Drogi 7tzu9l wklejam link do dzisiejszego artykułu, a dla leniwych kopiuję tekst. Może poczytasz i coś z tego "wyciągniesz" dla siebie. Miłej lektury życzę.
http://zdrowie.onet.pl/psychologia/koch ... tykul.html Właściwie od pierwszego spojrzenia wiadomo, że to się źle skończy. A jednak brniemy dalej. Romans w pracy. Co jest w nim tak kuszącego?
Jest ciasno, trochę niebezpiecznie, ktoś zawsze może wejść. Jesteśmy blisko siebie, zadbani na pokaz - bo poza domem, elokwentni, szybcy i skuteczni - bo w pracy. Trudno sobie wyobrazić bardziej sprzyjające warunki do rozpoczęcia zakazanego romansu. Może dlatego biurowe miłości są tak płomienne, mocne, może dlatego pamiętamy je przez tyle lat. Poza niezaprzeczalnym erotycznym pieprzem praca to dziś sfera, która łączy nas najbardziej.
Kamera: akcja
Ola: 30 lat. Kiedy zdarzyła się ta historia, pracowała w dużej stacji telewizyjnej jako kierownik produkcji. To było cztery lata temu.
Uchodziliśmy z mężem za idealną parę. Kryzys zaczął się pięć lat po ślubie. Nasz dom przestał być domem, mój mąż przestał być dla mnie mężczyzną. Coraz częściej wyjeżdżał, pewnie po to, żeby uciec przed tym, co się między nami działo.
Teraz ponad wszelką wątpliwość wiem, że kiedy w związku źle się dzieje, wysyłamy na zewnątrz sygnały. I ktoś je zwykle odbiera. Nagrywałam wtedy program z nowym operatorem kamery. On coraz dłużej zostawał po nagraniach i coraz wcześniej przychodził następnego dnia. Ja też. Dziś się temu dziwię, ale wtedy pomyślałam, że praca jest takim kokonem: cokolwiek się zdarzy, stanie się tylko tutaj, mój mąż się nie dowie, bo jest na zewnątrz. Wszyscy widzieli, co się święci. Bo oszaleliśmy z miłości, jak nam się wtedy wydawało.
Wreszcie kiedy mąż znowu wyjechał, poszłam na randkę. Od tamtej pory dom już nie był domem, teraz była nim praca. Mój operator opiekował się mną na wszystkich frontach: przywoził obiad, kiedy nie mogłam wyjść ze studia, i zawoził za mnie taśmy na drugi koniec miasta. A przede wszystkim doceniał mnie jako kobietę, co więcej, kobietę sukcesu: widział, jak ciężko potrafię pracować i jak dobrze mi idzie. Któregoś wieczoru wysłałam mężowi SMS, że zostaję na noc u koleżanki. Po dwóch tygodniach wróciłam już tylko po rzeczy.
Ale sielanka nie trwała długo. Mój ukochany stawał się innym człowiekiem. Nie poznawałam go, a może zaczynałam naprawdę otwierać oczy? Był coraz bardziej zaborczy i zazdrosny. Chorobliwie. Nie jestem strachliwa, ale miałam powody, żeby zacząć się bać. No i to, że ten nasz związek zaczął się w pracy, teraz zwracało się przeciwko nam. A konkretnie – przeciwko mnie. Wymyślił, że skoro mogłam być z nim, mogę być z każdym kolegą. W telewizji wszyscy się całują w policzek na przywitanie, dla niego to były wystarczające dowody zdrady. Tak jak kiedyś jego obecność w pracy była dla mnie wybawieniem, tak teraz stawała się udręką. Nie wytrzymałam ciągłych oskarżeń, całej tej atmosfery. Zostawiłam go. I wtedy zaczął naprawdę świrować. Zawracał głowę każdemu, kto znał nas oboje. Ludzie mieli już dość słuchania o tym, jaka byłam podła i puszczalska. A może nie mieli dość? Dziś wiem, że romans z kolegą z pracy nie był dobrze odbierany przez szefów. No i wszyscy codziennie słyszeli o moich problemach.
