Przepraszam, że długo się nie odzywałam. Założyłam wątek, a teraz sama się z niego wycofuję, jak zwykle, gdy są problemy....
Jest mi bardzo przykro jeśli ktokolwiek poczuł się tu urażony, źle potraktowany z mojego powodu. Rozumiem, że ktoś (Filemon..
) może nie chcieć się tu więcej wypowiadać... Jest mi przykro Filemonie, że tak się stało, że mój chłopak tak na Ciebie naskoczył. W sumie to Ty pierwszy nazwałeś rzeczy po imieniu, bez owijania w sentymentalizm, jak ja to robiłam... Przepraszam, bo to z mojego powodu, choć nie z mojej winy. Nie sądziłam, że sprawy przybiorą taki obrót. Nie zaprosiłam go na to forum specjalnie, ale kiedy to się już stało, kiedy sam je odkrył i odezwał się tu miałam przez chwile nadzieję, że to przyniesie coś pozytywnego, że napisze coś od siebie, ustosunkuje się do moich słów lub słów kogokolwiek z Was... Że coś się może zmieni. A zrobiło się tak nieprzyjemnie.
Jak się sprawy mają? Czy coś się zmienia?
Hmm... .Chyba nie wspominałam, że przyznał się jakoś ostatnio, że jednak spotykał się z tymi facetami. Można to uznać za jakiś sukces bo ja zawsze mówiłam i mówię, że lepiej poznać prawdę niż być okłamywanym. O ile oczywiście idzie za tym „żal za grzechy” i chęć poprawy. Bez tego nie ma rozgrzeszenia, sama spowiedź nie wystarczy... No więc przyznał się. Do tej pory twierdził, że tylko pisał a spotkał się tylko z tym jednym, o którym sama się dowiedziałam. Teraz się przyznał. Przygotował mi tę łagodniejszą wersję, że zawsze tylko oni robili mu laskę. Hmm... Może tak, może nie. Ja pewna jestem tylko jednego: że potrafi kłamać jak z nut. A już tego, co kto komu tam robił – to niekoniecznie. Już w to nie wnikam, nie chcę wnikać, to za bardzo boli.
Zmienił też sposób bycia, jest czulszy, milszy, chyba nawet cierpliwszy (co u niego jest dużym sukcesem). Robi mi prezenty... Taki bardziej kochany.
Teraz zdałam sobie sprawę, że jakby więcej czasu spędza w domu...Kiedyś wyjeżdżał do pracy 3 godziny wcześniej, choć na dojazd potrzebował tylko 2 godzin. Teraz wyjeżdża na styk. Po pracy niestety nie, gdzieś czasem zabawi dłużej. A to nie zdąży na pociąg, a to coś tam...Mówi, że był tu czy tu, ale to są jego słowa a ja już nie dzwonię, nie sprawdzam bo nie chcę po raz n-ty usłyszeć, że siedzi w kiblu w galerii handlowej. W zasadzie kiedy ma wolne tez siedzi w domu raczej. Powinnam się cieszyć? Może. Tylko... Czy to wystarczy? Nawet gdyby teraz zmienił się o 180 stopni i stał się partnerem idealnym to ja nie wiem, czy jestem w stanie mu uwierzyć. Okłamał mnie już chyba na wszystkie możliwe sposoby. I na moje zarzuty reagował na wszystkie możliwe sposoby. I złością, że o coś go podejrzewam, i ze stoickim spokojem kiedy mówił mi prosto w oczy, że nie mam racji w swoich podejrzeniach, i wyśmiewając moje podejrzenia... Rozmaicie. A potem często okazywało się, że miałam rację, że podejrzenia były słuszne. Więc skąd mam wiedzieć, czy znów mnie nie okłamie? Skąd mam wiedzieć, czy to nie jest tylko coraz lepszy kamuflaż? Może i siedzi ze mną w domu, może i ciągnie mnie ze sobą jeśli chce gdzieś jechać, ale jeśli ja z nim nie pojadę to może wykorzysta okazję i z kimś się spotka? Tak jak ostatnio, kiedy chciał, żebym jechała z nim na działkę, pisał niby z sąsiadem z działki ale jednocześnie (a może tylko?)umawiał się na całowanie na kocyku! Nie doszło to wtedy do skutku, zobaczyłam te smsy, ale co z tego? A co, gdybym ich nie zobaczyła...?
Ktoś pytał, gdzie jest moje dno, jakiego upokorzenia muszę doznać, żeby oprzytomnieć. Myślałam, że już jestem na tym dnie ostatnio, kiedy przeczytałam te SMS-y. Albo następnego dnia, kiedy mówił mi, że zostaje 3 godziny dłużej w pracy, a potem okazało się, że bujał sobie wtedy gdzieś po mieście... Wiem, że moja wyobraźnia odlatuje, ale akurat wtedy terazWaw_19pas pisał na czacie: „dam ostro”... wiem, to nie musiał być on. Ale oszukał, że jest w pracy - na pewno on. Gdzie więc wtedy był?
