No właśnie...
Który to już raz, że pisze tu totalnie załamana:)
który to raz kiedy rozpieprzył mi się związek...
to akurat drugi...niecałe trzy lata temu przeżywałam to samo....
Znów usłyszała, ze jest zmęczony, ze ma dość....jakby to było wczoraj...mam tylko nadzieje, ze ten mnie nie zdradzał...
Byłam niedobra dla niego.....byliśmy niedobrzy dla siebie w ostatnim czasie...
Po tym co sie stało chociaż wiem dlaczego ja byłam taka ostatnio...
Doszłam do tego dopiero jak koleżanka zaczęła mnie za język ciągnąć....
Ostatnio był ślub mojej przyjaciólki...jej wieczór panieński...
Po raz kolejny zrobiło mi się przykro, że mnie to chyba nie czeka...Po raz kolejny bo za każdym razem kiedy były zaręczyny moich znajomych...a sporo tego było...moje coś w głowie bardziej chciało...a z drugiej strony zaczęłam się tego wypierać. Jak ktoś pytał to nie chciałam dzieci...ślubu...Pawłowi tez to wciskałam....ze strachu chyba, ze mogę na to nie zasługiwać..... wiec sama niby zrezygnowałam.
No i mam co chciałam...odpychałam go bo było mi źle...a wyszło, że jest nam źle....nie uważam, że było...jak w każdym związku były dymy. On bałaganiarz ja krzykacz. Ja chciałam wszystko na już a on twierdził że go ograniczam. Ja chciałam z nim spedzac czas ale on wolał treningi i kompa...jak miał czas to ja się zamykałam w moim świecie Fundacji....i tak w koło....Jak ja się chciałam kochac on był zmęczony po treningu...jak on chciał...to czułam się niekochana nie mogłam.
Śmieszne to jak na to patrzę...najśmieszniejsze jednak jest to, zę doskonale wiem gdzie tkwią problemy i wiedziałam jak je rozwiazać...juz to przezyłam...już sie naogladałam...a jednak
a teraz siedzę i tęsknie...i wiem, zę moje plany...marzenia sobie pojechały do rodziców.
Długo uczyłam się tego związku...długo uczyłam się kochac Pawła...był lekiem na całe zło jakie mnie dopadało...
Kiedy się nauczyłam...nauczyłam się też ufac...teraz czuję się oszukana....że funduje mi to samo z czego mnie ratował....Że nie miał tyle siły żeby to dzwignąć. Standardowe obietnice o miłosci i szczęściu sobie odpuszczę...bo z tym się liczyłam...
jest o tyle dobrze, ze się nie pocięłam...mój malutki sukces...a wierzcie mi lekko nie było...mało tego napisałam do dwóch koleżanek...to jeszcze wiekszy sukces...podzieliłam się smutkiem z kim s z zewnąrz....
Wiem, zę mi napiszecie, zę przejdzie...i ze muszę być silna...chyba jestem na swój sposób, mam dla kogo życ. szkoda, że nie mam z kim...będę tęsknić już tęsknię...tęskniłam od jakiegoś czasu...tylko byłam zbyt zacięta żeby to przyznać...żeby się przytulic
heh wiem chociaż, że go kocham...nie często byłam tego pewna...mam chyba zbyt zwajhowaną osobowość. Co chwila walka z samym sobą przeszkadza w życiu. Przeszkadza w związku....Paweł był do czasu oparciem....wtedy było ok...sama sobie gorzej radziłam.
Miał sporo na głowie...młody chłopak bez doświadczenia....wybiera sobie babsko z przejsciami, nie do końca normalną...zagubioną totalnie. Teraz to mogę powiedzieć mimo, że zawsze staram się być silna...zwykle jestem zagubiona.
a teraz zastanawiam się jak na niego jutro spojrzeć...jutro kiedy zabierze wszystkie swoje rzeczy....jak spojrzeć na niego w pracy....jak udawac, że nas nie ma...cięzko będzie