kocham, nienawidze, uciekam

Problemy z partnerami.

Postprzez agik » 22 cze 2008, o 09:18

Myślę, że narzeczony wytrzyma.
Tylko, zamiast go wyganiać- może mu powiedz- daj mi ze 3 dni na dogadanie się ze sobą...

A on wie o Twoim trójgłosie?
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez wielorybica » 22 cze 2008, o 11:35

Cześć Sanno,

scenariusz "kocham, nienawidzę, uciekam" realizuję z pasją i głębokim zaangażowaniem ilekroć, ktoś, z kim warto by było wejść w głębsze relacje pojawia się na horyzoncie. i gdzieś nawet będąc świadomą właśnie tej nieustnnej ambiwalencji emocjonalnej nie potrafię tego czasami kontrolować...zaczynam prowokować, wkręcać sobie różne rzeczy itd. najgłębiej emocjonalnie byłam jedynie zaangażowana w związki z facetami, z którymi wiedziałam, że być nie mogę z takich czy innych przyczyn...ci dostępni i zainteresowani mną wydawali mi się kompletnie niewarci moich uczuć, ale teraz dużo o tym myślę, bo jestem zmęczona już bardzo właśnie powtarzalnością scenariusza i nic innego jak szczera rozmowa z facetem nie przychodzi mi do głowy. wydaje mi się, że najważniejsze jest to, że on musi wiedzieć skąd biora się Twoje reakcje, emocje, bo gdy komuś zimny głosem oznajmiasz, żeby nie przyjeżdżał jakkolwiek traktujesz to jako wyjście bezpieczeństwa dla siebie, dla niego jest to niezrozumiałe...co pewnie prowadzi do wyciągania błędnych wniosków, nieporozumień aż w konsekwencji do utraty cierpliwości z jego strony...wiesz naprawdę wstyd mi się do tego przyznawać, ale zdarzały mi się wybuchy połączone z rzucaniem rzeczami, wywalaniem faceta z domu itd. po czym po paru chwilach uspokojenia prowokowałam seks, mówiłam jak bardzo mi zależy itd. i teraz wiem, że takie zachowanie było kompletnie nierozumiane, błednie interpretowane i wiele bym dała, żeby moć to wytłumaczyć i najzwyczajniej w świecie poprosić o cierpliwość, bo myślę sobie, że to właśnie cierpliwość faceta jest tu kluczem. dlatego po tym słowotoku posumowując ;) chciałam Ci jedynie powiedzieć, że jemu należy się wyjaśnienie, a Ty masz prawo prosić o cierpliwość i próbę zrozumienia z jego strony.
eh to tyle, trzymam za Ciebie kciuki.
Avatar użytkownika
wielorybica
 
Posty: 458
Dołączył(a): 17 gru 2007, o 01:40

Postprzez Sanna » 22 cze 2008, o 11:55

---------- 11:52 22.06.2008 ----------

Wyjaśnienie dałam, nawet na piśmie, pogrupowane w ładną tabelkę z trzema kolumnami: Ja1, Ja 2, Ja 3. Byliśmy również razem na psychoterapii par - chciałam żeby narzeczony wiedział dokłądnie z kim i z czym ma do czynienia , żeby był świadomy problemu oraz tego że on szybko nie zniknie. Tak więc narzeczony komplet danych ma- jestem w tym względzie bardzo uczciwa, nie wmawiam mu że wszystko szybko minie i wszystko będzie dobrze, bo to byłoby oszustwo. On ma zresztą bardziej racjonalne podejscie niż ja ( na razie) - po przeczytaniu o ,, trójgłosie" stwierdził że przede wszystkim cieszy się że ,, Ja 1" umieściłam na 1-szym miejscu oraz że ja po prostu muszę się od nowa nauczyć żyć , przestać w związku atakować i uciekać a on uważa że cuda się zdarzają. No i tyle - ale ja dalej nie jestem w stanie go widzieć, czuję ścisk w żołądku. Dobra, zrobiłam zakupy, zaraz je rozpakuję, poczytam, potem basen, trochę posiedzieć nad rzeczami z pracy -jakoś dzień minie.
Wielorybico- serdecznie Ci współczuję, wiem ile kosztują takie jazdy, ja potem czuję się jak wypluta. Powiem Ci że u mnie z czasem, wraz ze wzrostem mojej świadomości i szacunku do uczuć drugiej osoby, skala zjawiska się zmniejszyła tj. bardziej duszę emocje w sobie a nie pozwalałam sobie na ich okazywanie - nie ma już awantur, rzucania przedmiotami, wyzwisk. Teraz wiem że mam problem i po prostu mielę go w sobie. Drugą stronę i tak to dotyka, bo przestaję rozmawiać albo rzucam zimnym głosem złośliwości . A jak Ty sobie radzisz z tym problemem w życiu?