To było 15 lipca. Myślałam już, że jestem w stanie wywalić go ze swojego życia na zbity pysk. Urobił mnie jak ciasto na placki. Naobiecywał poprawę, natłumaczył mętnie, prosił o szansę, bo tylko ja mogę go uratować. Zapisał nas do psychologa, skoro sami nie możemy się dogadać... Trwałam w tym... Tylko tak mogę to określić – trwaniem. To nie to, że ja wierzę w jego słowa, w te jego mętne tłumaczenia. Czasem są tak bzdurne, że śmiech mnie ogarnia. Ja raczej wierzę w to, że on chce się poprawić i to jest moje przekleństwo. Naiwnie wierzę w jego dobre chęci, w jego postanowienie poprawy. Że może od teraz, może od dziś … On to jeszcze podtrzymuje twierdząc, że przecież tyle już się zmieniło, że zmiany następują powoli, że to nie tak od razu, ale on się zmieni. Nie wiem, jak mam to rozumieć. Że do tej pory zdradzał mnie non stop, a teraz już tylko od czasu do czasu..? I że co, do tej pory kręcili go faceci a teraz już nie będą? Nawrócony gej??? Czy coś takiego może zaistnieć w przyrodzie? No, załóżmy, że jest bi ale i tak jakoś mnie to nie przekonuje.
Poza tym nie wiem, czy on zwyczajnie jest w stanie przestać kłamać. Czasem obserwuję z boku jak kłamie innym-on to robi automatycznie, czasem nawet nie musi kłamać, ale robi to ot tak, żeby ulepszyć swoją rzeczywistość. Nie pisałam o tym, ale on jest DDA, to może trochę wyjaśnia...
Trochę jestem ciekawa tej wizyty u psychologa. Czy będzie mu wciskał taki kit jak mi? Czy tak samo jak na tym forum powie, że bardzo chce się zmienić i bardzo mnie kocha... Co psycholog może mu na to odpowiedzieć? Bo co mi mówi to ja wiem, już od dawna chodzę.
A co z obietnica zmiany? Cóż, w ramach tej wielkiej poprawy zalogował się na inny portal gejowski. Podobno przypadkiem, bo mu reklama „latała”. Więc od razu trzeba się logować... Skąd ja o tym wiem? Prawda czasem sama wychodzi na jaw. Odkryłam to, kiedy siedziałam na czaterii. Po ki czort ja tam wchodzę? Chyba liczę, że uda mi się go tam złapać. No i złapałam – link na tę stronę. Kliknęłam z ciekawości a tam już wpisany adres mailowy mojego ukochanego! Pomyślałam jeszcze sapiąc z gniewu – spokojnie, może to z dawniejszych czasów, cicho... Wieczorem jakoś tak przycupnęłam obok kiedy sprawdzał swoją pocztę. Od razu rzuciła mi się w oczy nazwa tego portalu- przyszedł mu link aktywacyjny. Z 19. lipca! 4 dni po wielkich obietnicach!
A kilka dni temu, pewnie w ramach odbudowywania mojego zaufania, zainstalował sobie kamerkę na czaterii. Zobaczyłam kod aktywujący w jego telefonie. Twierdził jeszcze, że mimo tego nie udało mu się jej zainstalować i wcale nie zamierzał siedzieć, tylko tak, żeby sprawdzić... Dziwne, bo udało się to mi, choć znam się na kompiutrach mniej od niego...
Kłamie, bezczelnie w żywe oczy...
Zlikwidował konto na tym portalu i zaperzał się, że ani razu tam nie wszedł, ale jakie to ma znaczenie? Gdybym tego nie zobaczyła to pewnie by go nie zlikwidował i może kiedyś by tam wszedł...
Czy ja potrafię mu zaufać po tym wszystkim? Po tym, jak odpisywał na te wszystkie smsy, choć dobrze widział, że łzy cisną mi się do oczu z bezsilności? Po tym, jak po kłótni zaczynałam go urabiać, żeby nigdzie nie wychodził, bo bałam się, że z jakimś się spotka? Po tym, jak wystawił jednemu oblechowi fiuta w krzakach, a potem jak gdyby nigdy nic wrócił do domu i położył się obok mnie? A może po tym, kiedy to umawiał się smsami z kolegą na jeżdżenie quadem po lodowisku (o 21-ej...)a potem wrócił zadowolony i mówił, jak mu to dobrze zrobiło, bo czasem czuje się jak na smyczy... Potem znalazłam zapisany numer tego kolegi. Ze wszystkimi rozmiarami, 17 cm zdaje się, miał...
