Kochać za bardzo...

Problemy z partnerami.

Postprzez agik » 17 cze 2008, o 10:08

Pisz, dziewczyno...
Nie ma się, co wstydzić...
A pisanie chyba pomaga...
Kilka miesięcy temu, Ramonka opisywała swoje rozterki po rozstaniu.
Dzis Ramonka już jest "odkochana"
Ty tez będziesz, zobaczysz.

No i jeszcze jedno- to, co przezywasz i opisujesz zostaje tutaj. I być może komuś innemu pomoże podnieść sie po rozstaniu...

Nic się nie martw, ze dajemy Ci jakieś rady, a Tobie na razie nie idzie, tak, jakbyś chciała. Pospiech jest wskazany przy łapaniu pcheł...

Odkochasz się, wyleczysz, wstaniesz

A na razie pisz

Buziaki
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez tytania » 1 lip 2008, o 20:04

---------- 19:25 29.06.2008 ----------

Witajcie. Strasznie dawno nie pisałam. W sumie nie wiedziałam o czym. Byłam w wierze pracy (w sumie nadal jestem). Wciąż plenery, wyjazdy, egzaminy. Jeszcze się to wszystko nie skończyło, nadal nie wiem czy dostałam się na studia czy nie... Dużo stresu, dużo zajęć i mało czasu dla siebie. Jutro zacznie się pierwszy tydzień, który w całości spędze w domu. Dzisiaj spotkałam się z przyjaciółmi, pojechaliśmy nad pobliskie jezioro. Był także P., którego nie widziałam od wieków. Dosłownie od wieków. Jakiś czas temu rozmawialiśy przez tel. Zadzwoniłam zapytać jak minęły jego egzaminy. Rozmawialiśm krótko. Przz telefon jakoś nam to wychodzi. W rzeczywistości niestety nie. Dzisiaj też nie byłz byt rozmowny. W sumie nie chciałam naciskac, nie chciałam osaczać. Czekałam... W końcu poszlismy w kilka osób na spacer (cz. została na plaży) i miałam okazję, zeby zagadać. Zrbiłam to chociaż P. nie wydawął się szczególnie zainteresowany rozmową. Czułam się głupio i już miałam zamiar się wycofać, ale rzuciłam ostatecznie "przez telefon rozmawia nam się lepiej". No i P. zaczął, że czuje z mojej strony wrogość, niechęć, że jak dzwoniłam to i tak było słychać, że nie chce dłużej rozmawiać it. itd., że on to czuje. Przyznałam mu, zę czuje żal. Ogromny żal do niego. Oczywiście wyśmiał to... Stwierdził, ze to strata czasu, zę on też kiedyś taki był, ze pielęgnował złość do ludzi itd. Powiedziałam mu, że nie rozumie mojej sytuacji. Zdziwiony odparł, zę jak ma nie rozumieć skoro się znajduje w niej razem ze mną. Nie skomentowałam tego. Nigdy nie mam siły komentować mu takich rzeczy. Tak jakby on nie mógł zrozumieć, ze zostawił mnie zakochaną w nim do nieprzytomnosci, że zostawił mnie z tym przerastającym mnie uczuciem, że odepchnął wszystko co chciałam mu dać. Nie umiałam przeprowadzić z nim tej rozmowy. Oboje się nie rozumiemy, oboje jestesmy dla siebie już zupełnie obcy. Przykre. On jakoś próbował przekoanć mnie do tego, zę ma rację, ja udowodnić mu, ze nie. Czy tez jak zwykle była to nadzieja, ze on w końcu mnie zrozumie. Złudna nadzieja, chociaż on uważa, zę doskonale wie co mam na myśli. Powiedział, że teraz otacza się ludźmi, których kocha i którzy go kochają, ze rozumie,z ę chodzi o wzajemny szacynek, ze trzeba dawac innym to co samemu chce się dostać itp. Zauwazyłam, że mi nie okazywał tego wszystkiego. Powiedział, ze zrozumiał to niedawno... Z tej rozmowy wynikało, ze wiele rzeczy zrozumiał niedawno... Szkoda, ze dawniej także wszystko tak "świetnie rozumiał" i to ja zawsze się myliłam. Czasami ręce mi opadają jak tego słucham. Jego myśli zmieniają się z prędkoscią świtła. Jak ja właściwie mogłam myśleć, ze nadaże się do nich dostosowywac. Jak i dlaczego chciałam się do nich dostosowywać?
Wiecie. Jakoś tak nic nie czułam. Mozę złośc, zę wtłacza mnie znowu w jakiś schemat o czym mu powiedziałam. Właściwie nic nie czułam... Nawet jak powiedział,że wyjeżdża na jakiś czas do Niej, bo przeniosła się na stałe do innego mista i chce żeby on ja odwiedził. Oczywiście przeszło przez myśl "to są Ci ludzie, którymi się otaczasz", ale serca mi nie rozerwało.
P. twierdzi, ze czekał aż mi przejdzie ta złosć, która mnie zewsząd otacza i którą on wyraźnie odczuwa. Az przejdzie mi ten żal do niego. Nie wiedziałam,z ę to ejst tak odczuwalne, tak widoczne... Właściwie to starałam się byc miła. No może oprócz tego wieczoru kiedy się upiłam i wykrzyczałam mu " O czym włąściwie mamy rozmawiać?!". Zniechęcił się tym wszystkim. Było mi trochę głupio kiedy wypomniał mi moje zachowanie.
Pisze i nie potrafię dojsć do sedna. Mozę nie ma sedna?
Czuje się naprawdę dziwnie po rozmowie z nim. Nie wiem, w którą stronę isc. Co myślec. Zapytałam czy jeszcze mu zalezy, zebyśmy mieli dobre kontakty, czy to wogóle jest możliwe? Żadne z nas nie wie czy to jest możliwe, chociaż chyba oboje byśmy tego chcieli, ale nie tak jak dawniej. Nie tak mocno już.
Staliśmy się sobie obcy. I nasza rozmowa przypominała rozmowę obcych ludzi. Czułam się jakbym była bardziej obok siebie i słuchała teg co ktoś za mnie mówi. Chciałam zdobyć się na miły gest i powiedziałam mu, zę nadal go lubie. Powiedział, ze mi nie wierzy.
Mosty zostały spalone(?).
Między nami już nic nie ma. Może tylko we mnie w głębi serca tli się miłość. Nie mogę powiedziec, że nie. Ale teraz już nawet nie umiem wyobrazić sobie tego co jeszcze niedawno pojawiało się w moich snach: jego powrotu.
Nasza rozmowa była tak cieżka, że aż czuć było wagę słów.
Żadne z nas nie czuję się sobą. Jest jeszcze co ratować? Tzn. przyjaźń. Jest to możliwe? Przyjaźn trzeba by było zbudować... Na dzisiaj wydaje się to niewykonalne.
Nas naprawdę już nie ma.
Powiedział, ze wszystko zalezy ode mnie i mojego podejścia, ze jak minie mój żal, to będzie dobrze. A jak mija żal? Jak to się robi, ze znika? Trzeba przebaczyć. Czy ja umiem mu przebaczyć? Czy chce mu przebaczyć?
Chyba chcę i chyba nawet potrafię. Bo właściwie jaki jest sens pielęgnować ten żal? To przeszłość. To, że tak mnie zniszczył to przeszłość.
Powiedziałam mu, że zastanawiałam się czy pwoiedzieć mu całą prawde, wszystko co czuję, cały ten żal wyjaśnić. Odpowiedział, że nie chce tego słuchac. Cóż, rozumiem jego egoizm. I włąściwie to, ze mu tego nigdy nie powiem będzie chyba właściwą decyzją. Bo on napawde by nie zrozumiał, a ja mówiąc mu to przecież oczekiwałabym, ze pwoei "przepraszam, zachowałem się podle". Natomiast on mówi mi, ze moje słowa "Spieprzyłeś wiele rzeczy" wynikają tylko z tego żalu i smutku, z mojego subiektywnego wrażenia, a przecież każdy popełnił kilka głupot i nie ma o czym mówić.
Dlatego nasz związek nie wypalił: mamy totalnie inny światopogląd co staje się wręcz krzywdzące.
Zapytał czy dobrze mi z moim systemem, który opiera się na przezyciu czegoś, zrozumieniu tego, poczuciu żalu, smutku i złości, wybaczeniu i zapomnieniu? Czy nie warto odrazu odpuścic i wybaczyć zamiast dobijać się tymi uczuciami. Powiedział mu, zę mi jest dobrze z tym systemem, że tak właśnie działam i że przechodząc przez te wszystkie etapy czuje się spokojna, ze nie będę udawac, zę nic się nie stąło, zę nie ma tego żalu i rozczarowania. Twierdzi,że to zły sposób. A ja twierdze, ze swoje trzeba przejśc i osoba, która non stop zmienia swoje poglądy nie jest cholera autorytetem. Mimo to wkurzyła mnie jego kolejna próba uschematyzowania mnie.
Tak czy inaczej zastanawiam się... Czas chyba rzeczywiście odpuścić. wybaczyć i zapomnieć. Co mi da, ze wieczie będe rozbierać na czynniki pierwsze podłosći, które zrobił? CO mi da analizowanie tego co ja źle zrobiłam? Teraz już nic. Minęło.
Może spotkamy się, pogadamy. Może z czasem atmosfera znormalnieje.
Była taka chwila kiedy miałam mu ochote powiedzieć: "tęskniłam za Twoja przyjaźnią", ale nie powiedziałam tego. Zrozumiałam, że on nie. i że co więcej ja tęsknie za czasami sprzed naszego związku. To było tak dawno, dawno temu.

