nic tylko niszczę...

Problemy z partnerami.

nic tylko niszczę...

Postprzez ota » 27 sie 2010, o 05:12

Znowu się budzę z ręką w nocniku. Na prawdę czasami nienawidzę siebie aż do bólu.
Czy ktoś proszę mógłby mnie wysłać na terapię? Kazać mi iść i już?
Wygląda na to, że znalazłam już wszystkie argumenty za tym żeby nie iść. Ale kto wie? Możliwe, że zanim uda mi się umówić na wizytę znajdą się jakieś nowe?

Czasami dopada mnie olśnienie - robię dokładnie wszystko żeby zniszczy sobie życie - pomału i systematycznie. Nie mam pracy, przyjaciół, jestem za granicą daleko od rodziny. Praktycznie jedyną osobą, z którą rozmawiam jest mój partner, który ma tak zwaną anielską cierpliwość.

Dzisiaj zrobiłąm mu awanturę o to, że pozwala mi nie pracować i nic z sobą nie robić przez ostatnie...czy to możliwe? dwa lata? Najlepsze w tym wszystkim jest to, że mi się autentycznie wydaje, że coś robię, że się staram. Z perspektywy czasu okazuje się jednak, że wszystkie decyzje, które podejmuję prowadzą jedynie do coraz większej izolacji... To jakiś obłęd!

On mówi, że nie chce ingerować w moje decyzje, że czeka aż sama zdobędę się na to, żeby coś ze sobą zrobić. Ale jednak ingeruje jakoś bo wspiera mnie finansowo...
Znam go pół życia, zaczeliśmy być ze sobą razem w dość krytycznym momencie mojego życia dwa i pół roku temu. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym go stracić, a mam jakieś silne przekonanie, że terapeuta "każe" mi się z nim rozstać...

To wszystko na prawdę trzyma się kupy w mojej głowie :(

HELP!
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez pszyklejony » 27 sie 2010, o 06:07

To, że tu jesteś jest połową sukcesu, przynajmniej wiesz do jakiej grupy się zaliczasz. Samo uświadomienie sobie problemu jest osiągnięciem, niektórzy nie mają i tego. Nikt Cię nie wyśle, jak sama nie bedziesz chciała, bo to są pewne stadia rozwoju, żeby terapia była skuteczna trzeba samemu chcieć. Jest takie powiedzenie - osiągnąć swoje dno, tylko to jest niebezpieczne, niektórzy się nie podnoszą. Osiągnięcie stanu w którym przyznamy się do bezsilności, zaprzestajemy walki jest drogą do naprawy.
NIKT Ci nie pomoże podjąć decyzji z tym jesteśmy sami, można sobie gadać a zrobisz co będziesz mogła.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez KATKA » 27 sie 2010, o 08:20

kiedy ja siedziałąm w domu 3 miesiace chyba szukając pracy...byłąm nie do zniesienia dla mojego faceta...wiem to aż za dobrze...mimo, ze on to znosił...utrzymywał mnie...nigdy więcej na coś takiego nie pozwolę....Bezradność i zależnosć od innych osób nie jest dla każdego....Wymyślasz dziwne problemy i czepiasz się trochę z bezradnosci pewnie....
KATKA
 
Posty: 3593
Dołączył(a): 23 maja 2007, o 20:00
Lokalizacja: Poznań

Postprzez Abssinth » 27 sie 2010, o 09:47

dlaczego uwazasz, zakladasz, ze tera[euta 'kaze' Ci sie z nim rozstac? skad ta pewnosc?
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez Filemon » 27 sie 2010, o 11:40

no właśnie - o to samo bym zapytał, co Abssinth, bo mnie się to Twoje przekonanie wydaje irracjonalne... już choćby dlatego, że generalnie terapeuci nie tylko nie wydają poleceń, ale nawet nie udzielają rad swoim pacjentom, no chyba że sytuacja jest dramatyczna i wymagająca interwencji, albo jak się już tak zniecierpliwią, że wypadną z roli...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez wolfspider » 27 sie 2010, o 11:44

Myślę, z własnej doświadczenia, że zaden terapeuta nic nikomu nie kazde,
wolfspider
 
Posty: 250
Dołączył(a): 5 lis 2008, o 09:55

Postprzez ota » 27 sie 2010, o 14:08

Bardzo dziękuję za odpowiedzi.

Nie wiem czy potrafię zrozumieć - czy mówiąc o zaprzestaniu walki, mówisz o zaprzestaniu walki o utrzymanie fałszywych przekonan o sobie pszyklejony? Dno wydawało mi się, że już osiągnełam jakieś kilka lat temu, kiedy niszczyłam się aktywnie w bardziej spektakularny sposób. Ale widać to nie było jeszcze to... Teraz po prostu usunełam się z życia i niszczę się po cichu...

