Czy tylko ja mam taki problem?

Problemy z partnerami.

Czy tylko ja mam taki problem?

Postprzez Bibi » 20 lip 2009, o 19:58

Witam wszystkich!
Mój problem jest następujący:
odkąd weszłam w wiek dojrzewania, zainteresowanie mężczyzn moją osobą odbierałam jako zagrożenie - zwyczajnie czułam chęć ucieczki kiedy ktoś okazywał mi zainteresowanie. Gdy byłam nastolatką, kochałam się w pewnym chłopaku, ale kiedy on zaczął interesować się mną, dążyć do bliskości - u mnie wszystkie dotychczasowe uczucia do niego zniknęły i znów chciałam tylko uciec. I uciekłam.
Długie lata byłam sama i nie umiałam sobie z tym poradzić, ale też próbowałam sobie tłumaczyć, że może to nie żaden problem, tylko nie spotkałam odpowiedniego dla mnie człowieka.
W końcu, mając już dwadzieścia kilka lat, związałam się z człowiekiem, którego znałam od dłuższego czasu - wiedziałam zawsze, że nie mógłby mi się spodobać gdyż dobrze go znałam, a jednak pewnego dnia wyznał mi miłość, a ja (po pewnym czasie oporów), weszłam w ten związek. Do dziś nie wiem dlaczego - chyba poddałam się jakimś złudzeniom. Szybko otworzyły mi się oczy, ale długo nie potrafiłam wyplątać się z tej relacji. Cierpiałam, ale na zewnątrz wyglądaliśmy na udany związek. W końcu po roku udało mi się odejść. Całą sprawę zwieńczyła depresja. Doprowadziło mnie to w końcu na terapię. Dużo udało mi się zrozumieć i zmienić na lepsze w moim życiu, tylko, jak się okazuje, nie kwestię bliskości i związku z mężczyzną. :(
Dlaczego? Bo w niedługim czasie po zakończeniu terapii zakochałam się i byłam szczęśliwa, że jednak jestem "normalna", że też mam uczucia, że mogę się nie bać itd. Tylko że... ten człowiek był żonaty, po przejściach, o których na samym początku jasno mi powiedział, jak również o tym, że nigdy nie odejdzie od rodziny i że nic nie może mi obiecać. Ja jednak, choć intuicja mi mówiła, że to nie będzie dla mnie dobre, zakochałam się bardzo.
Ale tu też nie było prosto - na samym początku on był bardziej zaangażowany, okazywał uczucia, a ja byłam wycofana, nieufna i wciąż go obserwowałam. Kiedy zdecydowaliśmy, że nic z tego nie będzie (ja nie chcialam rozbijac rodziny, on tez), ja nagle zrozumialam ze go kocham. I gdy sie rozstalismy - tęskniłam, nie mogłam zapomnieć, godziłam się na spotkania kiedy on miał na nie ochotę, choć potem nie odzywał się miesiącami.
Pewnego dnia podjełam decyzję, że nasz kontakt muszę urwać całkowicie, że tylko wtedy zapomnę. Było lepiej.
W międzyczasie pojawiło się kilku mężczyzn, których tradycyjnie skreślałam od początku - bo to przecież nie było "to", nie było "iskrzenia". W każdym widziałam coś, przez co do siebie nie pasowaliśmy.
Od wielu ludzi usłyszałam, że jestem zbyt wybredna, ale też, że może ja nienawidzę mężczyzn, albo się ich boję.
I znowu ktoś się pojawił. Zaczęłam się z nim spotykać. I początkowo było dobrze, spokojnie. Bez "iskrzenia", ale bez niechęci. Tylko szybko pojawił się stres i zaczęłam się bać. Ta znajomość nadal trwa, a ja nie wiem co robić. Chciałabym mieć pewność, czy nic z tego nie może być - narazie takiej pewności nie mam, chcę go bliżej poznać. Ale wciąż mam w głowie obawy - co powinnam już czuć, co powinnam już wiedzieć, czego on mozę już oczekiwać a ja nie mogę mu tego dać bo NIE WIEM CO CZUJĘ. :(
W tej chwili jestem w takiej sytuacji, że nie wiem, co jest prawdą, a co jakimś zniekształconym przez lęk patrzeniem na rzeczywistosć. Nie wiem czy mogę ufać temu co czuję. Nie chcę kolejny raz kogoś skrzywdzić, nie chcę też być sama. Ale wiem że nie potrafię być z drugim człowiekiem nic do niego nie czując. Tylko czy ja potrafię poczuć "cos" do człowieka, który okazuje mi normalne zainteresowanie, który jest wolny, bez przeszkód mogący dać mi to czego mi tak bardzo brak? Są takie chwile, kiedy czuję się jak małe dziecko, które kompletnie nie wie co robić, w którą stronę pójść. W dodatku, kiedy staram sie o tym mówić, raczej nie bardzo jestem rozumiana.