Podwójne życie jest koszmarem. Zabijamy siebie i jeszcze dwie osoby – taka okrutna matematyka. Kiedy dziś oglądam swoje zdjęcia z tamtego czasu, wyglądam na nich starzej. Nigdy nie przewidzisz, jak facet zachowa się po zerwaniu. Gdyby to wszystko nie zdarzyło w pracy, mogłabym lepiej strzec swojego życia prywatnego. Spokojnie rozwiązać kłopoty ze zranionym mężem i z obsesyjnym kochankiem. Ale pracowałam w telewizji. I mimowolnie stałam się uczestniczką "Big Brothera".
Winda w górę, winda w dół
Marta: 36 lat. Jest kierowniczką w studiu projektowania wnętrz. To zdarzyło się dwa lata temu, była wtedy sama, połamana po trudnym związku.
Zawsze mi się wydawało, że jestem silną kobietą, która ma wpływ na swoje życie. Aż do biura wszedł on. Wystarczyło jedno spojrzenie. Okazało się, że będziemy razem pracować. Oczywiście udawałam, że wszystko jest OK, że właśnie nie uderzył we mnie piorun. Ale koleżanki podpytałam, kto to. I od razu zimny prysznic: on ma żonę i dziecko. No, ale nie jest z tą żoną szczęśliwy. Właściwie jeszcze nie zdawałam sobie sprawy, o co mi chodzi, a jednak już oceniałam sytuację z uwzględnieniem żony.
Pierwszy wspólny wieczór w pracy – ważniejszy niż pierwszy seks, który zresztą i tak nastąpił potem. To wcale nie jest tylko literackie określenie: powietrze naprawdę gęstniało. Nie był przystojny, nie był nawet w moim typie. A w środku wszystko drżało. Zamiast pracować, rozmawialiśmy, z każdą chwilą utwierdzając się w przekonaniu, że jesteśmy sobie bardzo bliscy. Im bardziej mówił o sobie, tym bardziej się w niego zapadałam. Zaczęło się wyszukiwanie okazji, żeby się spotkać. Robiłam wszystko, żeby być obok niego. Aż zdałam sobie sprawę, że to już niemożliwe przeżyć cały dzień i chociaż nie zamienić z nim słowa. A potem chociaż dotknąć go, a potem chociaż pocałować. Szybko stworzyliśmy swój kod. Flirtowaliśmy, ale tak, że nikt tego nie rozumiał. Wszystko nabierało innych znaczeń: spojrzenia, położenie dłoni na ramieniu, wspólne obiady.
Najtrudniej jest kontrolować to, co się mówi. Albo to, że kiedy on wchodzi do biura, ja się uśmiecham od ucha do ucha. Na pieszczoty pozwalaliśmy sobie tylko w windzie. Kiedy ten romans się skończył, to właśnie spotkania w windzie były najtrudniejsze. Choć to tylko kilka sekund.
Ta miłość dodała mi niesamowitej energii w pracy. Wszystko mogłam zrobić lepiej. Wchodziłam do biura, zapalały się światła, zaczynaliśmy nasz taniec. Byliśmy najważniejsi na świecie i nie było nic oprócz nas.
Któregoś dnia nie przyszedł do pracy, bo żona miała atak wyrostka. Wtedy zaczęłam myśleć o niej realniej. I zaczęła mi naprawdę przeszkadzać. Chciałam, żeby on należał już tylko do mnie, żeby nie było żadnej żony, przy której siedzi w szpitalu. Przestały mi wystarczać dwugodzinne randki po pracy. Wspólna praca z nim, z moim nie moim ukochanym, zaczęła być problemem. I to wtedy zaczęło się kończyć: bo ja już czegoś chciałam. Czegoś więcej niż romans w pracy. Kurczę…
Od początku wiedziałam, że to się źle skończy, więc dlaczego aż tak bolało? Nie wiem, co by było, gdybym musiała codziennie go widywać. Ale łaskawy los zlitował się nade mną i jak na zawołanie dostałam propozycję pracy gdzie indziej.