KATKA zapewne tak, zapewne czepiam się z bezradności. Może czekam aż się wkurzy ostatecznie i zmusi mnie do działania? Może nie jestem w stanie uwierzyć, że ktoś mógłby mieć uzasadnione powody, żeby przez tak długi czas wierzyć we mnie? Na pewno próbuję chociaż częściowo pozbyć się odpowiedzialności za siebie.

Co do terapeuty... Dobre pytanie Abssinth. Myślę i myślę skąd się we mnie bierze to irracjonalne, jak pisze Filemon, przekonanie i...
Może to ostatnie deska "ratunku" dla mnie przed terapią? Znależć sobie kogoś kto niezaprzeczalnie jest mi drogi i wmówić sobie, że go stracę jeśli odważę się zawalczyć o siebie?
Albo chciałabym, żęby terapeuta pokierował mną w ten sposó, ponieważ TAK NAPRAWDĘ boję się przwdziwego życia z nim?

Wiem jedno - przerwałam terapie kilka miesięcy temu, a z ostatnich sesji w głowie zostało mi między innymi uczucie sciągającej, wykrzywiającej się twarzy kiedy terapeuta zaczął poruszać moje niezdrowe potrzeby bezpieczeństwa, w kontekście tego związku.

Wolfspider - może i terapeuta nic nie każe, ale niezaprzeczalnie sytuacja terapeutyczna w jakimś sensie zmusza mnie do pewnych hmm... przemyśleń, za którymi teoretycznie powinny iść jakieś działania,których się boję. Bardzo.

Co prowadzi mnie do ostatniego pytania - a propos etapów rozwoju pszyklejony, jeśli jeszcze czytasz..;) Zakładając, że działam według jakiegoś schematu - czy oznacza to, że tak na prawdę nie mam wpływu na to w którym momencie zdecyduję się wyrwać? Czy to masz na myśli?

PS.Obawiam się, że przeczytałam za dużo książek, których nie rozumiem i trochę zaczynam się gubić w swoich nadinterpretacjach.


:?
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez pszyklejony » 27 sie 2010, o 17:37

Czytajac książkę psychologiczną rozumiemy ją odwołując się do naszej wiedzy, jaka ona jest wiadomo. Część zrozumiemy właściwie a więcej nie.

"czy oznacza to, że tak na prawdę nie mam wpływu na to w którym momencie zdecyduję się wyrwać?"
Weź pod uwagę, że TY, to nie tylko świadomość. Bardziej wpływa na nasze postępowanie część ukryta.

"czy mówiąc o zaprzestaniu walki, mówisz o zaprzestaniu walki o utrzymanie fałszywych przekonan o sobie"
Ładnie to sformułowałaś :), ja bym pisał o walce z codziennością, próbie utrzymania się na powierzchni a Ty tak celnie jednym zdaniem :).
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez Abssinth » 27 sie 2010, o 19:21

a byc moze...po prostu byc moze....Twoja podswiadomosc mowi Ci, ze tak naprawde to nie jest dla Ciebie dobry zwiazek...?

Dlaczego mialabys go stracic jesli zdecyduejsz sie zawalczyc o siebie....? czy jemu sie podobasz tylko polamana, a zdrowa juz nie?

o co chodzi z Twoimi 'niezdrowymi' potrzebami bezpieczenstwa?
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez ewka » 28 sie 2010, o 00:36

Dlaczego nie pracujesz?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez ota » 28 sie 2010, o 01:37

---------- 23:30 27.08.2010 ----------

Bardziej wpływa na nasze postępowanie część ukryta


A czy moja część ukryta chce dla mnie dobrze, czy źle?
Skoro żyję już te parę lat, a z dala od rodziców powiedzmy pięć, i (chociaż ciężko obiektywnie stwierdzić w którą stronę to wszystko zmierza) - dalej jestem w tak zwanej d... to czy nie oznacza to, że moje podświadomość, intuicja są jakoś spaprane? I dalej - czy w tej całej zabawie chodzi o to żeby to co w części ukrytej odkryć, a potem już tylko wyzwolenie?

Jeżeli chodzi o utrzymywanie się na powierzchni (dziękuję za określenie sprawy po ludzku :) ) to praktyczie się nie utrzymuję, jak wspomniałam właściwie utrzymuje mnie partner. Mam co prawda jakiś drobny dochód,ale to się skończy niedługo. Może stąd ta moja chęć do pracy nad sobą... Wygląda na to, że mniej lub bardziej świadomie zapędziłam się w kozi róg - i cholera dalej nie potrafię się zdobyć na decyzję. Teraz chciałabym ją zwalić na niego, a on się uparł i nie będzie za mnie decydował. Może Wy..? :roll:

czy jemu sie podobasz tylko polamana, a zdrowa juz nie?


Co prawda nie mogę być pewna, ale na chwilę obecną powiedziałabym - raczej nie. Miewam lepsze dni do tygodni i nie zauważam niepokojących objawów.
Ogólnie rzecz biorąc tym razem postanowiłam chyba pójść w stronę biczowania się poczuciem winy - i wmawiam sobie, że mnie niepołamanej nie będzie się podobał on, że go stracę, zostanę samiusieńka, będę cierpieć, on będzie cierpieć i ogólnie tragediodramat.