---------- 00:09 30.06.2008 ----------

Ostatni wpis trochę chaotyczny, co? Za dużo do przekzania na raz po prostu ;)
Wiecie. Niespodziewanie dobrze zniosłam tę rozmowę z P. Byłam w lekkim szoku kiedy wróciłam do domu i jakoś tak nie wiedziałam jak się czuje, co ze sobą zrobić, nie umiałam nazwać swoich myśli i uczuć, ale jak już fala szoku opadła, m.in. po wypisaniu się wam i po wygadaniu przyjacielowi to okazało się, ze jestem spokojna! I to było takie zadziwiające.
Mimo iż uważam, że swoje trzeba przeżyć i spokojnie przejść przez kolejne etapy (wycofanie się z bitwy, rozgrzeszenie, wybaczanie, zapomnienie) to zgadzam się z P., że długie utrzymywanie w sobie gniewu i żalu jest niszczące. Chociaż nie sądze, żebym była w omencie, w tórym mój żal by mnie niszczył. Gniew był potrzebny, żeby się pozbierać, żeby zobaczyć błędy swoje i P., swoją słabość... Teraz chcę go rozgrzeszyć, tz. powstrzymać się od uszczypliwych uwag, nie wracać do przeszłości, nie rozgrzebywać ran, naprawdę zacząć żyć swoim życiem. Potem moze uda mi się mu wybaczyć. A na końcu zapomnieć zupełnie. Ale na to potrzebny jest czas. Jemu się wydaje, ze 5 m-cy to bardzo długo i wręcz dziwi się, że mi tak wolno idzie to wszystko. Śmieszny jest ... Pewnie, ze jemu idzie łątwo skoro mnie nie ocha, prawda? Za to mnie więcej to kosztuje, bo trudno rozgrzeszyć i wybaczyć osobie, którą się kocha tyle przykrch rzeczy. Jednak, żeby dość do tego za co chcę go rozgrzeszać postanowiłam napisać list, którego mu nie wręcze.

