nic tylko niszczę...

Problemy z partnerami.

Postprzez pszyklejony » 28 sie 2010, o 03:14

W normalnych okolicznościach to jest zrobione, żeby nie ruszać. Jednak daje się, bo po co by była terapia. Jest to trudne i długotrwałe.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez ewka » 28 sie 2010, o 10:17

ota napisał(a):O wielu sprawach rozmawiam z Z, ale zaczynamy się chyba kisić we własnym sosie.

Ja obstawiam raczej działanie. Wycofałaś się jakoś tak z życia, więc zaczynasz się dusić... trzeba do niego zacząć wracać, Ota. I zacząć od... terapii? Pracy?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez ota » 29 sie 2010, o 00:03

---------- 21:57 28.08.2010 ----------

Rozpisałam tu na pół strony czemu mi tak ciężko, ale w sumie to co z tego??? Jeśli tak na prawdę sprowadza się to do tego, że czasami nienawidzę samej siebie i, że powinnam, a nie potrafię dorosnąć??

---------- 22:03 28.08.2010 ----------

i może uznacie to za idiotyczne pytanie, ale jeżeli moja osobowośc jest do wymazania, to skąd ja mam wziążć nową? Czy to znaczy, że terapeuta ma mnie "wychować" na nowo?[/quote]
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez pszyklejony » 29 sie 2010, o 00:38

Masz się sama wychować z pomocą terapeuty.
Nie cała osobowość :), tylko część przekonań. Nowe bierze się odkrywając jakie są Twoje i przymierzając je do rzeczywistości. Jeżeli zobaczysz absurd swoich, to nowe pojawią sie jako ich przeciwieństwo.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez ota » 29 sie 2010, o 00:57

Coż, czuję się nieco lepiej i trochę mi głupio, że się tak próbuję tu wyflaczać. Nie mam wyjścia za bardzo, nie da rady tak siedzieć w domu, po prostu nie mogę się na to zgodzić! Jest/było w moim życiu za dużo ludzi, którzy marnowali lata życia użalając się nad sobą - to mnie dobija jeszcze bardziej, zaczynam widzieć swoje odbicie...

Z pozytywów - odkąd przerwałam terapię udawało mi się czasami oddzielić siebie od swoich myśli - to już jakiś sukces, nie utażsamiam się z nimi do końca tak jak kiedyś - takie przebłyski.
Myślę, że teraz będzie mi łatwiej rozmawiać z terapeutą niż te kilka miesięcy temu.

Po drugie - rozmowa i uświadomienie sobie jak bardzo ograniczam mojego partnera , który ma jeszcze czas i chęci do rozwoju, robi tyle ile może, ale nie da się ukryć, że go hamuję. Tak jakbym nie chciała mu nawet dać szansy. Plus - im dłużej jestem z nim w chorobie - tym bardziej będę go z chorobą kojarzyć - o tym nie pomyślałam!

Wygląda na to, że w przyszłym tygodniu dzwonię i się umawiam i nie ma już co kręcić .

I tak się boję.
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez pszyklejony » 29 sie 2010, o 01:07

:D :kotek:
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez ewka » 29 sie 2010, o 10:45

ota napisał(a):Wygląda na to, że w przyszłym tygodniu dzwonię i się umawiam i nie ma już co kręcić .

Brawo!
I nie ma się co bać - gorzej przecież nie będzie... a wręcz przeciwnie!
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez ota » 30 sie 2010, o 13:39

No i umówilam się, jadę pod koniec tygodnia...Miejmy nadzieję, że będę w stanie rozmawiać w miarę szczerze, a nie zawracać głowę na zasadzie - oto jestem, proszę mi wyczarować nowe, błyszczące życie...

I nie ma się co bać - gorzej przecież nie będzie...


To wcale nie jest powiedziane, że nie będzie. Już tak raz myślałąm i się okazało, że jednak może być gorzej, bo dużo rzeczy mi się wydawało. I subiektywnie patrząc to to jest gorzej jak się dowiaduję o sobie, że jestem w jeszcze gorszej sytuacji niż myśałam, że jestem głupsza niż myślałam, że przede mną o wieeeele więcej pracy niż myślałam itd, itp...

No i dochodzi poczucie winy, że powinnam już dawno sobie poradzić, a nie płacić słoną kasę (bo tak to niestety tu wygląda), za to, że ktos mi tłumaczy sprawy oczywiste.

Ech...

