Znowu się budzę z ręką w nocniku. Na prawdę czasami nienawidzę siebie aż do bólu.
Czy ktoś proszę mógłby mnie wysłać na terapię? Kazać mi iść i już?
Wygląda na to, że znalazłam już wszystkie argumenty za tym żeby nie iść. Ale kto wie? Możliwe, że zanim uda mi się umówić na wizytę znajdą się jakieś nowe?
Czasami dopada mnie olśnienie - robię dokładnie wszystko żeby zniszczy sobie życie - pomału i systematycznie. Nie mam pracy, przyjaciół, jestem za granicą daleko od rodziny. Praktycznie jedyną osobą, z którą rozmawiam jest mój partner, który ma tak zwaną anielską cierpliwość.
Dzisiaj zrobiłąm mu awanturę o to, że pozwala mi nie pracować i nic z sobą nie robić przez ostatnie...czy to możliwe? dwa lata? Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mi się autentycznie wydaje, że coś robię, że się staram. Z perspektywy czasu okazuje się jednak, że wszystkie decyzje, które podejmuję prowadzą jedynie do coraz większej izolacji... To jakiś obłęd!
On mówi, że nie chce ingerować w moje decyzje, że czeka aż sama zdobędę się na to, żeby coś ze sobą zrobić. Ale jednak ingeruje jakoś bo wspiera mnie finansowo...
Znam go pół życia, zaczeliśmy być ze sobą razem w dość krytycznym momencie mojego życia dwa i pół roku temu. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym go stracić, a mam jakieś silne przekonanie, że terapeuta "każe" mi się z nim rozstać...
To wszystko na prawdę trzyma się kupy w mojej głowie
HELP!