Prośba o pomysły

Problemy z partnerami.

Postprzez caterpillar » 26 paź 2010, o 14:08

San ja Cie zwyczajnie podziwiam i chyle czola :kwiatek2:
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Postprzez Filemon » 26 paź 2010, o 22:09

Sansevieria napisał(a):.....Zupełnie innym człowiekiem się nie stanę. Może gdybym była 20 lat młodsza, schemat reagowania byłby mniej usztywniony i dałby się zmienić. A może nie. To kwestia czysto teoretyczna.
W naszym małżeńskim konkrecie też oboje mamy jakieś sztywne schematy. Nasz związek był, jest i pozostanie dysfunkcyjny w porównaniu do "idealnego wzorca związku". Bo tacy oboje jesteśmy. Dla naszego małżeństwa istotne jest, żeby te nasze dysfunkcyjności nas wzajem nie unieszczęśliwiały. Niektóre pozostaną na zawsze, bo tak się ułożyło, że nam (konkretnym) pasują. I dlatego nie tyle istotne jest to, że mam reakcję "JA z TYM coś zrobię" (bo taką mam na pewne sytuacje niczym pies Pawłowa), ile ciąg dalszy. Na ile jestem świadoma swojej bezradności i na ile mi ona dolega, na ile tą bezradnością i wynikającą z niej agesją walnę w obiekty niewinne bądź w siebie, na ile zacznę "ustawiać" życie męża itd.


Tak sobie pomyślałem, że być może takie postawienie sprawy, to swojego rodzaju mądrość życiowa... Jednocześnie potwierdza to też moją teorię o słabej efektywności psychoterapii.

Innymi słowy, wydaje mi się, że efektywna TERAPIA powinna leczyć - czyli dysfunkcyjność zamieniać na "funkcyjność" a jeśli w istotnym stopniu nie ma takiego efektu, to znaczy, że nie ma pełnego zdrowia (tylko ewentualnie częściowa poprawa) i terapia nie okazała się... terapeutyczna - w pełni! I co wtedy? Ano być może mądrością jest właśnie w takiej sytuacji maksymalne dopasowanie się do sytuacji - do ograniczeń i dysfunkcji własnych, partnera, itp. - przystosowanie się do życia w takich warunkach i ograniczeniach w jakich przyszło nam żyć, z jednoczesnym sensownym poszukiwaniem konstruktywnych możliwości zmian i niepoddawaniem się zrezygnowaniu... Przy czym mądra rezygnacja z pewnych doskonałych ideałów być może jest właśnie jedną z cech sztuki życia...

A jednak MNIE to nie zadowala i budzi we mnie złość! (w odniesieniu do mojego życia i moich spraw). Nie zaspokaja to jakichś moich potrzeb... lub może wiąże się z tym, że pewne potrzeby mam nie zaspokojone, no i w efekcie nie zgadzam się potem i buntuję przeciwko pewnym nieuchronnościom życiowym? ograniczeniom? niedoskonałościom i mankamentom własnym i innych ludzi? trudnościom i "niesprawiedliwościom" jakie przynosi życie...?

Tak właściwie dlaczego tak to odbieram i jakie moje potrzeby są niezaspokojone...?

To wszystko już o mnie, tym razem - ale może w jakiś sposób dotyczy też Ciebie?? Jeśli tak, to może Ci się na coś przydać...

Nie jestem pewien, czy wystarczająco udało mi się wyrazić to o co mi chodzi...

P.S.

Pozostaje też we mnie wątpliwość, czy z poważnymi dysfunkcjami w istotnych życiowych obszarach da się w ogóle już nie to, że normalnie, ale w miarę satysfakcjonująco żyć... ??? Czy da się nie cierpieć zbyt mocno, nie rozwalać siebie, kogoś, relacji, itp. Czy da się nie być destruktywnym... I na ile będąc obarczonym istotnymi, nierozwiązanymi dysfunkcjami, których terapia nie potrafiła wyleczyć jest człowiek w stanie dalej się jakoś rozwijać...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 26 paź 2010, o 22:39