" (...) Bo nie chodzi tylko o to, że odrzuciłeś wszystkie moje uczucia, nie chodzi o to, że mnie zostawiłeś mimo tylu obietnic, ze będziesz przy mnie i że zrobisz wszystko, żeby nam się udało. Mam wiele żalu nie tylko do Ciebie, ale również do siebie samej za to, że pozwoliłam na takie traktowanie. Dzisiaj mówiłeś o szacunku, zrozumieniu, poświęceniu dla drugiej osoby. O wszystkim tym czego nie czułam gdy byliśmy razem. Jestem rozżalona dlatego, że nie próbowałeś mnie zrozumieć, dlatego, ze nie mogłam zwrócić się do Ciebie z żadnym problemem, bo słyszałam „wymyślasz, przesadzasz”. Czuję żal, że mnie nie doceniałeś, że nie widziałeś starań, że obwiniałeś za problemy tak jakbyś Ty nie miał w nich udziału. Jestem pełna żalu do Ciebie, bo gdy było mi najciężej Ty odszedłeś. Jestem zła, bo szukając swojej drogi, teorii i filozofii nie zauważałeś mnie. Czuję żal, że nie dbałeś o moje potrzeby, że stawiałeś swoje ponad moje, ze zawsze myślałeś o tym jak uszczęśliwić siebie a nigdy jak mnie. Czuję żal, że moje starania, uczucia, wiara, chęć zmian zostały przez Ciebie wyśmiane, że krytykowałeś to co robiłam, robię i pewnie będę robić. Czuję żal, ze gdy się rozstaliśmy oskarżyłeś mnie o „tanie chwyty” związane z A. Czuję żal o mnóstwo rzeczy. Ale wszystko sprowadza się do tego, że nie próbowałeś mnie zrozumieć, chociaż ja stawałam na głowie, żeby zrozumieć Ciebie i żeby się dopasować.
Pamiętam tyle strasznych chwil kiedy czułam się poniżona, kiedy czułam straszny wstyd. Pamiętam jak błagałam o Twoje uczucie. Nie widziałeś mojej desperacji? Nie widziałeś jak ja cierpiałam? Miałeś być moim przyjacielem i nie widziałeś? Dlaczego nie próbowałeś mi pomóc?
Sama powinnam była sobie pomóc. Powinnam była odejść.
Czuję żal. Ogromny, wszechogarniając żal, że nie chciałeś i nie umiałeś o mnie zadbać. Czuję żal o te wszystkie poniżające słowa. Twierdzisz, ze teraz nie mówisz nawet w żartach nic co mogłoby kogoś z Twoich przyjaciół zranić czy obrazić. Jezu. Wiesz ile ja takich rzeczy od Ciebie usłyszałam? Wiesz jaki to był ból usłyszeć je właśnie od Ciebie? Człowieka, którego tak kocham, że wskoczyłabym za nim w ogień.?
Powiedziałam dzisiaj, że Cię nadal lubię a Ty w to nie uwierzyłeś. Naprawdę nie widzisz tego choćby pod tym żalem? Nie rozumiesz, że ten żal, że to, że tak trudno mi wybaczyć wynika właśnie z miłości do Ciebie? Najtrudniej wybaczyć najbliższym. Nie zgodzisz się z tym? Myślę, ze tak właśnie jest. Gdy skrzywdzi Cię najbliższa Ci osoba to boli 10x bardziej. Czuję większy zawód i dlatego trudniej wybaczyć i zapomnieć.
Twierdzisz, ze powinnam to tak po prostu odrzucić. Nie umiem i nie chcę się z tym spieszyć. Ten gniew na Ciebie pozwolił mi złapać równowagę, nie godzić się dłużej na takie traktowanie. Zniknięcie pozwoliło mi się pozbierać. Masz rację, że długi żal ból i gniew jest niszczący. Trochę mi się chciało śmiać kiedy powiedziałeś, że minęło już tak DUŻO czasu. Minęło niecałe 5 m-cy. Dla mnie to mało. Żeby zapomnieć o Tobie będzie mi potrzeba znacznie więcej czasu. Nie wiesz jak to jest, co? Tak, 5 m-cy to sporo czasu, żeby zając się sobą, żeby uporządkować sprawy, żeby przygotować się do egzaminów itd. Ale za mało, żeby przestać kochać. Tobie tak prosto mi wybaczyć, bo mnie nie kochasz, wiesz? Tak to właśnie działa.
Jestem na etapie rozgrzeszania Cię. Może to potrwa krócej niż ustępowanie z pola bitwy. Po rozgrzeszaniu nastąpi etap wybaczania a potem zapomnienia. To może długo trwać. Z Ł. zajęło mi to 3 lata. Ale on miał więcej cierpliwości do mnie niż Ty. Oboje wątpimy czy będziesz miał siły, żeby czekać. Widzisz… bo tu nie chodzi tylko o mnie. Myślałam, zę mnie wesprzesz gdy wreszcie wejdę na etap rozgrzeszania Cię, ale z dzisiejszej rozmowy wynika, że chciałbyś, żebym już przyszła do Ciebie gotowa, bez żalu, tak w sam raz na zaprzyjaźnienie się. Myślałeś, ze jak złamiesz mi serce to będzie tak łatwo? Nie."


Jest dużo do zapomnienia. Jak już pisałam on twierdzi, że to ja muszę pozbyć się żalu, zeby było dobrze. Ale przecież to wiosny nie czyni! Potrzebne jest zaangażowanie obu stron... Nie wiem czy P. na to stać. A ja na pewno nie będę starać się za 2 osoby. To już sobie obiecałam. Postaram się dla własnego dobra go rozgrzeczyć i mu wybaczyć. Musze to zrobić z nim czy bez niego. Jeśli on nie znajdzie w sobie mobilizacji, żeby coś zrobić, wyciągnąć rękę, to ja nie będę nad nim skakac. Nie ma mowy.
Przy nim czuję się zagubiona. Nie mam siły walczyć z jego argumentami, z jego dziwnymi wiecznie zmieniającmi się teoriami. Np. dzisiaj mówił o tym szacunku, poświęceniu itd. Oczywiście, ze ma racje... Szkoda,że nie potrafił tego wcielić w życie w naszym przypadku... Właściwie to nie chce mi się tu opisywać tych jego genialnych teorii. Wiem tylko, że ciągle się zmieniają, a ja już nie chcę za nimi gonić. Musze się skupić na sobie. Nie jestem dzieckiem cudu, ja potrzebuję czasu, swojej samotni, żeby dojśc do siebie. Powoli. Pomalutku.
Choć zdalam sobie sprawę, ze nadal rozmowy z nim są osłabiające i czuje się osaczana, nastawiona bardziej na obrnę niż cokolwiek innego, to przynajmniej przestałam wyć. Nadeszła ta chwila kiedy patrzyłam na niego i nie czułam wewnętrznego bólu. W sumie rzadko patrzylismy sobie w oczy. Brak już między mi takiej więzi. Mimo wszystko byłam spokojna.
Chyba coś się zmieniło. Coś pękło. Czas leczy rany. Nadal go kocham, nadal boli, ale już coraz mniej.
Wracam do życia.
I z każdym spotkaniem, każdą rozmową dowiaduje się, że P. to nie mężczyzna dla mnie. Z wielu różnych powodów. I za każdym razem widze, że mnie nie docenia. A przecież mam tyle pieknych cech. Szkoda, że przy nim umierają. Chocby moja otwartość, szczerośc, spontaniczność. Po tym co zrobił przy nim już nie potrafię taka być. I może to sprawia, ze on czuję ten niewidzialny żal unoszący się nade mną. Widocznie gdy patrzę na niego to mimo szczerych chęci jest w moich oczach tylko ból, rozczarowanie, może nawet pogarda? I on nie dostrzega, że oprócz tego jeszcze trochę miłości tli się we mnie.
Nie wiem co będzie ze mna i P. Może to już na zawsze skreslone. A może gdy wybacze i zapomne coś się zmieni?
Przede wszystkim muszę zajmować się sobą.

