wyszlam ze zwiazku w ktorym kochalam za bardzo

Problemy z partnerami.

Postprzez onelove » 20 sty 2009, o 14:50

niflheim ja dopiero za rok zdaje mature...jestem w liceum wieczorowym w mam 2 lata nauki w plecy przez wyjazdy, chlopaka, siebie sama...powinnam byc juz na studiach i bede robic wszystko zeby zdac na wymarzona psychologie..za rok..
Avatar użytkownika
onelove
 
Posty: 34
Dołączył(a): 4 sty 2009, o 02:54
Lokalizacja: Sillezjah

Postprzez niflheim » 20 sty 2009, o 15:08

onelove napisał(a):...powinnam byc juz na studiach i bede robic wszystko zeby zdac na wymarzona psychologie..za rok..


Do dobrze ze sie niepoddajesz, dobrze ze masz palny co do studjów, ja jak mialem 20 lat to niewiedzialem co mam studiowac - chcialem uniwerek a wyszla polibuda. Ty przynajmniej masz sprezyzowane plany a wiec chwała ci za to i głowa do góry!!!!!!!
niflheim
 
Posty: 98
Dołączył(a): 15 sty 2009, o 13:08
Lokalizacja: Wawa

Postprzez inka » 20 sty 2009, o 17:24

kasiorek43 napisalam tak daltego, ze wiem ze to dla Ciebie byla trudna decyzja i ostatnie czego potrzebujesz to krytyki ze strony innych. Aczkolwiek ja wiem po sobie ze ja juz bym sie nie zdecydowala na takie powroty, bo to tylko rozdrapywanie ran jak dla mnie. Nie wiem czy ludzie sie tak latwo zmieniaja, ja sie przekonalam ze samo z siebie nie przyjdzie, czlowiek sam musi chciec sobie pomoc. Przekonasz sie napewno z czasem jak to bedzie w waszym przypadku, chcialam Ci zyczyc tylko szczescia.

A ja coz, dostalam staz, kolejny :( jakos nie jestem tym specjalnie uradowana, ale chyba lepsze to niz siedziec w domu. Mam poczucie ogromnej pustki w swoim zyciu i nie wiem jak ja zapelnic, czuje przez to niepokoj, ciezko mi patrzec w przyszlosc z pozytywnym nastawieniem :(. Zeby cos planowac tez nie mam teraz specjalnie pieniazkow, a tez mi przechodzilo przez mysl zeby zmienic miejsce zamieszkania chociaz na jakis czas, zeby zaczac wszystko od nowa. Slonka mi brak i optymizmu, mam nadzieje tylko ze to jakis kolejny etap w powrocie do zdrowia. Ogonie to dziwnie mi z tym ze jego juz nie ma i nie bedzie, ze musze sobie radzic sama, a sama swiadomosc ze on jest jakos mimo wszystko pozwalala mi bardziej pewnie patrzec na zycie. Nie wiem ja juz chyba sie przyzwyczajalam do tego jego zachowania, okropne ze przymykalam oko na tyle spraw.
Avatar użytkownika
inka
 
Posty: 111
Dołączył(a): 15 wrz 2007, o 20:15
Lokalizacja: Zagłębie/Śląsk

Postprzez Księżycowa » 20 sty 2009, o 22:51

I za to Ci Ineczko bardzo dziękuję. Było mi to potrzebne :) . Pewnie masz racje z tym powrotami. Jednak tak jak każdy człowiek, chyba muszę się przekonać na własnej skórze, żeby zrozumieć to wszystko. Tak naprawdę K po raz pierwszy poczuł, że odchodzę, że mogę go zostawić. Zobaczymy co będzie dalej... Wątpliwości jest wiele i konsekwencją tego jest mój brak zaufania do niego. Otrzeźwienie i inne podejście. I tu chyba zaczęłam rozumieć istotę ,,Kobiet kochających za bardzo". Gubią się, mimo przejrzenia na oczy czują ogromnie przywiązania do niego. Każdej części jego ciała, jego rzeczy, zapachu... Dziękuję Ci za tyle ciepłych słów...

K wczoraj spał u mnie a dziś po pracy, gdy weszłam do pokoju, przypomniał mi o jego tak intensywnej bliskości, talerzyk z mandarynkami, który nam przyniosłam i tylko tyle wystarczy, by tęsknić i by go czuć... Wystarczy tylko wspólnie spędzony wieczór...

