...................
Powinnam od wrzesnia byc szczesliwa narzeczona... Ogladac sukienki, latac nad ziemia i zastanawiac sie nad zaproszeniami.
A tak naprawde z dnia na dzien jest coraz gorzej.
Dobrze jest przez tydz. a potem sie zaczyna...Klotnia za klotnia.
"nie chce juz o nas rozmawiac", "mam dosc"
.................................................................
A ja jak ta glupia czekam az on sie zmieni...I co?????ILUZJA. nie rzeczywistosc. Iluzja...To co dla mnie jest "lepsze"..
Nie moge sie zdecydowac na ten ostateczny krok, bo ile mozna sie meczyc?
Njagorsze jest to, ze oczywiscie, jak wiekszosc... pamietam dobre chwile. A zle bardzo szybko uciekaja mi z pamieci...
Nie umiem sobie pomoc. Psycholog nie umie, przyjaciele podobnie...
I caly czas sie zastanawiam jak ja sie w to wszystko wplatalam...
Byc moze moje "podejrzenia" i paranoje byly sluszne???
Moze ja sie boje byc sama?!
CHyba o to chodzi. STRACH i niepewnosc siebie trzymaja mnie przy nim
A on - mantra- powtarza "pamietaj, wina lezy po obu stronach".
Tylko ze ja na ten moment swojego zycia nie mam sobie absolutnie nic do zarzucenia. Tak jak zawsze bralam wine na siebie, calaaaa, tak teraz...? nie czuje sie winna jesli poniosa mnie emocje bo ON robi TO SAMO co w jego mniemaniu nie jest "zle".
Skoro on tak sadzi..to chyba nie powinnam i ja obwiniac siebie.
.......................