kochani - jestem już rozwódką
rozwód z wylącznej winy męża - to było straszne...
brak słów - nie myślałam, że kiedykolwiek spotkamy się w takich okolicznościach - idąc do sądu przechodziłam obok urzędu stanu cywilnego, w którym byliśmy zarejestrować sie po ślubie... wciąż pamiętam nas takich...innych... a może raczej jego takiego...
teraz zapowiedział mi sąd rodzinny bo za mało dostaje dziecko - dwa razy w tygodniu - raz cztery godziny, raz siedem
czy to naprawdę tak mało - on domaga się weekendów, ale ja pracuję i to czas kiedy naprawdę mogę być z córką...
teraz bedę latać po sądach rodzinnych bo z nim dogadać się nie mogę...
tak strasznie boli ta myśl że już nie jestem jego żoną... tak boli...
jak trudno odnależć w sobie wartość jako istoty odrębnej - do tej pory moja wartość była, bo był on, a teraz... tak trudną ją znaleźć
pamietam, że na początku pisałam, że nie wyobrażam sobie życia bez niego, że musi tu być bo zgnije, szczezne, rozsypie się w proch....
dziś nie wyobrażam sobie życia z nim, choć nadal tęsknie - te sprzeczności walczyć bedą jeszcze bardzo długo we mnie. Tęsknie za jego dotykiem, smakiem, zapachem, uśmiechem, ale nie jako za człowiekiem, który okazał się być bez duszy... moim katem...
jestem sama - nooo oczywiście z córeczką, ale chyba wiecie o co chodzi...
tęsknota nie przechodzi, wspomnienia nas dwojga bolą, a najbardziej ta świadomość, że nawet gdyby chciał wrócić kiedyś ( na co przecież planowałam czekać) to juz nie da się zaufać kłamcy wielokrotnemu, a walka z samym sobą o odzyskanie zaufania jest walką z wiatrakami...
walką wbrew sobie...
jest mi potwornie ciężko.. tak długo zajmuje leczenie ran, które przecież zostawią ślady na zawsze
chciałam umierać z jego dłonią w swojej