Co do mojego samopoczucia, trudno się wypowiedzieć. Jest po prostu puste, brak w nim entuzjazmu i chęci do życia. Gdzieś w środku czuję to uzależnienie. Dobrze, że mam pracę, choć czasem trudno mi do niej wstać, więc trzymaj się Inko tego stażu. Mi praca trochę pomogła zrozumieć, że oprócz niego są też ludzie warci naszego uśmiechu i nas samych. Mimo, że czasem w niej nerwowo...

Niestety na nic więcej prócz pracy nie potrafię się zdobyć. Ogromna blokada mnie dopadła. Bardzo opadłam i mimo, że bardzo chcę to zmienić, nie mam sił... i jest mi cholernie przykro, bo czuję, że na nic mnie nie stać. Wszystkich, tylko nie mnie... :cry:
Księżycowa
 

Postprzez inka » 22 sty 2009, o 22:39

Czesc Dziewczynki.

Tak jakos cicho sie zrobilo, nic sie nie odzywacie. U Was juz wszystko w porzadku?? Ja nie mysle juz tak czesto o ex, tak jakos zniknal z mojego zycia, czuje sie jakbym go wieki nie widziala, a to raptem dopiero 3 tygodnie minelo. Musze sie do tego przyzwyczaic, to jest nowa sytuacja dla mnie, nie wiem co mam teraz robic, jaka droga podazac, to mnie troche przeraza. Jestem w okresie abstynencji od niego i zamierzam wytrwac, nigdy nie bylam tego tak pewna jak teraz. Jednak brak mi wiary w siebie, w to ze moge cos osiagnac i energii mi brak (czuje dokladnie to co Ty kasiorku drogi), a robic cos trzeba zeby osiagnac jakis przelom, odciac sie calkowicie od przeszlosci i z optymizmem spojrzec w przyszlosc.

Pewnie to troche chaotyczne co napisalam, wybaczcie.

Pia Melody "toksyczna milosc", to ksiazka za ktora sie ostatnio wzielam. Troche dziwna bo mowi o leczeniu sie z takiej milosci bedac w takim zwiazku jak i konczac taka relacje. Ogolnie to dopiero zaczelam czytac.

P.S. Samarko, co u Ciebie, nic sie nie odzywasz. Dziewczyny czekam na jakies wiesci od Was.
Avatar użytkownika
inka
 
Posty: 111
Dołączył(a): 15 wrz 2007, o 20:15
Lokalizacja: Zagłębie/Śląsk

Postprzez Księżycowa » 24 sty 2009, o 13:03

A ja Wam powiem, że dostałam wczoraj dowód na to, że nic się nie zmieni. Tacy ludzie sami z siebie tak nagle się nie zmienią. Dzień wcześniej mogłam mu się wypłakać, bo było mi źle a wczoraj znów na mnie nakrzyczał. Znów w taki sposób... Do tego zachował się jak nie odpowiedzialny szczeniak. Pędził na drodze 200 km./h. I dopiero niewiele przed autem przed nami zahamowała. Mogło znieść samochód przecież. Bałam się i to strasznie. Już wiem, że z tym facetem nie będę. Nie mogę z nim o niczym porozmawiać. Jak zaczynam jakiś temat, to ten zaczyna się wygłupiać i mnie zaczepiać, kiedy ja nie mam na to ochoty. Mówię mu o tym, ale nie słucha.

We mnie zmieniło się to, że widzę, że dostrzegam. Ja pożegnałam się już z nim chyba jak działo się to wszystko wcześniej. Chyba już to przecierpiałam, bo teraz jakoś mniej mnie to wszystko rusza. Nie wiem dlaczego, ale poczułam wczoraj z jakiego powodu moja niska samoocena tak opadła....

Co do książki ,,Toksyczna Miłość", zaczynałam ją czytać, ale wydawała mi się nie zrozumiała, więc odstawiłam. Może teraz bym spróbowała... Na razie czytam ,,Kobiety...." i tą dokończę.