Mam wrażenie, jakbyś czegoś szukał....troszkę może po omacku ?
Czym właściwie dla Ciebie jest efektywna psychoterapia? Co miałaby dać na końcu, w charakterze sukcesu ?
Wszak nie ma idealnego wzorca "człowieka bez dysfunkcji" chyba. Każdy człowiek ma ograniczenia. Oraz jakieś cechy. Myślę że sens ma dopasowanie się do sytuacji i sens ma dostosowanie sytuacji do siebie, a sztuka w równowadze :) są rzeczy, których nie zmienię i te które zmienić mogę. Obym umiała odróżnić jedne od drugich....tak to mniej więcej leci :)
I co rozumiesz przez "poważne dysfunkcje w ważnych życiowych obszarach"? brzmi wielce uczenie, a tak po ludzku to co to jest ?

Caterpillar - to ja mam problem...ja się peszę jak mnie ktoś otwarcie podziwia :) kompletnie nie nawykłam i nie wiem, co ja mam z tym zrobić??? Stokrotne dzięki :kwiatek2:
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 26 paź 2010, o 23:11

sansevieria, odpowiadam:

poważną dysfunkcją w istotnym obszarze jest dla mnie na przykład ostre parcie na zmienianie drugiego człowieka, z którym współżyjemy na co dzień - ekspansywne, naciskające, apodyktyczne próby (zachowania, postawy) wywarcia wpływu, choćby nawet w inteligentny czy zakamuflowany sposób, przeforsowania swojej woli, poglądów, czy punktu widzenia - czegokolwiek zresztą...

w gruncie rzeczy jest to przecież forma przemocy psychicznej - to raz, a dwa, że jest to własne uwikłanie w rozmaite frustracje, nieprzyjemne uczucia złości, rozczarowania, itp. oparte na ciągle niezaspokojonej przymusowej potrzebie postawienia na swoim i uzyskania tego czego się chce... (podręczniki na temat współuzależnień rozwijają tę tematykę szeroko) i po trzecie wreszcie, takie parcie wynika z pewnej struktury charakteru, która ewidentnie jest neurotyczna...

powątpiewam, czy z taką cechą ludzką (wypływającą z całej rozbudowanej neurotycznej konstrukcji w charakterze) można myśleć o udanym życiu i związku, czy terapie, które tego nie rozwikłały można nazwać udanymi (efektywnymi!) i wreszcie, czy człowiek w ogóle jest w stanie kochać i rozwijać się będąc obciążony tego typu poważnym problemem... wydaje mi się, że zbyt wiele to psuje i przysłania z obszaru tego, co stanowi wartość... wydaje mi się, że TO MUSI ULEC ZMIANIE, BO JEŚLI NIE, TO... KICHA!!! :?

mój poprzedni post był w większej chyba mierze o mnie, niż o Tobie - tymczasem mam wrażenie, że wzięłaś go bardziej osobiście niż było to moją intencją... (do skóry to próbowałem Ci się dobrać w nieco wcześniejszych wypowiedziach, choć starając się jednocześnie powiedzieć coś konstruktywnego a nie złośliwego... ;) :P )
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez caterpillar » 27 paź 2010, o 01:17

a nie nawykaj :wink: a ja mimo wszysko wrecz zadroszcze Twojego wglodu "w siebie"

:wink:
Avatar użytkownika
caterpillar
 
Posty: 7067
Dołączył(a): 29 maja 2008, o 16:15
Lokalizacja: część świata

Postprzez Sansevieria » 27 paź 2010, o 10:58

Caterpillar :D będę nawykać, z upodobaniem :) obym miała jak najwięcej okazji do nawykania :)

