byłam ponad pół roku z mężczyzną o 16 lat starszym ode mnie. rozwodnikeim. mieszkaliśmy razem. byliśmy zaręczeni. myślałam,że miłość go zmieni. miesiąc temu wyprowadziłam się po kolejnej awanturze. teraz mam wyrzuty sumienia. on chce i błaga żeby wóciła. mówi, że tak bardzo mnie kocha,że nie poradzi sobie beze mnie, że teraz się zmieni, żebym wróciła do niego i mu pomogła. ma zacząć terapię AA, był u terapeuty z problemami osobowości. podobno od czasu kiedy wyjechałam nie pije.
wiem, że nie jestem idealna i nie potrafiłam zachować stoickiego spokoju w czasie kłótni, przez co zapewne denerwowałam go jeszcze bardziej zamiast uspokajać. kiedyś powiedział mi, że tak się zachowuje, ponieważ go prowokuję samym faktem, że jestem, a później przepraszał i mówił, że to nie tak, że już tak nie będzie. nie wiem... a może to jednak moja wina, może to przeze mnie tak się zachowywał... nie wiem co mam robić... brakuje mi go... tak bardzo go kocham...
zawsze dużo pił, ale myślałam,że po prostu lubi i nic złego w związku z tym się nie wydarzy. bywał agresywny z kłótni na kłótnię coraz bardziej. kilkukrotnie uderzył mnie, szarpał, przerzucił po mieszkaniu jak 'worek ziemniaków'. zakazał mi się spotykać i kontaktować ze znajomymi płci przeciwnej. kontrolował praktycznie każdy ruch. musiał wiedzieć wszystko, bo inaczej twierdził, że mu nie ufam, że go zdradzam. kiedy ja go pytałam o pracę, o uczucia, itp, nie odpowiadał, twierdził,że jest mu trudno rozmawiać o sobie i o rzeczach, które go dotyczą. wierzyłam, że to się kiedyś zmieni, ale po pewnym czasie rozmowy zaczeły być coraz trudniejsze:
ja-Co o tym myślisz?, Co chcesz?, O co tobie chodzi?, Co masz na myśli?
on-Domyśl się!, Przecież wiesz!
ja-Przecież nie jestem Tobą, nie potrafię 'wejść w Twój umysł'.
on-No widzisz!, To Twój problem!, Właśnie!
kiedy odwiedzał nas jego przyjaciel,zarzucał mi,że go z nim zdradzam. jego przyjaciel nie wytrzymał i zerwał z nim całkowicie kontakt. później rozmawiałam z moim narzeczonym i udało mi się nakłonić go do przeproszenia przyjaciela. teraz są w stałym kontakcie. jest to praktycznie jedyna osoba oprócz rodziców, która 'jest z nim' i 'przy nim'.
w kilku awanturach nazywał mnie imieniem swojej byłej żony. wykrzykiwał na temat sytuacji pomiędzy nimi (prwdopodobnie), o których nic nie wiedziałam. wyzywał. szarpał. groził,że mnie zabije. 'Wszystkie jesteście takie same' - to jedno z jego tradycyjnych stwierdzeń.
sytuacji bardzo 'napiętych' było dużo, bardzo dużo. w końcu nie dałam rady. nie mogłam już wytrzymać. brakowało mi sił...
to jedna z nich... wiem,że opis jednej sytuacji nie odzwierciedla całego problemu...
nie dawałam sobie rady i chciałam wyjechać na pare dni. powiedziałam mu o tym. wpadł w szał. wziął nóż i przyłożył do sobie do szyji. powiedział, że jeśli mu nie wybaczę i wyjdę to się zabije. błagałam prosiłam żeby tego nie robił. zrobił sobie dwa nacięcia na szyji. czułam się strasznie widząc to. kiedy spróbowalam podejśc do niego, uspokoić i zabrać nóż, wyciągnął go do mnie i powiedział, że jak się jeszcze zbliżę, to najpierw zabije mnie, a później siebie. pociął sobie mocno brzuch, tak, że ciężko mu było się ruszać przez kolejne kilka dni, bo rany się otwierały i były bardzo bolesne, z tego mówił.
poza tymi sytuacjami jakie miały miejsce i kłamstwami z jego strony to wspaniały człowiek. inteligentny. wychowawca i instruktor na obozach letnich. opiekuńczy i uczuciowy. czasem był tydzień spokoju, ale bywało i kilka trudnych dni pod rząd. nie wiem co robić w tej sytuacji... proszę pomóżcie...