---------- 20:04 01.07.2008 ----------

Myślałam sporo o moim żalu. Wsłuchiwałam się w siebie, żeby popatrzeć ile jest w środku bólu. Z ulgą widze, ze coraz mniej.
Nocami śni mi się Ona, śni On, ale rankami zapominam owe sny i nie przywołuje więcej. Odliczam miesiace od naszego rozstania i wiem, zeto odliczanie zbliża mnie do celu, do wewnętrznego spokoju. Podświadomie ustaliłam sobie, że gdy minie pół roku to będę wolna. I wiem, że jestem bliżej tego.
Wsłuchiwałam się w siebie, myślałam o rozgrzeszeniu P., zapomnieniu jego win i wybaczeniu. Zastanawiałam sie nad odnowieniem kontaktów na stopie koleżeńskiej, moze z czasem przyjacielskiej.
Czasami pojawia się w głowie sekundowy obraz mnie i jego znowu razem, ale wtedy mówie sobie w duchu :"to tylko wspomnienia, resztki Twojej miłości i nadzieji na wielkie uczucie, to minie, to tylko chwila, znajdziesz coś lepszego". Mówie to sobie i uspokajam myśli, serce przestaje rosnąć, myśli przestają biec do niego. Ja przestaje płakać, to coś we mnie przestaje wyć.
W końcu podjęłam decyzję: rozgrzeszę i wybaczę.
Zadzwoniłam do niego. Zapytał jak egzaminy, matura co dalej... Zapytał jak poszły egzaminie mojej znajomej, z którą kiedyś się kumplowałam, ale nasze kontakty zepsuły się z kilku powodów i ja szczerze mówiąc nie chce iśc odnawiać, bo uważam, że ona ma negatywny wpływ na mnie, tzn. strasznie nakręca atmosferę, prowadzi jakiś wyścig szczurów, jest strasznie podejrzliwa itd. Odpowiedziałam mu, że nie wiem jak jej poszły egz., bo z nią nie rozmawiam. On na to "Szkoda. Myślałem, że wasze kontakty polepszyły się". Owszem. Polepszyły się na tyle, że wymieniamy grzecznościowe zdania gdy się przez przypadek spotkamy...Powiedziałam mu, że nie zalezy mi na odświeżaniu znajomości z nią, bo źle się z nią czuję, uważam, ze zatruwa atmosferę itd. P. się naturalnie nie zgodził ze mną, chyba na końcu języka miał słówko "wymyślasz i przesadzasz", ale szybko skapitulował dalszą wymianę zdań gdy wyczuł narastające we mnie wkurzenie.
Mozę to głupie, ale strasznie się wkurzam teraz gdy słysze od niego znowu cos na wzór dawnego "wmyślasz, to ja mam rację". itd. Zresztą obiecałam sobie, że to co ja czuje i uważam jest teraz święte. Mówie, ze ta znajoma mi nie pasuje i nie chce z nią przebywać to nie i kropka. Nie musze też zachwycać się starą korą drzewa, którą zjadły termity tylko dlatego, zę P. uważa, zę jest taka fajna.
W każdym razie narasta miedzy nami w takich chwilach napiecie. Jak słusznie P. zauwazył oboje chcemy coś na siłe przeforsować... " I chyba nigdy się ze sobą nie zgodziliśmy w żadnej kwestii". Oj nie kochany, ja non stop Ci ulegałam, a gdy przestałam to dopiero zacząłeś uważać, ze nie ejstem już taka "kochana i odpowiednia". Życie...
Ostetecznie zeszliśmy z tematu naszych odmiennych poglądów itp.
Mam dużo dystansu kiedy z nim rozmawiam, moja uprzejmość graniczy z ironią, ale staram się jak moge. P. też próbuje zejść z linii ognia.
Dla rozłądowania atmosfery zaczeliśmy mówić o innych znajomych, o planach. W pewnym momencie on zaczął jakieś zdanie, ale urwał. Stwierdził, że pogadamy o tym jak się spotkamy.
Być mozę do tego spotkania on zapomni o co mu szło jak za każdym razem (ostatnio też tak było). A może to coś ważnego i jakimś cudem zapamięta? Niedawno bardzo się bałam, że to może być wiaodmosć o tym, że on kogoś ma... Pewnie teraz to nadal nie jest newsik, który chcę usłyszeć, ale jestem na to gotowa. Jakoś podświadomie czuję, że jestem już na to gotowa. Jego słowa o tym, że jedzie odwiedzić Ją na tydzień czy dłużej nie rozerwały mi serca. Jeśli wrócił do niej albo ma kogokolwiek inego to tez mnie nie zabije. W końcu postanowiłam zacząc włąsne życie. Daleko od niego. W innym mieście.
Nie powiedział o co chodzi, ale postanowiliśmy, ze jakoś się kiedyś spotkamy i wtedy porozmawiamy. P. rzucił na koniec, ze będzie się starał, żeby było lepiej i ze nie zraziłam go tekstem "może się uda, a może nie". Hm.
On się nie zraża, ale ja dzwonie. Śmieszne.
W każdym razie sama musze się przekonać czy rzeczywiście już się nieoc wyleczyłam czy też spotkanie z nim wywoła falę dawnych uczuć. Jeśli wywoła to znowu odejde. A w razie gdybym zapomniała odejść to proszę, przypomnijcie mi o tym.

P.S. Moje posty zaczynają przypominać książkę ;P Przepraszam jeśli strasznie przynudzam. A jeśli jednak ktoś czyta to z zainteresowaniem to ciesze się i miło mi. Może komus to pomoże.
I potwierdze motto tego forum: Czas leczy rany. Czy tego chcesz czy nie :)
Ostatnio edytowano 1 lip 2008, o 20:30 przez tytania, łącznie edytowano 1 raz
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez Pytajaca » 1 lip 2008, o 20:11

Tytanio, w zadnym razie nie przynudzasz, swietne mysli przelewasz na ekran! Chcialoby sie czytac i czytac! Pisz i to jak najwiecej - to pomaga nie tylko Tobie, ale i innym!