Proszę o komentarze - liczę, że znajdą się ludzie, którzy czuli lub czują podobnie. Może ktoś pokonał taki problem w swoim życiu???
Bibi
 
Posty: 61
Dołączył(a): 5 lip 2007, o 19:04

Postprzez lili » 20 lip 2009, o 20:18

ja myślę, że to o czym piszesz, to sprawa tyleż banalna i powszechna co trudna :)
Albo jest chemia albo jej nie ma.
Aczkolwiek są i ludzie którym nie jest potrzebna chemia a raczej przyjaźń i zbieżność poglądów i poczucie bezpieczeństwa i przewidywalność i na przykład jeszcze zdrowa rutyna.
Ile ludzi tyle opcji, mało tego, opcje zmieniają się czasem w zależności od momentu w życiu w jakim się znajdujemy, i to co w wieku 20tu lat może dla nas być nudne i zniechęcające, w wieku 30tu lat, po przejściach, może być cechą pożądaną.
W moim wypadku jest zawsze prosta sprawa- wystarczy wsłuchać się w siebie. Albo mi miękną kolana i nie mogę spać jak człowiek i nie muszę jeść ani pić albo po prostu tylko "jest miło" :)
Myślę, że sama musisz podjąć decyzję, biorąc pod uwagę to co jest ważne dla Ciebie i to co Tobie jest potrzebne.
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez Bibi » 20 lip 2009, o 23:38

lili być może jest tak jak mówisz również w moim przyapdku, tylko ja straciłam już tą pewność. Patrząc wstecz na moje życiowe doświadczenia obawiam się, że może to być problem do rozwiązania we mnie, a nie tylko brak chemii.

Pozdrawiam
Bibi
 
Posty: 61
Dołączył(a): 5 lip 2007, o 19:04

Postprzez flinka » 21 lip 2009, o 01:05

Bibi jak to czytałam to nasunęło mi się, że może u podłoża tego leży lęk przed bliskością. Myślałaś o tym? Jak Ty to widzisz? Kiedy możesz stworzyć z kimś związek to wycofujesz się, a zakochujesz się kiedy relacja niebardzo ma szanse się rozwinąć, tak jak z tym żonatym mężczyną.
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Bibi » 21 lip 2009, o 16:31

Tak, myślę że może to być lęk przed bliskością, ale nie jestem pewna czy nie wymyśliłam sobie tego. Myślę o tym często, jak patrzę na mężczyzn i mam wrażenie, że w każdym z nich, który interesuje się mną doszukuję się takich cech lub braków, które sprawiają, że nie jest dla mnie interesujący.
Nie jestem już młodziutka, więc ta sprawa martwi mnie coraz częściej.
Zwłaszcza, że w sytuacji w jakiej jestem teraz (spotykam się z kimś), czuję się jak małe dziecko i nie wiem co robić. A to świadczy moim zdaniem o mojej niedojrzałości.
:(
Bibi
 
Posty: 61
Dołączył(a): 5 lip 2007, o 19:04

Postprzez lili » 21 lip 2009, o 16:48

może po prostu przestań przesadnie analizować, zastanawiać się, obmyślać i obczajać, czego się boisz a czego nie tylko zwyczajnie wsłuchaj się w siebie, czy jest Ci dobrze z tym człowiekiem, czy dobrze się czujesz w jego towarzystwie, czy myślisz o nim kiedy go długo nie widzisz i czy tęsknisz kiedy nie wiesz co z nim
czasem uderza w nas strzała amora tak że głupiejemy na całego a czasem podobno "to" się rozwija powoli, znienacka przekształcając się z sympatii w coś więcej.
nie ma co wyszukiwać problemów na zapas, i tak się pojawią :)
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez Bibi » 21 lip 2009, o 17:31