---------- 11:55 ----------

Ale on przecież nie może mnie kochać jeśli taka jestem ! Każdy przecież wolałby normalną , czułą, otwartą osobę .... :cry:
Ostatnio edytowano 22 cze 2008, o 11:57 przez Sanna, łącznie edytowano 1 raz
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Postprzez agik » 22 cze 2008, o 11:57

---------- 11:55 22.06.2008 ----------

Sorki, ze się wtrącę.
Chciałam tylko powiedzieć, ze Twój facet to skarb!

---------- 11:57 ----------

On wie lepiej!!! Widocznie nie potrzebuje niezbitych argumentów, żeby Cie kochać! Kocha i już!

A sio "Sanna 2"...
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez wielorybica » 22 cze 2008, o 12:08

Sanno, nie kocha się za coś, a czasem nawet kocha się mimo wszystko, więc oczywiście, że Twój facet Cię może kochać i Cię kocha, skoro tak dzielnie i odważnie radzi sobie z sytuacją.

a propos mojego radzenia sobie to raczej chyba bardziej uzasadnione jest pisanie o nieradzeniu sobie...właśnie jestem na etapie spławiania faceta, z którym jeszcze nic się nie zaczęło na dobre, no ale jest zbyt dobrym kandydatem do tego, żeby zacząć się mogło po prostu... bardzo bym chciała nie chcieć z nikim być (uwielbiam podwójne przeczenie w języku polskim ;) ), no ale to pragnienie po prostu jest i nie potrafię go stłumić, no ale nie o mnie tu ma być.

bądź spokojna Sanno, wiesz przecież, że ten lęk przed zobaczeniem go minie, może najpierw na parę dni, później na parę miesięcy, aż w końcu przestanie w ogóle się pojawiać, bo skoro oboje jesteście świadomi tych emocji w końcu uda Wam się je wyeliminować...tak myślę i tego Ci życzę!
Avatar użytkownika
wielorybica
 
Posty: 458
Dołączył(a): 17 gru 2007, o 01:40

Postprzez Sanna » 22 cze 2008, o 12:17

---------- 12:13 22.06.2008 ----------

Agik, stając z boku wiem że szkoda byłoby stracić taką osobę jak mój narzeczony, chyba rzadko zdarzają się faceci na takim poziomie.

---------- 12:17 ----------

Dziękuję dziewczyny za wsparcie, w czwartek znowu pójdę na psychoterapię gdzie pan mnie postymuluje hipnozą, jakoś to będzie.
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Postprzez agik » 22 cze 2008, o 12:26

Stojąc z boku... :wink:
Witamy "Sannę 1", serdecznie witamy i prosimy, zeby została na dłużej...

Widzisz, ja dobrze Ci idzie!!!
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez Sanna » 24 cze 2008, o 18:20

Minęło trochę czasu i powoli mi przechodzi, jeszcze nie kocham , ale już przynajmniej nie nienawidzę ... Chciałałabym się znowu zakochać- może lubczyk pomoże ? :)
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Postprzez Orm Embar » 30 cze 2008, o 21:57

Cześć Sanna,

Przeczytałem Twój cały wątek - i kilka myśli ode mnie. :-)

1. Ujmując rzecz w wielkim skrócie, można ująć bardzo poetycko, ale zarazem prawdziwie, że "kochasz, nienawidzisz, uciekasz" SIEBIE. Wiem, że wygląda to jak psychoterapeutyczna bajka dla grzecznych dzieci z gimnazjum ale tak jest - nasz stosunek do samych siebie bardzo często "odgrywamy" w związkach z ludźmi.