PS: Ta czesc o termitach - genialne!
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez tytania » 3 lip 2008, o 19:38

Dzięki Pytająca za dobre słowo :) Naprawdę się ciesze kiedy znajduje jakąś odpowiedź na swoje "wypociny". Nadal mam potrzebę pisania. Ludzie dookoła mnie chyba zaczeliby mnie do reszty unikać, gdybym ciągle zadręczała ich tym o czym tutaj piszę. Poza tym teraz zostaje tym częściej sam na sam i też przecież jakoś muszę sobie z tym radzic!
A. ( kto czytał moje wcześniejsze posty wie o kogo chodzi) znalazł sobie dziewczynę. Są z M. szczęśliwi, zajęci sobą, wypełniają swój czas nawzajem po brzegi wiec nie widuje się z A. tak często jak jeszcze do niedawna. Nie przeszkadza mi to. Wiem, że o mnie pamięta, bo co jakiś czas do mnie pisze albo dzwoni. No i naprawdę ciesze się ich szczęściem! Kiedy dowiedziałam się, że A. ma kogoś po prostu nie wiedziałam co ze sobą zrobić ze szczęścia. Zapomniałam o swojej masohistycznej namiętności rozpamiętywania P. i skierowałam swoje myśli na A. i M., na ich radośc i zaangażowanie. Poza tym mogłam dać A. kilka dobrych rad co do kobiet i w całej mojej próżności bardzo mnie tu uradowało... 8)
Najcięże m-ce przeszliśmy z A. ramię w ramię i naprawdę się do niego przywiązałam. Wiele sób wróżyło, że skończy się to związkiem i wiecie... Czasami się zastanawiam czy gdybym użyła wszystkich wdzięków? Ale to już głos mojej próżności, dawnej chęci zdobywania, która prowadzi do katastrofy... Prawdą jest, ze nic dobrego by z tego nie wyszło, bo ja pocieszałabym A., on mnie, a P. uważałby to za kpinę i atak na niego.
Już raz byłam zdolna do takiego skomplikowania sobie życia... Na szczęście powoli wyrastam z narkomańskiego wręcz głodu adrenaliny związanej z facetami i związkami.
Zastanawiałam się jak wyobrażam sobie mój kolejny związek, to jak spotkam mojego kolejnego partnera, jak się poznamy itd. Zastanawiam się czy nie będzie to jakaś kolejna chora sytuacja, do których mam nie tylko szczęście ale i podświadomie dążę do nich.
Teraz to widzę.
P. na początku miał tylko mi udowodnić, że jestem wystarczająco atrakcyjna. A potem... Nie mogłam się nie zakochać w takiej dawce adrenaliny jaką on mi dawał, nie mogłam się nie zakochać w tych nocnych spacerach, wyzywajacych spojrzeniach, ostentacyjnej chęci bycia ze mną mimo wszystko ani w temu podświadomemu przeświadczeniu, że on mnie potrzebuje, że jest ucieczką od całego świata, że jest moją wolnością.
Wszyscy mówili, że do siebie nie pasujemy, a ja... A ja chciałam wierzyć, ze rpzeciwieństwa się przyciągają.
No i wyszło jak wyszło.
Próbuje go rozgrzeszać, ale jest to trudne. Na końcu języka zawsze mam dla niego jakieś uszczypliwe słowo, jakąs szpileczkę.
Widzicie. Najpierw byłam bezsilnie-zakochanie-zahukana... Potem załamana. Później dumna, wyniosła i zimna ( w sumie nadal jestem), a teraz wydaje się być obezwładniająco sukowata.
Zadaje sobie pytanie: Czy chce zranić P.? I cóż... Będę szczera. Czasami... wygrywa słaba częśc mojego charakteru ... i CHCĘ GO ZRANIĆ. :oops:
A potem staje przed lustrem, patrzę sobie głęboko w oczy... Patrzę na siebie z politowaniem i mówie z lekką nutką rozdrażenienia i zniecierpliwienia: "Odpuść sobie".
Zastanawiam się jak pozbyć się tych wszystkich negatywnych uczuć, które mi towarzyszą gdy on jest obok. Macie jakieś pomysły?
W sumie trochę zabawne jest to, zę teraz, gdy jednak te emocje powoli opadają P. mówi, zę widzi we mnie tyle złości.. Raz nawet użył słowa "nienawiść"! A nie zauważył, kiedy mnie zostawił, że pałałam żądża mordu? Był taki wieczór, jeszcze zanim trafiłam na forum, że po prostu patrzyłam na niego i wyobrażałm sobie, że walę jego głową o ściane z nieprawdopodobną siłą jaka jest niemożliwa gdy waży się 47 kg przy 170 wzrostu. I jakoś tego nie widział :P
Od jakiegoś czasu pisze o nim z cynizmem i ironią, ale w gruncie rzeczy nadal podziwiam w nim wiele cech. Choćby ta kora drzewa zjedzona przez termity... Widzisz Pytająca, on zachwyca się takimi sprawami. I ja za to go kocham. Strasznie kocham to małe dziecko, które w nim jest. A te jego wiecznie zmieniajace się teorie, które doprowadzają mnie do szału? Cóż... Z drugiej streony jak oprzec się magii poszukiwan, którą on rozsiewa wokół siebie? Nawet jeśli kolejny jego "pomysł na życie" upadnie to jednak on staje się bogatszy o te poszukiwania. On jest jednocześnie człowiekiem, którego bardzo chciałabym mieć przy sobie, dla siebie, na właśność i jednocześnie tym, z którym życia kompletnie nie umiałabym sobie ułozyć.
Nie wiem jak to było, że kiedyś tak dobrze się rozumieliśmy, ze keidyś się przyjaźnilismy, że nikt nikogo nie coeniał i nie osądzął. Jak to było? Nie umiem odtworzyć tego w pamięci tak, zeby dowiedzieć się jak zachowywać się teraz.
Chwilami myślę, ze wszystko stracone, bo jakoś nie wyobrażam sobie P. starającego się...
Chyba nie umiem tak naprawdę uwierzyć w to, ze jeszcze możemy być przyjaciółmi.
Oprócz tego rozgrzeszenia i wybaczenia chyba jeszcze muszę przestać go kochać, prawda?
Poza tym... nie wierze w jego zaangażowanie w tę sprawę.
Ja schowałam dumę do kieszeni,ale to za mało. A jemu jest zbyt wygodnie w jego mydlanej bańce.


Mój czas spędzam na oglądaniu filmów, czytaniu, rozmowach z przyjaciółmi, planowaniu studiów. Daleko od niego. Te studia tez będa daleko od niego.

Wyobrazić sobie P. w roli przyjaciela. Rozgrzeszyć go, wybaczyć mu, zapomnieć.
Zrezygnować z fantazji o nim.
Zrezygnować z pożądania go.
Zrezygnować.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez Pytajaca » 3 lip 2008, o 20:13

Dzielna z Ciebie dziewczyna, Tytanio. Nie na darmo nosisz takie imie :D - znakomicie dajesz sobie rade. Pytasz, jak zmienic negatywne uczucia? Moze w pozytywne?... Tak sei latwo nie da, ja wiem. Ale da sie, gdy kogos poznasz, kogos nowego, kto zacznie zajmowac Twoja mysli i serce. I mam nadzieje, ze tym razem zarowno "termity" nowej milosci (w sensie cos, co lubi, a za co Ty go bedziesz kochala) jak i Twoje male mroweczki (Twoje zycie, przyjaciele, wakacje, hobby) beda tak samo wazne i tak samo docenione przez obojga partnerow.