Wiem, że za dużo się zastanawiam - słyszałam to nie raz. Łatwiej powiedzieć niż zrobić.
Twoja opinia lili sprawia, że czuję się bardzo niemądra. :( Wiem, że nie chodziło Ci o to, to tylko moje odczucia. Że ja znowu coś robię źle. :(
Pozostaje mi starać się jakoś sobie radzić.
Bibi
 
Posty: 61
Dołączył(a): 5 lip 2007, o 19:04

Postprzez szyszka » 21 lip 2009, o 18:42

Nie masz po co czuć się nie mądra, lili ma rację, że za dużo analizujesz, ale każdy z nas czasem właśnie tak ma. Sama na chłodno analizując swój związek mam wątpliwości czy to jest miłość. Zamiast doszukiwać się co jest miłością zajmij się tym, że Ci jest dobrze, czujesz się bezpieczna. Miłość to nie tylko róże, miękkie kolana, motyle w brzuchu - to codzienne drobnostki, miłe chwile, wzajemny szacunek, namiętność.
Avatar użytkownika
szyszka
 
Posty: 131
Dołączył(a): 28 lut 2009, o 21:49
Lokalizacja: Jaworzno

Postprzez Bibi » 22 lip 2009, o 17:22

Dzięki za odpowiedzi.
Ech, za dużo analizowania to nic dobrego. A jednak jakoś wciąż to robię, choć staram się mniej. I może też przez to, że nie chcę być sama, że mi to przeszkadza, a dodatkowo najbliżsi "naciskają", ja zaczynam reagować przesadnie gdy ktoś się pojawia mna zainteresowany. Nie wiem.

Mała ilość odpowiedzi w tym temacie pokazuje mi znów, że takie jak moje rozterki to rzadkość. I ludzie reagują właśnie raczej niezrozumieniem i wydaje się im, że ja przesadzam.

pozdrawiam :)
Bibi
 
Posty: 61
Dołączył(a): 5 lip 2007, o 19:04

Postprzez flinka » 22 lip 2009, o 21:43

Bibi a ja wierzę, że nie przesadzasz i rozumiem, że jest to dla Ciebie duży problem. I tak wydaje mi się, że kolejność właśnie może być odwrotna to ten problem powoduje analizowanie siebie, a nie analizowanie siebie powoduje problemy. Rozumiem, że jest to dla Ciebie trudne, a odezwałam się też dlatego, że równocześnie jest mi to jakieś bliskie.

Pytałaś czy ktoś ma podobne doświadczenia... Rozumiem, że chciałaś przeczytać o tym, że ktoś przeżywa podobne dylematy. Także napiszę Ci krótko o sobie (zobaczysz czy jest Ci to jakoś bliskie). Ja mam małe doświadczenie w byciu w związkach. Byłam w dwóch... a właściwie ten pierwszy ciężko tak nazwać... Miałam wtedy 17 lat i zakochałam się w moim koledze, propozycja, żebyśmy byli razem wyszła raczej ode mnie. Tylko, że gdy nazwaliśmy naszą relację związkiem paradoksalnie zaczęliśmy się od siebie oddalać. To był chłopak, który wtedy nie był kompletnie gotowy, by tworzyć jakąś bliskość, czy to w sensie choćby pocałunku czy poświęcanego dziewczynie czasu. Także właściwie nic między nami się nie wytworzyło. Ja natomiast bardziej "odnajdywałam się" w tęsknocie i żalu, że nie zatroszczył się o mnie wtedy, gdy go potrzebowałam. Wtedy czułam naprawdę silne uczucia. Drugi mój związek... Stworzyłam z mężczyzną, który nie mógł mi powiedzieć, że mnie kocha. Ja czułam się najbliżej jego, gdy mogłam się nim w jakiś sposób opiekować. Natomiast relacja kobieta-mężczyzna wychodziła nam kaleko właściwie we wszystkich sferach. Od ponad roku nie jesteśmy już razem, ale ciągle żyjemy w takiej niedokońca określonej relacji. Wiem już z całym przekonaniem, że nie ma sensu już próbować na nowo. Ale tak do końca nie umiem tej relacji przerwać. I ostatnio pomyślałam, że dzieje się tak dlatego, że nie muszę dzieki temu zmierzyć się z moim lękiem przed bliskością.
To tyle...