Dzięki za głaska :)
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez pszyklejony » 31 sie 2010, o 04:01

Gdyby można było sobie poradzić, nie musiałabyś płacić słonej kasy. Trzeba czasem więcej pokory, choć akurat wydawałoby się w najmniej odpowiednim momencie, gdy jest się słabym :). Taka jest psychika i problemy z nią.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez ota » 3 wrz 2010, o 01:58

Zapewne masz rację, wygląda na to, że po prostu jestem głupia w pewnych sprawach i chyba powinnam przestać się rzucać. Nie umiem się uczyć, tak jakbym naumyślnie nie chciała pamiętać pewnych rzeczy, to zabawne, nie chodzi w sumie jedynie o mądrość życiową. W ogóle zauważyłam ,że rzucam się na pewne tematy, wydaje mi się, że coś rozumiem, a potem za tydzień już nie pamiętam... Może tak na prawdę nigdy niczego nie rozumiem i żyję w kompletnym oderwaniu..?
I jak tu się nie bać...
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez pszyklejony » 3 wrz 2010, o 02:22

Tak, napewno nie rozumiesz siebie, ale spokojnie :) trzeba wiele pracy, czasu i nawet lęków, to wszystko jest normalne w tych okolicznościach przyrody.
pszyklejony
 
Posty: 868
Dołączył(a): 7 paź 2008, o 21:56
Lokalizacja: warszawa

Postprzez ota » 24 wrz 2010, o 00:29

---------- 23:52 20.09.2010 ----------

Cześć

Piszę bo chodzę znowu po ścianach, nie wiem co ze sobą zrobić...
Zaczęłam wysyłać CV, ale wcale nie ma tak dużo ogłoszeń o pracę, a co gorsza ja właściwie nie wiem co mogłabym robić :( Nie mam żadnego doświadczenia praktycznie, a teraz wszędzie tylko doświadczenie, doświadczenie. Do tego bariera językowo/kulturowa..ech.. Językowo daję radę całkiem nieźle rozmawiając z jednym bliskim znajomym, ale trochę stresu i nie poznaję sama siebie, język mi się plącze, dramat...
Mnóstwo czasu do spędzenia nie wiadomo jak...
Wymyśliłam sobie rzucanie papierosów do tego.. Strasznie mnie to zaczęło wkurzać, zaczęłam czuć jak śmierdzę (wychodzę z basenu , otwieram szafkę i muszę ubierać na siebie te cuchnące ciuchy..). Czuję jak te faje wyciągają ze mnie siły do życia. No ale kilkanaście dni i właśnie jaram w najlepsze spowrotem. Dodałam sobie jeszce poczucie winy z powodu palenia - świetnie :( I myślę czy rzucać, czy nie rzucać. Z jednej strony - jak przestałam palić to spędzanie całych dni w domu po prostu nie wchodziło w rachubę - ale z drugiej - to jest kolejne rozchwianie systemu na kilka miechów - nie wiem czy to dobry pomysł...
Na terapię jeżdżę co dwa tygodnie - facet ustalił 12 wizyt. Mam rozpracowywać swój związek. Już nie mam siły się bać.

---------- 01:19 ----------

Chyba chcę być lepsza niż mogę być, a inaczej to mi się nie opłaca... :oops:

---------- 22:29 23.09.2010 ----------

:(
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez Mały biały kotek » 24 wrz 2010, o 08:21

KATKA napisał(a):kiedy ja siedziałąm w domu 3 miesiace chyba szukając pracy...byłąm nie do zniesienia dla mojego faceta...wiem to aż za dobrze...mimo, ze on to znosił...utrzymywał mnie...nigdy więcej na coś takiego nie pozwolę....Bezradność i zależnosć od innych osób nie jest dla każdego....Wymyślasz dziwne problemy i czepiasz się trochę z bezradnosci pewnie....


