---------- 19:25 29.06.2008 ----------
Witajcie. Strasznie dawno nie pisałam. W sumie nie wiedziałam o czym. Byłam w wierze pracy (w sumie nadal jestem). Wciąż plenery, wyjazdy, egzaminy. Jeszcze się to wszystko nie skończyło, nadal nie wiem czy dostałam się na studia czy nie... Dużo stresu, dużo zajęć i mało czasu dla siebie. Jutro zacznie się pierwszy tydzień, który w całości spędze w domu. Dzisiaj spotkałam się z przyjaciółmi, pojechaliśmy nad pobliskie jezioro. Był także P., którego nie widziałam od wieków. Dosłownie od wieków. Jakiś czas temu rozmawialiśy przez tel. Zadzwoniłam zapytać jak minęły jego egzaminy. Rozmawialiśm krótko. Przz telefon jakoś nam to wychodzi. W rzeczywistości niestety nie. Dzisiaj też nie byłz byt rozmowny. W sumie nie chciałam naciskac, nie chciałam osaczać. Czekałam... W końcu poszlismy w kilka osób na spacer (cz. została na plaży) i miałam okazję, zeby zagadać. Zrbiłam to chociaż P. nie wydawął się szczególnie zainteresowany rozmową. Czułam się głupio i już miałam zamiar się wycofać, ale rzuciłam ostatecznie "przez telefon rozmawia nam się lepiej". No i P. zaczął, że czuje z mojej strony wrogość, niechęć, że jak dzwoniłam to i tak było słychać, że nie chce dłużej rozmawiać it. itd., że on to czuje. Przyznałam mu, zę czuje żal. Ogromny żal do niego. Oczywiście wyśmiał to... Stwierdził, ze to strata czasu, zę on też kiedyś taki był, ze pielęgnował złość do ludzi itd. Powiedziałam mu, że nie rozumie mojej sytuacji. Zdziwiony odparł, zę jak ma nie rozumieć skoro się znajduje w niej razem ze mną. Nie skomentowałam tego. Nigdy nie mam siły komentować mu takich rzeczy. Tak jakby on nie mógł zrozumieć, ze zostawił mnie zakochaną w nim do nieprzytomnosci, że zostawił mnie z tym przerastającym mnie uczuciem, że odepchnął wszystko co chciałam mu dać. Nie umiałam przeprowadzić z nim tej rozmowy. Oboje się nie rozumiemy, oboje jestesmy dla siebie już zupełnie obcy. Przykre. On jakoś próbował przekoanć mnie do tego, zę ma rację, ja udowodnić mu, ze nie. Czy tez jak zwykle była to nadzieja, ze on w końcu mnie zrozumie. Złudna nadzieja, chociaż on uważa, zę doskonale wie co mam na myśli. Powiedział, że teraz otacza się ludźmi, których kocha i którzy go kochają, ze rozumie,z ę chodzi o wzajemny szacynek, ze trzeba dawac innym to co samemu chce się dostać itp. Zauwazyłam, że mi nie okazywał tego wszystkiego. Powiedział, ze zrozumiał to niedawno... Z tej rozmowy wynikało, ze wiele rzeczy zrozumiał niedawno... Szkoda, ze dawniej także wszystko tak "świetnie rozumiał" i to ja zawsze się myliłam. Czasami ręce mi opadają jak tego słucham. Jego myśli zmieniają się z prędkoscią świtła. Jak ja właściwie mogłam myśleć, ze nadaże się do nich dostosowywac. Jak i dlaczego chciałam się do nich dostosowywać?
Wiecie. Jakoś tak nic nie czułam. Mozę złośc, zę wtłacza mnie znowu w jakiś schemat o czym mu powiedziałam. Właściwie nic nie czułam... Nawet jak powiedział,że wyjeżdża na jakiś czas do Niej, bo przeniosła się na stałe do innego mista i chce żeby on ja odwiedził. Oczywiście przeszło przez myśl "to są Ci ludzie, którymi się otaczasz", ale serca mi nie rozerwało.