Bibi zastanawiałaś się co Cię trzyma w obecnym związku? Dlaczego go nie zakończysz? Jak wyglądają Wasze relacje - dzielisz się z partnerem swoim intymnym światem? Czy czujesz bliskość? Masz jakiś pomysł jaka jest przyczyna Twoich trudności?

Nie chcesz wrócić na terapię i zająć się tym?

Pozdrawiam! :)
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Bibi » 23 lip 2009, o 16:55

---------- 05:59 23.07.2009 ----------

Dzięki flinka!
W tej chwili nie jestem w związku (przynajmniej z mojej perspektywy). Nie dawno zaczełam się z kimś spotykać. I wygląda to tak, że na początku miałam nadzieję, że coś może się z tego rozwinąć, ale szybko zaczęłam do tych spotkń podchodzić z jakimś napięciem - w głowie miałam ciągle pytania co już powinnam czuć i dlaczego tego nie czuję, i że kolejny raz okaże się że "wybrzydzam". Na początku było miło, był nawet moment, że myślałąm o nim często, ale zaczęłam to uczucie analizować - czy to na pewno jego mi brak, czy po prostu brak mi bliskości, bo przecież on nie jest chyba w moim typie itp. :((( Wiem jak to okropnie brzmi - ale piszę prawdę.
A w momencie kiedy ona zaczą mi okazywać, ze zaczyna mu zależeć, ja poczułam autentyczny strach. :(
Chciałam powiedzieć mu o tych rozterkach, ale bałam się, że on nie zrozumie i liczyłam, że coś się u mnie "poprawi". A teraz jest tak, że lubię go, widzę, ze to świetny facet, ale tylko go lubię. :( I boję się bardzo, że zranię go, gdy mu to powiem - tylko że muszę, to będzie uczciwe. Przed zakończeniem naszych spotkań powstrzymuje mnie obawa, że może popełniam błąd. Wiem też, ile znów będę musiała się nasłuchać, zwłąszcza od rodziny. Boję się, że co on o mnie pomyśli i ze zadam mu ból.
Myślę o wybraniu się do psychologa - bo podobnie jak ty flinka, nie mam w całym swoim życiu ani jednego doświadczenia normalnego związku. I to jest dla mnie jakiś dowód na to, że mogę mieć ze sobą problem, a nie tylko nie spotkałam właściwej osoby.

pozdrawiam

---------- 16:55 ----------

Niestety wciąż się zastanawiam nad sobą - wciąż wierzę, że rozumowo jakoś to ogarnę... :( Albo że ktoś mi powie o co w tym wszystkim chodzi. Kolejne moje przemyślenia:
Tym czego zawsze się boję jest przekonanie, że w przyszłości może coś się popsuć między nami, że mogę stwierdzić, że jednak nie jest mi dobrze w tym związku - ale wydaje mi się że jak już w zwiazek wejdę, to nie mam prawa go zrywać, że powinnam być od początku pewna czego chcę i tak powinno pozostać. Tym bardziej, jeśli druga osoba chce być ze mną, to ja decydując się na związek już nie będę miała drogi odwrotu. To jest moja zasadnicza chyba blokada - potrzeba posiadania pewności z góry, na zapas.
A dlaczego teraz jakoś mimo wszystko waham się przed zerwaniem znajomości? Bo potrzebuję kogoś bliskiego, tak bardzo za tym tęsknię. Tak trudno mi kolejny raz powiedzieć: to nie to, ja nic nie czuję - i znowu zostać samej. :(
Mimo to wiem, że nie mogę obarczać kogoś swoimi rozterkami.
Dla mnie to wszystko jest trudne, ale się staram.
Bibi
 