Zmienia to trochę punkt widzenia - nie ucz się "tylko kochać" twojego faceta, ale ucz się "tylko kochać" samą siebie. Jeśli uda Ci się to, uda Ci się wejść w dobrą miłość z Twoim menem.

2. Tak w ogóle to nie napisałaś, co było powodem, dla którego poszłaś na psychoterapię. Właśnie takie schizy? Czy też coś innego? Dla jasności: nie musisz pisać, to nie obowiązek, sprawdź tylko na ile stany "kocham, nienawidzę, uciekam" są SKUTKIEM pewnych problemów z jakimi walczysz, a nie PROBLEMEM SAMYM W SOBIE. Gdyby było bowiem tak, że np. jesteś DDA, to idź w kierunku pracy nad sobą DDA, a nie w kierunku zajmowania się tylko i wyłącznie objawami.

3. Z psychoterapią to jest tak, że czasami cholernie boli - i tyle. Ja podczas swojej miałem przez pewien czas całe serie ostrych myśli samobójczych. Przychodziły falami i waliły mnie jak młotkiem w potylicę. Łup, łup, łup, łup!!! Gdybym miał giwerę, myślę, że zastrzeliłbym się. Nie wiem po co one były... Ale jak wylazły mi z głowy, to już nie wrociły... Czytałaś kiedyś o mechanizmie i etapach pożegnania i pogodzenia się ze stratą? Pisała o tym Elisabeth Kuebler-Ross (ue - u z przeglosem, nie mam na tym kompie tej litery). Zgadzam się z nią...

Dodam tylko, że czasami czułem się tak, jak pewnie czuł się Orfeusz w Hadesie. Musialem zejść na dno piekła po moją Eurydykę (czyli dajmy na to wyleczonego samego siebie), a potem musiałem się odwrocić i wyjść stamtąd nie oglądając się już za siebie.

4. W twoich wpisach widać ZBYT WYSOKIE WYMAGANIA WOBEC SIEBIE. "Nie będę Umą Thurman i Bjork". A po cholerę Ci to? Ludzie kochają siebie także wtedy, kiedy im wypadają zęby, cuchnie z paszczy, mają nietrzymanie moczu i cholera wie co jeszcze. Kto Ci włożył w łeb takie przekonanie, że masz wymagać od siebie bycia kimś wielkim, a jeśli nie będziesz - masz siebie karać?

Norma jest chyba taka, że jak jesteś średniaczkiem - czujesz i postępujesz normalnie, nie popadasz w deprechę. Jeśli potem bozia pomoże i zostaniesz gwiazdą - czujesz i postępujesz dokładnie tak samo.

5. Fajnie, ze mówisz facetowi - mozesz mu też dodać, że skuteczność dobrych psychoterapeutów jest duża. :-)

6. Możesz świadomie ODWRACAĆ SIĘ od myśli "Ja2". Jak się uda malutko, to trudno - kolejnym razem uda się lepiej. Pamiętaj o UCZENIU SIĘ, czyli o tym, że nie od razu Kraków zbudowano.

To tyle... I ani słowa o borderline. 8)

pa!

Maks
Orm Embar
 
Posty: 1550
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:59

Postprzez Sanna » 30 cze 2008, o 22:45

---------- 22:24 30.06.2008 ----------

Megie,dziękuję za pytanie. Co się stało? Zewnętrznie nic- wszytsko w mojej głowie. Dopadła mnie znowu obsesyjna zazdrość o przeszłość narzeczonego . Wiem, że to tylko pretekst- żeby znienawidzić, bo ja zakochuję się, doprowadzam do potwierdzenia że facetowi zalezy ( a więc ślub albo zaręczyny) a potem zaczynam go nienawidzić i prowokuję . Szkoda gadać. Męczy mnie to straszliwie- mam ochotę kopać, gryźć, wyć, płakać. Przeraża mnie że całe życie może tak wyglądać. Boję się, że będzie lepszy moment, wezmę ślub, a potem znów mi się przypomni, że na początku znajomości on powiedział o innej kobiecie ,, miłość życia" i zacznie się jazda. Dziś był straszny dzień, teraz nafaszerowałam się uspokajaczami i ból jest nieco mniejszy. Wiem, że inne osoby wypowiadające się w temacie kwestionowały fakt, że te jazdy emocjonalne gdy związek zaczyna mieć charakter trwały to skutek borderline, ale weszłam na forum dla osób z tym problemem i to są dokładnie te same uczucia i zachowania w związkach które ja mam. Zachowań autodestrukcyjnych jak upijanie się do neiprzytomności, faszerowania tabletkami + alkohol , bardzo luźne podejscie do sexu już się dawno pozbyłam. Zaburzenie zostało w związkach, a wylazło dopiero teraz bo jest to 1-sza znajomość której nie zakończyłam po 9-ciu miesiącach czyli gdy minął okres 1-szej fascynacji seksualnej. Zresztą, historia jest nieważna, problem co i jak z tym robić. W czwartek idę na pogawędkę do psychoterapeuty- porozmawiam czy nasze spotkania nie powinny mieć częstszego charakteru. Acha, małżeństwa też nie zakończyłam po 9-ciu miesiącach ze względu na dziecko, ale doprowadziłam do stanu braku jakiegokolwiek związku.

