Tak, pomyślałam ostatnio, że może robię mu krzywdę tym, że go tak trzymam przy sobie. Może gdyby mnie nie było przykleiłby się do jakiegoś chłopaka i mieszkał jak człowiek.
To nie tak, że nie interesuje mnie żadna prawda. Interesuje. A to, że odkrywam jego kłamstwa to tylko moja zasługa, wszystko wyniuchałam sama. Tylko... tu sama siebie nie rozumiem. Widzę to wszystko, a ciągle mi mało... Co mnie tak nakręca? Może samo odkrywanie jego kłamstw i zdrad? Czasem mi się wydaje, że gdybym go nakryła z jakimś kolesiem wreszcie uwierzyłabym, że naprawdę spotyka się na seks, że prawda objawiona stanęłaby przede mną w najczystszej postaci i wyleczyła mnie z tego... Może to to by było to dno? Nie wiem... Może, gdybym uciekła od niego jak najdalej. Bo jeśli nie to i to potrafiłby jakoś wytłumaczyć.
Ale potem myślę bardziej zdroworozsądkowo, że przecież samo to, że mnie okłamywał tyle razy i zdradzał, do czego sam się przyznał, że mówi kocham komu popadnie, że traktuje jak traktuje... już jest powodem de zerwania. No tak?
Pamiętam, że na początku naszej znajomości, kiedy czułam, że to się rozwija tak dość szybko mówiłam mu, że mnie nie jest tak łatwo urobić i jeśli mnie oszuka to będzie go bardzo bolało...
Ha ha ha...
A potem dałam się oszukać setki razy...
Co do mnie, co do mojej sfery osobistej...
Mnie tak naprawdę w tym wszystkim nie ma. Ja nie wiem, czego chcę JA, tak sama dla siebie. I to nie tylko teraz, tak jest od wielu lat. Może w okresie liceum byłam ja, sama dla siebie, choć też pokręcona, zakompleksiona i niewiedząca czego chcę od życia. Teraz, od wielu lat jestem tylko dla kogoś. Wiele lat opiekowałam się starsza osobą. Kiedy tego zabrakło, nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, czym zapełnić sobie życie. No i wtedy poznałam jego i zapełniłam je sobie nim.
Proszę po raz kolejny, nie mówcie, że Was nie słucham!!! Słucham i wszystko biorę do siebie, tylko to nie jest tak, że ktoś na pstryknięcie palcami przejmie sposób myślenia innych. Ale bardzo dużo mi daje nawet samo pisanie tutaj. Czasem jest tak, że jest jakaś sytuacja, co do której sama nie wiem jakie powinnam mieć odczucia... w głowie mętlik. A kiedy to opiszę, mam czarno na białym, wszystko robi się klarowniejsze, nie wiem na jakiej zasadzie tak jest.
Do specjalisty też chodzę! Nie wiem co prawda, czy do odpowiedniego...Co do terapii to w sumie sama nie wiem na jaką miałabym iść. Chodziłam na grupę DDA kiedyś, ale przerwałam... Teraz chodzę do psycholki tak indywidualnie. Nie wiem co więcej... Chciałam zapisać się na grupę dla współuzależnionych ale znalazłam tylko dla rodzin alkoholowych i tam mnie nie chcieli. Nie wiem, czy jest grupa dla podobnych przypadków jak mój.
Fakt, jestem niekonsekwentna maksymalnie w swoich działaniach, masz ludolfino rację... Ciągle oczekuję, że zrobi to lub tamto, opieprzam za niestosowne zachowania, wymuszam dosłownie przeprosiny, żenada... On i tak ma w nosie moją gadkę, wytłumaczy się zawsze jakoś, a następnym razem zrobi tak samo. Bo też ja pogadam, pogadam i przestanę...
I właśnie wczoraj pomyślałam, że może warto byłoby przestać za nim gonić i odganiać jego kolejnych adoratorów, odpuścić...
Ktoś tu gdzieś kiedyś napisał na psychotekście: "Jeśli coś kochasz, puść to. Jeśli było Twoje - wróci, jeśli nie, nigdy Twoje nie było..."
Zauważyłam, że on bardzo lubi mieć adoratorów wokół siebie. Może nawet nie adoratorów, ale publikę, lubi być w centrum uwagi, lubi być chwalony (no, jak każdy ale do pewnych granic) i sam lubi się chwalić. Mówi, że jest mu miło, jak mówią, że się zakochali... Ok, pytanie tylko co on z tymi wyznaniami robi. I fakt, tak naprawdę to też tych kolesiów nie traktuje najlepiej, bo jak się znudzi jednym to przeskakuje na innego, który jeszcze nie zna go tak dobrze i jest zachwycony jego powierzchownością, tym co pisze na fejsie... A ja mam się temu przyglądać i czekać, czy to przerodzi się w coś więcej, czy nie. Tak jak miało to miejsce z tym ostatnim "boskim" kolegą...
