Związek a "dorastanie".

Problemy z partnerami.

Związek a "dorastanie".

Postprzez woman » 6 paź 2009, o 15:25

Sprawa pokrótce wygląda tak.
Mężatką jestem już kilka ładnych latek. Wychodząc za mąż byłam jeszcze przed maturą :roll:
Przez te lata było nam ze sobą dobrze, mieliśmy wspólne cele, dzieci, marzenia, plany blisko i dalekosiężne. Wydawało mi się, że patrzymy razem w jednym kierunku i to się nigdy nie zmieni.

W trakcie małżeństwa ja skończyłam jedne studia, teraz konczę następne.

Mam znajomych, z którymi świetnie się dogaduję, w lot łapiemy swoje drobne aluzyjki i uszczypliwe żarciki, zabawy słowem i mózgowe łamigówki nie są nam obce.
Czytam sporo, lubię dobry film, teatr, pójść na koncert, pouprawiać pseudointelektualny bełkot przy dobrym winie.... :)

Mąż mój jest bardziej pragmatyczny, to niegłupi przystojny facet, ale co tu kryć, erudytą nigdy nie zostanie.
Problem w tym, że owe "ale" jest coraz większe i większe...

Zaczyna przesłaniać mi wszystkie jego zalety, a ma ich bezspornie mnóstwo.

Nie lubię rozmawiać ze swoim mężem, irytuje mnie każde słowo, którego użyje, każda konstrukcja słowna mnie mierzi.

Poprawiam go na każdym kroku, co buduje między nami mur złożony z coraz większej jego nieporadności.
Im bardziej sie stara, w tym większe popada tarapaty, zapędzając się w kozi róg.
Tłumaczę sobie "odpuść, nie każdy krasomówcą być musi", ale przy najbliższej wizycie w restauracji zniecierpliwona nie daję mu skończyć zamówienia, bo jak zwykle się jąka pod nosem...

Wspólna wizyta w banku -ja mówię, z kontrahentami - ja się produkuję, za granicą - oczywiście ja, bo on języków obcych ni w ząb, ile można!

Jestem tym załamana, staram się widzieć te dobre strony, ale chyba już nie potrafię.

Wydaje mi się, że w pewnym momencie rozminęliśmy się na pewnych płaszczyznach intelektualnych :(

Czytałam kiedyś, że nie ma mężczyzn na całe życie, ale na określone ich etapy.
Skąd wiedzieć, że ktoś, kto odpowiada nam teraz w 100%, za lat kilknanaście nie będzie powodował odruchów wymiotnych???


Czy ktos ma podobne doświadczenia, czy może marudzę i szukam miodu w d...
eh...
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez moniaw-w » 6 paź 2009, o 16:04

Woman,

rozumiem roznice o ktorych piszesz. Sa wazne :)

Ale czy to nie jest tak, ze on sie np. boi odezwac, bo i tak powiesz lepiej? :)

Przepraszam, jesli tak nie jest, ale poniewaz mieszkam za granica a w pracy posluguje sie trzecim jezykiem, wiem, ze jakis taki 'blok' moze czlowieka dopasc... z kontrahentami mowie po niemiecku, bo musze, ale nie wydusze z siebie slowa po niemiecku w rozmowie z kims z biura...

chociaz problem moze byc inny... Ty sie wciaz rozwijasz, on byc moze stanal w miejscu - co nie znaczy, ze jest gorszy, moze po prostu Ty 'przeroslas' ten zwiazek, nie wiem...

podoba mi sie to o mezczyznach na zycie :) swietne! :)