P. twierdzi, ze czekał aż mi przejdzie ta złosć, która mnie zewsząd otacza i którą on wyraźnie odczuwa. Az przejdzie mi ten żal do niego. Nie wiedziałam,z ę to ejst tak odczuwalne, tak widoczne... Właściwie to starałam się byc miła. No może oprócz tego wieczoru kiedy się upiłam i wykrzyczałam mu " O czym włąściwie mamy rozmawiać?!". Zniechęcił się tym wszystkim. Było mi trochę głupio kiedy wypomniał mi moje zachowanie.
Pisze i nie potrafię dojsć do sedna. Mozę nie ma sedna?
Czuje się naprawdę dziwnie po rozmowie z nim. Nie wiem, w którą stronę isc. Co myślec. Zapytałam czy jeszcze mu zalezy, zebyśmy mieli dobre kontakty, czy to wogóle jest możliwe? Żadne z nas nie wie czy to jest możliwe, chociaż chyba oboje byśmy tego chcieli, ale nie tak jak dawniej. Nie tak mocno już.
Staliśmy się sobie obcy. I nasza rozmowa przypominała rozmowę obcych ludzi. Czułam się jakbym była bardziej obok siebie i słuchała teg co ktoś za mnie mówi. Chciałam zdobyć się na miły gest i powiedziałam mu, zę nadal go lubie. Powiedział, ze mi nie wierzy.
Mosty zostały spalone(?).
Między nami już nic nie ma. Może tylko we mnie w głębi serca tli się miłość. Nie mogę powiedziec, że nie. Ale teraz już nawet nie umiem wyobrazić sobie tego co jeszcze niedawno pojawiało się w moich snach: jego powrotu.
Nasza rozmowa była tak cieżka, że aż czuć było wagę słów.
Żadne z nas nie czuję się sobą. Jest jeszcze co ratować? Tzn. przyjaźń. Jest to możliwe? Przyjaźn trzeba by było zbudować... Na dzisiaj wydaje się to niewykonalne.
Nas naprawdę już nie ma.
Powiedział, ze wszystko zalezy ode mnie i mojego podejścia, ze jak minie mój żal, to będzie dobrze. A jak mija żal? Jak to się robi, ze znika? Trzeba przebaczyć. Czy ja umiem mu przebaczyć? Czy chce mu przebaczyć?
Chyba chcę i chyba nawet potrafię. Bo właściwie jaki jest sens pielęgnować ten żal? To przeszłość. To, że tak mnie zniszczył to przeszłość.
Powiedziałam mu, że zastanawiałam się czy pwoiedzieć mu całą prawde, wszystko co czuję, cały ten żal wyjaśnić. Odpowiedział, że nie chce tego słuchac. Cóż, rozumiem jego egoizm. I włąściwie to, ze mu tego nigdy nie powiem będzie chyba właściwą decyzją. Bo on napawde by nie zrozumiał, a ja mówiąc mu to przecież oczekiwałabym, ze pwoei "przepraszam, zachowałem się podle". Natomiast on mówi mi, ze moje słowa "Spieprzyłeś wiele rzeczy" wynikają tylko z tego żalu i smutku, z mojego subiektywnego wrażenia, a przecież każdy popełnił kilka głupot i nie ma o czym mówić.
Dlatego nasz związek nie wypalił: mamy totalnie inny światopogląd co staje się wręcz krzywdzące.
Zapytał czy dobrze mi z moim systemem, który opiera się na przezyciu czegoś, zrozumieniu tego, poczuciu żalu, smutku i złości, wybaczeniu i zapomnieniu? Czy nie warto odrazu odpuścic i wybaczyć zamiast dobijać się tymi uczuciami. Powiedział mu, zę mi jest dobrze z tym systemem, że tak właśnie działam i że przechodząc przez te wszystkie etapy czuje się spokojna, ze nie będę udawac, zę nic się nie stąło, zę nie ma tego żalu i rozczarowania. Twierdzi,że to zły sposób. A ja twierdze, ze swoje trzeba przejśc i osoba, która non stop zmienia swoje poglądy nie jest cholera autorytetem. Mimo to wkurzyła mnie jego kolejna próba uschematyzowania mnie.