Oj ja też... byłam podejrzliwa, depresyjna, czepialska.
A z drugiej strony...jeśli nam źle, oczekujemy, że ktoś nas będzie wspierał w tych chwilach, zamiast wypominać. Bo bez tego zaplątujemy się jeszcze bardziej...
Mały biały kotek
 
Posty: 415
Dołączył(a): 6 kwi 2008, o 22:56
Lokalizacja: Wwa

Postprzez ota » 23 lis 2010, o 05:19

---------- 04:54 09.10.2010 ----------

Staram się wprowadzać zmiany. Zapisałam się na kurs językowy - przynajmnniej jakieś twarze i mogę się próbować oswajać z rozmawianiem z więcej niż jedna osoba na raz.
Roznoszenie życiorysów jak na razie przyniosło jeden dzień próbny w małej kawiarni. Wszystko niby fajnie, ale ... Próbowałam iść z dobrym nastawieniem, chyba nawet poszłam z dobrym nastawieniem..Nie dałam rady. Ludzie mnie przerażają, Wchodzą klienci, a ja nie widzę ich twarzy. Tzn widzę gdzie jest twarz, ale to tak jakby była tam plama. Tak jakby zawężała mi się wizja - idiotyczne uczucie zwłaszcza, że powinnam ogarniać wzrokiem całą sytuację. Próbuję się uśmiechnąć, ale czuję jak kurczy mi się twarz, nie panuję nad mimiką. Kładę przed kimś talerz i mówię przepraszam. Mówię obniżonym głosem albo wręcz szeptem. Pochylam się nad ludźmi, bo wydaje mi się, że ich nie słyszę... Debileję po prostu. Niestety nikt sie nie odezwał po takim moim występie...
Co ja mam zrobić?? Czy to jest normalne zachowanie? Chodzi mi o to czy po dłuższej przerwie w pracy można tak zareagować na pierwszy dzień? Czy po kimś kto się tak czuje w środku widać to jakoś dramatycznie na zewnątrz, czy po prostu wydaje się być trochę zdenerwowany?

Następna wizyta u terapeuty dopiero za półtorej tygodnia, a ja jestem zdruzgotana...Na prawdę nie spodziewałam się, że będzie aż tak źle...
:(

---------- 04:08 23.11.2010 ----------

No i znowu dol. Apatia i znowu uciekam. Popracowalam chwile, zamkneli ta knajpe i nie moge sie zebrac do szukania czegos nowego... Nawet nie wiem czego sie boje... I strasznie mi jest... Wyszlam niedawno do knajpy (co zdarza mi sie rzadko ostatnio) .. ludzie niby - znajomi, siedze i analizuje co do mnie mowili, czuje sie okropnie, zaczelam gadac jakies glupoty z przekory zeby nie siedziec cicho jak zwykle i bylo jeszcze gorzej. Alkochol - glupota:( Caly czas mi sie wydaje, ze wszyscy sie ze mnie smieja, odchorowywuje kazde wyjscie jak glupia...Ale co, nigdzie nie wychodzic?
Ogolnie porazka.

A byo lepiej troszke, przynajmniej nie bylo tego piekielnego siedzenia w domu non stop, chociaz i tak kazdy kontakt z ludzmi jest strasznie ciezki dla mnie i ciagle sie czuje krytycznie oceniana... I wszyscy maja racje tylko nie ja... :(

A teraz znowu..ech...
Terapia sie zdaje do nikad prowadzic, bo gadam bez ladu i skladu, nie widze jakiejs drogi w tym wszystkim, ogolna chmura moich zlych nastrojow i strzepki problemow:( Cos z tego wyniknie kiedys w ogole?
W sumie nawet nie wiem po co tu pisze , nie potrafie napisac nic sensownego , ani nic sensownego u nikogo innego w watku , chociaz pewnie chcialabym...

sorry:(

---------- 04:19 ----------

po peirwsze to powinnam isc spac o tej porze...
ota
 
Posty: 49
Dołączył(a): 4 wrz 2008, o 02:14

Postprzez Filemon » 23 lis 2010, o 13:44

mam wrażenie, że to co opisujesz (reakcje w pracy) to wygląda na jakieś zaburzenia lękowe a reszta (poza praca) to jakby także coś z obszaru depresyjnego...

