Julkaa - ja akurat Twoich odpowiedzi tak nie odbieram, a temat jest mój, to może jednak mi nie znikaj
A Twoja wizja, że po tyyylu latach "pokonacie każdy kryzys" wielce mi jet miła, bez wzgledu na to, co dalej z tego będzie. Czasem optmistyczna wizja nawet wbrew rozsądkowi czy trudno uzasadnialna pomaga też
Caterpillar - przykre, ale facet jest ewidentnym może nie tyle egoistą ile patologicznym egocentrykiem. Jak zwał tak zwał, skupiony na sobie. Tak w codzienności. Natychmiast mu to mija w sytuacjach dużego kryzysu - jakby nie istniało. Przypuszczam, że nadrabia deficyty z dzieciństwa, kiedy na nim nikt się nie był łaskaw skupić w zwykłych codziennych sprawach. Ja ewidentnie nie byłam w stanie tego najpiew dostrzegać (bo to proces wieloletni), a teraz jest jak jest. Trochę na zasadzie "daj palec a rękę urwie". Z moim w patologii ukształtowanym usposobieniem oddawanie palca jest normą i tego się raczej nie pozbędę, natomiast ręki (po terapii) nie dam za nic. Teoria znoszenia do granicy rozsądku jest mi znana. Teraz ewidentnie się miotam z wyznaczeniem tej granicy rozsądku. I to samo do Justy - kochane, ja po prostu znam teorię, a wprowadzanie w praktyke mnie męczy. Wykańcza. Dołuje. Wkurza, że w ogóle muszę akurat taką gimnastykę emocjonalną i praktyczną wykonywać. No wkurza mnie, że jest jak jest. Z dziecięcej pozycji - "a ja nie chcę !" we mnie wrzeszczy. Pozwalam sobie wobec Was pobyć tym dzieckiem, co nie chce. Poprotestować przeciw faktom. Mam nadzieję, że jak sobie poprotestuję to mi się lepiej zrobi. Macie troszkę cierpliwości do moich jękosmętów, nie musicie ich czytać ale możecie, a ja przynajmniej nie do ściany marudzę tyko do ludzi żywych.
Ewka - właśne te weekendy są osłabiające. Najwredniejsze jest w moim to, że (co jednoznacznie wiem od niedawna i co on sam przyznał, też niedawno), że wszystkie aktywności weekendowe to mu odpowiadają tylko jak ona sam wymysli i zorganizuje. Podobnie jak z tymi lekarzami. Przypuszczam, że nadrabia sytuacje, w których nikt go o zdanie nie pytał. Ale efekt jest taki, że żeby było miło i fajnie to on musi być inicjatorem czegokolwiek. Co mi o tyle nawet psuje, że dostosowywanie się mam wdrukowane niczym pies Pawłowa. Jak pisałam - oddawanie palca mnie nie robi. Koszmarne jest to, że on rzadko kiedy chce chcieć. Wyjazdy do rodziny odpadają - ja ze swojej jestem wyklęta totalnie, a on swoją znosi tylko w małych dawkach.
Ale jak tak sobie pisze to mi emocje powolutku się układają. Antybiotyk działa, Wy jesteście i słuchacie - sytuacja wraca do normy - dzięki
Tak ogólnie to ja jestem poukładana wcale nieźle jak na własny życiorys wcześniejszy i jestem z tego w sumie całkiem dumna
Natomiast nie jestem, choć mogę niekiedy sprawiać takie wrażenie, osobą "z motorkiem w dupce" co to każdą górę przeniesie fachowo i z uśmiechem i jeszcze bliźniego wesprze. Ktoś w wątku "macierzyństwo" taką istotę opisał udatnie ostatnio. Aspirowałam latami do bycia takim kimś/czymś. Nie jestem i nie chcę być, bo to głupie oraz samobójcze. I może również dlatego napisałam ten wątek, żeby taki mój zakłamany obraz nie powstał na forum, bo dla mnie to upiór przeszłości.
Justa - słowo "zamęczająca sytuacja " idealnie oddaje mój stan. Choć właśnie czuję, że sytuacja opisana, wysłuchana przez życzliwych bliźnich i ponazywana odpowiednimi słowami staje się nie tyle łatwiejsza ile mniej wykańczająca emocjonalnie. Po ludzku zaś - lepiej mi
Dzięki że jesteście.
Ale jakby co to nie zamykam tematu, bo tak naprawdę to za cholerę nie wiem jak tę teorię wprowadzać w życie, jak się pogodzić z faktami. Ale wiecie co, jakieś niejasne "odkrycia" w kwestii naszej z mężem komunikacji w związku zaczynają mi się lęgnąć, na razie jeszcze nie wiem, o co biega, ale najwyraźniej którać z Was coś napisała takiego, co zaczyna mi jakiś gustowny a rokujący procesik uruchamiać - nie wiem która i co, zatem ogólnie dzięki