Tak czy inaczej zastanawiam się... Czas chyba rzeczywiście odpuścić. wybaczyć i zapomnieć. Co mi da, ze wieczie będe rozbierać na czynniki pierwsze podłosći, które zrobił? CO mi da analizowanie tego co ja źle zrobiłam? Teraz już nic. Minęło.
Może spotkamy się, pogadamy. Może z czasem atmosfera znormalnieje.
Była taka chwila kiedy miałam mu ochote powiedzieć: "tęskniłam za Twoja przyjaźnią", ale nie powiedziałam tego. Zrozumiałam, że on nie. i że co więcej ja tęsknie za czasami sprzed naszego związku. To było tak dawno, dawno temu.
---------- 00:09 30.06.2008 ----------
Ostatni wpis trochę chaotyczny, co? Za dużo do przekzania na raz po prostu
Wiecie. Niespodziewanie dobrze zniosłam tę rozmowę z P. Byłam w lekkim szoku kiedy wróciłam do domu i jakoś tak nie wiedziałam jak się czuje, co ze sobą zrobić, nie umiałam nazwać swoich myśli i uczuć, ale jak już fala szoku opadła, m.in. po wypisaniu się wam i po wygadaniu przyjacielowi to okazało się, ze jestem spokojna! I to było takie zadziwiające.
Mimo iż uważam, że swoje trzeba przeżyć i spokojnie przejść przez kolejne etapy (wycofanie się z bitwy, rozgrzeszenie, wybaczanie, zapomnienie) to zgadzam się z P., że długie utrzymywanie w sobie gniewu i żalu jest niszczące. Chociaż nie sądze, żebym była w omencie, w tórym mój żal by mnie niszczył. Gniew był potrzebny, żeby się pozbierać, żeby zobaczyć błędy swoje i P., swoją słabość... Teraz chcę go rozgrzeszyć, tz. powstrzymać się od uszczypliwych uwag, nie wracać do przeszłości, nie rozgrzebywać ran, naprawdę zacząć żyć swoim życiem. Potem moze uda mi się mu wybaczyć. A na końcu zapomnieć zupełnie. Ale na to potrzebny jest czas. Jemu się wydaje, ze 5 m-cy to bardzo długo i wręcz dziwi się, że mi tak wolno idzie to wszystko. Śmieszny jest ... Pewnie, ze jemu idzie łątwo skoro mnie nie ocha, prawda? Za to mnie więcej to kosztuje, bo trudno rozgrzeszyć i wybaczyć osobie, którą się kocha tyle przykrch rzeczy. Jednak, żeby dość do tego za co chcę go rozgrzeszać postanowiłam napisać list, którego mu nie wręcze.
" (...) Bo nie chodzi tylko o to, że odrzuciłeś wszystkie moje uczucia, nie chodzi o to, że mnie zostawiłeś mimo tylu obietnic, ze będziesz przy mnie i że zrobisz wszystko, żeby nam się udało. Mam wiele żalu nie tylko do Ciebie, ale również do siebie samej za to, że pozwoliłam na takie traktowanie. Dzisiaj mówiłeś o szacunku, zrozumieniu, poświęceniu dla drugiej osoby. O wszystkim tym czego nie czułam gdy byliśmy razem. Jestem rozżalona dlatego, że nie próbowałeś mnie zrozumieć, dlatego, ze nie mogłam zwrócić się do Ciebie z żadnym problemem, bo słyszałam „wymyślasz, przesadzasz”. Czuję żal, że mnie nie doceniałeś, że nie widziałeś starań, że obwiniałeś za problemy tak jakbyś Ty nie miał w nich udziału. Jestem pełna żalu do Ciebie, bo gdy było mi najciężej Ty odszedłeś. Jestem zła, bo szukając swojej drogi, teorii i filozofii nie zauważałeś mnie. Czuję żal, że nie dbałeś o moje potrzeby, że stawiałeś swoje ponad moje, ze zawsze myślałeś o tym jak uszczęśliwić siebie a nigdy jak mnie. Czuję żal, że moje starania, uczucia, wiara, chęć zmian zostały przez Ciebie wyśmiane, że krytykowałeś to co robiłam, robię i pewnie będę robić. Czuję żal, ze gdy się rozstaliśmy oskarżyłeś mnie o „tanie chwyty” związane z A. Czuję żal o mnóstwo rzeczy. Ale wszystko sprowadza się do tego, że nie próbowałeś mnie zrozumieć, chociaż ja stawałam na głowie, żeby zrozumieć Ciebie i żeby się dopasować.
