Jestesmy z moim chlopakiem para od 6.5 roku, oboje mamy po 28 lat. Ostatnio pojawil sie temat slubu, dzieci itd. Nie mieszkamy razem, rodzina, kolezanki ciagle pytaja, kiedy sie pobierzemy, bo to juz najwyzsza pora, bo ile mozna ze soba chodzic bez slubu itd.
A u nas ostatnio kryzys, ja zdolowana od pol roku, ciagle o tym mysle, ze traci moj czas, ze sie nigdy nie oswiadczy, on z kolei ciagle czuje sie pod presja i coraz mniejsza ma ochote na jakikolwiek kolejny krok.
W koncu po jakims ostrym kryzysie zaproponowal jakies orientacyjne daty, powiedzial, ze chcialby miec dziecko - ja zachwycona, az do wczoraj, gdy w koncu zupelnie szczerze mi powiedzial, ze on siebie nie widzi w roli meza i ojca obecnie, jest za mlody, za bardzo niedojrzaly. Ja w sumie tez sie strasznie boje, bo moi rodzice sie rozwiedli, nie wiem, co to znaczy malzenstwo, jak sie w takim ukladzie czlowiek powinien zachowywac, jak sie rozwiazuje problemy itd, na dziecko tez nie jestem gotowa, bo sama chodze na terapie i widze, ze jeszcze dluga droga przede mna.
Ale z drugiej strony chcialabym juz sie pobrac, boje sie, ze jemu sie cos odwidzi, ze mnie zostawi, a ja juz sbie z nikim zycia nie uloze.
Moj chlopak, mowi, ze chce ze mna spedzic reszte zycia, miec dzieci i sie ze mna zestarzec- wiem, ze mowi prawde, wiem, ze ma szczere intencje, ale taki akurat ma uklad w domu, ze mu wygodnie, nie chce rezygnowac z tego, jego rodzina z jednej strony naciska na slub, ale nie robia nic, zeby stal sie samodzielny, bardziej odpowiedzialny itd.
Juz sama nie wiem, co myslec.
Chyba musialam sie wygadac