Filemon na pewno ma rację w jednym – jeśli zostanę z nim wiedząc to, co wiem to sama będę sobie winna. Uświadomiłam to sobie już jakiś czas temu i od tamtej pory ( a było to w maju, jeśli dobrze pamiętam...) nadal z nim jestem więc w sumie nie powinnam Was nawet prosić o pomoc, bo mam to, co mam na własne życzenie...bardzo mi pomogliście, bo czasami myśli się macicą, a nie mózgiem. Nazwaliście rzeczy po imieniu, dopiero teraz zobaczyłam, że ten mój król jest nagi i taki śmieszny... Mam zaufać człowiekowi, który nie kłamie chyba tylko wtedy, kiedy się pomyli? Bo on mi mówi, że mnie kocha? Mówił mi to już wcześniej, a potem szedł „oddawać się” innemu... I znów mówił, że mnie kocha. No to mam gdzieś takie kochanie.
I jeszcze potrafił nakrzyczeć na mnie.... tak jak ostatnio, kiedy odkryłam, że siedzi na czaterii w mojej obecności. Wykrzyczał mi, że ciągle się czepiam, bo on chce z tym skończyć i już tyle czasu nie siedział! I że traktuję go jak śmiecia!! No ręce opadają. Za chwilę się dowiem, że to przeze mnie on wchodzi na ten czat.
Z drugiej strony, podobno "w człowieka nie wolno wątpić póki żyje..."
Zawsze jest opcja, że się zmieni. Jest bardzo młody a do tej pory nie miał łatwego życia. W sumie to nie miał mu kto pokazać, jaka to jest normalnie funkcjonująca rodzina. Jego rodzice są alkoholikami, wychowywał się w domu dziecka. I tak zmienił się, odkąd jest ze mną. Ale kłamać się nie oduczył. Myślę, że przydałaby mu się terapia. Ale żadna terapia nie odciągnie go od gejów...
I, nawet jeśli on miał trudne życie to czy to znaczy, że i mi musi takie zgotować? Ja też miałam przesrane, tylko po swojemu...
Ktoś tam wspomniał o współuzależnieniu. Coś w tym jest... mam chyba skłonność do tego. W końcu jestem DDA. A mój ukochany jest w sumie już trzecią osobą, na której „wiszę”, której życiem żyję zamiast swoim. Te dwie pierwsze to nie byli moi partnerzy ale osoby mi bliskie, które za wszelką cenę starałam się chronić, dbać o nie i ratować, zapominając o sobie. Wtedy też ludzie mi się dziwili, czemu w tym tkwię, czemu tak sobie marnuję życie. A ja nie widziałam problemu, czułam, że tak muszę, że inaczej nie potrafię. Bo kto o nich zadba, jeśli nie ja? Teraz żałuję, bo przy jednej z tych osób zmarnowałam 8 najfajniejszych lat życia. I co robię? Od nowa, Polsko Ludowa, pakuję się w kolejne współuzależnienie... I choć wiem, co to jest i że w tym tkwię to jednak tak trudno jest się wyzwolić.
A przecież ja powinnam zająć się swoim życiem, swoimi sprawami, a nie ciągłym sprawdzaniem, czy mój kochany znów robi mnie w trąbę, czy nie... On powinien być moim oparciem, ale to ja jestem za swoje życie odpowiedzialna. I tu mam wybór: albo z nim zostanę, zaufam mu i przestanę węszyć, bo takie życie jest nie do zniesienia, albo muszę się rozstać.
Kiedy zakładałam ten wątek miałam jeszcze resztki jakiejś nadziei, że może coś się uda uratować, może coś się zmieni... Teraz jest tylko kompletna rezygnacja. Powiększająca się z każdym odkrytym kłamstwem. Im więcej kłamstw, tym mniej nadziei. Słyszę tylko ciągle, że mnie kocha i że się zmieni. I co robi?
Zresztą, nawet gdyby nie zalogował się na ten portal, nawet gdyby nie zainstalował tej kamerki i nie zrobił wielu innych świństw – po czym ja miałabym poznać, że coś się zmienia??? nawet gdyby był szczerozłoty, dobry, kochany – skąd mam wiedzieć, czy właśnie w jakiejś kafejce internetowej nie siedzi na tym ociekającym spermą czacie?? Skoro nie będąc już w pracy potrafił mi powiedzieć, że właśnie tam jest (z tekstem: „poczekaj, muszę kończyć, bo szefowa idzie!”
) to jakim jest problemem pakując jakiemuś chłopaczkowi fiuta do ust nałgać mi, że właśnie siedzi na kiblu, powiedzmy... Czemu ja mam się zastanawiać i domyślać? ILE JESZCZE MAM, KURWA, CZEKAĆ????
Przepraszam za nieparlamentarną odzywkę, najwyżej mnie tu zablokują ale tak właśnie czuję, poniosło mnie...
Nie mam już sił. Jest mi tak źle, że pragnę tylko, by to się już skończyło...Żeby przestało boleć, kłuć, dokuczać, żebym przestała zastanawiać się co robi, gdzie, z kim. Żeby stał się cud i żebym mu znów uwierzyła, a on, żeby przestał kłamać. Albo żeby już sobie poszedł.
Myślicie, że tu jest jeszcze o co walczyć?
Tak bardzo chciałam go mieć... Nie myślałam, że cena jest tak wysoka.