Filemon, w ogóle nie wzięłam Twojego postu ostatniego osobiście... bo był w sposób oczywisty o Tobie. Odnosił się wprawdzie do mojej wypowiedzi, ale w moim odbiorze ona stanowiła materiał wyjściowy do Twoich rozważań o sobie.
Równie nie osobiście się odniosę do następnej :)
1. neurotyczna struktura charakteru - cokolwiek to by nie było. Psychologia jak wiadomo nie jest matematyką. Struktura charakteru nie jest aksjomatem. Zatem można spokojne przyjąć, że w ogóle nie istnieje coś takiego, jak neurotyczna struktura charakteru. Bardzo wygodne, ponieważ pozwala się nie zajmować czymś dołującym na wejściu, na co na dodatek nie ma się wpływu. Ja osobiście mam w głębokim poważaniu ewentualną neurotyczną strukturę mojego charakteru. Oraz wszystkie inne równie ewentualne struktury tegoż.
2. ostre parcie na zmienienie drugiego człowieka, z którym współżyjemy na codzień. Samo parcie po prostu jest. Pojawia się. Jak już napisałam, nie z pojawianiem się mam szansę walczyć, tylko z tym, co dalej z tym robię. Jesli zaakceptuję fakt, że się takie coś pojawia, mogę to skutecznie (coraz skuteczniej - ćwiczenie czyni mistrza) dostrzegać w momencie pojawiania się, nie wprowadzać w życie i mieć nadzieję, że to mi wejdzie w zwyczaj, a w efekcie że sobie może kiedyś zaniknie... Zauważ, że w opisanej w tym wątku sytuacji potencjalna ofiara moich przemocowych chęci w ogóle tych chęci nie zauwazyła - z punktu widzenia mojego męża zdecydowaliśmy się wrócić do terapii. Nawet nie wnikając dlaczego. Ja się zapytałam czy może byśmy wrócili, on stwierdził "czemu nie" i tyle. Cała reszta odbyła się poza nim.
3. Jesli założy się, że z jakąś dysfunkcją nie da się kochać i przede wszystkim rozwijac to się niniejszym stwierdza, że nic się nie da w sobie zmienic. Blokada na wejściu. Ciągle nie zaspokojona potrzeba postawienia na swoim może być ulokowana w innych obiektach (nie mogę na życzenie nie mieć potrzeby, mogę natomiast wybrać sposób zaspokojenia), może się ta potrzeba zmniejszać, różne rzeczy się z nią dziać mogą - bo poza wszystkim akurat ta potrzeba, podobnie jak inne nie zaspokojone potrzeby, nie jest elementem izolowanym ani też nie jest powiedziane, że taka jaka jest w danym czasie będzie zawsze. W mojej terapii, i chyba nie tylko w mojej, często bylo tak, że zajmowałam się czymś tam, a zupełnie nie wiadomo jak i dlaczego coś zupelnie innego ulegało zmianie. To są bardzo skomplikowane naczynia połączone. I mnie wyszło na to, że zaufanie do mnie samej, na poziomie głębokim, bardzo dobre jest. Zejście z wiedzy, kontroli na poziom przyjmowania tego, co się pojawia, bez oceniania, po prostu przyjmowania czegoś co jest bez walki -tak bym to mogła chyba okreslić, choć nie jest to precyzyjne. Nie walczę z potrzebą tylko ją przytrzymuję, poznaję i uzyskuję nad nią władzę decydowania co dalej. Tak jakoś. Ta potrzeba w danym momencie jest częścią mnie.
4. Coś musi ulec zmianie bo inaczej kicha - kwestia kolejności. Jesli przyjmie się kolejność "najpierw zmiana, potem będę kochać i się rozwijać" to jak dla mnie faktycznie kicha. Bo zyje się cały czas, zmiany zachodzą cały czas - to jest proces ciągły, nie da się posegmentować, a już na pewno nie wedle własnego czy czyjegokolwiek widzimisię. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 28 paź 2010, o 01:03

---------- 00:54 28.10.2010 ----------

Sansevieria napisał(a):2. ostre parcie na zmienienie drugiego człowieka, z którym współżyjemy na codzień. Samo parcie po prostu jest. Pojawia się. Jak już napisałam, nie z pojawianiem się mam szansę walczyć, tylko z tym, co dalej z tym robię. Jesli zaakceptuję fakt, że się takie coś pojawia, mogę to skutecznie (coraz skuteczniej - ćwiczenie czyni mistrza) dostrzegać w momencie pojawiania się, nie wprowadzać w życie i mieć nadzieję, że to mi wejdzie w zwyczaj, a w efekcie że sobie może kiedyś zaniknie...


według mnie to za mało - niewystarczająco... gdyż w zasadzie jest to zdanie się na los, czas i przypadek...

ale w dalszej części posta napisałaś jeszcze coś więcej - być może w tym "czymś więcej" kryje się jakiś sposób rozwiązywania problemu... trudno mi powiedzieć, bo z psychoterapią nie mam dobrych doświadczeń...