Co się z Wami dziewczyny dzieje?? Dlaczego nic nie piszecie? Co u Was słychać?
Księżycowa
 

Postprzez inka » 24 sty 2009, o 19:24

Czesc kasiorku jak widac tylko ja zostalam na placu boju. Nie wiem co z dziewczynami, gdzie sie podziewaja, ale mam nadzieje ze u nich dobrze, tak jakos ucichlo na naszym watku. Ksiazka faktycznie prosta nie jest do czytania, czasem trudno zrozumiec, co autor mial na mysli. Powiedz co zamierzasz zrobic z obecna sytuacja?? Powiem Ci ze jak ja wrocilam, mialam takie same odczucia, ze bylo dobrze ale chwilowo, a potem moj ex wracal do swoich nawykow, smutne ale prawdziwe :(
Avatar użytkownika
inka
 
Posty: 111
Dołączył(a): 15 wrz 2007, o 20:15
Lokalizacja: Zagłębie/Śląsk

Postprzez Księżycowa » 25 sty 2009, o 21:56

No właśnie nie wiem co zrobię. Wiesz ja chciałabym się czuć przy nim tak jak wczoraj i dziś. Spędziliśmy dziś dzień tak, że odebrał mnie z pracy, pojechaliśmy na obiad i później do mnie. Pojechał już. Wczoraj spał u mnie. Oglądaliśmy film przy winie, poczekał aż się najem. Dziś rano zrobiłam śniadanie... Zawiózł do pracy, później przyjechał po mnie. Poczekał cierpliwie, nie krzyczał, nie denerwował się. To było miłe wiesz. Takie normalne, zwyczajne i spokojne. Wiem jednak, że to wszystko jest niestabilne, że on jest nieprzewidywalny... I to smutne, że nie możemy być normalnie razem. Już mu tak nie zaufam i to wiem na pewno. Jestem gotowa odejść, gdy przegnie znów i to mnie cieszy, że jestem niezależna...

Bardziej martwi mnie mój stan psychiczny... Jest źle. W nic nie wierzę, w siebie nie wierzę. W to, że potrafię, że mogę, że mi się uda. Wszystko jest mi obojętne. Czuję się gorsza od wszystkiego, co żyje na Ziemi, nic mnie nie cieszy...Z powodu zawalenia szkoły i nie tylko czuję się dodatkowo dobita... I wiesz, powiedziałam mu o tym bez żadnych oczekiwań, na pełnym luzie. Skruszył się chyba, choć tego nie oczekiwałam... i nie oczekuję. Też bym chciała, żeby coś mi wyszło. Niestety choć się staram, nie potrafię uwierzyć, że potrafię, że się nadaję... Żyję chwilą bez żadnych planów, obojętna prawie że na wszystko...

To na wątku chyba zostałyśmy same... Ja nie chciałabym jego końca, bo jakoś się tu odnajduję... Może jeszcze wrócą do nas dziewczyny Inko...(?)
Księżycowa
 

Postprzez inka » 25 sty 2009, o 23:22

kasiorku moj drogi, ja tez sie tu zadomowilam i przykro jak zagladam a tu taka cisza, ciesze sie mimo wszystko, ze Ty sie odzywasz :* i tez mam nadzieje ze dziewczyny wroca i pochwala sie nam jak dzielnie sobie radza, albo napisza ze im zle, ale podziela sie z nami tymi uczuciami.

Powiem Ci ze moj stan psychiczny nie jest lepszy, moge nawet powiedziec ze wiem co czujesz, bo aktualnie czuje sie podobnie. Brak mi motywacji do dzialania, nic mnie nie cieszy, mam poczucie pustki i ogolnego bezsensu. Tak jakby wszystko mialo sens jak on byl, co za paradoks. Chyba za bardzo sie przyzwyczailam do mysli ze on jest i lzej podchodzilam do pewnych rzeczy, ale wiem ze to nie byl dobry zwiazek i mimo ze czuje teraz to co czuje to nie chcialabym juz do tego wracac, bo wiem ze to nie ma sensu. Nigdy nie bedzie miedzy nami dobrze, nigdy nie bede mu 100 procentowo ufac, poza tym nie mowiac juz o tym ze ten facet mnie tak naprawde nie kochal, bylo mu wygodnie ze mna, zmarnowal mi tyle lat zycia :(, wykorzystal i pewnie jakbym nie uciela to dalej by to robil. Boje sie ze juz nikogo nie spotkam, to dlatego ze on byl pierwszym facetem w moim zyciu.

Najgorsze to sie uzaleznic, wiesz ja myslalam ze przez ten rok mam wszystko pod kontrola, ze moge go odstawic bez mrugniecia okiem, a jednak to nie bylo takie proste, teraz to wszystko ze mnie wylazi. Decyzja nalezy do Ciebie, ale najwazniejsze to byc w zyciu szczesliwa, pamietaj. Musimy jakos przetrwac ta zime, moze z wiosna wroci nam nadzieja i energia do dzialania, szkola sie nie przejmuj, bo na nia nie jest nigdy za pozno, ja z checia bym sobie jeszcze postudiowala, jak juz sie jest po, to tego brakuje, a kupe moich znajomych jeszcze studiuja i kawalek im do konca.