---------- 22:45 ----------

Do Orma/Maxa:

Bardzo dziękuję za pochylenie się nad moim wątkiem :). Czemu trafiłam na psychoterapię? Z powodu depresji. Trwa ona od grudnia 2005, wcześniej trwała 1993( urodzenie dziecka)-ok. 2001 ( decyzja o rozwodzie). Lata remisji i szczęśliwości miałam po rozwodzie - znikł związek, znikł problem. Nie wiem do końca czemu ponownie pojawiła się w takim a nie innym momencie. Na psychoterapii zaczęliśmy rozgrzebywać różne rzeczy i zaczęłam szukać przyczyn i kolejno wyłaniały się: fakt że moja matka zakodowała mi wzór faceta-wroga ( uczyniła ze mnie powiernicę wszystkich krzywd jakie kiedykolwiek zrobił jej ojciec i jego rodzina, są rozwiedzeni) , skutki zimnego, bezdotykowego wychowania, skutki bycia dzieckiem bezproblemowym tj.takim na które nie zwraca się uwagi bo przecież się bardzo dobrze uczy, przekonanie małej dziewczynki o tym że jest brzydka, budowanie swojego poczucia wartości przez osiągnięcia ( będę mieć same piątki i wygram olimpiadę, do 30 roku życia musze zostać kierownikiem a do 35-go dyrektorem), strach przed krzykiem w domu, postawienie swojej szefowej w roli matki ( paraliżujący strach przed krzykiem) i takie tam. W międzyczasie zaręczyłam się i teraz zaczęła się prawdziwa jazda , bo zaczynam powtórkę z rozrywki czyli to co robiłam w małżeństwie- to niemożliwe żeby on mnie naprawdę kochał, nienawidzę go, dokopię mu. I taka jest moja 34-letnia historia. Teraz jest jeden z trudniejszych momentów, mimo że dla patrzącego z zewnątrz moje życie jest fantastyczne. Twoja wypowiedź niesie dla mnie nadzieję w każdym razie.
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Postprzez Megie » 1 lip 2008, o 08:07