Pozdrawiam serdecznie :) :slonko:
Avatar użytkownika
moniaw-w
 
Posty: 146
Dołączył(a): 10 paź 2007, o 20:03

Postprzez lili » 6 paź 2009, o 16:51

Mam podobne doświadczenia, moi Rodzice tacy są :)
Oboje skończyli studia, na których się z resztą poznali, oboje pochodzą z rodzin raczej tzw inteligenckich, niemniej, to mój Ojciec jest światowcem, nie tylko przez to że po świecie jeździ ale z charakteru, jego ciągnie zobaczyć, wiedzieć, znać się. Mamę ciągnie ale tylko po sanktuariach ;)
Choć w zasadzie niegłupia z niej kobieta zachowuje się czasem strasznie zaściankowo. Nie że walnie jakąś mega gafę ale ma wiejską mentalność, taką trochę zza płota, dulską, najważniejsze jest co ludzie powiedzą.
Ojca to strasznie wkurza ale na szczęście chyba nauczył się skupiać na zaletach Mamy których ma ona mnóstwo, jest doskonałą mamą, żoną, kucharką, panią domu, umiejętnie podrzuca drewienek do domowego ogniska i tak dalej...
Mama boi się robić nowych rzeczy bo nie wie jak, a może się nie uda, a może lepiej nie jechać na Majorkę choć nas stać tylko nad polskie morze gdzie może owszem i będzie padać ale za to będzie "bezpiecznie".
To tata umie się odnaleźć w nowych sytuacjach, lubi podejmować wyzwania, ale za to fakt, jest noga jeśli chodzi o sprawy urzędowe, pity, rachunki, masakra. Krótko mówiąc w naszym domu Tata jest od spraw makro a Mama od spraw mikro.
Pewnie Tacie czasem przykro że nie może z Mamą prowadzić filozoficznej dysputy na filozoficzny temat, bo Mama boi się że Bozia w nią piorunem strzeli jeśli ośmieli się poddać pod dyskusję jakiekolwiek aksjomaty :D
Myślę, że to kwestia wyboru. Mnie by to pewnie przeszkadzało bardziej niz moim rodzicom. Dla mnie właśnie to jest esencją w związku a nie to czy ktoś umie smacznie gotować. Do diaska z gotowaniem, zjeść można tez w barze mlecznym, a jak nie ma w kim poprowadzić wybornej potyczki słownej to i kawior nie smakuje...
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez tenia554 » 6 paź 2009, o 16:57

Woman nie podoba mi się twoje zachowanie.Myślę,że przeginasz.Rozumiem że jesteś sobą zachwycona,a chyba tak wysokie wykształcenie zdobyłaś dzięki mężowi,chyba że pracowałaś i uczyłaś się.A może teraz to ty dałabyś szansę swojemu mężowi,aby podniósł swój poziom intelektualny,a ty zajęłabyś się utrzymaniem rodziny.Przepraszam Cię za szczerość,ale przemyśl co jest w życiu najważniejsze i jak go chcesz przeżyć.
Avatar użytkownika
tenia554
 
Posty: 1291
Dołączył(a): 29 mar 2008, o 13:02
Lokalizacja: wrocław

Postprzez woman » 6 paź 2009, o 17:37

Tenia, surowo mnie oceniasz, ale myślę, że nie do końca masz rację.

W żadnym razie nie jestem sobą zachwycona, znam swoje ułomności i zdaję sobie z nich sprawę czasem bardzo boleśnie.

Dysonans który dostrzegam między mną a mężem absolutnie nie ma nic wspólnego z wykształceniem.
Bo tak naprawdę, to można być starannie wykształconym imbecylem, jak i niezwykle lotnym myślicielem po szkole zawodowej.
Znam takich osobiście i niezwykle sobie cenię ich mądrość niepodpartą papierkiem uczelni.

Dobrze ujęła to Lili, chodzi raczej o podejście do świata, otwartość na nowe, umiejętnośc zachowania, czy wypowiedzenia się odpowiednio do okoliczności.
Czemu nie poddawać w wątpliwość ogólnie przyjęte aksjomaty, nie dyskutować, prowokować, myśleć.
jak nie ma z kim poprowadzić wybornej potyczki słownej to i kawior nie smakuje...

bingo!

Teniu, mój mąż może robić co uważa za stosowne, nie ograniczam jego rozwoju intelektualnego, nie zabraniam pójść do szkół, a swego czasu nawet go do tego zachęcałam, proponując swoją pomoc.
Obawiam się, że problem nie w wykształceniu, zresztą pisałam już wyżej jak widzę te kwestie.

Moniaw-w, masz sporo racji z tym, że on przy mnie czasem boi sie odezwać.

