Uspokoiłam się, ale znowu wszystko wróciło na nowo.
Doszłam do wniosku, że jestem największą FRAJERKĄ na świecie.
Mój wspaniały mąż namawia mnie od jakiegoś czasu na spory kredyt na dom.
I w jakimś przypływie głupoty (po decyzji, że dam mu jednak szansę) prawie się zgodziłam - na szczęście nie podpisałam papierów - pod pretekstem pewnych wątpliwości.
I co? I teraz mój wspaniały mąż dzwoni do mnie co chwilę z pytaniem czy już kontaktowałam się z doradcą kredytowym i czy wyjaśniłam wątpliwości. Nic innego go nie obchodzi. Ani jak czuję się ja i moje dziecko, byle już podpisać papiery. Byle tylko mógł zbudować dom, który jest jego marzeniem. Tyle tylko, że ze swoimi zarobkami wiele nie zbuduje, a chęci do dorobienia nie ma, bo cały czas zajmuje mu siedzenie na necie.
Żenada mówię wam. Czuję się jak głupia gęś, która nie tylko pozwala się oszukiwać, ale też prawie dała się obskubać i wpuścić w kredyt na następne 30 lat.
A mój wspaniały mąż twierdzi, że chce zbudować dom dla NAS!!!! Dla mnie i dzieci. Tyle, że ja mam gdzieś ten cholerny dom, ja chcę miłości, szacunku i szczerości a nawet najpiękniejszy dom mi tego nie zapewni.
Cholerny egoista z wybujałymi ambicjami i skromnymi możliwościami. Internetowy macho.
Idę się wypłakać.............