A i wyobraz sobie ze z kims innym moglabys miec tak normalnie jak to ujelas przez caly czas, bez tych hustawek, bo domyslam sie ze to jest zycie na hustawce raz jest oki a nastepnym razem do bani (swoja dorga tez tak mialam). Ja nie chce Cie namawiac do jakiejs decyzji, bo ta nalezy do Ciebie, wsluchaj sie w siebie czego tak naprawde chcesz, czego pragniesz. Ten rok moze byc poczatkiem nowego lepszego zycia...
Avatar użytkownika
inka
 
Posty: 111
Dołączył(a): 15 wrz 2007, o 20:15
Lokalizacja: Zagłębie/Śląsk

Postprzez smerfeta » 26 sty 2009, o 00:16

witam dziewczyny, dziś rozstałam się z chłopakiem, a że czytam to forum od dawna postanowiłam, że dołączę do tej rozmowy, bo myślę, że będzie mi bardzo ciężko.....

przedstawię Wam w skrócie moją historię.. w tym roku skoncze 21 lat. Z nim byłam prawie 4 lata. Zanim się związaliśmy brał heroinę, ale udało mu się z tego wyjść. Nasz związek był .... nie do opisania. Czasami było cudownie, nie wyobrażam sobie, że jest dla mnie ktoś inny na tym świecie, a czasem... brak słów. Doszło do tego że mnie kilka razy uderzył, kłótnie były potworne, ja go prosiłam żeby został, kochałam za bardzo... 2 miesiące temu dowiedziałam się, że znowu bierze. Dwa razy chcialam z nim zerwac, teraz to on prosił o szansę. Obiecywał. Jednak ja każdego dnia widziałam, że jest nawalony... Dziś sam zerwał, bo przy mnie nie mógł spokojnie pogadać z kolesiem(też ćpunem). Początkowo poczułam ulgę, ale teraz czuję bezsilność i gniew....

Dlaczego zmarnowalam z nim swoje najlepsze lata?? Dlaczego nie miałam sił rozstać się wcześniej??

kasiorek takie sytuacje jak opisujesz były u nas bardzo często... jak czytam Twoje posty to tak jakbym czytała siebie...

Pozdrawiam Was dziewczynki, llicze na wspacie duchowe, trzymajcie się cieplutko
Avatar użytkownika
smerfeta
 