dlaczego czasem to wszystko jest silniejsze od nas? Nic praktycznie sie nie dzieje a czlowiek zle sie czuje i nie moze nad tym uczuciem zapanowac, albo robi cos i nie moze nad tym zapanowac...
patrzac na mojego Ojca myslalam dlaczego On to robi- dlaczego pije, dlaczego sie awanturuje, jaki ma w tym cel zeby sobie i innym w ten sposob zycie "umilac". Wiem ze nie mial zadnego celu, poprostu nie umial zyc inaczej, nie chcial zyc inaczej, tak bylo wygodniej, zapic sie i nie wiedziec nie czuc..
Wszstko w Twojej glowie Sanna, wystarczy odpowiednio myslec.. takie to proste..hehe..
borderline- czasem zakwalifikowanie sie do jakiejs grupy chorobowej pacjentowi pomaga, a czasem szkodzi...
Jak zachorowalam dostalam "przerazajacy numerek chorobowy". Przez jakis czasem bylam przekonana ze mam ta straszna chorobe, a nawet chcialam ja miec, no bo tak wygodniej. Jestem chora, taka juz jestem, ojej jaka jestem biedna ze taki los mnie spotkal..
Pewna pani doktor uswiadomila mnie ze ten numerek chorobowy nic nie znaczy..owszem niby mialam jakies obiawy, ktore mozna pod ta chorobe zakwalifikowac ale to nie znaczy ze juz jestem chora przewlekle,..
Powiedzialam sobie, ze bede robic wszystko zeby to co wtedy przeszlam nie wrocilo..w tej chwili jestem okolo 3 lat w remisji, nie biore zadnych lekow..Czasem miewam gorsze dni, ale staram sie aby nie wziely one nade mna gory. Obiecalam sobie i mojej babci ze chocby nie wiem co sie dzialo nie bede siebie zadreczac.... Nic nie jest wazniejsze - najwazniejsze jest to zebym trzymala w miare mozliwosci rownowage, no bo jak ja strace to strace wszystko..i bede musiala znowu rozpoczynac zycie od nowa- ja tego nei chce..oczywiscie nie mam pewnosci co bedzie, nikt nie zna przyszlosci, ale jedyne co moge robic to starac sie dzisiaj
Sanno moze warto przerwac to bledne kolo. Facet jest, stara sie, chce i OK..a co bedzie?? kto to wie,, moze kiedys bedziesz dziekowac za to ze jest przy Tobie..
Powiedzial innej kobiecie "milosc zycia"- to dlaczego z Nia nie jest?
Ja tez kiedys bylam z facetem- Miloscia mojego zycia..Dzisiaj pare lat pozniej juz nie uwazam ze On byl miloscia mojego zycia..
Wazne jest to co jest dzisiaj- to co bylo i to co bedzie-- nie warte jest analizowania, to proznie spedzony czas przynajmiej dla mnie. Z przeszlosci juz nie odwroce, przyszlosc jest nie znana..jedynie dzisiaj postaram sie dobrze spedzic dzien...

pzrepraszam ze sie rozpisalam
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez Filemon » 1 lip 2008, o 08:38

Megie, bardzo mi się podoba Twoje podejście do własnych problemów i sposób spojrzenia na samą siebie w tym aspekcie, gdyż uważam, że jest ono super konstruktywne! Ponadto całkowicie zgadzam się z Tobą, że wszelka etykietka diagnostyczna służyć może jedynie lekarzowi do wypełnienia odpowiednich papierków, które ma obowiązek wypełnić... natomiast nam samym na niewiele może się to przydać. Ja podszedłem podobnie do tej sprawy i również sądzę, że było to właściwe i korzystne dla mnie.

Jedynie w kwestii zastanawiania się nad przeszłymi doświadczeniami jestem innego zdania, gdyż uważam, że można wyciągnąć z tego pewną naukę i lepsze zrozumienie własnych potrzeb na przykład i pragnień, jak również skłonności własnego charakteru i typowe dla siebie "scenariusze" życiowe. Dlatego uważam, że warto się przyglądać własnej przeszłości, choć oczywiście nie w tym celu, żeby robić sobie wyrzuty, roztrząsać żale czy w jakikolwiek inny sposób samego siebie katować i dołować...

No to tyle chciałem dorzucić od siebie - i przy okazji... pozdrawiam! :)

P.S.
Sanna, nawet jeśli lekarz specjalista opatrzy Cię może kiedyś etykietką pod tytułem: osobowość chwiejna emocjonalnie, typu borderline (czyli tak zwane zaburzenia z pogranicza), to zauważ, iż... w niczym nie zmienia to Ciebie jako człowieka - dalej pozostajesz sobą taką jaka jesteś, po prostu, i jaką siebie znasz. :)

Od siebie mogę Ci powiedzieć, że według mnie tak zwana "psychoterapia" jest generalnie mało skuteczna a szczególnie w sytuacji, kiedy terapeuci podchodzą "do Ciebie" jak do trudnego pacjenta (a tak właśnie często podchodzą do osób klasyfikowanych jako borderline). Tak więc najlepiej jesteś w stanie pomóc sobie Ty sama, tak właśnie jak to robiłaś dotąd (o czym wiadomo mi z rozmaitych innych Twoich postów) - swoją życiową aktywnością, pomysłowością, rozmaitymi próbami pozytywnego wpłynięcia na siebie, swoje zdrowie, kondycję i samopoczucie oraz życie emocjonalne przy wykorzystaniu wszelkich dostępnych środków, w tym - paradoksalnie - psychoterapii również, ale z całą świadomością jej ograniczeń i tego że w ostatecznym rozrachunku liczy się SUMA wszelkich Twoich działań, pomysłowości i inicjatywy, gdyż na podstawie moich własnych doświadczeń mogę powiedzieć, że w pewnym momencie ILOŚĆ tego wszystkiego zaczyna przechodzić w JAKOŚĆ, to znaczy w zmianę jakości życia i samopoczucia a o to przecież właśnie chodzi, prawda...?

