przez Szafirowa » 10 mar 2009, o 11:25
No dobrze.
Można i tak.
Undset, niewiele osób tutaj zna moją historię, bo nie lubię się obnaszać ze swoimi doświadczeniami. Po prostu mam bardzo skrytą naturę.
Ale przeczytaj jeśli chcesz:
Wyszłam za mąż bardzo wcześnie, za swoją pierwszą wielką miłość (szkolną jeszcze). Szybko pojawiły się dzieci. Żyliśmy przez lata razem, nie tak długo jak trwało Twoje małżeństwo, ale jednak trochę wody w Wiśle przepłynęło. Nasze dwie córeczki rosły. Życie się zmieniało. Były lepsze czasy, gorsze czasy. Rozpoczęłam pracę zawodową i nabrałam apetytu na więcej dla siebie samej - rozpoczęły się studia zaoczne.
Tam poznałam Magdę.
Zaprzyjaźniłyśmy się bardzo. Uważałam, że jest przyjaciółką o jakiej zawsze można marzyć. Ufałam jej bezgranicznie, byłyśmy ze sobą bardzo, bardzo związane.
Los jej nie rozpieszczał. Była sama z synem, po krótkim i burzliwym związku z jego ojcem. Mieszkała w 20 metrowym mieszkanku z dzieckiem i swoją mamą. Nie miała pracy. Nie miała alimentów, nie miała na nic pieniędzy. Kiedy jeździłam w odwiedziny do niej, nie kupiowałam ciasta czy kawy, tylko ... proszek do prania, rajstopy, mydło ... nieważne.
Była jak moja jednojajowa bliźniaczka. Czytałam w jej myślach, ona w moich. Bezgraniczne zaufanie.
Jakoś się tak porobiło z tą moją opiekuńczością ... bardzo chciałam, żeby było jej w życiu lżej. Zaczęłam naciskać na mojego męża, żebyśmy jej więcej pomagali. On woził ją z dzieckiem do lekarza, reperował zepsuty telewizor, bo nie miała pieniędzy na nowy, wbijał jej gwoździe w ścianę. Wreszcie udało mi się go przekonać, żeby ją zatrudnił u siebie w firmie. Rozpoczęła pracę w styczniu.
W lipcu nie mieszkaliśmy już razem, a mój mąż mieszkał z moją przyjaciółką. W październiku wykryto u mnie guza mózgu prawego płata czołowego.
Powiem Ci droga Undset, że byłam przez tych dwoje szykanowana dużo bardziej niż Ty przez swojego męża. Ich było dwoje - ja jedna. Każde świństwo było dla nich dopuszczalne. Nie cofnęli się przed niczym. Nie będę tu opisywać z detalami co się działo, bo to nie miejsce a i czasu zabrałoby mi to bardzo dużo. Nie wiem sama co było najgorsze. Chyba ciągłe upokorzenia, które były skutkiem ich pomysłowości.
Podczas rozprawy rozwodowej mąż wniósł wniosek o przeprowadzenie u mnie badań psychiatrycznych, bo skoro miałam guza mózgu, to jego zdaniem z pewnością byłam pierdolnięta. Wnioskował o odebranie mi dzieci, bo jak powiedział: jestem cała zaraczona, więc fakt zamieszkania dzieci u niego jest tylko kwestią czasu ... to były jego słowa !
Nie byłam na rozprawie rozwodowej tak jak Ty ... byłam schorowana, łysa, bez brwi i rzęs, chuda i wycieńczona. Sama - bez rodziny w obcym mieście. Oni byli razem ... ona w ślicznym wyszywanym kożuszku i ładnych kozaczkach ... to śmieszne, że aż do dzisiaj to pamiętam.
Nie miałam NIKOGO, bo wraz z utratą męża straciłam również najbliższą mi osobę - moją przyjaciółkę. Sama nie wiem, która strata bolała mnie bardziej.
Dobrnęłaś az do tego momentu Undset ?
To proszę Cię, przeczytaj jeszcze te kilka zdań:
Kiedy pisał, lub dzwonił do mnie prosząc o kontakt z dziećmi - NIGDY nie mówiłam, że nie chcę, żeby one się z nią kontaktowały, że nie chcę, żeby przebywały z nią. Sąd ustalił kontakty moich córek z ich tatą na co drugi weekend. Dzieci były zabioerane przez niego w piątek po południu lub wieczorem, wracały w niedzielę wieczorem. Często po powrocie opowiadały, że tatuś mówi, że jesteś mamusiu leniem, że jesteś bylejaczkiem, brudasem, że Magda mówiła, że i tak niedługo umrzesz ... NIGDY nie skomentowałam tego ani jednym słowem. NIGDY nie powiedziałam mu nie, kiedy dzwonił i pytał o spotkania z dziećmi. Jeśli chciał spędzać z nimi więcej czasu niż te dwa weekendy w miesiącu - pakowałam je w ciągu 10 minut. NIGDY nie odmówiłam im spędzania wspólnych wakacji. NIGDY nie powiedziałam mu - NIE, bo dwa razy je odbierasz, a więcej Ci się nie należy. Byłam na każde zawołanie jeśli chodziło o spotkania z dziećmi. ZAWSZE rozmawiałam na ten temat i przystawałam na wszystkie jego propozycje.