Posty: 37
Dołączył(a): 28 lis 2008, o 01:36

Postprzez Samara » 26 sty 2009, o 05:14

Żyję, żyję tylko moja wspołlokatroka pisze jakaś pracę i cięzko dopchać się do komputera żeby napisac coś więcej. Zresztą, nie bardzo nawet mam o czym pisać...
U mnie bardzo róznie. Jednego dnia czuję się lepiej, innego gorzej. Dziś na przykład było trochę lepiej, ale wczoraj było bardzo marnie. Sama nie wiem. Nie wiem co robić dalej se swoim zyciem, nie mam nawet najmniejszego pomysłu na każdy kolejny dzień. W czwartek wyprowadzam się z akademika i wracam do domu - sama nie wiem co potem będzie, boję się jakoś. Ale czego? Sama nie wiem. Ostatnie dni spędzam na zajmowaniu się wielkim niczym, czytaniu "Mistrza i Małgorzaty", słuchaniu muzyki i piciu piwa. Po prostu jeden wielki darmozjad.
Bogu dziękuję, że przynajmniej myśl o tamtym kolesiu jest dla mnie tak odległa. W ogóle nie ma tego, no po prostu nic a nic. Myślę, że to dlatego, że raz, że mam inne zmartwinia na głowie, a dwa, że w zasadzie to moje sentymenty do tego człowieka skończyły się już w zasadzie w czerwcu zeszłego roku. Reszta była tylko jakimiś "ostatnimi podrygami" które w zasadzie niczego nie zmieniły w moich odczuciach. Wczoraj kumpel z akademika opowiadał mi, że widział go na jakimś koncercie, oczywiście nawalonego jak stodoła w sierpniu. Przyznam szczerze, że ta informacja była dla mnie tyle istotna co zeszłoroczny śnieg.
Martwią mnie inne rzeczy. Chyba jeszcze nigdy w swoim życiu nie byłam tak niepewna jutra. Nie mam żadnego pomysłu co robić dalej, czego się czepić. Nie wiem, będę chyba wypatrywać jakichś znaków na niebie i ziemi, nie wiem... Mam podobny problem jak Kasiorek - nieskie poczucie własnej wartości. Tez nie mogę się pozbyć wrażenia, że wszystko jest dla innych, tylko nie dla mnie. Bo i w zasadzie zawsze tak było. Wiem, że pewnie w dużej części zależało to ode mnie samej, mojego podejścia - sama sobie zawsze wszystko pieprzyłam. Wiem, że powinnam coś z tym zrboić, mam takie chwilowe zrywy, najdłuższy chyba był ten po nowym roku. Ale chyba juz minął... Ale to była w zasadzie pierwsza od paru lat wola walki o swoje życie. Teraz już wiem co mnie blokowało przez wszystkie te lata - po prostu depresja. Nawet przed samą sobą się do tego nie przynawałam, myslałam, że wyjdę z tego sama. Po ostatnich miesiąch 2008 roku które były bez wątpnienia najgorszymi w całym moim życiu zrozumiałam, że albo coś z tym zrobię, ale zostanę już taka zgorzkniała na zawsze. Pierwszą z wielu zmian było postanowienie pozbycia się pana x z mojego życia. I to był najlepszy początek jaki tylko mogłam sobie wymarzyć. Poszło tak gładko, tak przyjemnie. Potem nastąpiła kolejna zmiana, akurat już niekoniecznie pożadana - zawaliłam studia. I teraz wlasnie nie wiem co kolejne... Czy teraz zrobię jakąs pozytywną zmianę, czy znów będę coś psuć. Z drugiej strony jednak... sama już nie wiem czy żałuję tych studiów. Nie jestem z siebie zadowolna, spieprzyłam sprawę, wiem. Ale z drugiej strony to wcale nie zależało mi na tych studiach, nie było to cos co mnie w ogóle ciekawiło. Zmuszałam się do tego, bo wiedziałam, że muszę, a to nie koniecznie znaczy "chcę". Jednak mimo wszystko trudno mi sobie wybaczyć, że to zawaliłam. Jakieś takie dziwne błedne koło. Moja mama mówi mi, żebym nie patrzyła w przeszłość, nie rozpamiętywała, że mam przed sobą czystą kartkę. Cóż, może i tak. Tylko, że ja nie mam bladego pojęcia jak ją teraz zapisać...
Dlatego teraz wiem, że na pewno musze pójść na terapię. Kiedyś chodziłam, przerwałam i gdybym tego nie zrobiła już dawno mogłbym być innym człowiekiem. Ale niestety, musiały minąc kolejne lata bym zrozumiała. Cóż, późno, ale lepiej późno niż wcale.
Czasem są dni gdy nawet jeśli pojawi się we mnie jakaś wola wyjścia z tego to zaraz spoglądam w lustro i zaraz sobie myślę "z czym do ludzi". Bardzo nie akaceptuję siebie, wręcz nienawidzę. I musze coś z tym zrobić, bo jeśi nie to wiem że całe życie będe się tak szamotać.
Wiem, że czeka mnie jeszcze pewnie jakaś mała przeprawa z panem x, choć nie powiem żeby mnie to jakoś martwiło. Podejrzewam, że on się sam nie domyśli, już ja go niestety znam. Pewnie jak się skończy sesja to się odezwie, jak to zwykle "przyjdzie koza do woza". Ale to jakoś najmniej mnie martwi. Jestem gotowa mu nawet w smsie napisać że to w zasadzie koniec naszej pseudo przyjaźni - już mnie naprawdę niewiele obchodzi czy to będzie eleganckie czy Bóg wie jakie. Mam to naprawde w głębokim poważaniu.
Teraz musze zadbać o siebie. Po 3 latach jakichś debilnych wojaży po różnych dziwnych miejscach wracam do swojego rodzinnego miasta i w gruncie rzeczy to mnie bardzo cieszy. Nie wiem jak będzie, ale jest tyle rzeczy do zrobienia. Chcę odbudowac pewne stare znajomości, a jeśli to się nie uda to chociaż podtrzymać te, które jeszcze są. Cieszę się, że mam jeszcze tych kilku przyjaciół, którzy są nadal i mam w nich wsparcie. Bardzo nie chcę znów "zdziczeć", znów zamknąc się w domu jak to było te 2 lata temu. To jest teraz dla mnie ważne, chcę zadbać o to wszystko co spieprzyłam pzrez swoją depresję i znajmośc z panem x. Bo od tego własnie wszystko zaczęło się psuć. Chce znów być taka jaka bylam zanim go poznałm. A byłam naprawdę wesołym człowiekiem... Gdzie to się podziało do licha? Ale ja to odbuduję, kawałek po kawałeczku... Wszystko odbuduję. Nie wiem ile czasu mi to zajmie, jeszcze nie wiem jak, nie mam zielonego pojęcia jak ale... Do licha - zrobię to.