Zatem generalnie, moim zdaniem, jesteś na dobrej drodze i idziesz kursem, który już przynosi Ci pewną poprawę, choć w najtrudniejszych obszarach wciąż konfrontujesz się z dużymi trudnościami - i tak prawdopodobnie będzie... będą okresy lepsze i gorsze i nie ma na to cudownej pigułki ani genialnej terapii - przynajmniej takie są moje własne doświadczenia. Możliwa jednakże jest znaczna poprawa, choć nie zawsze trwała... Cóż, być może losem niektórych z nas jest właśnie tego rodzaju zmaganie życiowe z własnymi emocjonalnymi problemami. Ja osobiście pocieszam się myślą, że przecież każdy człowiek ma własne problemy i ja na przykład nie zamieniłbym własnych na powiedzmy... ech, nie będę wymieniać (puk, puk, puk... odpukać w niemalowane! :) )
Ostatnio edytowano 1 lip 2008, o 09:05 przez Filemon, łącznie edytowano 1 raz
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez agik » 1 lip 2008, o 08:41

Sanna- przeszłość ma jedna wielka ułomność w starciu z teraźniejszością- nie ma jej!!!
Widocznie zdarzenia z przeszłości nie mają takiego znaczenia skoro nie dotrwały do teraz i nie stały sie teraźniejszością.

a więcej to nie wiem, co Ci powiedzieć.

Zauważyłam, ze te Twoje złe stany mają charakter takich rzutów. Trzymam więc mocno kciuki, zeby szybko się skońćzyło, a kolejny był bardzo oddalony w czasie- bardzo, bardzo.

i wiem jeszcze jedno- praca zawsze przynosi efekty. Solidnie pracujesz nad tym wszystkim, zeby tego nie nieść na plecach- to kiedyś wyda owoce...
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez Megie » 1 lip 2008, o 09:14

tak teraz dopiero widze, ze przeciez Sanna prosila o zmiane tematu, bo wczesniej bylo " borderline" a mowilas ze jest Ci w sumie obojetne jak Twoje zachowania sie nazywaja..a my swoje..sory.. :)

nie wiem dlaczego tak zaczelam pisac..poprostu to mi jakos przychodzilo do glowy...

Fielmon, ja juz swoja przeszlosc przewalkowalam, i mi wystarczy..wnioski wyciagniete..
a jak ktos ciagle wraca do przeszlosci to znaczy ze jeszcze nie jest z nia pogodzony i gdzies jakas zadra siedzi, trzeba ja wyciagnac i pojsc dalej..

pozdrawiam
Megie
 
Posty: 1479
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 15:24
Lokalizacja: nie wiem skad..

Postprzez Sanna » 1 lip 2008, o 10:18

Macie rację, że ja mam takie rzuty. Coś się stanie, błahe z powodu wydarzenie, ale wyłącznie związane z relacją damsko-męsko, a ja trafiam do dołu. Jak jestem w dole to nie wierzę że mam siłę i umiejętnosci żeby z niego wyjść , ale w koncu wyłażę. Wczoraj wzięłam więcej uspokajaczy, narzeczony po raz 1000-ny zapewnił że mnie kocha i nastąpił reset. Dziś już nie mam tych obsesyjnych myśli z ostatnich dni. A co do etykietek? Czasem one mają znaczenie przy doborze leków. Jak trafiłam do lekarza to wydawało się jasne- depresja bo przepracowanie, stres, dużo zmian, a potem odsłaniały się kolejne warstwy- ale już u psychoterapeuty. No nic- miłego dnia wszystkim :).
Sanna
 
Posty: 1916
Dołączył(a): 27 lut 2008, o 15:05

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 178 gości

cron