chcę pomóc mojej Żonie, kobiecie głodnej uczuć

Problemy z partnerami.

Postprzez Justa » 16 lip 2010, o 20:36

Ty chcesz budowania relacji - a czy Twoja żona chce? Czy jest w ogóle szansa, że może zechcieć? Trochę już tu piszesz - czy od tego czasu coś się zmieniło? Kupczenie świstkiem papieru w zamian za coś to nie w porządku ani z Twojej, ani z jej strony.
Justa
 
Posty: 1884
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 18:06

Postprzez ewka » 17 lip 2010, o 09:43

Justa napisał(a):Ty chcesz budowania relacji - a czy Twoja żona chce?

Z tego, co mi wiadomo - żona Dodusia (on też) jest w terapii. Mają sporo do wyprostowania. Czy w takiej gmatwaninie zerwać wszystko jest dojrzałą i dobrą decyzją? A może poczekać, aż terapia zacznie przynosić rzeczywiste owoce i decyzja będzie mogła być w pełni świadoma, wolna od emocji? Czy Dodusia żona na pewno na dzisiaj wie, czego chce... skoro jest taka "poplątana"? Czy to są decyzje w pełni świadome? A jeśli przemawia przez nie żal czy jakieś tam inne odczucia?

Heh, to (wg mnie) nie jest takie proste.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez doduś » 19 lip 2010, o 09:54

zatem reasumując po weekendzie.

Zero kupczenia
dowiedziałęm sie też czemu ma służyć papier - zresztą podpiszę go.
Papier ma być jakimś małym gwarantem (wcale się nie dziwię mojej Żonie) na to, że nie wróci stare - wiele razy wracało. Teraz znów się zmienia między nami tylko pytanie czy zmienia się na stałe czy tylko na chwilę a potem wrócimy do tych samych błędów. Skoro nie wystarcza moje słowo to nie widzę problemu jeśli chce jakiegoś "wzmacniacza" Nie jestem przeciw, ponieważ nie miarkuję działania lecz działam w kierunku zmian. Ot i tyle
\
dzięki za Wasz punkt widzenia
doduś
 
Posty: 1119
Dołączył(a): 5 sty 2010, o 10:16

Postprzez magdamigawka » 19 lip 2010, o 16:55

doduś napisał(a):chyba jestem masochistą. zastanawiam się jaki wpływ na moje myślenie i działąnie ma fakt uzależnineia amocjonalnego od NIej.
Cały czas mam możiwość wyboru. Boję się jednak postawić wszsytko na jedna kartę i pójść w przód. Z drugiej strony wychodząc z tegomałżeństwa chciałbym mieć przeświadczenie, żę spróbowałem tego, co przyszło mi do głowy, by jednak ratować moje małżeństwo.


Za dużo znaków zapytania - wiem, że część z nich zapewne zniknie za jakis czas, gdy trwać będą nasze terapie. Dlatego też nie chcę podejmowania decyzji teraz wiedząc jak wiele może zmienić i zmieni terapia




a może warto puścić te wszystkie sznurki?? jeżeli ta miłość wasza gdzieś prowadzi to jakoś się ułoży.
Ponad rok temu wraz z mężem przeszłam/przeszliśmy terapię. Okazało sie zupełnie co innego niż sądziliśmy co jest z Nami.
Szarpaliśmy się, kochaliśmy się, epitety szły takie że heh...
był sąd, policja kurator rodzina przez ponad rok nami kierowali ludzie którzy owszem wiedzieli dużo na temat życia.
jednak któregoś dnia wszystko runęło!!! tak konkretnie- niby nic nie zostało - znaczy zgliszcza ogromne obrzydliwe.
Odeszłam z dziećmi od Niego, przestałam kochać - On również. Znaleźliśmy sobie hmm... pocieszacz.... UMARŁO WSZYSTKO!!!!

.... i o 4 rano, któregoś zimowego dnia. W ogromnych bólach... urodziło sie coś czego nie potrafię nazwać -może to miłość nie wiem. Jednak coś pięknego, nie do opisania.
hmmm... do dnia dzisiejszego wypominamy sobie to co zaszło jednak coraz częściej śmiejemy się z tego. Terapeutka po roku terapii powiedziała "dawałam Wam tylko 5% szans na przetrwanie"

Nawet z takiego dna można wyjść - tylko trzeba znaleźć drogę i " narzędzia" do budowania czegoś nowego:)
magdamigawka
 
Posty: 19
Dołączył(a): 19 lip 2010, o 12:17
Lokalizacja: kraQw

Postprzez doduś » 21 lip 2010, o 14:37

---------- 13:00 20.07.2010 ----------

hmm... chyba właśnie dojrzewam i puszczam coraz więcej... w końcu to również moja chęć a właściwie przymus kontrolowania wszystkiego to jeden z problemów :(