Ps. co do strony finansowej to podczas pierwszych studiów rzeczywiście głównie mąż pracował zawodowo, ale teraz to inna bajka.
Na mojej głowie był jednak dom i 2 dzieci, a to przecież też praca czyż nie?
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez lili » 6 paź 2009, o 19:41

moim zdaniem to jest tak: albo coś jest dla ducha albo coś jest dla ciała

albo spotka się dwoje intelektualistów i będą prowadzili wysoce pogłębione dyskusje o wyższości architektury rzymskiej nad grecką ale będą to robili w namiocie i przy farelce bo żadne z nich nie będzie na tyle "zaradne życiowo" żeby zbudować dom, przybić gwoździa, wkręcić żarówkę...

albo spotka się dwoje pragmatyków którzy nie będą w ogóle zawracali sobie głowy roztrząsaniem jakichkolwiek kwestii ponieważ ich życie będzie ograniczało się do konsumpcji. Będą sobie paśli krowy albo kozy przy zachodzącym słońcu na zielonej łące ale nie będą mieli pojęcia o Szopenie, Warholu, nie będą w ogóle mieli żadnych dylematów moralnych, egzystencjalnych, czoło niezmącone myślą ale pełny żołądek.

albo spotka się pragmatyk i myśliciel i będą mieli mały domek z małą ilością książek i intelektualista będzie czuł niedosyt wiedzy a pragmatyk będzie czuł niedosyt powierzchni, ogródka i tak dalej. Każde z nich będzie "trochę niezadowolone" ale w sumie pewnie uda im się przeżyć.

taka moja konkluzja :lol:
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez tenia554 » 6 paź 2009, o 20:28

Można też dusić się w każdym starym związku i poszukiwać.Wybór należy do każdego z nas.Uważasz,że masz prawo do szczęścia,oczywiście że tak ,ale również takie samo prawo mają wasze dzieci.Na szczęście składa się wiele elementów i zanim podejmiesz decycję o zmianie swojego życia przemyśl je wszystkie.I pamiętaj o dzieciach,ich nie da się wymienić.
Avatar użytkownika
tenia554
 
Posty: 1291
Dołączył(a): 29 mar 2008, o 13:02
Lokalizacja: wrocław

Re: Związek a "dorastanie".

Postprzez ewka » 6 paź 2009, o 20:51

woman napisał(a):Poprawiam go na każdym kroku, co buduje między nami mur złożony z coraz większej jego nieporadności.

A musisz go ciągle poprawiać? Mur może również składać się z tych poprawek, a nie tylko samych nieporadności.

woman napisał(a):Wspólna wizyta w banku -ja mówię, z kontrahentami - ja się produkuję, za granicą - oczywiście ja, bo on języków obcych ni w ząb, ile można!

A po co tak się "pchasz" we wszystko? To mi się kojarzy z narzekaniem kobiet, że "on to nigdy szklanki po sobie nie umyje"... ale nie zdąży po herbacie wystygnąć, a już ona ją do mycia zabiera.

woman napisał(a):Czytałam kiedyś, że nie ma mężczyzn na całe życie, ale na określone ich etapy.

Noooo... sprytne i wygodne. Może nawet stać się modne, bo... "jesteś tego warta" :D

Mam wrażenie, że go stłamsiłaś. I że robisz wszystko, aby i siebie i jego w tej nieporadności utwierdzać. Nie wiem tylko, po co. Może zaznaczasz końcówkę etapu?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez melody » 6 paź 2009, o 21:04

Przeczytałam ze smutkiem i podpisuję się pod słowami Ewki.
Zastanawiam się też, czy rozmawiasz z mężem o tym, co Cię w Waszym związku uwiera?

mel.
melody
 

Postprzez woman » 6 paź 2009, o 21:18

---------- 21:14 06.10.2009 ----------

ewka napisał(a):
woman napisał(a):Poprawiam go na każdym kroku, co buduje między nami mur złożony z coraz większej jego nieporadności.

A musisz go ciągle poprawiać? Mur może również składać się z tych poprawek, a nie tylko samych nieporadności.

tak, ten mur to rzeczywiście ja buduję, a on się coraz bardziej zamyka w sobie

ewka napisał(a):
woman napisał(a):Wspólna wizyta w banku -ja mówię, z kontrahentami - ja się produkuję, za granicą - oczywiście ja, bo on języków obcych ni w ząb, ile można!

A po co tak się "pchasz" we wszystko? To mi się kojarzy z narzekaniem kobiet, że "on to nigdy szklanki po sobie nie umyje"... ale nie zdąży po herbacie wystygnąć, a już ona ją do mycia zabiera.