jestem przekonany, że zaburzenia charakteru mogą uniemożliwić człowiekowi przeżywanie miłości, jak i szereg innych rzeczy w obszarze odczuwania, działania, doświadczania, itp. według mnie taka prawda, niestety... co nie oznacza rezygnacji, ale też nie ma co sobie samemu w takich czy innych sprawach ściemy robić w imię "myślenia pozytywnego"...

coś takiego jak neurotyczna struktura charakteru - istnieje, a tendencje neurotyczne są faktem - rzutującym na nasze życie i samopoczucie, całkiem niezależnie od tego czy będziemy to brać pod uwagę czy olewać...

---------- 01:03 ----------

Sansevieria napisał(a):.....Struktura charakteru nie jest aksjomatem. Zatem można spokojne przyjąć, że w ogóle nie istnieje coś takiego, jak neurotyczna struktura charakteru. Bardzo wygodne, ponieważ pozwala się nie zajmować czymś dołującym na wejściu, na co na dodatek nie ma się wpływu....


możliwe, że to bardzo wygodne, ale niewykluczone też, że... mało rozsądne, bo po prostu nie uwzględniające realiów, czy wręcz zaprzeczające jakiejś części rzeczywistości (psychicznej, w tym wypadku)...

ponadto znowu jakby pobrzmiewa w tej Twojej wypowiedzi kwestia kontroli i ostra reakcja na niemożność jej zachowania... (w tym wypadku nad czymś a nie nad kimś)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 28 paź 2010, o 11:54

Bynajmniej nie jest to zdanie się na los i przypadek - jest to powolne i stopniowe przemodelowanie własnego schematu zachowań, a w konsekwencji być może także schematu reagowania. Czas jest czynnikiem niezbędnym. Oraz własny wysiłek i uważność.
Neurotyczna struktura charakteru może sobie istnieć lub nie - jest to coś ewidentnie umownego. Ja się po prostu tym nie zajmuję. Nie wnikam. Nawet jesli tendencje neurotyczne mam i one rzutują, to i tak z tym raczej nic nie zrobię. Mogę działać w obszarze skutków tylko. Zatem jesli tej teorii nie biorę pod uwagę (nie twierdzę, że jest fałszywa), mogę się skupić na tym, co robię. Dlaczego mam sobie robić dodatkowy zamęt w głowie? Czy ze stwierdzenia, że na przykład mam neurotyczną strukturę charakteru płynie jakiś wniosek praktyczny? Czy to coś zmienia w realu? Nie ma sposobów na zmienienie ewentualnie istniejącej struktury charakteru. Zatem - olewam tę strukturę. Nigdzie nie jest powiedziane, że człek musi dla szczęśliwego życia zajmować się dogłębnie wszystkimi możliwymi aspektami rzeczywistości.
A co do kwestii kontroli to na ludzi walczących z przymusem kontrolowania wszystkiego (jako swoim problemem) czycha bardzo zdradliwa pułapka. Wachnięcie w drugą stronę i walka z każdą najmniejszą chętką kontrolowania czegokolwiek. Skłonność do odpuszczenia wszelkiej kontroli. A sztuką jest równowaga, i to na dodatek dostosowana do realiów życia danej osoby. Ludzie, którzy latami stawiali sobie zbyt wysokie wymagania potrafią przejść do stanu "nie stawiam sobie żadnych wymagań", który też jest szkodliwy, tylko inaczej. Ludzie, którzy latami kontrolowali każde wypowiadane czy napisane słowo potrafią przestać kontrolować swoje wypowiedzi i lecą na "pełen spontan". A to też nie jest wcale dobre.
Ostra (silna) reakcja na niemożność kontrolowania czegoś nie jest złem samym w sobie. Jest niedobrze, jeśli dotyczy obszaru, który jest poza zasięgiem albo nie powinien być kontrolowany. Ale może też dotyczyć czegoś, co jak najbardziej pod ścisłą kontrolą być powinno. Mam ostrą i silną reakcję na sytuację niemożności kontrolowania poczynań mojego doradcy finansowego w obszarze jego działań dotyczącyh moich pieniędzy. Jest to osoba, której poczynania w tej sferze mam pełne prawo kontrolować na maksa i do spodu, jesli to zaniedbam, mogę na tym wyjść jak najgorzej. :)
Swoją drogą gdzie Ty się dopatrzyłeś tej mojej "ostrej reakcji na niemożność kontroli" w ostatnim poście? Chodzi Ci o odpuszczenie kwestii struktury charakteru, bo jej nie mogę kontrolować? j
Jeśli tak, to rozważ taką możliwość, że nie jest to ostra reakcja na niemożność kontroli, tylko zdecydowana postawa nie zajmowania się czymś, co oceniam jako nieprzydatne. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 29 paź 2010, o 00:36