Pamiętam tyle strasznych chwil kiedy czułam się poniżona, kiedy czułam straszny wstyd. Pamiętam jak błagałam o Twoje uczucie. Nie widziałeś mojej desperacji? Nie widziałeś jak ja cierpiałam? Miałeś być moim przyjacielem i nie widziałeś? Dlaczego nie próbowałeś mi pomóc?
Sama powinnam była sobie pomóc. Powinnam była odejść.
Czuję żal. Ogromny, wszechogarniając żal, że nie chciałeś i nie umiałeś o mnie zadbać. Czuję żal o te wszystkie poniżające słowa. Twierdzisz, ze teraz nie mówisz nawet w żartach nic co mogłoby kogoś z Twoich przyjaciół zranić czy obrazić. Jezu. Wiesz ile ja takich rzeczy od Ciebie usłyszałam? Wiesz jaki to był ból usłyszeć je właśnie od Ciebie? Człowieka, którego tak kocham, że wskoczyłabym za nim w ogień.?
Powiedziałam dzisiaj, że Cię nadal lubię a Ty w to nie uwierzyłeś. Naprawdę nie widzisz tego choćby pod tym żalem? Nie rozumiesz, że ten żal, że to, że tak trudno mi wybaczyć wynika właśnie z miłości do Ciebie? Najtrudniej wybaczyć najbliższym. Nie zgodzisz się z tym? Myślę, ze tak właśnie jest. Gdy skrzywdzi Cię najbliższa Ci osoba to boli 10x bardziej. Czuję większy zawód i dlatego trudniej wybaczyć i zapomnieć.
Twierdzisz, ze powinnam to tak po prostu odrzucić. Nie umiem i nie chcę się z tym spieszyć. Ten gniew na Ciebie pozwolił mi złapać równowagę, nie godzić się dłużej na takie traktowanie. Zniknięcie pozwoliło mi się pozbierać. Masz rację, że długi żal ból i gniew jest niszczący. Trochę mi się chciało śmiać kiedy powiedziałeś, że minęło już tak DUŻO czasu. Minęło niecałe 5 m-cy. Dla mnie to mało. Żeby zapomnieć o Tobie będzie mi potrzeba znacznie więcej czasu. Nie wiesz jak to jest, co? Tak, 5 m-cy to sporo czasu, żeby zając się sobą, żeby uporządkować sprawy, żeby przygotować się do egzaminów itd. Ale za mało, żeby przestać kochać. Tobie tak prosto mi wybaczyć, bo mnie nie kochasz, wiesz? Tak to właśnie działa.
Jestem na etapie rozgrzeszania Cię. Może to potrwa krócej niż ustępowanie z pola bitwy. Po rozgrzeszaniu nastąpi etap wybaczania a potem zapomnienia. To może długo trwać. Z Ł. zajęło mi to 3 lata. Ale on miał więcej cierpliwości do mnie niż Ty. Oboje wątpimy czy będziesz miał siły, żeby czekać. Widzisz… bo tu nie chodzi tylko o mnie. Myślałam, zę mnie wesprzesz gdy wreszcie wejdę na etap rozgrzeszania Cię, ale z dzisiejszej rozmowy wynika, że chciałbyś, żebym już przyszła do Ciebie gotowa, bez żalu, tak w sam raz na zaprzyjaźnienie się. Myślałeś, ze jak złamiesz mi serce to będzie tak łatwo? Nie."
