzo ja kocham ). Zaczeło się bardzo dawno temu nie miałem dobrego kontaktu z rodzicami , praktycznie wychowywali mnie dziadkowie , raczej rzadko słyszałem że ktoś mnie kocha, miałem potem kilka związków ale to nie było to mój ostatni związek po 4 latach rozpad się po przez zdradę 2 osoby, ale ja też nie byłem winny ogólnie od małego byłem gburowaty i uodporniałem się na uczucia. Lubiłem być sam , jak już byłem w związku gdy się coś działo wolałem uciekać i byc nie szczęśliwym , ogólnie weszło mi w krew bycie smutnym i nie szczęśliwym. A teraz mam problem mam narzeczoną od 1,5 roku pół roku temu oświadczyłem się jej co wymagało od mnie wiele postanowień, przez te 1.5 roku zaznałem tyle miłość ile nie dostałem przez całe życie, ona czuje to samo wszyscy znajomi mówią jaki jestem zapatrzony w nią i ona we mnie. Jesteśmy idealną parą układa nam się nic nie brakuje, planujemy ślub
to czemu wkręcam sam sobie że jej nie kocham bardzo mnie to boli aż tak jak by mi cały środek wywracało na lewą stronę... To jest moja obawa przed szczęściem czy strach przed tym co będzie i że ją kiedyś mógł bym stracić i chcę się przed tym ustrzec.... proszę o pomoc kiedy jestem z na mija mi to ale jak zostaje sam typu praca szkoła zaczynam myśleć o tym i wciskać sobie ,że ją nie kocham