Kochani to wychodzi z mojej niskiej samooceny. Którą na początku zupełnie zniwelowała po czym wzniosła na wyżyny moja była. Ja nie mam zamiaru nikogo trzymać krótko bo to nie pies na smyczy tylko kobieta ma swój rozum i sumienie. Jasnym jest że zawsze martwiłem się o kochane osoby ba nawet tylko lubiane. To też ludzie do mnie lgną (jak mnie rzecz jasna poznają, na co dzień podobno wyglądam na osobę groźną) hmmm czy jestem do końca kluchą sam nie wiem. Nie ma we mnie strasznej stanowczości typu "nie idziesz na tą imprezę" ja rozwiązał bym taki problem inaczej. "Baw się dobrze jak by się coś działo to zadzwoń. Ja też sobie gdzieś wyskoczę z chłopakami" Ja mam odrobinę wolności ona ma odrobinę wolności wszyscy są szczęśliwi. Ona myśli co ja tam mogę robić z kumplami a ja myślę o niej i oboje trzymamy pion jak ona zadzwoni pierwsza to tym lepiej dla mnie. Wiele spraw można rozwiązywać polubownie tak by to kobieta sama siebie trzymała krótko i na wzajem.
Mój problem tkwi gdzie indziej. Ja po ostatnim związku straciłem to coś co pozwalało mi urzec kobietę zainteresować ją pod kontem związku. W tych sprawach brak mi już pewności i bezpośredniości. Gdy czegoś chcę mówię podtekstami i zawile tak by w razie czego zawsze została mi przyjaźń. Do takiego wniosku doszedłem analizując swoje zachowanie.