Posty: 61
Dołączył(a): 5 lip 2007, o 19:04

Postprzez lili » 23 lip 2009, o 17:12

bo zycie jest trudne
dwie najtrudniejsze decyzje w moim zyciu i najbardziej bolesne to byly wlasnie decyzje o odejsciu od kogos i to o czym ty mowisz: z jednej strony zdanie sobie sprawy ze to jednak nie do konca to, z drugiej "a co bedzie jak zostane sama", "a co jak juz nigdy nikogo nie poznam".
na tym chyba polega trudnosc bycia w zwiazku- kazda Twoja decyzja ma wplyw na ta druga osobe.
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Postprzez flinka » 23 lip 2009, o 19:48

Wiesz dlaczego nie raz tak jest potrzebna terapia? Bo to często nie chodzi tylko o rozumowe rozgryzienie problemu, a przede wszytkim o przeżycie go emocjonalnie.

Ale jeśli chcesz (zanim wybierzesz się na terapię i o ile się na to w ogóle zdecydujesz - bo to jest wyłącznie Twoja decyzja) możemy poszukać wspólnie odpowiedzi. Ja mogę zadać Ci kilka pytań, które może pomogą Ci coś sobie uporządkować, a mogą też być chybione. Jeśli z jakiegoś powodu nie chcesz tu pisać odpowiedzi to pamiętaj, że absolutnie tego od Ciebie nie wymagam.

Co się dla Ciebie kryje pod stwierdzeniem "potrzebuję kogoś bliskiego"? To znaczy jakie potrzeby chciałabyś, żeby on zaspokajał?

I zastanawia mnie też co rozumiesz pod pojęciem bliskości? Z tego co piszesz wciąż jej szukasz w relacjach, w których Twoje uczucia nie są dla Ciebie jasne, z jednej strony szukasz, a z drugiej uciekasz. Czy ta bliskość kształtuje się nie tak jakbyś chciała?
Co Cię w niej najbardziej przeraża?
Dla mnie bliskość dzieli się na psychiczną i fizyczną. Pierwszej doświadcza człowiek, gdy otwiera się przed partnerem, gdy ukazuje mu swoje wnętrze - marzenia, pragnienia, a także słabości i obawy. I tu można się obawiać zranienia, niezrozumienia, tego, że partner nas opuści, a my pozostaniemy sami i do tego obdarci z naszego intymnego świata. Druga dotyczy sfery seksualnej. I tu w grę mogą wchodzić jakieś bolesne doświadczenia, ale może też być tak, że nie czujemy się atrakcyjni bądź też mamy jakieś ograniczenia, opory w sferze seksu. Czy odnajdujesz siebie gdzieś w tych obawach?

Czytając Twoje ostatnią wiadomość pomyślałam, że może też dziać się tak, że być może faktycznie jeszcze się tak naprawdę nie zakochałaś, a wiążesz się "tylko" z lęku przed samotnością. Ale to tylko jedno z moich przypuszczeń, bo przecież bardzo mało wiem o Tobie. Dlatego odpowiedź tak naprawdę możesz znaleźć tylko Ty.

Tej pewności czy związek jest aż do grobowej deski nigdy nie będziesz miała, wiesz o tym prawda? Dlaczego tak bardzo jej potrzebujesz?

Tak sobie myślę, że pewnie w Twoich związkach poza Twoimi wątpliwościami coś jeszcze nie grało, czy zastanawiałaś się nad tym?


Pozdrawiam!
Avatar użytkownika
flinka
 
Posty: 907
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 17:57
Lokalizacja: z krainy marzeń

Postprzez Bibi » 23 lip 2009, o 22:30

Czego oczekuję od bliskości?
Poczucia wzajemnego zrozumienia, poczucia bezpieczeństwa, dzielenia z drugim człowiekiem swojego życia (w sensie niekoniecznie od razu małżeństwa!), czułości. Chciałabym czuć sie dobrze w towarzystwie tej najbliższej osoby, bez rozterek i wątpliwości, bez oceniania - po prostu chcieć z nią być.

