Temat rzeka, na kilka dobrych stron,ale spróbuję w skrócie... Paniczny strach przed odrzuceniem, który powoduje,że nie umiem budować zdrowych relacji, strach, który paraliżuje i każe uciekać. Ogromna potrzeba bliskości, bycia w związku,ale z drugiej strony jedna myśl,która siedzi w głowie "nie uda się,on Cię zostawi,uciekaj ".
Wiem,że budowanie bliskości wiąże się ZAWSZE z ryzykiem,że zostaniemy odrzuceni, ale ja już nie mam siły, kolejny raz. Ile jeszcze ??
Im bliżej emocjonalnie jestem z mężczyzną, im bardziej otwieram się i pokazuję,że jestem wrażliwa,bezbronna,tym lęk jest silniejszy. Oplata i dusi...
"Świetnie"wychodzą mi proste układy,w których jest tylko chemia i nic więcej...tam nie muszę pokazywać jaka jestem naprawdę.Tam mnie nikt nie skrzywdzi, najwyżej ja sama... Tylko,że prawdziwych uczuć, pragnień , nie da się zamieść pod dywan.Tego,że potrzebuję miłości,bliskości, ciepła, bliskości emocjonalnej....
Wiem co determinuje moje obecne zachowanie, znam przyczyny.Byłam kilka lat na terapii,ale w końcu poczułam przesyt,czułam,że stoję w miejscu,że tyle kasy i mojego zaangażowania poszło w błoto..bo ja nadal koszmarnie boję się odrzucenia...Nie mam siły już analizować tego co we mnie jest,ale teraz znowu to robię..Wiem jednocześnie,że chcąc coś zmienić muszę ruszyć przeszłość.
Nie wiem jak do tego podejść. Póki co terapia odpada.Zaakceptować to ,że jest jak jest też mi niezmiernie trudno...Zrezygnować z poszukiwań miłości nie chcę...Czy zostają mi jedynie powierzchowne relacje ??
Nie wiem czego od Was oczekuję...może obiektywnego spojrzenia na mój problem,może refleksji z własnych przeżyć...
pozdrawiam