Witam.
Mam za soba wieloletni zwiazek który rozpadł sie z wielu powodów, każde z nas ponosiło za ten rozpad wine, ale nie ten zwiazek jest moim problemem bo to juz na szczę¶cie przeszło¶ć której nie pozwalam wracać.
Od 9 miesiecy jestem w szczesliwym zwiazku, zawsze wydawalo mi sie ze mnie takie szczescie nigdy nie spotka, a jednak.
Na samym poczatku naszego zwiazku zastanawialismy sie czy takie nastroje i humory jakie nam towarzysza bede caly czas, ciagle usmiechnieci, przytuleni, i zadowoleni. Przez te miesiace nic sie nie zmienilo, w momentach dla nas najtrudniejszych zawsze bylismy ze soba, jak wszystko dobrze pojdzie to w przyszlym roku kolo lipca ¶lub.
Zastanawiacie sie w czym mam problem?
Czy według was przechodzi to takie pierwsze zafascynowanie, czy to co teraz przezywamy kiedys minie, ze bedziemy ze soba bo poprostu sie kochamy.
Po poprzednim zwiazku mam nauczke ze po długim czasie przebywania ze soba przestalismy rozmawiac ze soba i takie przebywanie razem bylo okropne, bo pomimo bycia ze soba bylismy osobno, kazde zajmowalo sie swoimi sprawami(jedno cos czytało, drugie ogladalo tv) i tak naprawde nie wiem kiedy przekroczylismy taka granice. Zastanawiam sie teraz z perspektywy czasu kiedy i w jakim momencie sie to wydarzyło ale nie weim.
Teraz wiem ze to moze chore ale mam w glowie cos takiego ze jezeli jest moment jakiejs nudy to zaczynam wariowac i bac sie ze znowu stanie sie tak ze sobie spowszedniejemy.
A jak bedzie po slubie przeciez wtedy bedziemy ciagle ze soba co zrobic zeby nie wkradla sie jaks monotonia, ktora moze popsuc to ogromne szczescie ktore jest teraz, i jak narazie nie ustaje a jeszcze bardziej rosnie.
Nie wiem czy muj strach jest uzasadniony, moze w zyciu mozna byc ciagle szczesliwym, ale ja juz nie raz sie sparzyłam i teraz wole dmuchac na zimne.