Ha! Zanim dotarłem tutaj, to napisałem już co nieco w wątku Ladybird i jak widzę zachodzą pewne zbieżności...

Piszesz o przemodelowaniu własnego schematu zachowań... Piszesz też o ryzyku popadnięcia z jednej skrajności (zachowań) w inną (w obszarze kontrolowania, na przykład). I właśnie mnie się taki stan rzeczy wydaje jeszcze jednym argumentem budzącym wątpliwość odnośnie "modelowania zachowań" jako skutecznej formy terapii... bowiem zachowania WYPŁYWAJĄ Z CHARAKTERU, według mnie, czyli z jakiejś części naszej osobowości... Zatem jeśli przemodelujemy zachowania a nie zmienimy charakteru, to właściwie... nie rozwiązaliśmy żadnego problemu - co gorsza, być może rozwiązaliśmy coś jedynie pozornie, co jeszcze bardziej może zaciemnić prawdziwy problem tkwiący w nas w głębi...

Tendencja do przeskoczenia z jednego punktu skrajnego do przeciwnego, w naszych zachowaniach w jakimś obszarze wydaje mi się jednym z dowodów na to właśnie, że samo modelowanie zachowań nie dotyka istoty problemu i jest jedynie powierzchownym praktycznym działaniem... A "diabeł" może wyskoczyć potem ten sam, tylko z innego kapelusza, gdyż po prostu tkwi w nas w dalszym ciągu nietknięty nawet a nawet lepiej ukryty tym naszym modelowaniem... he he ;) nietknięte pozostają cechy naszego charakteru, które nas ku takim a nie innym (na przykłada kontrolującym i nieufnym) zachowaniom sztywno kierują i skłaniają...

p.s.

prawdopodobnie terapie behawioralne zdają się wykazywać pewną skuteczność, albowiem alternatywa jest właściwie... żadna! - gdyż nie zetknąłem się ze skutecznymi metodami terapii, które efektywnie potrafiłyby zmieniać CHARAKTER człowieka... przy czym uważam, że jest to niedoskonałość psychoterapii a nie realna niemożność - nawet potocznie mówi się, że człowiek uczy się całe życie... ale też nie chodzi w tym chyba, żeby nauczyć się zachowywać się tak jakbyśmy ufali i nie kontrolowali... tylko chodzi chyba o to, żeby rozplątać węzeł nieufności w naszym wnętrzu i uwolnić się od tych czynników, które popychają nas do kontroli za wszelką cenę i niszczą w ten sposób jednocześnie miłość, oddanie, zaufanie, itd... a wówczas zachowanie powinno samo przez się się zmienić, jako efekt zmiany wewnętrznej która się w nas dokonała... oczywiście pewnie byłby to proces stopniowy...

no i co... czy nie na tym powinna polegać autentyczna, efektywna TERAPIA? :P czyli leczenie/wyleczenie źródła problemu a nie jedynie zewnętrzne przemodelowanie jego objawów...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 29 paź 2010, o 10:34