Z poczuciem bezpieczeństwa to... właściwie nie wiem, bo uciekłam z terapi... Jak na to patrzę z perspektywy czasu to było coś mówione, że sama sobie nie potrafię go zapewnić, a od niego dostaję. Myślę, że wtedy odebrałam to w ten sposób, że nie dostaję nic innego, nic nie daję, jestem z nim tylko dlatego, zaraz mi coś ktoś każe - i uciekłam. Przesadzam, ale chyba tak to wyglądało trochę...

---------- 23:37 ----------

Podsumowując - dopóty dopóki nie dopuszczę do siebie myśli, że może się nam nie udać, żę możemy się rozstać - nie ruszę.
Czy to jest jedna z tych rzeczy, na które, jak to się mówi, "muszę być gotowa"?
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez pszyklejony » 28 sie 2010, o 02:23

"A czy moja część ukryta chce dla mnie dobrze, czy źle?"
Ta część jest "odizolowana", to zamknięta struktura osobowości, ukształtowana w dzieciństwie, broniona mechanizmem obronnym. Służy jako "magazyn" pojęć, przekonań o sobie i świecie, . Podejmując jakieś zadanie, nieświadomie odwołujemy się do niej, czy sobie poradzimy, czy warto i takie tam. Ona po prostu jest i dlatego mówi się czasem, że największym wrogiem jesteśmy sami dla siebie.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez ota » 28 sie 2010, o 02:26

Ewka, ech...Z tym moim nie pracowaniem...

Kilka lat temu znalazłam się w dość nieciekawej sytuacji - dużo rzeczy spadło mi na raz na głowę i nie dałam rady - nie chcę opisywać zbyt szczegółowo, ale...a co tam... jak się żalić to się żalić...może nikt znajomy nie przeczyta...

Więc po krótce - w jednym roku - wyprowadzka z domu rodzinnego, miasta, kraju, pierwsza praca, rozstanie z coraz bardziej toksycznym partnerem, plus dałam się niejako wmanewrować w mieszkanie z i odpowiedzialność za bliskiego członka rodziny (przez jakiś czas finansową) w gorszym stanie psychicznym niż ja.(Proszę mi uwierzyć, sama nie byłam w najlepszym wyjeżdżając - ślepa desperacja).

Pracę ciągnęłam przez około trzy lata, na kompletnym wyczerpaniu i dopalaczach (z tych "lżejszych", jeżeli coś takiego istnieje, hmm...) Potem pomału zaczęłam odstawiać...Odcinałam się pomału od ludzi, po kolei... Nie umiejąc sobie poradzić z ludźmi przed wyjazdem - w nieznanych warunkach stawałam się pomału wrakiem - (rany jak na to patrzę teraz to musiałam wyglądać conajmniej żałośnie - chyba z litości mnie nie zwolnili..) Rożne destruktywne działania - mniej więcej można sobie wyobrazić...

No i jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało...mam traumę normalnie, zwłaszcza jeżeli chodzi o pracę. Zdziczalam, boję się ludzi, nie ufam innym, sobie, pomału się to zmienia, chodziłam na terapię prawie rok, cośtam zmieniłam... ale spietrałam jak okazało sie, że musiałabym postawić niejako na szali mój związek z Z, który przetrzymał test czasu, zawsze mnie wspierał, jak tylko potrafił. Czasem myślę, że on jest szalony.
No i przerosło mnie. I dalej chyba przerasta.
Strasznie się boję :(
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez pszyklejony » 28 sie 2010, o 02:53

"Strasznie się boję "
Tu masz jak na dłoni działanie obronnych. Realnie nie ma żadnego zagrożenia, nawet jakbyś poszła do pracy czy została sama. Tak działa to drugie ja, odwołuje się do nieprawidłowych przekonań. Żeby nie było za łatwo, to faktycznie Twoja sztywność w kontaktach z innymi w podejściu do pracy i do życia, mogła by doprowadzić do porażki ale to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością, tylko ze wzorami, przekonaniami.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez ota » 28 sie 2010, o 03:01

[/quote]to zamknięta struktura osobowości, ukształtowana w dzieciństwie[/quote]

Czyli jeśli zamknięta - to znaczy zasadniczo nie do zmiany?
To z jednej strony byłoby przygnębiające, a z drugiej nieco wyzwalające, może przestałabym tak wiele od siebie oczekiwać...

Bardzo dziękuję wszystkim, pomaga mi to pisanie..
O wielu sprawach rozmawiam z Z, ale zaczynamy się chyba kisić we własnym sosie.
Na prawdę (?) nie chcę go kompletnie zamknąć w tym naszym mikrokosmosie.

Uciekam spać, jeszcze raz dziękuję.
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 217 gości

cron