Nie należę do tych kobiet, o nie. To akurat konieczność jest i musisz mi uwierzyć na słowo. Inaczej głucha, krępująca cisza....

ewka napisał(a):
woman napisał(a):Czytałam kiedyś, że nie ma mężczyzn na całe życie, ale na określone ich etapy.

Noooo... sprytne i wygodne. Może nawet stać się modne, bo... "jesteś tego warta" :D

Wcale to nie jest wygodne dla mnie, wręcz przeciwnie. Nigdy w życiu nie czułam się bardziej źle na tym łez padole.
Mam ściśnięty żołądek ze strachu, boję się, że ja go już nie kocham.
To mnie przeraża. :(
Jak słusznie zauważyła tenia, my mamy dzieci!!!

Bardzo mnie cieszą nieliczne chwile kiedy jest dobrze. Widzę w nim wtedy tego chłopaka sprzed lat.
Jednak za godzinę, dzień, dwa, znów zrobi, powie coś takiego, że mi ręce opadają do wód gruntowych.
Wtedy wraca lęk i przeświadczenie, że już nic z tegonie będzie.

[color=red]---------- 21:18 ----------

melody napisał(a):Przeczytałam ze smutkiem i podpisuję się pod słowami Ewki.
Zastanawiam się też, czy rozmawiasz z mężem o tym, co Cię w Waszym związku uwiera?

mel.

Wiele było takich rozmów, ale pewnych spraw się nie przeskoczy.
On wie, stara się, ale nie potrafi tego zmienić.
Zresztą czy mam prawo tego wymagać w myśl starego porzekadła "widziały gały co brały".
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez Sinusoida » 6 paź 2009, o 22:03

Tak to chyba niestety jest, małżeństwo to wielkie ryzyko bo ludzie się zmieniają i nigdy nie jesteśmy wstanie przewidzieć jacy będziemy za kilka lat, czy nadal będziemy do siebie pasować. Warto jednak walczyć o związek. Moim zdaniem powinnaś porozmawiać z mężem ale bardzo delikatnie bo wydaje mi się, że teraz to już w błędnym kole jesteście. Mąż się wycofuje, kuli w sobie bo czuje się gorszy, nie wart Ciebie może nawet, jego kompleksy rosną a Ciebie jeszcze bardziej to irytuje - ergo - koło się zamyka. Odpuść, zrób coś by poczuł się mężczyzną... bo wyrządzisz krzywdę sobie i dzieciom, które potrzebują silnego ojca...
Avatar użytkownika
Sinusoida
 
Posty: 1225
Dołączył(a): 25 sie 2009, o 19:59

Postprzez tenia554 » 6 paź 2009, o 22:08

Wiele było takich rozmów, ale pewnych spraw się nie przeskoczy.
On wie, stara się, ale nie potrafi tego zmienić.
Zresztą czy mam prawo tego wymagać w myśl starego porzekadła "widziały gały co brały".
_________________
A czy ty wiesz co on ma zmienić i co ty byś była w stanie zmienić u siebie.Czy wogóle jakaś zmiana u ciebie wchodzi w rachubę.
Avatar użytkownika
tenia554
 
Posty: 1291
Dołączył(a): 29 mar 2008, o 13:02
Lokalizacja: wrocław

Postprzez Marcia » 7 paź 2009, o 00:37

A moja babcia to mówi tak: Szanuj męża swego bo mozesz mieć gorszego :paluszek: :paluszek:
Marcia
 
Posty: 101
Dołączył(a): 13 wrz 2008, o 14:07

Postprzez woman » 7 paź 2009, o 09:21

---------- 09:12 07.10.2009 ----------

Sinusoida napisał(a):Tak to chyba niestety jest, małżeństwo to wielkie ryzyko bo ludzie się zmieniają i nigdy nie jesteśmy wstanie przewidzieć jacy będziemy za kilka lat, czy nadal będziemy do siebie pasować. Warto jednak walczyć o związek. Moim zdaniem powinnaś porozmawiać z mężem ale bardzo delikatnie bo wydaje mi się, że teraz to już w błędnym kole jesteście. Mąż się wycofuje, kuli w sobie bo czuje się gorszy, nie wart Ciebie może nawet, jego kompleksy rosną a Ciebie jeszcze bardziej to irytuje - ergo - koło się zamyka. Odpuść, zrób coś by poczuł się mężczyzną... bo wyrządzisz krzywdę sobie i dzieciom, które potrzebują silnego ojca...

