przez peacock » 23 lip 2012, o 18:48
Co do 'życia' dzieckiem - jestem tego świadoma, zawsze byłam. Od urodzenia syna, choć bardzo Go kocham, zawsze byłam daleka od traktowania siebie i jego jako jednego - brzydko to nazwę 'tworu'. Bardzo sobie cenię to,że jesteśmy odrębnymi osobami, szanuję to, że ma inny charakter.Pamiętam, że dziecka nie ma się na własność, że koleją rzeczy jest to, że wychowujemy,żeby je później 'oddać' dla świata, innych osób etc, że dzieci najprościej w świecie odchodzą. I to jest zdrowe, bolesne ale normalne. I tego chce - żeby mój syn zdrowo 'odszedł' z rodzinnego gniazda i 'zdrowo' wszedł w samodzielną dorosłość. Chcę, żeby miał we mnie oparcie, po prostu chce być fajną mamą - taką która pozwoli na samodzielność, ale i będzie wsparciem gdy noga sie powinie.
Co do odchodzenia Abssinth - jeszcze raz - dzięki za przypomnienie, za ubranie w słowa 'oczywistych oczywistości':)Siedzieć cicho, i robić swoje. Całkiem dobrze to opanowałam przez ostatnie lata. Bez konfrontacji, dyskusji, stawiania na swoim, tłumaczenia - po prostu nie budzić demona. Zniknąć.
Przypomniało mi się, jak sprawy się miały ostatnim razem. Byłam zdesperowana,żeby iść do sądu i ustalić zasady opieki nad synem, wizyty etc. Usłyszałam,że jeśli to zrobię to on się w sądzie nie zjawi, zrzeknie się praw do dziecka, syn go więcej nie zobaczy a ja mam się czuć winna tego,ze zabieram dziecku rodzica. Zagrywka stara jak świat, brak konsekwencji - w końcu wciąż mi powtarza 'JA ZABIORĘ CI SYNA'. I tu pytanie - jak tę ucieczkę, chęć odizolowania się pogodzić z ewentualnymi wizytami/widywaniami? Mam mnóstwo obaw, bo dziecko już teraz jest poddawane praniu mózgu 'pt. tylko nie mów matce,kobiety to jeb...ęte zwierzeta'.