temat ten zainicjowałem pod wpływem refleksji, że trzeba bardzo uważać (i warto uważać!) z kim się człowiek zadaje i co robi - jak duże podejmuje ryzyko i czy warto... bo czasami lecimy jak ćma w ogień za jakimś tam niby to miłym przystojniakiem i odpychamy od siebie pewne skaczące do oczu fakty i przebłyski intuicji, które mogłyby być dla nas wystarczającym ostrzeżeniem, że ten akurat człowiek, to prawie na pewno nie jest właściwa osoba dla nas do budowania związku... ofiary tych koszmarnych przestępstw też musiały coś grubo przeoczyć lub zlekceważyć, być może... tak mi się przynajmniej zdaje
po drugie, pomyślałem sobie, że to jest wielka sprawa, kiedy po doświadczeniu tak wielkiej krzywdy ze strony drugiego człowieka, po takim strasznym okrucieństwie, kobieta (czy mężczyzna...) potrafi jednak pozbierać się, znaleźć w sobie siłę, stanąć na nogi i ponownie wrócić do życia - niektóre nasze problemy mogą się wydać małe przy takiej tragedii...
i wreszcie po trzecie - ktoś kto w taki sposób krzywdzi drugiego człowieka, to w potocznym języku bandyta, skurw*syn czy psychopata.... - właśnie o psychopatii ostatnio sporo czytałem, nie po raz pierwszy zresztą i zauważyłem, że pojęcie to, to taki jakby duży worek, do którego można wrzucić bardzo wiele... czytałem też w ostatnim czasie o seryjnych mordercach dokonujących makabrycznych zbrodni... dosyć fascynująca, niezwykła tematyka, choć zarazem wstrząsająca...
okazuje się, że te bestie w ludzkim ciele, to też ludzie - mający jakąś przeszłość, dzieciństwo, rodzinę i rozmaite doświadczenia życiowe, które stały się ich udziałem na ich życiowej drodze, zanim wykoleili się w tak skrajnym i szokującym stopniu... okazuje się, że inni ludzie w wielu wypadkach też nie byli wobec nich wolni od winy i to niekiedy poważnej...
generalnie ja osobiście nie odebrałbym nikomu świadomie życia, bo skoro mu go nie dałem, to uważam, że nie mam prawa odbierać... - to tylko chyba rola Pana Boga czy też sił natury a nie człowieka...
co do okrutnej zemsty, to do pewnego stopnia mógłbym zrozumieć na przykład gdyby brat czy ojciec takiej dziewczyny jej dokonał na zbrodniarzu... sam osobiście bym chyba nie dokonał, bo miałbym jednak zbyt silne opory...
w ogóle wydaje mi się, że zabić lub okaleczyć mógłbym kogoś tylko pod wpływem bardzo silnego lęku, w zagrożeniu życia, będąc zaatakowanym i próbując się bronić - w jakimś akcie desperacji! przy czym mam odczucie, że łatwiej byłoby mi na przykład strzelić z pistoletu do mojego napastnika i w ten sposób się obronić, niż powiedzmy dźgnąć go nożem czy oblać kwasem, bo na samą myśl o czymś takim robi mi się słabo, gdyż jest to jakiś skrajny, okropny rodzaj naruszenia i zniszczenia czyjegoś ciała - chciał nie chciał odnosi mi się to jakoś do siebie samego... brrrrrr....!
to tyle, jeśli chodzi o moje osobiste refleksje i odczucia, jako autora tego tematu...