przez feniks33 » 7 kwi 2015, o 17:45
Pierwsza skucha…
Taka byłam z siebie dumna i zadowolona, wszystko zaczynało jakoś lepiej wyglądać jak przestałam popijać, porobiłam na święta co trzeba, siedziałam w domu grzecznie. Z matką stosunki też zaczęły się układać jakoś, zrobiłyśmy zakupy na święta „na spółę”, na zmianę wyprowadzałyśmy psy (2 są moje, jeden jej, jak jest na mnie zła to nie chce wyprowadzać moich, nawet jeśli ja wyprowadzam jej- tak że z pracy mam gnać prosto do domu) rozmawiałyśmy normalnie… Pomyślałam, że zaczyna się układać, on pracuje, ja nie piję, może będzie zmierzało ku lepszemu powolutku…
Zapraszałam go grzecznościowo na święta ale nie chciał przyjechać. Można się dziwić albo i nie.. Pomyślałam, że drugiego dnia ja pojadę do niego już tak po południu, po gościnie a na drugi dzień do pracy. Matka wiedziała o tym wcześniej, nic nie mówiła, myślałam, że przystała na to, nawet mówiła, żebym coś tam wzięła ze sobą… Wyszykowałam się i mama nagle pyta czy ja to zamierzam dopiero jutro po pracy wrócić. Przytaknęłam no i się zaczęło, co ja sobie myślę, że ona mi będzie psy wyprowadzać? Że jak chcę mogę sobie jechać ale mam zabierać pieski i żebym nie myślała, że pojadę, nie wrócę i jej na siłę zostawię do wyprowadzenia…
Zbaraniałam. Wcześniej wiedziała, że jadę, mówiła to jedź, żadnych uwag, żadnego wyznaczania limitu czasu, że mam wracać a jak ja gotowa jestem do wyjścia to ona każe mi zabierać psy… Rozkręciła się, że ona nie będzie czapkować komuś, kto ma ja w dupie, że ja sobie pojadę a ją mam tylko za służącą… i że wreszcie to nie tak powinno być, że nie ja do niego tylko on do mnie powinien przyjechać, ją przeprosić bo co, już nigdy nie będzie jej oglądał? Ślub chce a z rodziną nie chce rozmawiać?
Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie ma racji… Też bym wolała, żeby to on przyjechał, żeby było normalnie, zna przecież mojego brata, mają o czym pogadać… Tylko nie rozumiem, czemu wcześniej na wszystko przytakiwała a wywaliła mi to dopiero przed wyjściem?
I znów z tymi psami… Nigdzie nie mogę się ruszyć bo mam psy. Jak je przygarniałyśmy wszystko było wspólne – gospodarstwo domowe, opieka… teraz nie mogę wziąć dodatkowego dyżuru w pracy bo jak się uprze to mi ich nie wyprowadzi… to jest jak szantaż…
Tak się zdenerwowałam.. Może na wyrost, fakt… aż zakręciło mi się w głowie i z tych nerwów się popłakałam jak wyszłam z psami, często tak mam kiedy nie mogę sobie poradzić z emocjami.
I tak chciałam pojechać tylko myślałam, że wrócę jeszcze dziś, trudno, w domu w takiej atmosferze i tak nie szło wysiedzieć. Wyszłam na ten pociąg, zaszłam do sklepu po piwo i wtedy zdałam sobie sprawę że nigdzie nie pojadę bo nie mam biletu miesięcznego… Wróciłam do domu, wypiłam drugie piwo i wlazłam pod kołdrę.
Potem wyszłam na spacer bo on zadzwonił, nie chciałam rozmawiać przy matce, opowiadał jakie to problemy, żeby tylko metrykę mu przysyłali, ile kasy… Znów gadaliśmy w ostrym tonie bo nie wiem co mam mu poradzić na to, ja też nie mam kasy choć wydałam ja nie na siebie tylko jego sprawy… I też nie rozumiem, że skoro zależy mu na tym ślubie a wie, że to są ogromne koszty, będzie też musiał odwołać negatywną decyzję z urzędu – sądownie a więc kolejne koszty… a za dwa tygodnie jedzie na dwa dni do Krakowa bo został zaproszony przez swoją kuzynkę na jej koncert, ona płaci mu za hotel ale resztę wiadomo ma ogarnąć sam – przejazd, pobyt… Już przeznaczył na to 400 zł plus kasa na ciuchy, walizkę -7 stów pęknie jak nic bo przecież nie pojedzie jak dziad… Kiedy mówię czy nie może się z tego jakoś wykręcić skoro brak kasy to jest wielkie oburzenie, jak to, on się z rodziną ma nie spotkać?? A potem pyta mnie co robić?
Na koniec rozmowy powiedział mi, że jestem totalny debil, bo nie rozumiem, że on jutro do urzędu sam po pieniądze nie może pójść bo jest ryzyko, że go zamkną. Ja to rozumiem, tylko się zdziwiłam, bo wiem, że kilka dni temu chodził sam o coś tam pytać i problemu nie było… No tak ale teraz wiedzą że przyjdzie po pieniądze i mogą na niego czekać a jeśli ja tego sama nie rozumiem to jestem totalny debil i on mi nie powinien tego tłumaczyć…
Chyba ma rację. Muszę być totalnym debilem skoro po tym wszystkim jeszcze z nim rozmawiam. I poszłam z nim do tego urzędu…
Ale czuję się okropnie. Nie chcę być z kimś, kto uważa mnie za debila, to automatycznie wyklucza związek jakikolwiek… No a on co – z debilem chce być? Jednocześnie nie chcę żeby tak myślał, jest mi tak cholernie przykro… Im bardziej się staram tym bardziej mną pomiatają…
Nie chciałam się wczoraj napić, w sumie wypiłam tylko 3 piwa… Mama do mnie z pretensjami, że już czuje, że się napiłam…
Jak to jest, że bliscy niby chcą dla nas dobrze a często sami popychają nas do złych zachowań i często wcale nie pomagają tylko wręcz przeciwnie…