wracasz z facetem w srodku nocy, zima, z imprezy. oboje najebani, on bardziej, chce usiasc na przystanku i spac, albo kladzie sie na sniegu -> martwisz sie o niego. ciagniesz do domu. bo co, jesli go zostawisz, a on zamarznie, zanim zgarnie go policja?Ty to Ty, ja to ja. Po takiej akcji to ja bym się mocno zaczęła martwić przede wszystkim
o siebie - co się ZE MNĄ stało, ze sie znalazłam w takiej sytuacji. Że pijana ciagnę swojego pijanego faceta do chaty, żeby na przystanku nie zamarzł. Bo dla mnie to by oznaczalo, że zeszłam grubo poniżej standardów prawidłowego funkcjonowania w życiu.
wraca do domu w srodku nocy, pijany w cztery dupy, po chwili zapada cisza. obudzil cie, wychodzisz z pokoju. spi na podlodze -> martwisz sie. przykrywasz go chociaz kocem, zeby nie marzl tak do rana.Znowu Ty to Ty, ja to ja. Ja jeśli już to jestem wściekła że mnie obudził. I niczym nie przykrywam, też coś.
wiesz, ze mial plany na weekend, tyle mieliscie razem zrobic, a on do popoludnia nie chce wyjsc z lozka -> martwisz sie. wiesz, ze w niedziele powie ci 'znowu nic nie zrobilismy'. i wcale mu nie bedzie z tym dobrze.Nie tyle się martwię ile jestem poirytowana, bo plany były wspólne. Nie będzie mu z tym dobrze? A mnie to co, super jest? Ile takich weekendów mam zamiar sobie zafundować?
trzeci dzien siedzi w domu, nie chce wyjsc nawet po bulki. wyciagasz go na spacer, bo to najstarszy chyba znany sposob na poprawienie humoru, on uparcie nie chce -> martwisz siePrędzej irytuję. Oraz coraz intensywniej zadaję
sobie pytanie, ile takich dni chcę sobie jeszcze zafundować.
Jak zauważam, że "nie mam na niego żadnego wpływu bo i tak robi co chce" to zauważam, że coś mocno nie gra. Bo jeśli nie mam na nic wpływu to oznacza że jestem całkowicie bezradna oraz skazana na wieczne jednostronne doginanie się do kogoś. W zdrowym układzie i owszem mam wpływ na to, co się dzieje. Ten moj wpływ wynika z faktu, ze drugiej stronie na mnie zależy i owa druga strona sama z siebie się do mnie dogina czasem oraz naprzeciw moim potrzebom wychodzi po uprzednim ich zauważeniu - w tym ewentualnie mogę pomóc, bo druga strona nie Duch Święty i sama może się nie domyślić. Sytuacja "on robi co chce i nie mam na to zadnego wpływu" to jest sytuacja matki noworodka. Owszem, noworodek faktycznie robi co chce (na szczęście możliwosci ma ograniczone oraz nie bywa złośliwy) i nijak nań wpłynąć nie można z uwagi na trudnosci w komunikacji werbalnej. Można i należy zaspokoić jego potrzeby ale odgadniecie ich w danym momencie bywa trudne nad wyraz.
przeciez ludzie sie nie zmieniaja.Doprawdy? Nie reagują na rzeczywistosć, nie zauważają własnych błędów, nie dostosowują się do okoliczności i sytuacji? Takie androidy raz zaprogramowane na sztywno? Ty sama jesteś identyczna jak byłaś 10 lat temu czy coś się zmieniło? Nie istnieją niepijacy alkoholicy ? Na swiecie żył nawet nawet aktywny satanista co świętym katolickim został, tak się zmienił.
Nikt nie umarł takim, jakim się urodził o ile nie zmarł natychmiast po narodzinach.
ja chce zasnac w ciszy, ty chcesz ogladac telewizje -> tu dlugo nie wiedzialam, co zrobic, bo nie jestem w stanie zastac nawet przy uspionym laptopie (wiatrak chodzi), a przy telewizorze, filmie, muzyce - nie ma opcji. opcja, ze dzisiaj zasypiamy po mojemu, a jutro po twojemu tez nie dziala - nie zasne tak dlugo, az on zasnie, i wreszcie moge wylaczyc. ale tak, chce zasypiac w ciszy i nie ukrywam, ze wlaczenie czegokolwiek, 'byle cos lecialo', to glupota. czasem proponuje wtedy 'to ty sobie obejrzyj, a ja bede spac w drugim pokoju' ale nigdy 'wez to wylacz, bo spac nie moge'. nie wiem, jak tu znalezc kompromis, bo nie chce, zeby przeze mnie zmienial swoje przyzwyczajenia.A czemuż by nie miał zmienic tego swojego przyzywczajenia? Tak samo on może jak Ty.
A poza tym to skad biedactwo ma wiedzieć, czy to milczenie to będzie akurat tydzień? Toż pragniesz zaakceptować takie funkcjonowanie nazywajac je "jego schematem", badźże konsekwentna. Że sie nie odzywa daje sie zauważyć bez jego komunikatu. Ile to potrwa, zgodnie z Twoją koncpecją zależy tylko od niego, zatem czekaj cierpliwie aż raczy wrócić nie żądajac jakichś terminów. Znam z życia pana, który miewał i półroczne "fazy milczenia" i podobno da sie z tym żyć. Nieco to wprawdzie "równoległe", ale co kto lubi i podobno nawet mozna w tym jakieś zalety dostrzec, bo jak nie gada to przynajmniej nie marudzi oraz się nie czepia.