moj facet z jednej strony jest fantastyczna osoba, ktora w chwili obecnej rozpoczela dobra prace, jest b.odpowiedzialny i dba o dom. W jego mniemaniu jestem ta najwazniejsza - szkopul w tym, ze tak sie nie czuje. ta ciemna strona to wlasnie uzaleznienie emocjonalne od nastrojw matki - gdy ona ma zły humor, caly dom ma stawac na glowie i ją pocieszać, on nie odmowi niczego matce - ale gdy sie spotykamy, to ja mam nie miec oczekiwac, ne wymagac, nie chceci niczego ("bo gdy wszyscy inni chcą, to chociaz ja moglabym odpuscic"..)
mam wrazenie, ze on jest kontrolowany emocjonalnie przez nia, obarczyla go poczuciem winy i odpowiedzialnosci za wlasne zycie (jemu jest z tym zle, ale potulnie wszedl w te role juz jako nastolatek), i nie chce sprobowac wyobrazic sobie jak moze byc inaczej.
ja wiem, ze on chcialby, abysmy sie dogadały i zebysmy wszyscy razem tworzyli super rodzine (sic!) w tym momencie sie nie da, po prostu. chcialabym aby on uszanowal ten fakt, moje zranione uczucia....
wiem tez, ze on jest w sytuacji miedzy mlotem a kowadlem. jestem pierwsza osoba, z ktora tworzy w miare dlugi związek, pierwsza, ktora poznala jego rodzine, dom...wiec wprowadzil mnie w swoje zycie. wszyscy inni z jego strony mnie szanują i lubią, wszyscy tez widzą jego problemy z matka. cytat z jego brata: "jesli X chce sobie sp...lic zycie, to jest na najlepszej drodze i powinnas teraz pomyslec o sobie" - to tekst obrazujący te relacje i to, ze moj facet nie mysli nawet, ze warto i najzdrowiej byloby wyprowdzic sie z domu (stac nas na wynajęcie mieszkania). on tego nie chce, bo matka nie da sobie rady...tak mu wmowiono.
technicznie wyprowdzka bylaby bardzo trudna i nie nalegam, aby wydarzylo sie to w przeciagu miesiaca, pol roku. ale chcialabym tylko, aby on przestal mowic o wspolnym domu, tylko przyjal do wiadomoci fakt, ze dla niego samego wyprowadzka to szansa na normalne zycie i wolnosc od matki, odciecie pepowiny, ktoą ona oplata mu na