Poruszyłaś ważną sprawę, bo dzieci, szczególnie starszy syn, bywa że lekceważy swojego tatę.
Zawsze myślałam, że to jego (męża) wina, a teraz zaczynam dostrzegac problem w sobie :( w swoim do niego stosunku.

---------- 09:20 ----------

tenia554 napisał(a):A czy ty wiesz co on ma zmienić i co ty byś była w stanie zmienić u siebie.Czy wogóle jakaś zmiana u ciebie wchodzi w rachubę.

W zasadzie to konkretnie nie umiem powiedzieć co on ma zmienić.
No bo jak miałaby brzmieć ta prośba :bądź bardziej otwarty, lotny i pełen fantazji, poruszaj się z lekkością piórka w grząskiej materii słów...
Czy tego w ogóle można się nauczyć?
Myslę, że mogłabym postarac się zmienić, ale nie wiem zbytnio co to miałoby być.
Na początego może nie poprawiać, strofować, nie deprymowac swoim zachowaniem???

---------- 09:21 ----------

Marcia napisał(a):A moja babcia to mówi tak: Szanuj męża swego bo mozesz mieć gorszego :paluszek: :paluszek:

:oops:
Avatar użytkownika
woman
 
Posty: 923
Dołączył(a): 26 sty 2009, o 21:12

Postprzez carita » 7 paź 2009, o 09:44

Mam takie życiowe spostrzeżenie. Kiedy mamy jakieś zdolności otrzymane powiedzmy „z góry” i jesteśmy w czymś świetni, to spotykając człowieka, który nie jest w tym dobry, nie złościmy się na niego, tylko staramy się pomóc, tłumaczymy, jeśli tego wymaga sytuacja, a jeśli temu człowiekowi jest dobrze z tym, że czegoś nie potrafi aż tak dobrze jak my, to dajemy mu spokój i nie denerwuje nas to, że on tego nie umie. Co innego, kiedy do czegoś doszliśmy na drodze wyrzeczeń, pokonania na siłę własnych słabości, kiedy przyjmujemy postawę: „Zrobię to, choć się strasznie boję”, „Osiągnę to, choć już chodzę na rzęsach”. Zdobywszy to, automatycznie domagamy się od innych, żeby nam dorównali, złośćmy się na nich, lekceważymy ich itd. Dlaczego? Bo oceniamy siebie na tyle wysoko, na ile coś potrafimy osiągnąć, na ile potrafimy pokonać nasze lęki, słabości, przeskoczyć status materialny, społeczny, zawodowy. Nie czujemy, że mamy wartość sami w sobie, tylko czerpiemy ją z tego, co osiągniemy na zewnątrz. I złoszczą nas ludzie, który według nas „nic nie robią”, żeby podnieść własną wartość. Tylko czy na pewno mamy rację? W czym tkwi wartość człowieka? A może najbardziej złości nas to, że nie potrafimy uwolnić się z oceniania samych siebie przez pryzmat zewnętrznych osiągnięć? A ci niby-bierni ludzie wywołują w nas lęk przed „własnym powrotem do niczego”. Moja córka ma nauczycielkę polskiego, która systematycznie, kiedy nie daje sobie rady na lekcjach, powtarza: „Ja skończyłam wyższe studia dzienne, nie zaoczne! Więc ja wiem lepiej!”. I cóż zrobić, kiedy słucham opowieści córki z lekcji i ta kobieta ewidentnie się myli w kwestiach merytorycznych? Myślę, że wcale nie chodzi tylko o to, że ona czegoś tam może się nie douczyła, bo to każdemu może się zdarzyć. Jest mi jej żal, że tak bardzo nie potrafi kochać siebie, że „musi” posługiwać się argumentami zewnętrznymi, żeby „pokazać swoją wartość”. Człowiek, który potrafi kochać siebie – ze swoimi wadami, zaletami, możliwościami i lękami, taki człowiek potrafi też kochać drugiego i dać mu prawo do jego lęków, niedoskonałości itd. Ale właśnie takie prawdziwe kochanie siebie i prawdziwe kochanie drugiego człowieka jest naprawdę bardzo trudne i nie zawsze nam się udaje.
Avatar użytkownika
carita
 
Posty: 133
Dołączył(a): 25 maja 2007, o 11:23

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 230 gości