PS: Inka, coś nie możemy się złapać na tym gg ;)
Samara
 

Postprzez Księżycowa » 26 sty 2009, o 21:43

Potraktował mnie jak najgorsze nic. Szarpnął i wykasował moich znajomych na gg, bo uważa, że mogę go zdradzić. Paranoja. Czuję się jak najgorszy śmieć. Nie dość, że ledwo wstaję do pracy, nie wierzę w nic, to teraz jeszcze mnie dobił. Nigdy nie czułam się tak. Tak obojętnie na wszystko, bez niczego. Nie zależy mi na niczym, nie bawi mnie nic. Boję się tego stanu. Miałam różne myśli... Teraz wiem, że już nie wrócę. Już nie. Dostałam wystarczające potwierdzenie. Wyciągnął ze mnie wszystkie soki, apetyt na życie, który udało mi się zebrać, po tamtym, co się ze mną działo. Czuję się gorzej i nic mnie nie obchodzi. Jeszcze ojcu pierwszy raz w życiu zebrało się na rozmowę dlaczego rzuciłam szkołę. Przejęty wielce... Też prędko się obudził... Trzeba było parę lat wcześniej, jak ich potrzebowałam. Spławiłam go, czułam się jak idiotka... Nie bardzo wiem co mam napisać. Smerfeto trzymaj się. Dobrze Cię rozumiem... Nie potrafię pocieszyć, bo sama nic pozytywnego nie widzę i choć staram się coś znaleźć, to mi jakoś nie wychodzi... więc bardzo przepraszam, ale trzymam za Ciebie kciuki.
Samarko podoba mi się Twoje pozytywne nastawienie. Mojego takiego na horyzoncie nie widać. Tak trzymaj.
Bardzo się cieszę, że wróciłyście :) .

Wiesz Inko, może i można być z kimś normalnie, bez huśtawek, ale ja już w to nie wierzę i nawet tego nie chcę. Lepiej mi było chyba samej... Tak zostanę, bo tego mi potrzeba...

Zastanawiam się jak wyjść z tego zamkniętego kręgu. Chcę poczuć się lepiej i nie mam na to sposobu. Czy po prostu to przecierpieć...? Nie mogę tego wytrzymać.... Jest mi potwornie źle. Nie z powodu niego. Z powodu poczucia swojej bezużyteczności...
Księżycowa
 

Postprzez inka » 27 sty 2009, o 14:51

Czesc kochane dziewczynki.

Samarko, odzywalam sie jakis czas do Ciebie na gg ale Cie nie bylo, i juz zaczelam sie martwic ze moze cos nie tak. Mam nadzieje ze sie w koncu zgadamy. Jestem tak samo jak Ty na takim zakrecie zyciowym i nie wiem co zrobic ze swoim zyciem i te hustawki nastrojow tez mnie dopadaja, raz ok a nastepnym razem do bani.

Nie wiem, będę chyba wypatrywać jakichś znaków na niebie i ziemi, nie wiem...

jesli takowe istnieja to chyba tez zaczne ich wypatrywac :wink:

Mam podobny problem jak Kasiorek - nieskie poczucie własnej wartości. Tez nie mogę się pozbyć wrażenia, że wszystko jest dla innych, tylko nie dla mnie. Bo i w zasadzie zawsze tak było. Wiem, że pewnie w dużej części zależało to ode mnie samej, mojego podejścia - sama sobie zawsze wszystko pieprzyłam. Wiem, że powinnam coś z tym zrboić, mam takie chwilowe zrywy, najdłuższy chyba był ten po nowym roku. Ale chyba juz minął... Ale to była w zasadzie pierwsza od paru lat wola walki o swoje życie. Teraz już wiem co mnie blokowało przez wszystkie te lata - po prostu depresja.