Jest dużo do zapomnienia. Jak już pisałam on twierdzi, że to ja muszę pozbyć się żalu, zeby było dobrze. Ale przecież to wiosny nie czyni! Potrzebne jest zaangażowanie obu stron... Nie wiem czy P. na to stać. A ja na pewno nie będę starać się za 2 osoby. To już sobie obiecałam. Postaram się dla własnego dobra go rozgrzeczyć i mu wybaczyć. Musze to zrobić z nim czy bez niego. Jeśli on nie znajdzie w sobie mobilizacji, żeby coś zrobić, wyciągnąć rękę, to ja nie będę nad nim skakac. Nie ma mowy.
Przy nim czuję się zagubiona. Nie mam siły walczyć z jego argumentami, z jego dziwnymi wiecznie zmieniającmi się teoriami. Np. dzisiaj mówił o tym szacunku, poświęceniu itd. Oczywiście, ze ma racje... Szkoda,że nie potrafił tego wcielić w życie w naszym przypadku... Właściwie to nie chce mi się tu opisywać tych jego genialnych teorii. Wiem tylko, że ciągle się zmieniają, a ja już nie chcę za nimi gonić. Musze się skupić na sobie. Nie jestem dzieckiem cudu, ja potrzebuję czasu, swojej samotni, żeby dojśc do siebie. Powoli. Pomalutku.
Choć zdalam sobie sprawę, ze nadal rozmowy z nim są osłabiające i czuje się osaczana, nastawiona bardziej na obrnę niż cokolwiek innego, to przynajmniej przestałam wyć. Nadeszła ta chwila kiedy patrzyłam na niego i nie czułam wewnętrznego bólu. W sumie rzadko patrzylismy sobie w oczy. Brak już między mi takiej więzi. Mimo wszystko byłam spokojna.
Chyba coś się zmieniło. Coś pękło. Czas leczy rany. Nadal go kocham, nadal boli, ale już coraz mniej.
Wracam do życia.
I z każdym spotkaniem, każdą rozmową dowiaduje się, że P. to nie mężczyzna dla mnie. Z wielu różnych powodów. I za każdym razem widze, że mnie nie docenia. A przecież mam tyle pieknych cech. Szkoda, że przy nim umierają. Chocby moja otwartość, szczerośc, spontaniczność. Po tym co zrobił przy nim już nie potrafię taka być. I może to sprawia, ze on czuję ten niewidzialny żal unoszący się nade mną. Widocznie gdy patrzę na niego to mimo szczerych chęci jest w moich oczach tylko ból, rozczarowanie, może nawet pogarda? I on nie dostrzega, że oprócz tego jeszcze trochę miłości tli się we mnie.
Nie wiem co będzie ze mna i P. Może to już na zawsze skreslone. A może gdy wybacze i zapomne coś się zmieni?
Przede wszystkim muszę zajmować się sobą.
---------- 20:04 01.07.2008 ----------
Myślałam sporo o moim żalu. Wsłuchiwałam się w siebie, żeby popatrzeć ile jest w środku bólu. Z ulgą widze, ze coraz mniej.
Nocami śni mi się Ona, śni On, ale rankami zapominam owe sny i nie przywołuje więcej. Odliczam miesiace od naszego rozstania i wiem, zeto odliczanie zbliża mnie do celu, do wewnętrznego spokoju. Podświadomie ustaliłam sobie, że gdy minie pół roku to będę wolna. I wiem, że jestem bliżej tego.
Wsłuchiwałam się w siebie, myślałam o rozgrzeszeniu P., zapomnieniu jego win i wybaczeniu. Zastanawiałam sie nad odnowieniem kontaktów na stopie koleżeńskiej, moze z czasem przyjacielskiej.
Czasami pojawia się w głowie sekundowy obraz mnie i jego znowu razem, ale wtedy mówie sobie w duchu :"to tylko wspomnienia, resztki Twojej miłości i nadzieji na wielkie uczucie, to minie, to tylko chwila, znajdziesz coś lepszego". Mówie to sobie i uspokajam myśli, serce przestaje rosnąć, myśli przestają biec do niego. Ja przestaje płakać, to coś we mnie przestaje wyć.
W końcu podjęłam decyzję: rozgrzeszę i wybaczę.
