Witam
mam pytanie do osób może bardziej zdecydowanych niż ja.
Otóż jakieś 2-3 lata temu poznałem dziewczynę. Była ładna i na mnie tak fajnie patrzyła, więc oczywiście zagadałem z nią i wyciągnęłem nr telefonu. Potem umówiliśmy się kilka razy. Ja na początku chciałem mieć tylko szybki numerek, ale jednak coś zaiskrzyło i zostaliśmy razem, no i tak to się ciągnie już jakiś czas. Ostatnio zaczęły się pojawiać sugestie co do ślubu, dzieci, itd. Tymczasem ja spanikowałem i nie wiem już co myśleć. Niedługo dobije trzydziecha na karku, więc człowiek powinien się ustatkować. Tyle, że mam duże wątpliwości co do niej.
Otóż to jest dziewczyna, z problemami rodzinnymi w dzieciństwie. Cały czas chce być przytulana, głaskana, właściwie poza pracą cały czas spędzamy ze sobą. Nawet nie ma marginesu na prywatność i dusi mnie to. Bywa to cholernie męczące, bo ile bym jej nie przytulał i pieścił i tak jest jej za mało i robi mi z tego powodu wyrzuty.
Poza tym bardzo boi się opuszczenia. Cały czas poświecała się dla innych, ale kiepsko na tym wyszła. Wiem, że nasz związek też ją męczy i miewa depresje. Kilka razy wspominała, że wolałaby, żeby w przeszłości byśmy się nie spotkali (ja zresztą uważam tak samo), ale mówi że mnie kocha i wiem, że sama w życiu ode mnie nie odejdzie.
Czasami zachowuje się jak mały niedopieszczony kociak. W ogóle jest trochę taka płytka, prostolinijna, dziecinna i czasami przypomina takie plastikowe panienki, chociaż bardzo staram się nie myśleć o niej w ten sposób. Właściwie ciężko nam o wspólne zainteresowania. Często mówię jej coś, chcę zwrócić na coś uwagę, bo uważam to za ciekawe, ale ona w ogóle nie jest tym zainteresowana. W ogóle to nie ma prawie żadnych zainteresowań. Musiałem jej kiedyś tłumaczyć o co chodzi np. w Skazanych na Shawshank, czy Locie nad kukułczym gniazdem, które uwielbiam. Nie jest też bystra, tzn. jest, ale nie łapie skojarzeń, dopiero po jakiejś chwili, przez co muszę jej tłumaczyć nawet dowcipy, co mnie załamuje. Brak jej jest takiej głębi, duchowości. Poczucie humoru też mamy inne. Czasami śmieje się z takich oczywistych rzeczy, z których ani ja ani nikt w towarzystwie się nie śmieje i wszyscy zastanawiają się o co jej chodzi. Niestety zamiast częściej się śmiać, częściej wydaje się smutna i zachowuje się jak małe skrzywdzone dziecko. To było fajne na początku, ale teraz bardzo mi działa na nerwy, bo nie potrzebuję dziecka, tyko kobiety. Zamiast cieszyć się tym co ma, zawsze rozpomina jako to jest pokrzywdzona przez los i że jej życie nie ma sensu. Ma kompleks niższości i jest zazdrosna, przez to ciężko ją zabrać gdziekolwiek w towarzystwo. Nie mogę się umówić, bo jak wyjdę bez niej to jest awantura i płacz. Kiedyś byłem u kumpla i on mówi, że idziemy razem na browara, a jego dziewczyna na to, że ok. I nic. Aż mnie zatkało, bo swojej bym zaraz musiał tłumaczyć co i dlaczego, aż by mi kompletnie humor zepsuła.
Boi się zaszaleć, więc nie łazimy na imprezy i na inne fajne okazje, "bo to głupie". Sama boi się zrobić z siebie głupka, bo kiedyś w wyniku zdarzeń rodzinnych przez kilka lat sobie to wmawiała, no i to jej chyba na psychę wpływa.
No i dochodzi rzecz bardzo ważna czyli seks. Fajnie jest w łóżku, bo ona lubi te zabawy i próbowaliśmy już chyba wszystkiego. Tylko, że ona epatuje czystym seksem, za to brak w niej jest zmysłowości, kobiecości, a mnie to cholernie w kobietach pociąga. Uważam to za kwintesencję kobiety i główny jej urok.
Brak jest jej charakteru, przez co zawsze jest na nie, i jeszcze ne spróbuje, a od razu wie, że się nie uda, co mnie doprowadza do szewskiej pasji, bo oprócz swoich problemów, muszę rozwiązywać jeszcze jej, a ja po prostu chcę mieć święty spokój.
Natomiast stosunkowo dobrze żyje się nam na codzień. Jest świetną kucharką, ma duży temperament jeśli chodzi o seks, jak ja. Na tematy codzienne możemy spokojnie rozmawiać, chociaż ona mówi albo o pracy albo o rodzinie, co jest trochę monotematyczne. Jest za to ładna, uczciwa, lojalna i w ogóle bardzo kochana. Dodatkowo, jak by skończyła studia, to mielibyśmy ciekawą przyszłość finansową.
No i teraz mam dylemat. Już teraz brakuje mi rozmów o czymś innym niż praca i rodzina, brakuje mi takiego małego szaleństwa, czuję że ten związek jest jakiś pusty. Dosłownie przerażeniem napawa mnie myśl, że następne kilkadziesiąt lat spędzę z jej kompleksami i na rozmowach o rodzinie i pracy, czy tłumaczeniu jej dowcipów. Dlatego nie chcę się z nią żenić. Nie zdradziła mnie ani nic, tylko inaczej sobie wyobrażałem moją wybrankę. Ona spełnia te wyobrażenia w dużym stopniu, jednak nie dość dużym. Jest czasem najzwyczajniej w świecie nudna, a widać to zwłaszcza jak się spotykam, nawet w pracy, z innymi dziewczynami - zabawnymi, kobiecymi, z którymi można porozmawiać. Tyle, że nie wiem czy spotkam taką dziewczynę. Boję się też znowu próbowania nowych związków i przede wszystkim rozczarowań. Boję się samotności. Myślałem, że ona się zmieni. Przez wiele czasu próbowałem być cierpliwy, też się zmieniłem i starałem się przymykać oczy na wiele rzeczy, mówiłem jej że jest mądra, kochana i pewna siebie, ale to nie przyniosło takich efektów. Prawda jest też taka, że prawdopodobnie ona, żeby nie wiem jak się zmieniła, nie zmeni się na tyle, żeby mi to pasowało. A wtedy ona nie będzie szczęśliwa, bo będzie widziała moje rozczarowanie, a ja nie będę, bo ona i tak nie będzie taka jakbym chciał. Zresztą to samo w drugą stronę. Ja nigdy nie będę tak czuły i troskliwy jakby ona tego chciała.
Tak więc myślałem o tym, czy nie zakończyć tego związku, co bardzo mnie kusi. Jednak z drugiej strony, nie wiem czy znajdę lepszą osobę. Może tak jest wszędzie ? Tyle, że w takim wypadku moje życie byłoby puste i pozbawione sensu. No i jak pomyślę czasem o tym jak bardzo bym zranił tą dziewczynę, to aż mi się ręce trzęsą. Przecież to moje słonko....
I tak od kilku lat....
Cholery idzie dostać, dlatego prosiłbym was o pomoc, co byście zrobili w mojej sytuacji.