A przecież nie czułam się inaczej niż Ty teraz, prawda ?
A może gorzej ? Bo nie miałam tez przyjaciółki i czułam się jakby mi wyrwano coś żywego z wnętrza ... i miałam raka ...
Nie jesteś JEMU winna nic. Nigdzie tego nie napisałam. Jesteś to winna swojej córce.
I dokładnie jak napisałaś - tak musi być, a nie może być inaczej.
Bo co można zrobić, jeśli facet nas nie chce ??!
Nigdzie nie napisałam, że on jest dobry, bo Ci dobrze życzy. Napisałam, że to dobrze, że coś się w nim zaczyna dziać, bo to oznacza, że nie musi być między Wami wojny na noże ! Więc chociaż dzięki temu nie będzie aż tak trudno.
Myślenie typu: POZWÓL OJCU NA NAJ NAJCZĘSTSZE KONTAKTY Z DZIECKIEM nie jest pokrętne, tylko zdroworozsądkowe ! Czy fakt, że gośc nie chce mieć rodziny, oznacza, że nie może się kontaktować z własnym dzieckiem ?? A niby dlaczego ??
Czy facet, który nie sprawdził się jako mąż, oznacza że będzie złym ojcem ??
On Cię prosi o to co dla Waszego dziecka jest równie ważne jak dla niego ... a Ty mówisz nie, bo nie ?
Nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Tu nie chodzi o budowanie osobowości czy moralności Undset. Tu chodzi o zaspokojenie naturalnych potrzeb dziecka i ojca.
Widzisz ... zobacz, moje córki też chyba nie miały od najmłodszych lat zbyt dobrego obrazu swojego taty, prawda ?
MImo wszystko, NIGDY nie przedłożyłam swojego samopoczucia nad ich potrzeby ! Spotykały się z nim zawsze kiedy chciały, kiedy on chciał.
Minęło wiele lat. Po raz drugi wyszłam za mąż. Mamy małą córeczkę Natalkę. Wcześniej przez wiele lat byłam sama. Długo chorowałam. W kontaktach moich dzieci z ich ojcem nic się nie zmieniało w sensie intensywności i częstotliwości tych spotkań ... ale dzieci rosły, widziały dużo - tak jak Twoja córcia. Dużo przeżywały razem ze mną.
I nadszedł ten czas ... starsza córka powiedziała, że tatuś jest nieuczciwy. Teraz jest nastolatką, kończy gimnazjum. Z ojcem spotyka się najwyżej raz na trzy, cztery miesiące. Z własnej woli. Młodsza bardzo go kocha i nadal spędza z nim co drugi weekend. Jeździ do niego sama (w międzyczasie przeprowadziłyśmy się do odległego o 150 km miasta) albo on przyjeżdża po nią samochodem.
Było cholernie ciężko to wszystko udźwignąć. Ale dzisiaj jestem pewna, że zrobiłam dobrze wychodząc na przeciw potrzebom swoich dzieci. To jedyna słuszna droga. Co więcej ... cieszyłam się z tego, że on chciał się z nimi kontaktować. To mój oprawca. Co z tego ... jakie to ma znaczenia, skoro dla nich pozostał Tatusiem ?
Podkreślam jeszcze raz.
Tu nie chodzi o Ciebie, Ty jesteś nieważna !
Tu nie chodzi o niego, On również jest nieważny.
Tu chodzi o Waszą córkę. A ona jest najważniejsza na świecie. Nikt Cię nie namawia do przejmowania się nim. Przejmuj się swoim dzieckiem i nie rób jej krzywdy. Zrozum jej potrzeby. Korzystaj z tego, że ojciec CHCE się z nią widywać częściej, to bardzo ważne i jednak piękne dla niej. Są ojcowie, którzy po rozwodzie nie chcą żadnego kontaktu ze swoimi dziećmi, choć one tego pragną i serduszka im pękają z tęsknoty. Bo tak jak napisałam powyżej - niezależnie od sytuacji między rodzicami - dla nich to Tatuś.
Musisz rozgraniczyć siebie i swój ból, a Waszą córeczkę i jej potrzeby.