Modelowanie zachowań wymaga doprecyzowania. Jak dla mnie (czyli jak ze mną było) w trybie behawioralnym to było przepychanie pod dywanem z jednego miejsca w inne. Takie nieco mniej dolegliwe miejsce.
Nie lubię słowa "charakter" w takich rozmowach. Chyba dlatego, że tak naprawdę nie bardzo wiadomo, co to takiego...
Powiedziałabym tak, że jeśli przemodelujemy tylko zachowania nie tykając "czegoś głębiej" to się zgodzę, że nie rozwiązaliśmy problemu. Tego "coś głębiej" nie lubię nazywać charakterem akurat. Diabeł tkwiący pod modelowaniem bardziej mi się podoba :) Jakby dalej tą metaforą, to albo diabeł rządzi mną, albo ja nim. Modelowanie konkretnych zachowań jest w takim przypadku czymś w rodzaju sterowania tym diabłem, świadomego. Niekiedy trzeba się wysilić, ale z czasem ten wysiłek jest coraz mniejszy.. Za kazdym razem kiedy diabłowi udaje sie postawić na swoim, rośnie w siłę. Za każdym razem kiedy na swoim nie postawi, słabnie. Istnieć nie przestaje, ale zaczyna znać swoje miejsce i wiedzieć "kto tu rządzi" :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 29 paź 2010, o 20:00

---------- 19:17 29.10.2010 ----------

To co wyżej napisałaś wydaje mi się bardzo ciekawe - mam wrażenie, że być może ujawniające coś istotnego odnośnie Twojej osoby...

Zauważ, że ja użyłem słowa "diabeł" w cudzysłowie - Ty natomiast: bez. Niewykluczone, że to znamienne i nieprzypadkowe... :) Dodałaś też, że nie lubisz pojęcia: CHARAKTER. Czyżby łatwiejsze lub bardziej zrozumiałe było dla Ciebie pojęcie... DIABEŁ?! ;) To dziwne, bo pod pojęciem charakteru rozumiemy pewne nasze wewnętrzne, psychiczne charakterystyczne cechy - zatem charakter to jakaś część nas, na którą nie mamy do końca wpływu, ale za której kształtowanie odpowiadamy i jest ona czymś z czym się utożsamiamy (plus ciało i ewentualnie tak zwana duchowość...). Poznanie swojego charakteru wydaje mi się czymś racjonalnym i jakimś elementem realnej, przyziemnej... pracy nad sobą. Natomiast poznanie... diabła??! :D Hmmm... Metafizyka, no i zdecydowanie jakby oddzielenie istoty naszych wewnętrznych problemów od nas... samych! Może to przynosi pewną ulgę, ale... czy jest konstruktywne, w sensie: celnie prowadzące do świadomego działania w kierunku zmieniania samego siebie i znajdowania ku temu odpowiednich środków...? No bo na diabła, to chyba... egzorcyzmy najlepsze?! ;)

Nawet jeśli pojęcie diabła rozumieć mniej dosłownie, to czy celowe i korzystne jest takie oddzielanie istoty własnych problemów od... siebie samego? - bo tak właśnie kojarzy mi się niechęć do czegoś takiego jak CHARAKTER i preferowanie... DIABŁA! Rodzaj dystansu do samego siebie i do tej części, która dostarcza problemów - w moim odbiorze... Dlatego mnie słowo CHARAKTER wydaje się dużo bardziej pożyteczne niż DIABEŁ... :) Podobnie jak wolę NEUROTYCZNE TENDENCJE od POKUSY, PODSZEPTY ZŁEGO, itp... Jakoś tak bliżej ziemi i bliżej siebie się wtedy czuję, chociaż diabła specjalnie się jakoś nie boję - być może dlatego, że nigdy mnie on ani zło i jego siły nie pociągały ani też nie fascynowały...

P.S

przyszło mi do głowy, że to może być próba uporania się z... nienawiścią do siebie! (ewentualnie pokrewnymi jej uczuciami...), ale jeśli tak, to według mnie, to by była próba chybiona... sztuczne i pozorne rozwiązanie problemu

---------- 20:00 ----------

jeszcze coś, co znalazłem w innym wątku...
chciałbym zacytować tu tę wypowiedź dodusia (mimo, że NIE odczuwam tej kwestii podobnie do Niego), gdyż wydaje mi się ona dodatkowo dobrze ilustrować to o co mi chodziło powyżej (w nieco innej acz zbliżonej kwestii)... :)

doduś napisał(a):mam takie poczucie, że slogan "jezyk nienawisci" powstał po to, żeby oderwać oderwać i nadać pozornie "osobne życie" czemuś, co tak naprawdę w moim odczuciu powinno przynależeć do konkretnej osoby. NIenawisć to uczucie, samo nie jest bytem bez osoby, która je przeżywa. "Język nienawiści" to stworzenie bytu na potrzeby powiedzenia "ja się nim nie posługuję" i udawania, ze mnie to nie dotyczy. Dla mnie głębokie bleee. a i jeszcze jedno, w chrześcijaństwie nienawiść to grzech ciężki. Więc jak nienawidzę, to grzeszę, ale jak posługuję się "jezykiem nienawiści" to jakby rozmydla się odpowiedzialność moralna. Jeszcze drugie bleee
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 29 paź 2010, o 22:23