ja się z takim zestawem użeram przez całe życie, tylko chyba w ostrzejszym wydaniu niż u Ciebie... psychoterapia (wieloletnia) nie wniosła mi wiele, niestety... natomiast najwięcej mi pomogło takie instynktowne, intuicyjne szukanie w życiu tego czego potrzebuję i stopniowe realizowanie tego... na przykład budowanie bliskiej przyjaźni, kontaktów z ludźmi, jakiejś pracy, przyjemnych form spędzania czasu wolnego, znalezienie dla siebie jakiegoś obszaru twórczości, podróże, książki, itp... :) dzięki takim działaniom miałem lepsze lata - niektóre okresy były wręcz bardzo dobre... ale generalnie okazało się, że to wszystko to tylko zaleczanie a nie definitywne wyleczenie... przy długotrwałym nawarstwieniu się problemów zewnętrznych (głównie w obszarze relacji z najbliższymi osobami) moja stabilizacja rozpadła się jak domek z kart a ostatecznym ciosem była konfrontacja z sytuacją, w której człowiek jakby "wypisuje się z rodziny", bo alternatywą jest znoszenie dalszych upokorzeń, niesprawiedliwości, napaści, itp... to mnie przerosło... :( nie dziwię się, że czujesz lęk w obliczu ewentualnego rozstania się z partnerem, który bardzo Cię wspiera... ten lęk może być całkiem uzasadniony, bo jeśli jest z Tobą coś podobnego do mnie, to mogłabyś takiej sytuacji nie wytrzymać "w jednym kawałku"... gdyż ten obszar może być Twoim słabym obszarem i niekoniecznie da się go "odczarować" tylko samym pobożnym życzeniem, że "jakoś sobie w razie czego poradzisz"... tak więc możliwe, że to Twoje wielkie szczęście, że masz przy sobie takiego człowieka, który Cię wspiera nawet trochę swoim kosztem i ma wyrozumiałość dla Twoich problemów... tego typu sytuacja jest w ogóle pewnie dosyć skomplikowana, ale chcę powiedzieć tylko jedno - że gwałtowne wyskoczenie z czegoś takiego "na wariata" wcale niekoniecznie musiałoby Ci dobrze zrobić o ile w Twojej osobowości tkwi jakiś "haczyk" na punkcie właśnie takiej lękowej niesamodzielności i trudnościach w samodzielnym radzeniu sobie z życiem... totalny skok na głęboką wodę mógłby Cię rozłożyć... ale skoro masz taką osobę, to właśnie korzystając z tego możesz się fajnie uczyć stopniowego stawania na własnego nogi... i jeśli ten człowiek Ci to umożliwia, to bądź wdzięczna (jemu i losowi!) i korzystaj dla swojego dobra... :) a co będzie dalej to z góry się nie martw - sama i tak się przekonasz co życie i czas przyniosą czy Ci się to podoba czy nie... ;) daj Mu coś z siebie od czasu do czasu, żebyś i Ty miała poczucie, że wnosisz coś wartościowego w Waszą relację... :)

w Twoich wcześniejszych wypowiedziach pobrzmiewały mi takie istotne elementy... coś w Twoim wnętrzu co powoduje chyba wielki problem w obszarze SAMODZIELNEGO funkcjonowania, które mogłoby się wiązać z ROZDZIELENIEM z partnerem na przykład... wspominałaś coś także, raczej ogólnie, o rozdzieleniu się z rodziną i z krajem...

być może Twoje sprawy wewnętrzne mają się inaczej niż moje, ale coś mi tam parę razy zabrzmiało znajomo...

piszesz sporo o takich rzeczach typu: próby podjęcia pracy, chodzenie na basen, rzucanie papierosów, wizyta w knajpie i gadanie z ludźmi "z przekory" i tak dalej... wspominasz też o kulawo idącej psychoterapii...

z własnego doświadczenia mogę Ci dać jedną radę: traktuj psychoterapię jako jeden z wielu środków do celu... i połóż akcent na tych różnych drobnych działaniach w różnych obszarach (a to praca, a to zdrowie, rekreacja, kontakty z ludźmi, itp.)... bo SUMA TEGO WSZYSTKIEGO I PEWNEGO RODZAJU WYTRWAŁOŚĆ mogą Ci stopniowo pomóc na tyle, że poczujesz się lepiej i zaczniesz jako tako funkcjonować a może nawet całkiem nieźle... ;) tak przynajmniej było w moim przypadku...

i jeszcze jedno - warto iść na jedną chociaż konsultację do psychiatry i dać się zdiagnozować, bo możliwe, że męczysz się z pewnymi zaburzeniami natury lękowo-depresyjnej, których nasilenie wymaga być może okresowego zastosowania jakiegoś leku antydepresyjnego, który może Ci ułatwić "odbicie się od dna"... oczywiście ostateczna decyzja co do tego czy będziesz brać taki lek czy nie, należy do Ciebie, więc na konsultację warto iść i można iść na spokojnie, bowiem i tak nikt Ci żadnych prochów nie wmusi na siłę, jeśli zdecydujesz że jednak nie chcesz...

pozdrawiam i trzymaj się! :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: aaidimag i 213 gości

cron