Mysle ze my wszystkie, kobiety, ktore kochaja/kochaly za bardzo maja poczucie niskie wartosci. Ja przez brak wiary w siebie nie poszlam ostatnio na rekrutacje do pracy moich marzen, dalam za wygrana, nawet nie sprobowalam. Nie probuje startowac do jakiejs lepszej pracy, bo zaraz sobie mysle ze sobie nie poradze, porazka normalnie, bo przeciez glupia nie jestem. Wiesz ja po nowym roku tez mialam zryw, ktory potem przerodzil sie w stany depresyjne. Teraz juz jest w miare ok, ale rowniez zastanawiam sie nad psychologiem, ale narazie na zastanawianiu sie konczy. I uwazam ze decyzja o ponownym podjeciu terapii jest jak najbardziej trafiona w dziesiatke. Dobry psycholog moze pomoc zrozumiec sama siebie, nakierowac na wlasciwy tor i pomoc odnalezc motywacje do dzialania, a takze podniesc swoja samoocene.
I tutaj tez kieruje swoje slowa do kasiorka, wyjdziesz z tego tylko musisz sobie pomoc, moze dobrze by bylo isc do psychologa, tego typu zwiazki potrafia wykonczyc psychicznie i dac w kosc, ale to minie i to jest pewne jak nic innego ze po zimie przyjdzie wiosna. Nie wiem moze deprim bylby tez dobry, ponoc niektorym pomaga, sama jeszcze nie probowalam, ale chyba tez sobie kupie. I najwaznijsze ze podjelas sluszna decyzje i zakonczylas ten chory zwiazek, teraz moze byc juz tylko lepiej.


Wiem, że czeka mnie jeszcze pewnie jakaś mała przeprawa z panem x, choć nie powiem żeby mnie to jakoś martwiło. Podejrzewam, że on się sam nie domyśli, już ja go niestety znam. Pewnie jak się skończy sesja to się odezwie, jak to zwykle "przyjdzie koza do woza". Ale to jakoś najmniej mnie martwi. Jestem gotowa mu nawet w smsie napisać że to w zasadzie koniec naszej pseudo przyjaźni - już mnie naprawdę niewiele obchodzi czy to będzie eleganckie czy Bóg wie jakie. Mam to naprawde w głębokim poważaniu.

Samarko ja bym sie tu na twoim miejscu nie przejmowala jaka droga mu to przekazesz, zrob tak aby bylo dobrze dla Ciebie, pomysl o sobie , bo teraz Ty jestes najwazniejsza. Ja tez w taki sposob zalatwilam ta sprawe, bo inaczej nie potrafilam, a moj ex nie potrafil ze mna rozmawiac na takie tematy mimo iz wiele razy probowalam.

smerfeta jak sobie przeczytalam twoj post to sobie pomyslalam ze to bardzo powazna sprawa. Nikt nie ma prawa podniesc na Ciebie reki, pamietaj o tym. Nie wierz w zadne obiecywanki, bo nic sie nie zmieni. Nie wracaj do niego po rzadnym pozorem, chlopak potrzebuje pomocy, ale jesli sam sobie nie pomoze to nikt tego nie zrobi, a ta kwestia to juz nie powinna Cie obchodzic, bo nie jestes w stanie tego zmienic. I nie mow ze majac 21 lat masz zmarnowane zycie, wrecz przeciwnie cale zycie stoi przed Toba otworem.

Musimy to przezyc, przetrwac, ale wierze ze razem nam to sie uda, bo tak naprawde mimo iz czasem czujemy inaczej, to nie jest koniec swiata, a poczatek czegos lepszego :*
Avatar użytkownika
inka
 
Posty: 111
Dołączył(a): 15 wrz 2007, o 20:15
Lokalizacja: Zagłębie/Śląsk

Postprzez Księżycowa » 29 sty 2009, o 21:43

---------- 19:27 29.01.2009 ----------

Witam znów po dłuższej przerwie. Dni tak mi uciekają, że nie miałam kiedy napisać.