Użyłam słowa diabeł w najbardziej z potocznych znaczeń :D bez nijakich odniesień do metafizyki. Jak się stwierdza, że "diabeł tkwi w szczegółach" to się nie odnosi do Szatana. A co do kwestii pojmowania metafizycznego ZŁA to nie przymierzam się do tego rozumem i analizą. Ty piszesz o tak zwanej duchowości. Dla mnie duchowość jest równie realna jak rozum i emocje. Nie jest "tak zwana" tylko po prostu istnieje.
Słowa "charakter" nie lubię. Jeśli Tobie wydaje się poznawanie swojego charakteru czymś racjonalnym to go poznawaj oraz kształtuj. Dla mnie "pewne nasze wewnętrzne psychiczne charakterystyczne cechy" to jest coś, co mogę spokojnie odłożyć do szuflady "nie używane".
Wydaje mi się, ża udatnie zaplątujesz sprawy dla mnie bardzo proste, acz niekiedy pojmowanie intuicyjnie. Słowami można się długo bawić, ale czasem zaczyna to być nużące. :)
A z tym co Doduś napisał o "języku nienawiści" to ja się zgadzam. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Ladybird » 29 paź 2010, o 23:02

"Zaczyna byc nurzące " - tak to odbieram ,mimo ze tez nie jestem zbyt prostym czlowiekiem ,komplikuje wiele spraw ,ale co ty Filemonie robisz , to odbieram jako ucieczke od szczescia i cieszenia sie ze zwyklych codziennych spraw.
Cięzko tak zyc... albo i niemożliwe..
Avatar użytkownika
Ladybird
 
Posty: 1115
Dołączył(a): 19 gru 2007, o 09:40

Postprzez Filemon » 29 paź 2010, o 23:43

Ladybird, ucieczka od szczęścia i zwykłych codziennych spraw...??
- od szczęścia to na pewno nie a od zwykłej codzienności, to owszem - czasami chętnie bym uciekł... co więcej... od czasu do czasu nawet mi się to w życiu udawało niekiedy... ;)

Sansevieria, dla mnie to nie jest zabawa słowami - staram się przekazać konkretną treść, jednak mam poczucie, że tylko częściowo to podchwytujesz...

nad pewnymi sprawami się zastanawiam i próbuję je zgłębić na różne sposoby - szczególnie, że nużące są dla mnie w kółko na okrągło mało efektywne terapie i powtarzające się problemy... nużące w moim własnym życiu jak i niekiedy w wątkach na tutejszym forum...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 30 paź 2010, o 14:22

Oczywiście, że podchwytuję tylko częściowo. :)
Lady bardzo fajnie podsumowała to, co ja mam- uciekanie od normalnej codzienności i zwykłego, prostego odczuwania szczęsliwości i zadowolenia w krainę słów i analiz intelektualnych. Mnie takie rozmowy wciągały jak nałóg. Ponieważ to o sobie wiem, nie robię sobie świadomej krzywdy. Jestem jak palacz co czasem pozwala sobie na "dymka" czy hazardzista na "jednego pokerka". U mnie to już naprawdę jest "jeden dymek" i "jeden pokerek".
Bo jak się dam wciągnąć zgłębianie oraz analizowanie, to znajdę się pod władzą własnych analiz, autoanaliz i zgłębień. Niestety mam tu paskudnie duże możliwości, i u mnie wykorzystywanie ich wiedzie prostą drogą do autodestrukcji. Mogłabym obawiam się życie spędzić na analizowaniu siebie bądź bliźnich ewentualnie relacji i ich aspektów różnych, mając uczucie, że robię coś sensownego. A tak naprawdę zajmując się głównie intelektualną obróbką produktów własnego, popapranego miejscami intelektu. To się u mnie samo napędza. A ja mu się napędzać nie pozwalam. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 214 gości

cron