Zadzwoniłam do niego. Zapytał jak egzaminy, matura co dalej... Zapytał jak poszły egzaminie mojej znajomej, z którą kiedyś się kumplowałam, ale nasze kontakty zepsuły się z kilku powodów i ja szczerze mówiąc nie chce iśc odnawiać, bo uważam, że ona ma negatywny wpływ na mnie, tzn. strasznie nakręca atmosferę, prowadzi jakiś wyścig szczurów, jest strasznie podejrzliwa itd. Odpowiedziałam mu, że nie wiem jak jej poszły egz., bo z nią nie rozmawiam. On na to "Szkoda. Myślałem, że wasze kontakty polepszyły się". Owszem. Polepszyły się na tyle, że wymieniamy grzecznościowe zdania gdy się przez przypadek spotkamy...Powiedziałam mu, że nie zalezy mi na odświeżaniu znajomości z nią, bo źle się z nią czuję, uważam, ze zatruwa atmosferę itd. P. się naturalnie nie zgodził ze mną, chyba na końcu języka miał słówko "wymyślasz i przesadzasz", ale szybko skapitulował dalszą wymianę zdań gdy wyczuł narastające we mnie wkurzenie.
Mozę to głupie, ale strasznie się wkurzam teraz gdy słysze od niego znowu cos na wzór dawnego "wmyślasz, to ja mam rację". itd. Zresztą obiecałam sobie, że to co ja czuje i uważam jest teraz święte. Mówie, ze ta znajoma mi nie pasuje i nie chce z nią przebywać to nie i kropka. Nie musze też zachwycać się starą korą drzewa, którą zjadły termity tylko dlatego, zę P. uważa, zę jest taka fajna.
W każdym razie narasta miedzy nami w takich chwilach napiecie. Jak słusznie P. zauwazył oboje chcemy coś na siłe przeforsować... " I chyba nigdy się ze sobą nie zgodziliśmy w żadnej kwestii". Oj nie kochany, ja non stop Ci ulegałam, a gdy przestałam to dopiero zacząłeś uważać, ze nie ejstem już taka "kochana i odpowiednia". Życie...
Ostetecznie zeszliśmy z tematu naszych odmiennych poglądów itp.
Mam dużo dystansu kiedy z nim rozmawiam, moja uprzejmość graniczy z ironią, ale staram się jak moge. P. też próbuje zejść z linii ognia.
Dla rozłądowania atmosfery zaczeliśmy mówić o innych znajomych, o planach. W pewnym momencie on zaczął jakieś zdanie, ale urwał. Stwierdził, że pogadamy o tym jak się spotkamy.
Być mozę do tego spotkania on zapomni o co mu szło jak za każdym razem (ostatnio też tak było). A może to coś ważnego i jakimś cudem zapamięta? Niedawno bardzo się bałam, że to może być wiaodmosć o tym, że on kogoś ma... Pewnie teraz to nadal nie jest newsik, który chcę usłyszeć, ale jestem na to gotowa. Jakoś podświadomie czuję, że jestem już na to gotowa. Jego słowa o tym, że jedzie odwiedzić Ją na tydzień czy dłużej nie rozerwały mi serca. Jeśli wrócił do niej albo ma kogokolwiek inego to tez mnie nie zabije. W końcu postanowiłam zacząc włąsne życie. Daleko od niego. W innym mieście.
Nie powiedział o co chodzi, ale postanowiliśmy, ze jakoś się kiedyś spotkamy i wtedy porozmawiamy. P. rzucił na koniec, ze będzie się starał, żeby było lepiej i ze nie zraziłam go tekstem "może się uda, a może nie". Hm.
On się nie zraża, ale ja dzwonie. Śmieszne.
W każdym razie sama musze się przekonać czy rzeczywiście już się nieoc wyleczyłam czy też spotkanie z nim wywoła falę dawnych uczuć. Jeśli wywoła to znowu odejde. A w razie gdybym zapomniała odejść to proszę, przypomnijcie mi o tym.
P.S. Moje posty zaczynają przypominać książkę ;P Przepraszam jeśli strasznie przynudzam. A jeśli jednak ktoś czyta to z zainteresowaniem to ciesze się i miło mi. Może komus to pomoże.
I potwierdze motto tego forum: Czas leczy rany. Czy tego chcesz czy nie