Co do zakochania - zakochałam się raz, z tym że od początku mając świadomość, że nie ma praktycznie szans na związek - ten człowiek był żonaty. I w tamtym przypadku też pojawiały się obawy, o których pisałam w poprzednim poście - strach przed deklaracjami, momentami niepewność tego co naprawdę czuję. Tylko wtedy była tzw. chemia, nawet było jej sporo, a z drugiej strony czułam, że nie ma między nami prawdziwej bliskości, że nie jestem kochana - choć on twierdził co innego. Czułam sprzeczność między jego słowami i czynami. Nie potrafiłam nigdy mu zaufać, uwierzyć w szczerość jego intencji, ale jednocześnie nie potrafiłam zrezygnować ze spotkań. Takie jego zachowania, które mnie bolały, zawsze starałam sie wytłumaczyć. Nie byłam nigdy pewna co mam prawo czuć. :(
Teraz gdy z perspektywy czasu patrzę na tamto uczucie, nie wiem dlaczego to był właśnie on - nie było między nami jakiegoś porozumienia - żebyśmy nadawali na tych samych falach, byliśmy raczej różni niż podobni. Nie było wspólnych zainteresowań, wspólnych tematów. Podziwiałam go, uważałam za mądrzejszego ode mnie - myślałam, że głównie dlatego mi się tak bardzo podobał. Chciałam jego szczęścia, chciałam opiekować się nim - choć czułam, że miał silną, dominującą osobowość. Były emocje i ciągła niepewność, tłumaczenie tego co wydawało mi się nie w porządku. Trudno mi to wszystko wytłumaczyć.

Był też, jak pisałam w pierwszym poście, związek w który weszłam bez zakochania. I ten związek był wcześniej.
Nie wiem, co mną wtedy kierowało. Chyba doszłam do wniosku, że powinnam wreszcie spróbować, na siłę pokonać swoją niechęć. Uległam też jakimś swoim złudzeniom na zasadzie, że może wcześniej tak naprawdę tego człowieka nie znałam, itp. Dziś nie załuję w najmniejszym stopniu, że wyplątałam sie z tego związku. Nie kochałam go i nie potrafiłabym go pokochać. Pomijając to, że nie pasowaliśmy do siebie kompletnie, on też miał problemy ze sobą, m.in. przez alkohol. Jego słabości i problemy wzbudzały moją złość, nie czułam potrzeby pomagania mu - czułam się przez niego osaczona (spotykaliśmy się praktycznie bez przerwy, wciąż powtarzał jak mnie kocha), czułam się tym obciążona, czułam chęć ucieczki. Czułam, że jest ode mnie słabszy, to że sobie nie radził z problemami mnie złościło. :(

I tak już się bardzo rozpisałam, a wielu kwestii nie poruszyłam - trudno mi to wszystko wyrazić.
Poza powyższymi sytuacjami znam tylko takie, kiedy mężczyźni wykazują mną zainteresowanie, a ja stwierdzam notorycznie - tak, to miły, sympatyczny facet, albo - tak, świetnie nam się rozmawia - ALE ja nic do niego nie czuję, TYLKO go lubię (próbuję tłumaczyć dlaczego - choć to trudno jednoznacznie wytłumaczyć), po prostu nie ma chemii.

Poza rozterkami wymienionymi we wcześniejszym poście męczy mnie to, że nie wiem, co powinnam czuć. Czy mogę wierzyć temu, co czuję.
Bibi
 
Posty: 61
Dołączył(a): 5 lip 2007, o 19:04

Postprzez lili » 23 lip 2009, o 22:37

moim zdaniem sama sobie odpowiedziałaś tym postem na swoje pytania.
wydaje mi się, że jak człowiek tak dokładnie potrafi opisać na chłodno, bez histerii, że po prostu kogoś lubi, to to nie jest to. To nie jest grom z jasnego nieba. To nie są fanfary i otwierające się niebiosa, i cherubiny i serafinowie. Nie widzę tu mięknących kolan i trzęsących się rąk na widok tego pana. Nie widzę tu plątającego się języka i potu na czole. Nie widzę emocji ani nerwówki z powodu braku smsa, który miał przyjść a nie przyszedł.
Wydaje mi się, że jak to jest to, to człowiek wie, czuje
Avatar użytkownika
lili
 
Posty: 1236
Dołączył(a): 30 maja 2008, o 12:08

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: akokufocgik i 239 gości