Powiem Wam dziewczyny, że nic nie rozumiem z tego wszystkiego, a najbardziej chyba siebie. Jeśli chodzi o psychoterapię, to chodzę już prawie od roku i właśnie wczoraj miałam sesje. Powoli zaczynam się otwierać na niej, choć idzie mi to bardzo ciężko. Skutkiem wyjścia od Pani Doktor, było moja całkowite milczenie a na końcu ogromny płacz. K mnie zawiózł i przywiózł. Był przy mnie i tym razem nie wyzywał mnie za to. Przytulił i poczekał aż się uspokoję. Aż się zdziwiłam. Jednak nie zmienia to mojego dystansu do niego. Lekarz pomaga mi nazywać moje uczucia, których ja nazwać nie potrafię. Właśnie wczoraj uświadomiłam sobie, że byłam po prostu zrezygnowana. A mój strach przed wszystkim, to bardzo niska samoocena. To akurat wiedziałam, ale chyba teraz jest to bardziej prawdziwe dla mnie, bo ktoś mi to potwierdził. Czytam ,,Kobiety........" i uświadamiam sobie, że moje dzieciństwo i mój dom, w którym się chowałam, w towarzystwie alkoholu, miał duże znaczenie dla mnie i dla tego wszystkiego, co teraz się dzieje. Czuję żal i najgorsze jest to, że trudno mi to rodzicom wybaczyć a wiem, że wybaczenie jest kolejnym krokiem, żeby iść dalej. Tu się boję, ale może potrzebuję do tego dojrzeć, może terapia mi w tym pomoże...

A jeżeli chodzi o poczucie własnej wartości, to dziś stało się coś, co mnie chyba trochę zakłopotało. W pracy chcą mnie przenieść na inny sklep, bo potrzeba tam pracowników. Ja za bardzo nie chcę się od nowa przyzwyczajać, zresztą tu mi było dobrze i ludzie dobrzy... Kierowniczka powiedziała, że też by nie chciała, bo woli żebym została, bo jest zadowolona i zaczęła mnie chwalić bardzo. I powiem Wam, że nie słyszałam pod swoim adresem jeszcze tylu pozytywnych słów na raz. Przeszło mi przez myśl, że jeśli jestem taka dobra w pracy (przynajmniej tam), to może w czym innym też dobrze by mi poszło. Przyszło mi na myśl, że jest możliwość, że nie jestem głupia, że nie jest tak, że do niczego się nie nadaję, tylko samoocena daje mi w kość. To bardzo złożona sprawa i trudno mi w to uwierzyć jak na razie. Wiem, że dużo pracy przede mną....

Jeżeli chodzi o faceta, to....hmmm sama nie wiem. Dziś mnie zaskoczył. Pamiętał co opowiadałam wczoraj o pracy i dziś zapytał mnie jak ta sprawa dziś wyglądała. To było po prostu miłe. Podał mi później koc... Nie wiem. Tym razem nie przestaje trzymać dystansu. Moje podejście się zmieniło i nie czuję już, że potrzebuję go jak powietrza. Jednak momentami tracę kontrolę... Z całą resztą bez zmian. Kompletna rezygnacja i strach, że nie podołam. Dobrze Cię rozumiem Samarko.

Jeśli chodzi o naszą ostatnią awanturę o gg, to powiedziałam, że to koniec między nami tym razem a kontakty przywróciłam. On sam się wprosił, sam starał. Nie odbierałam tel. później go wyłączyłam. Jest łagodniejszy i nie pozwala mi odejść, tylko co z tego? Bo ja mu już tak nie ufam, nie wierzę, że jest dobry bez powodu. Sesja pomogła mi zrozumieć, że utknęłam w takim stanie, że decydować kategorycznie o czymś nie potrafię, bo mnie to przerosło. A najgorsze, że nie potrafię o niczym zadecydować, co dalej z nami będzie. Tkwię w nieruchomym punkcie i czuję jakbym marnowała każdą minutę i jestem o to na siebie zła.

W związku nie czuję się do końca swobodnie. Z tego wszystkiego nie potrafię określić już nic, bo jestem wygłupiona...

A jak u Was dziewczynki?

---------- 20:43 ----------

Powiem Wam jeszcze, że jak tak na to wszystko patrze, to wychodzi mi na to, że my, które kochamy za bardzo nie znamy miłości prawdziwej i zdrowej. Zastanawiam się czy ja w ogóle potrafię kochać tak normalnie i dochodzę do wniosku, że nie, bo nikt mnie tego nie nauczył. Kieruję się nabytymi odruchami i popadam w uzależnienie od drugiej osoby. To akurat mnie bardzo przerasta.
Księżycowa
 

Postprzez anpt » 30 sty 2009, o 13:02

[Dziekuje tak pieknie to napisalas. Jestem w podobnej sytuacji co zizi . Skad u ciebie tyle mądrosci i ciepla. Ale jeszcze raz dziekuje za mądre slowa pelne otuchy
anpt
 
Posty: 1
Dołączył(a): 23 lip 2008, o 09:33
Lokalizacja: Warszawa

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: irgiwidebu i 173 gości