Podobalo mi sie to, co napisalas, ze zdalas sobie sprawe, ze on nigdy nie docenilby Ciebie takiej, jaka jestes. Ze jak to fajnie ujelas" z każdym spotkaniem, każdą rozmową dowiaduje się, że P. to nie mężczyzna dla mnie. Z wielu różnych powodów. I za każdym razem widze, że mnie nie docenia. A przecież mam tyle pieknych cech."

Masz prznikliwy umysl, dobre serce,ale i wymagajace serce. I dobrze. Jak na swoje 19la twydajesz sie byc dojrzala. Podobal mi sie list, ktory do niego napisalas. Nawet gdybym byla facetem, ktory zrobil Ci krzywde, po jego przeczytaniu postanowilabym wszystko naprawic. Ale jestem kobieta! No juz tak jest, ze czasami mezczyzni musza dojrzec do takich spraw, a przede wszystkim - otworzyc swoje serca i dusze, ktore w ucieczce przed niewiadomo czym zamykaja. Pamietaj - nie wszyscy!

Pisz dalej. Taka terapia jest dla Ciebie uzdrawiajaca jak widze!
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez cosy » 3 lip 2008, o 23:44

Fajnie Tytanio że sie odezwałas. Byłam ciekawa co u Ciebie :) Pisz, bo ladnie piszesz i fajnie sie to czyta. Ja czasem powracam myslami do mojego D. ale już nie chce o nim pisac bo to jeszcze bardziej przywraca moje mysli o nim. Też mam żal do niego i sie tego zalu jakos wyzbyc nie moge. Poznałam kogos - byc moze tego Jedynego :) ale mam straszną blokade by otworzyc sie w pełni na tą nową relacje. Potrzebny czas...Dam rade.

Tytanio, jesli między tobą i P jest żal to kolezenstwa i przyjaźni na razie nie bedzie. I albo wałkowac temat do momnetu gdy sobie wszystkiego nie wyjasnicie, albo zostawic to tak jak jest po to by dojrzec do tego by sobie wybaczyc i spotkac się np. po roku juz bez żalu w sercu. Preferuje chyba to drugie.

Buziaczki :)
Avatar użytkownika
cosy
 
Posty: 245
Dołączył(a): 27 gru 2007, o 16:59

Postprzez tytania » 4 lip 2008, o 13:45

Heh :) Pytająca, nadałaś mojemu imieniu sens. Gdy wybierałam je sobie nie przyszło mi to do głowy, nie czułam w żadym razie, że jestem ogromna i silna, ale... Może przezwyciężając kolejne przeszkody w moim życiu udowadniam sobie, że jestem godna nosić to imię ;)
Myślisz Pytająca, że na starą miłość najlepsza jest nowa? Pewnie tak ... tylko, że ja właśnie nie chce przyklepać rany, nie chce, żeby mój kolejny partner był w jakiś sposółb w cieniu P. Dlatego wolałabym najpierw pogodzić się z P., zamknąć ten dziwny rozdział i wtedy z "czystym" sercem poświęcić się nowemu partnerowi. (Słowo "poświęcić się" chyba nie ejst odpowiednie, odrazu skojarzyło mi się z uległością... Czyżby już "naloty" po zwiazku z P.?)
Podoba mi się Twoja teoria o termitach i mrówkach :) Mam nadzieję, ze w przyszłości będą współpracować ;P
Ja sama czytałam kiedyś o filiżankach kawy :) Chodzi o to, ze każdy z nas ma swoją filiżankę, w której są nasze myśli, pragnienia, marzenia, potrzeby, plany itp. Gdy wchodzimy w związek dzielimy się nimi, dzielimy się kawą z naszej filiżanki, ale jeśli oddajemy komuś całą filiżankę i sami nie mamy juz się czego napić to jesteśmy zgubieni.
Kiedyś czesto powtarzałam sobie tę historyjkę, ale to nie uchroniło mnie przed oddawaniem filiżanki. I tego właśnie się obawiam - nie umiem uczyć się na błędach?
P. nie jest pierwszym mężczyzną, który mnie zranił. Chciałabym za to, żeby był ostatnim tylko, że gdzieś we mnie ejst dużo nadzieji, naiwności, ufności, chęci bycia wszystkim dla tego "Jedynego"...
No własnie, "ten jedyny". Jest ktoś taki?
"Ci, którz tylko raz w życiu kochają, to ludzie naprawdę płytcy. To co nazywają wiernością i przywiązaniem, wynika albo z tępoty przyzwycajenia albo z braku wyobraźni. Wiernośc jest dla życia uczuciowego tym czym konsekwencja dla życia umysłowego - po prostu przyznaniem się do niepowodzenia". O. Wilde
Pocieszające słowa, gdy kolejny "Jedyny" odchodzi.
Pytająca, zdałam sobie sprawę, ze P. nie jest dla mnie. ALe nie mogę pojąć dlaczego kiedyś tak dobrze się rozumieliśmy, dlaczego wtedy doceniał mnie taka jaką byłam. DLaczego to minęło? Nie mogę tego pojąć i wiem, ze nigdy nie uzyskam odpowiedzi na te pytania.
Do P. napisałam 2 listy. Pierwszy był pełen takiego żalu, bólu, smutku i błagania, że nawet gdy teraz go czytam to płaczę... nad sobą, nad moim dawnym strachem i potrzebą miłości. Nie dałam mu tego listu. Chwial, w której miał go otrzymac minęła i ... Czasami zastanawiam się czy gdyby go przeczytał czy zostałby ze mną, czy naprawił by coś. Nawet jeśli byłoby to pewnie ulotne. I jak na ironię już w tym pierwszym liście sama odpowiedziałam sobie na pytania o jego uczucia, które były z słabe, o moje zachowania, które wynikały z lęku przed utratą ukochanej osoby. ALe zawsze potrzeba czasu, żeby zrozumieć, pogodzić się z prawdą.
Przenikliwy umysł i dobre serca? :) Dziękuję. Jednak z dojrzałością to sama nie wiem jak jest. Czesto czuje się stara. P. zawsze mówił, że przypominam mu jego matkę. Potem, ze nie chce być ze swoją matką w skórze 19-latki. Przykre to były słowa. A ja przestałam lubić swoją dojrzałość, skłonnośc do analizowania sytuacji. Chciałam być taka jak P. "Wolna". W jego rozumieniu tego słowa.
Więc czemu wogóle ze mną był? Skoro od początku wiedział, ze jestem tak dojrzale nudna? Myślę, ze wpłynął na to czas, w którym się spotkaliśmy. Możę on nawet nie zdawał sobie sprawy, ale wtedy jego rodzia się rozsypywała. Moze szukał stabilizacji...
Cosy, to ja Ciebie całe wieki "nie czytałam". Zastanawiałam się czy żyjesz jeszcze! Super, ze się pojawiłaś :D No i że na dodate masz kogoś obok siebie :) Trzymam mocno kciuki!
Pewnie masz rację, że przyjaźń tak odrazu ni z tego ni z owego nie powstanie, ale myślę, że rok czekania na jakiś krok tym bardziej by nie pomógł. Wystarczyło 5 m-cy (podczas których przecież widwaliśmy się od czasu do czasu na jakiś imprezac itp.), żeby stać się soboe obcy. Co by było po roku? Nie... Chcę spróbować to naprawić. Najwyżej się nie uda. Na pewno nie będę walczyć na smierć i życie (jak o nasz związek). Ale spróbuje.
P. napisał dzisiaj do mnie smsa z pytaniem czy do niego przyjdę (!). Niestety mam już zaplanowany dzień. I szkoda, ze tak późno napisał, bo poszłabym. Ciesze się, ze on chce się spotkac, chociaż niewykluczone, że to spotkanie wcale nie musiałoby być miłe... Zaproponowałam mu, żebyśmy spotkali się jutro i żeby mi napisał, o której chce, ale nie dostałam już odpowiedzi.
Ych.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez Pytajaca » 4 lip 2008, o 18:31