---------- 14:37 21.07.2010 ----------

magicznie myślę czasem, żeby przyszedł Ktoś i powiedział "od dziś już na zawsze będzie tak..."
I wtedy już bym się stał.
I nie byłoby nic więcej
I byłoby wszystko
i nic
i spokój
i już by nie bolało
Dlaczego myślę, że nie zniosę więcej bólu skoro znoszę go co dzień?
Co dzień mniej cierpię
i co dzień mniej boli
a może inaczej?
czy będzie boleć już codziennie do końca życia?
Niech Ktoś mi powie, że nie
doduś
 
Posty: 1119
Dołączył(a): 5 sty 2010, o 10:16

Postprzez ewka » 22 lip 2010, o 22:50

doduś napisał(a):Niech Ktoś mi powie, że nie

Powiem. NIE.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Sansevieria » 22 lip 2010, o 22:55

Dołączam się - NIE. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Abssinth » 23 lip 2010, o 10:48

i z mojej strony - NIE :)

chociaz tez bylam tam gdzie Ty...i pamietam, ze nie bylo widac konca...ale, jakos, nagle zobaczylam swiatelko w tunelu... :) Ty tez zobaczysz. Wiem to.
Avatar użytkownika
Abssinth
 
Posty: 4410
Dołączył(a): 6 maja 2007, o 01:39
Lokalizacja: Londyn

Postprzez owodnia » 23 lip 2010, o 12:12

doduś napisał(a):Niech Ktoś mi powie, że nie

Ja też odpowiadam NIE. :)
owodnia
 
Posty: 90
Dołączył(a): 17 sie 2008, o 19:00

Postprzez doduś » 23 lip 2010, o 13:10

boli

wciąż inaczej
i trzeba się pilnować
i słowa bolą i czyny
i strach przed tym, na co nie mam wpływu
już nie mam sił
a jednak wciąż do przodu
tylko połowa zależy ode mnie
a z mojej połowy tylko połowa połowy
dużo to ? mało to ?
są rzeczy, których do konca życia będę musiał się wystrzegać
i są płachty na byka
zaryzykuj...
o tylko tyle proszę...
zaryzykuj a potem już rób co chcesz...
doduś
 
Posty: 1119
Dołączył(a): 5 sty 2010, o 10:16

Postprzez ewka » 23 lip 2010, o 15:44

:serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez doduś » 28 lip 2010, o 15:39

myślę sobie, że sukcesem jest samo to, że wciaż mieszkamy pod jednym dachem, jemy przy jednym stole, rozmawiamy, śmiejemy się i robimy wspólnie mnóstwo rzeczy
doduś
 
Posty: 1119
Dołączył(a): 5 sty 2010, o 10:16

Postprzez biscuit » 28 lip 2010, o 17:14

a ja napiszę być może coś kontrowersyjnego
pod rozwagę do dyskusji bardziej
niż wspierającego dodusia

że trwanie przy kimś na siłę może mieć dwa oblicza

z jednej strony możemy podziwiać dodusia
że tak niestrudzenie próbuje trwać w tym małżeństwie
mimo, iż żona mówi otwarcie, że kocha go jak brata czy przyjaciela

a może też taka sytuacja trzymać swoją drugą twarz
próba scalania się z kimś na siłę
może być pewną formą przemocy psychicznej
nad kimś, kto jest dysfunkcyjny
słabszy w jakimś obszarze
można tak tego kogoś złamać
przeczekać jego kryzys i dotrwać do bezsilnego punktu
"a może nie warto odchodzic?"
nie warto, ale wcale nie z miłości
a z braku innych perspektyw, pomysłów na życie

ciekawa jestem, co tak naprawdę tą kobietę
żonę dodusia przy nim trzyma
jest to z pewnością coś istotnego
coś, co trzyma ją jak na jakiejś smyczy
byc moze ona z jakiegoś powodu nie potrafi odejść
nie z miłości
ale z jakichś dysfunkcyjnych swoich względów
na przykład z powodu swojej wyuczonej bezradności
strachu przed życiem samotnym itp.

a cierpliwa wyczekująca postawa dodusia
jest specyficzną formą katowania jej
jest dla niej krzywdząca
żerując na jakiejś jej dysfunkcji

tak jak my tutaj na psycho stali dyskutanci i bywalcy
żerujemy na przedstawiających swoje wątki
choć niby przede wszystkim wspieramy
Avatar użytkownika
biscuit
 
Posty: 4156
Dołączył(a): 10 cze 2009, o 00:51

Postprzez Filemon » 28 lip 2010, o 18:01

ciasteczko z wilczkiem w tle... ;)

BARDZO CIEKAWY PUNKT WIDZENIA, według mnie dotykający głęboko rozmaitych realnych problemów i na dodatek... trzeba odwagi, żeby tak sprawę postawić...

