ja jestem właśnie na świeżo po rozstaniu czy raczej po ostatecznym jego przypieczętowaniu...
1) dwie psycholożki, którym sporo opowiadałem o moim byłym partnerze bez złośliwości acz konkretnie i stanowczo stwierdziły, że to "świr" - w sensie, że świruje = ma ewidentne zaburzenia
2) moja przyjaciółka, która była ostatnio świadkiem na żywo ostatniej sceny "dramatu" też orzekła, że on świruje i mu odbija i że wobec tego ja jestem w obliczu czegoś takiego "niewinny" i bezradny...
3) wreszcie on sam napisał do mojej przyjaciółki i do mnie tekst, w którym jednoznacznie przyznaje się do własnego świra i okazuje się, że ma nawet świadomość tego, że mu odbija i to ostro...
wszystko to nie zmienia faktu, że ja czuję się teraz źle, podobnie jak Ty, ladybird, ALE... ja zauważyłem (i to już wcześniej), że TO JA MAM SWÓJ PROBLEM - niezależnie od tego, że mój były partner miał "świra"...
dziś na przykład poczułem, że NIENAWIDZĘ SAM SIEBIE... (może troszeczkę za mocno powiedziane, ale z niewielką przesadą...) za to, że on mnie nie chciał... i to pomimo, że sam stwierdził, że jego własne poważne zaburzenia są przeszkodą (a nie jakieś moje wady, itp.) - nie chcę na razie dokładnie ujawniać szczegółów...
pojawia się we mnie pytanie: dlaczego to ja czuję się źle a nie on...?! dlaczego ja atakuję siebie z powodu tego, że ktoś jak się okazało zaburzony psychicznie mnie odrzucił...? dlaczego tak strasznie potrzebuję KOGOŚ koło siebie, że aż załapałem się na... destruktywnego świra, niestety
(bez żadnej złośliwej przesady!) - to już nie ma nic wspólnego z nim - to jest mój problem...
piszę to dla samego siebie, ale też i dla Ciebie, lady - bo może Cię to zainspiruje do postawienia sobie jakichś podobnych PYTAŃ NA SWÓJ TEMAT A NIE NA JEGO...
co Ty na to?