Odpowiem tylko pytaniem na jedno Twoje: "Dlaczego to minelo?" - "A dlaczego mialo trwac?" Wszystko na swiecie przemija, nawet najdluzsza zmija i milos ctez m prawo sie skonczyc, tak samo jak sie pojawila.

Ja nie mowie o przekakiwaniu z kwiatka na kwiatek. Jak najbardziej zgadzam sie, ze trzeba sie pogodzic z poprzednim rozstaniem. No ale trzeba to uczynic. Bo inaczej wiedniemy jak kwiaty, umieramy dla siebie i swiata i na pewno - dla ludzi, ktorym wiele z siebie mozemy jeszcze dac. A moe i pokochac pozniej.

Zyjesz? Nie stoj! Zycie to ciagly ruch, zmiana. Zmiany trzeba akceptowac, one sa nieodlacznym elementem naszego istnienia. Dopiero wtedy, gdy nic sie nie zmienia juz wiesz, ze umarlas. Przedostalas sie do innego stanu.

Dopoki masz oddech - zyj i kochaj, ale nie daj sie uwiezic we wlasnym strachu, ze znow milosc stracisz. Stracisz - i zyskasz nowa, a przede wszystkim zyskasz siebie, Bo ta milosc jest w Tobie, ona nigdzie nie zostaje utracona.

Piekne porwnanie z tymi filizankami kawy. I nastepnym razem - dobrze trzymaj swoja za uszko, no! :)

Milego weekndu!
Avatar użytkownika
Pytajaca
 
Posty: 690
Dołączył(a): 19 maja 2007, o 18:34

Postprzez tytania » 5 lip 2008, o 17:10

Spotkałam się dziś z P. Było miło. Bez kłótni, bez sporów. On unika drażliwych tematów, ja też staram się nie naciskać. Nie wbijałam szpilek, nie było złośliwych uwag. Tak, czas upłynął na normalnej rozmowie, czasami na chwilach milczenia kiedy po prostu bawiliśmy się trawą siedząc na oblanym słońcem polu.
"Jeśli zechcesz będzie dobrze. To zalezy od Ciebie."
Nie wiem dlaczego po tych słowach było mi smutno. Właściwie czułam smutek połączony z sentymentalno-melancholijnym pragnieniem dotknięcia jego dłoni, włosów, wtulenia się w jego ramiona.
Kocham go, po prostu.
Wyczuł mieszanine moich uczuć, ale nie potrafił ich zdefiniować. Pytał czy czuje żal albo złośc. Powiedziałam zgodnie z prawdą, że nie i ze sama nie wiem jak zdefiniować to co czuję. A może to najzwyklejsza w świecie tęsknota?
Jest piękny. Banalne słowo, ale ono zawsze przychodzi mi do głowy kiedy na niego patrzę. Powoli oglądam włosy, twarz, oczy, usta, szyję, ramiona, ręce, dłonie i nie mogę się nadziwić jaką cudowną całość tworzą. W moich oczach jego uroda jest idealna.
DLatego kiedy na niego patrzę musze powtarzać sobie jego wady, żeby nie zapomnieć, żeby nie ulec czarowi. A jednak gdy opowiada o swoich planach, o dalekich podróżach, o wolności staję się jeszcze piekniejszy i wtedy mam ochotę przytulić go i mówić mu, powtarzać, że go tak bardzo mocno kocham.
Ale nie robie tego, patrzę tylko na niego smutno.
To tak jakby on grał tę piosenkę o wolności, którą ja znam jeszcze z dzieciństwa. Jakby opowidał o tej drodze, na którą chcę wejść ale nie potrafię znaleźć początku. Chodzi o to, ze ja często nie wierze w jej istnienie. Bo pieniądze, które trzeba zarobić, bo rodzina, której wymaganiom trzeba sprostac, bo społeczeństwo, bo praca, bo obowiązki, bo, bo, bo... A on w swoim byciu i poszukiwaniu dróg, wymyślaniu nowych teorii, bawieniu się trawą, rysowaniu, malowaniu po murach, graniu jest tak nierzeczywiście wolny. Kocham go za to.
Szliśmy do domu rozmawiając. Odprowadził mnie do małego drzewka, miejsca gdzie zwykle umawialiśmy się na spotkania, pożegnał się ze mną, popatrzył na mnie i z uśmiechem przytulił. Pomyślałam wtedy "Chwilo trwaj!". Nie chciałam go wypuścić z ramion, ale gdy lekko drgnął zrobiłam to odrazu. Uśmiechał się do mnie i patrzył na mnie pięknymi brązowymi oczami. Nie chciałam odchodzić. Nie chciałam się żegnać. Wyszeptałam, ze brakowało mi rozmów z nim. Uśmiechał się i patrzył na mnie z ufnością małego chłopca, którego ciągle w nim widzę. Przytuliłam go znowu. Powiedział, że on też tęsknił. I wiedziałąm, że to takie przyjacielskie, ze nic już z tego wszystkiego nie będzie, ze on mnie nie kocha, że nie pasujemy do siebie... ALe gdybym mogła cofnąć czas do chwili kiedy lezał obok mnie i z tą samą uśnością i błyskiem w oku mówił, że mnie kocha to zrobiłabym to na pewno.
I tylko świadomość tego, że to uczucie się we mnie kiedyś wypali, tylko myśl o tym, że potrafię pokochać kogoś innego w pzyszłości, nadzieja, ze znajde kogoś kto sprawi, ze znowu poczuję się jakbym dostała eliksir życia pozwala mi nie oszaleć, nie strzelić sobie w głowę, pozwala umniejszyć ból, smutek i żal.
Tak mi mi smutno.
Ale nadszedł czas, zeby przestać uciekać. Nadszedł czas, zeby pokazać swoją wolę walki, siłę przetrwania i chęć do zmian. W końcu się pogodze z jego odejściem i zapomne. Staniemy się przyjaciółmi. Zniosę to wszystko.
A teraz moze pomyślę o swojej wolności?
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez julkaa » 5 lip 2008, o 21:23