Gdyby dziś, kiedy jestem w dobrym związku, spotkała mnie w biurze taka sytuacja, chciałabym ją uciąć natychmiast, na samym początku. Po prostu od razu wyjść. Bo potem już się nie da.
Wyjazd integracyjny
Karolina: 27 lat. Asystentka działu marketingu w firmie kosmetycznej. Jeśli chodzi o romanse w pracy, jest recydywistką. Trudno jej przypomnieć sobie inny związek niż w biurze. Ten był z szefem.
Od początku jedynym tematem była praca. Nawet w łóżku przegadywaliśmy sytuacje, które zdarzyły się w biurze. Czasem się zastanawiałam, czy gdybyśmy nie pracowali razem, mielibyśmy o czym rozmawiać. Chyba nie. Gdyby to nie zdarzyło się w pracy, nie zdarzyłoby się w ogóle.
Kiedy on pojawił się na stanowisku nowego szefa, pracowałam tam już rok. Czym mnie ujął? Wiedzą i zrozumieniem ludzi. Urodzony lider. Obrączki nie nosił, więc zanim się dowiedziałam, że ma żonę i dzieci, już zdążyłam o nim zamarzyć. No i wyczuwałam, że mu się podobam: ukradkiem zerkał w stronę mojego dekoltu, włożonego, nie ukrywam, na przynętę. Ale to nie wszystko, co dla niego miałam: potrzebował zaufanych ludzi, a ja wiedziałam o firmie wszystko.
Byłam z nim 12 godzin na dobę, znałam jego frustracje i lęki, widziałam to, czego nie mógł dostrzec nikt inny w firmie. A przede wszystkim byłam skrajnie lojalna. Długo udawaliśmy, że nic się nie dzieje. Aż któregoś wieczoru wracaliśmy z prezentacji strategii marketingowych dla każdego produktu na kolejne lata. Ciężka praca po kilkanaście godzin dziennie w ogromnej koncentracji. Odwiózł mnie do domu, odprowadził na górę, został na dłużej.
Nigdy nikt nas na niczym nie nakrył. Nie było takiej możliwości. Chroniła nas nawet zależność: szef i asystentka, bo dzięki niej musieliśmy być blisko. Zawsze miałam oficjalny powód, żeby wejść do jego gabinetu, i nikt nie widział, jak się o niego ocierałam, podając mu dokument. Seks w biurze? W żadnym wypadku! To zbyt ryzykowne. I nieprofesjonalne.
Spędzaliśmy u mnie wieczory, czasem noce. Co kwartał firma organizowała wyjazdy integracyjne. Tam nasz kamuflaż osiągał szczyty. Do jego pokoju wchodziłam tylko z komputerem. Albo zanosiłam mu ładowarkę do telefonu, dokumenty do podpisu. Wychodząc, głośno mówiłam: "Dobrze, przyniosę ci to za godzinę". W ten sposób zostawiałam sobie furtkę, żeby za chwilę znowu znaleźć się w jego pokoju. Na wypadek gdyby jednak kiedyś się wydało, byliśmy doskonale przygotowani, żeby nikt nie mógł nam zarzucić, że wykorzystujemy pozycję zawodową. Oboje byliśmy dla siebie bardzo wymagający. Żadnych ulg – żeby awansować, musiałam przejść egzamin.
Czułam, że mam pełną kontrolę nad naszym związkiem. Czasem może nawet większą, niż bym chciała... Kiedyś rozliczając jego delegacje, odkryłam, że ma romans. Pojechał przecież na dwa dni do Gdyni, a za hotele nie było ani pół kwitka. Gdzie spał? W mojej głowie od razu pojawiła się nowa konsultantka, z którą zbyt długo ostatnio rozmawiał na służbowym bankiecie. Ale co mogłam zrobić? Moje zawodowo-prywatne relacje podlegają innym zasadom niż związki budowane poza pracą. Zaczynają się i kończą w biurze. Tak było i tym razem. Bez dramatu, to przecież naturalne.