Po latach przepychanek, cierpienia i niepokoju odeszłam od swojego faceta.
Od dwóch miesięcy co prawda leczę rany, ale też czuję się silna i konsekwentna.
Zrozumiałam przezten czas kilka rzeczy:
- skoro dopuszczał do moich niepokojów - nie był tym, komu o mało co nie ofiarowałam całego życia
- w życiu mojego faceta mam być ja i tylko ja przede wszystkim (takie przyjaciółki jak Polax szanuję i sama taką zyskałam, ale wszystkie kobiety które przekraczają granice... po prostu precz)
- mam prawo do szacunku, poczucia bezpieczeństwa
Po tym, jak nasłała na mnie drabów on wciąż uważał, że to nie moja sprawa, że czasem do niej zazwoni, odpisze i to jego sprawa, kogo ma w telefonie... Cóż, w tej sytuacji klapki z oczu spadły mi zupełnie.
Prosi, błaga, ale pewnie tego numeru nie wykasuje (a ja tak bym postąpiła z osobą, która tyle by wyrządziła krzywdy mojemu związkowi).
Czasem jeszcze płaczę, coraz częściej odpoczywam... Próbuję nowych rzeczy i wyznaczyłam sobie kwarantannę od facetów. Do czasu, aż będę gotowa jeszcze komukolwiek zaufać...