Jesteś niesamowita i do tego pięknie piszesz, dlatego też jestem pewna, że przed Tobą wielka przyszłość i wielka i szczęśliwa miłość. Póki co pisz co u Ciebie, bo to krzepi serca tych, którzy czują i przeżywają podobne historie...
Dużo radości życzę i pozdrawiam
ps no bo pod wrażeniem jestem po prostu :roll:
julkaa
 
Posty: 477
Dołączył(a): 3 maja 2008, o 20:49

Postprzez tytania » 6 lip 2008, o 14:15

---------- 21:59 05.07.2008 ----------

Julkaa, dziękuję. Naprawdę jest mi szalenie miło kiedy ktoś piszę, ze pomaga mu to co ja tutaj zostawiam. Dziękuję za wiarę we mnie.
Czasami się zastanawiam czy gdyby P. to przeczytał, czy by zrozumiał? Ale to nie sprawi, ze mnie pokocha. Czasami trudno mi uwierzyć kiedy mówicie, ze jestem wyjątkowa. Skoro jestem taka wjątkowa to czemu on tego nie dostrzega?
To naprawdę żałosne jak próbuje trzymać się czegoś co odeszło na zawsze.
No, ale staram się żyć dalej. Muszę wiele zmienić. Muszę znaleźć siły na tę zmiany.
Na pewno mogę obiecać, że będę dużo pisać :) Z nadzieją, że wy to przeczytacie i że zostawicie czasem kilka słów, nawet tych najbardziej bezlitosnych, które każą mi się wziąć w garść ;)

---------- 14:15 06.07.2008 ----------

Od wczoraj nie mogę sobie znaleźć miejsca. W gruncie rzeczy... Tak głupio mi się do tego przyznać, ale chcę, żeby wrócił. Chyba w myślach milion razy wyznałam mu miłość. Jak to możliwe, ze on jej nie chce?
Czytam stare posty, przypominam sobie co robił, dlaczego nie możemy być razem, powtarzam sobie, że on nie czuję tego co ja. Mimo to nie mogę pozbyć się nadzieji, że on pokocha mnie znowu, że wróci.
Spotkanie z nim było szokiem.
Jestem zniecierpliwiona swoimi uczuciami do niego. Myślę o tym co napisała mi Nora i inni... Trzeba odejść, przestać sie łudzić, powiedzieć sobie kategorycznie "nie". Trzeba skupić się na sobie, wyobrazić sobie, ze mężczyzn nie ma i zrobić coś ze swoim życiem. Oj trzeba!
Wyjeżdżam dzisiaj. Jutro mam egzaminy z rysunku, trwają 2 dni. 12 lipca dowiem się czy dostałam się na wymarzone studia czy nie. I wtedy będę wreszcie miała wakacje. Wtedy wreszcie będę mogła zebrać myśli. Zebrać myśli...
Śnił mi się dzisiaj P. To był piękny sen o miłości.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez josi » 8 lip 2008, o 01:03

Czytajac co piszesz, mam wrazenie ze podobnie moglby wygladac ciag dalszy z moim "pieknym", zawsze wydawalo mi sie, ze to ze nie mam mozliwosci widywania go, porozmawiania z nim wszystko mi utrudnia, ale teraz juz nie wiem co jest trudniejsze...
Tez podobnie sobie myslalam, on taki "wolny", "niezwykly" a ja... no i rzeczywiscie, musialam przelknac tez gorzka prawde o sobie i stwierdzic przed soba, ze rzeczywiscie nie jestem taka czy taka, nie umiem tego czy tamtego... ale ze on tez nie jest jakims bogiem... Dzis sam jestem dziadkiem (hihi...)...dzis po kilku latach widze jak dziwne bylo nasze spotkanie. Mysle sobie o nim jak James Blunt o jakiejs pieknej w tlumie "You are beautiful", nawet jesli moje wrazenie nie jest zgodne z rzeczywistoscia. Na razie tyle mi wystarczy...
josi
 
Posty: 1086
Dołączył(a): 25 maja 2007, o 18:30
Lokalizacja: wlkp/uk

Postprzez tytania » 8 lip 2008, o 22:10

Asa, nadal nie możesz pogodzić się ze stratą? Ja nie mogę. Mimo wszystko mysle o nim, mimo wszystko tęsknie. Najtrudniej walczy się ze sobą, a to jest właśnie taka walka.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez josi » 8 lip 2008, o 23:26

Wiec nie walcz, pozwol sobie na zalobe, wyplakanie tego. Ja dlugo nie potrafilam, musial mi ktos pomoc w tym wzbudzeniu wspolczucia dla samej siebie.
Czy ja sie pogodzilam ze strata... teraz juz nawet nie widze tego jako straty. Fajny facet, ktorego nawet dobrze nie poznalam - tak na to teraz patrze. Moze nawet i szkoda, ale nic na to nie poradze, nie moge miec przeciez pretensji do siebie o to, jaka jestem czy nie jestem... A juz na pewno nie o to, jaka bylam, bo tego juz nie zmienie. Ale czy nie liczy sie "teraz"?
josi
 
Posty: 1086
Dołączył(a): 25 maja 2007, o 18:30
Lokalizacja: wlkp/uk

Postprzez tytania » 9 lip 2008, o 12:40

Tak, liczy się teraźniejszość. Tylko, że ja wciąż tkwię w przeszłości. Strasznie trudno jest wyjść z tej skorupki. Podświadomie mam wrażenie, że tylko w przeszłości żyłam, że wtedy coś znaczyłam. Teraz... Trzeba dużo pracy nad sobą, żeby zobaczyć jasne strony życia bez niego.
Może rzeczywiście powinnam czekać aż samo minie? Trudno powiedzieć co bardziej meczy. Czekanie aż wszystko zabierze czas czy walka ze sobą, zeby przestać marzyć i myśleć o P.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: irgiwidebu i 172 gości