Teraz jest następny, poznany na fejsie, też z odległego miasta, ale już mu napisał, że może przyjechać. I że się chyba zakochał.
Dla mnie to jak deja vu.
Mój mówi, że bardzo go lubi i chciałby go poznać. I że to czysto koleżeńska relacja.
Ha ha... "Kolega" przesłał mu ostatnio zdjęcie w samych gaciach na gg... A wczoraj dodał głupie komentarze na fb pod profilem mojego chłopaka - taka aplikacja, pod która losuje się odpowiedzi, czy może żyć bez seksu. Wyszło, że tak, mój chłopak napisał, że jak mus to wytrzyma, a on, "kolega", napisał, że bardzo go to cieszy...
Głupoty takie, ale podniosły mi ciśnienie. Co go jako kolegę obchodzi czy on wytrzyma bez seksu czy nie??
Nie wytrzymałam, zrobiłam głupotę i dopisałam swój komentarz, że jak na razie to nie ma potrzeby, żeby on musiał wytrzymywać bez seksu.
"Kolega" usunął mój komentarz... he he...
W międzyczasie pokłóciłam się o to z moim chłopakiem, zarzucał mi, że ja się muszę wszędzie wpieprzać, ja jemu, że nie potrafi od razu ustalić granicy w kontaktach z nimi, że jeszcze ich nakręca.
To samo próbowałam mu wytłumaczyć poprzedniego dnia, miał to przemyśleć... No bo jak się nie wkurzyć taką sytuacją: przyjechał z pracy, zadzwonił po mnie, żebyśmy razem poszli z psami na spacer. Cały dzień się nie widzieliśmy więc lecę. Jak tylko się spotkaliśmy to on za telefon i napieprza z nim, z "kolegą"... 5 minut, 10... W pewnym momencie stanęłam i mówię "dobra, to rozmawiaj sobie, ja idę..." Dopiero wtedy w wielkich bólach zakończył gadkę. Chciałam go podkręcić, żeby powiedział, że idzie z dziewczyną i dlatego nie może rozmawiać. Niee, gdzie tam, w życiu by tak nie powiedział, ściemnił coś i powiedział, że potem się odezwie.
Nic nie przemyślał. Mało co się do mnie odzywał cały dzień, chociaż pisałam i dzwoniłam... I jeszcze ta głupia sytuacja z tymi komentarzami na fejsie. Co pieprzonego niby kolegę obchodzą jego sprawy łóżkowe??? Ale to jego wina, mojego chłopaka, on im na to pozwala.
Postanowiłam więcej nie truć mu dupy, nie napieprzać morałów dyrdymałów.
Bo ja nie chcę być jak ten "piesek co podąża w ślad za panem z podkulonym ogonem. Pan bije, dręczy, upokarza, ale czasem rzuci ochłap jakiś, który piesek zje ze smakiem merdając płochliwe ogonem." Tak, czasem rzuci jakiś ochłap. Przytuli, pocałuje... A potem nawija z chłopaczkiem w mojej obecności, jakby mnie wcale nie było. Wcale mi nie pasuje taka pozycja. Może on lubi jak się mu nadskakuje i robi mu publikę, ale ja też chcę czuć się ważna. Skoro jemu nie wystarcza tej miłości, którą ja mu chcę dać no to niech zbiera sobie te skrawki uwielbienia, które mu przesyłają panowie z fejsa i innych portali. Postanowiłam, że nie będę dodawać żadnych komentarzy, bo ośmieszam się tylko. Zastanawiam się nawet czy nie usunąć konta, po co mam się denerwować...
Skoro on nie traktuje mnie dobrze to muszę sama o siebie zadbać i sprawić, żebym czuła się dobrze sama ze sobą.
Przyznam, że na dzień dzisiejszy nie mam bladego pojęcia jak to zrobić. Ale może wyjdzie z czasem...
Na razie napisałam mu smsa, że nie będę więcej truć mu dupy i jak chce to niech sobie flirtuje i daje się wyrywać, ale mnie to rani, więc nie zamierzam się temu przyglądać. I że próbowałam zawalczyć o niego ale do tanga trzeba dwojga, nie trojga. I że go kocham.
Teraz czas zawalczyć o siebie. Ma ktoś jakiś pomysł...?