niemniej nie zapominajmy, że jest to wszystko obszar niejasny i niezbadany porządnie, moim zdaniem, nawet przez fachowców, którzy całymi latami w tym siedzą... (może za wyjątkiem... mojej idolki, Karen Horney, która oczywiście najwięcej mogłaby sensownego na taki temat powiedzieć! - gdyby była żyła biedaczka, bo już Jej się dawno zmarło... ;) :P )

zatem biscuit, musimy być ostrożni i starać się o względną empatię, szczególnie jeśli nam samym zależy, by także z nami obchodzono się w miarę delikatnie... bo inaczej może polać się krew... ;)

ja wiem, że wilczki to lubią, ale... ciasteczka - pewnie raczej już nie! :)

przy okazji warto też zwrócić uwagę na ewentualność, że nasze (mam na myśli Ciebie, siebie i innych...) agresywne tendencje, czy też wewnętrzne złości czy inne napięcia, mogą sobie czasem szukać drogi ku rozładowaniu poprzez na przykład obnażanie i demaskowanie kogoś albo poprzez bardzo ciekawe i prawdziwe być może nawet teorie, ale... godzące w jakimś sensie w drugiego człowieka, choćby sposobem ich podania...

ja Cię nie krytykuję w tym miejscu i nie mam jakichś nieprzyjemnych uczuć... czuję tylko pewną obawę, że nie każdy może sobie poradzić w tego typu konfrontacji, choćby nawet z czystą prawdą i nie jeden może się poczuć jakoś uderzony, być może, czy zraniony...

niełatwo jest brać na klatę nawet pewne prawdy... warto natomiast podawać te rzeczy względnie delikatnie, a badać własne skłonności w przeciwnym kierunku... ;) ja właśnie takowe posiadam, niestety (i zaliczam je raczej do mniej przyjemnych moich cech...) i dlatego mogę cokolwiek o tym powiedzieć, także z własnego doświadczenia...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez doduś » 28 lip 2010, o 19:10

ciasteczko podane wprost.
Nie stoję Jej na drodze i nie używam przemocy .Już kilka razy, kiedy stwierdzała, że odchodzi definitywnie, że nie ma siły odpowiadałem "dobrze" i zabierałem się za układanie podziału obowiązków zwiazanych z dzieckiem. Jestem otwarty na tyle, że mimo bólu po prostu zamknę za sobą drzwi. Nie wiem czy się z tym pogodzę ale odejdę, jeśli Ona uzna, że nie chce dłuzej trwać w tym zwiazku. Tutaj więc uważam że jestem daleki od stosowania przemocy, raczej rzeczywiscie trwam, ale jako obserwator. NIe uważam, żebym Ją katował swoją obecnoscią. Ma możliwość wyboru w każdej chwili a sygnały, któe wysyła i mówienie przede wszystkim wprost, że spedziliśmy swietny wieczór, czy dobrze sie bawiliśmy, czy to, że mamy dobry czas płynace z Jej strony świadczą o tym, że chyba nie czuje sie katowana przeze mnie przez cały czas

Drugi punkt, czyli trwanie mojej Żony w związku ze względu na Jej dysfunkcję również biorę pod uwagę. Moja Żona jest w terapii. JEst mocno poobijana emocjonalnie czemu ja również bardzo sie przyczyniłem. Ma swój czas, na swoją trapię i odpowiedzenie sobie co Ją trzyma w tym związku. Gdy bedzie potrafiła albo chciała sobie odpowiedzieć postawimy naprzeciw siebie to co czujemy, chcemy i myślimy i zapadnie decyzja. JEst kwestią wyboru czy w terapii chce zamieszkiwać oddzielnie czy razem ze mną. Wybiera to drugie. Z różnych względów i różnych pobudek, których ja nie zamierzam dociekać, nawet jeśli z kolei to ja mógłbym być wykorzystywany, bo jasne jest że wygodniej jest czasem nie wstać do dziecka gdy wstaje maż albo nie zrobić obiadu gdy robi go mąż.

Bisquit, spójrz też proszę przez drugie ramię - być może to ja jestem ofiarą i bezwzględna modliszka wykorzystuje mnie jak bardzo się da, dopóki nie zbuduje sobie osobnego życia by za jakis czas, gdy stanie na nogi powiedzieć beztrosko żegnaj i zniknać z mojego życia razem z moją córką bezpowrotnie.

JEst też trzecia opcja - budujemy coś, co wreszcie staje się wymianą i intymnym zwiazkiem próbując odnaleźć w sobie i nazwać ,wreszcie poprawnie, uczucia, które w nas są.
Filemonie - nie czuję sie zraniony - odsiewając ewentualne zabarwienie emocjonalne z wypowiedzi Ciasteczka skupiłem się na meritum i mojej subiektywnej opinii o moim związku. :)
doduś
 
Posty: 1119
Dołączył(a): 5 sty 2010, o 10:16

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 314 gości