watpliwosci

Problemy z partnerami.

Postprzez Filemon » 24 sie 2010, o 21:29

Sansevieria napisał(a):
Filemon napisał(a):mianowicie wydaje mi się, że w związkach partnerskich, które mają mieć szansę ułożyć się dobrze chyba najlepiej jest jak najmniej wymagać od tej drugiej strony i to nawet wtedy, kiedy wydawałoby się, że mamy ku temu pełne prawo...

wydaje mi się, że lepiej jest PRAGNĄĆ i OCZEKIWAĆ niż wymagać (to zasadnicza różnica!) i współpracować z partnerem o ile jest chętny.


U mnie realizowanie tej koncepcji dało jeden rozwód oraz silny kryzys w drugim małżeństwie. :(


nie przeczę, że jest to kwestia dyskusyjna i dla mnie samego nie do końca jasna... A JEDNAK odczuwam pewien głębszy sens w tej mojej intuicji i sądzę, że w całkiem istotnej mierze i w wielu sytuacjach i bliskich relacjach ona się sprawdza w rzeczywistości...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 24 sie 2010, o 21:45

Wiesz, dużo zależy od tego, jak się rozumie "oczekuję" oraz "wymagam". Mógłbyś przyblizyć, jak Ty te słowa rozumiesz?
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Miriam » 24 sie 2010, o 21:51

Filemonie - dziekuje Ci za dobre zyczenie mi :) zycze Ci, aby i Tobie udalo sie zaznac spokoju i wolnosci, takiej jakiej potrzebujesz.


Masz z pewnoscia spore doswiadczenie w terapii. Jesli moge cos od siebie napisac ... odnosze wrazenie, ze w Twoim przypadku, kiedy nadchodzi kryzys, ktory podkopuje Twoje dotychczasowe wysilki, to kwestionujesz ich sens. Oczywiscie to tylko moje wrazenie, calkiem mozliwe, ze mylne, jako osoba po terapiach badz terapii patrzysz na to z innej perspektywy. Tym bardziej, jesli masz za soba iles lat takich doswiadczen. Moze to naiwne z mojej strony, ale chyba trzeba doceniac juz sama walke. Istota walki jest wlasnie walka, niekoniecznie wygrana. Jesli iles razy Ci sie udalo przybrac wg Ciebie odpowiednia postawe, a potem cos sie popsulo, to nie znaczy to, ze wszystko jest z Toba do kitu. Tak juz mamy, ze bedziemy walczyc z pewnymi sprawami moze i przez wiekszosc zycia, z roznym skutkiem. Chyba tak trzeba sie nastawic...Doceniajmy siebie juz za to, ze wyruszylismy w ta droge. Nie kazdy ma odwage, a wlasciwie malo kto !


Mysle, ze to bardzo cenne, ze potrafisz spojrzec na siebie z boku. I wyciagac wnioski. Nie przekreslaj malych kroczkow. Doceniaj siebie za najmniejsza blahostke. Pewnie to wszystko wiesz, a moze wlasnie troche zapomniales i taka mlodsza kolezanka Miriam troche Ci przypomniala :)


Jesli chodzi o te moje wymagania odnosnie narzeczonego. Jest Mu ciezko i pewnie bardziej niz mi, bo ma inna sytuacje, bardziej skomplikowana, a ja stawiam wymagania... jak moja matka mi stawiala:( Powielam cos niedobrego. Staram sie Go wspierac, rozmawiac, interesowac tym, a czasami robi sie ze mnie taka hetera. Egoistka. Wypuszczam z siebie cos destrukcyjnego... I nie wiem jak to sie dzieje, przeciez nie znosze takiego stawiania pod sciana...a samej mi sie to zdarza :( Trzeba mi znalezc hamulec na to ... Oczywiscie, ze lepiej jest tak, jak piszesz pragnac i oczekiwac niz wymagac. Co i tak nie zawsze sie udaje...


Pozdrawiam Was
Miriam
 
Posty: 143
Dołączył(a): 17 cze 2007, o 19:27

Postprzez Filemon » 24 sie 2010, o 22:03

---------- 21:58 24.08.2010 ----------

Miriam napisał(a): Tak juz mamy, ze bedziemy walczyc z pewnymi sprawami moze i przez wiekszosc zycia, z roznym skutkiem. Chyba tak trzeba sie nastawic...Doceniajmy siebie juz za to, ze wyruszylismy w ta droge. Nie kazdy ma odwage, a wlasciwie malo kto !


no jasne - w pełni się z Tobą zgadzam... :) wiesz, ja raczej doceniam siebie za te lata wysiłku i w ogóle czasem się tak pocieszam, że nawet jeśli tak już do końca będzie wyglądać moje życie... (a może jednak nie??! :) ), to przynajmniej będę mógł sobie gdzieś u jego schyłku powiedzieć, że nie siedziałem z założonymi rękami, tylko wykorzystałem prawie każdą szansę i nadarzającą się okazję i że byłem naprawdę waleczny! przynajmniej nie będę miał podstaw by robić sobie wyrzuty, że nie zrobiłem w życiu tego co mogłem i co się dało, żeby sobie pomóc...

również Cię pozdrawiam! :)

---------- 22:03 ----------

Sansevieria napisał(a):Wiesz, dużo zależy od tego, jak się rozumie "oczekuję" oraz "wymagam". Mógłbyś przyblizyć, jak Ty te słowa rozumiesz?


"oczekuję" w moim rozumieniu bliższe jest "pragnę"
chociaż nawet oczekiwania też mogą czasami wywoływać efekt przeciwny do zamierzonego...

natomiast "wymagam", jest dla mnie bliskie pojęciu "żądam"... i najczęściej nie ma to sensu we wszelkich "cienkich" sprawach a takie zazwyczaj są sprawy między dwojgiem bliskich ludzi...

wymagania i żądania są może na miejscu tam gdzie na przykład za coś po prostu płacimy, nabywamy i mamy prawo, żeby sobie określonych świadczeń żądać albo wymagać...

to jest dla mnie w ogóle dosyć dziwne i niełatwe zagadnienie: bo na przykład, czy w ogóle można ŻĄDAĆ (albo wymagać) od kogoś szacunku do siebie, powiedzmy... niby można i nawet jest to potencjalnie uzasadnione... ALE... ale tak naprawdę to można tego szacunku pragnąć i oczekiwać, natomiast żadne wymagania nie pomogą, jeśli tego szacunku do nas ze strony określonej osoby po prostu nie ma... prawda?

p.s.
tak więc możemy sobie wymagać, proszę bardzo, czemu nie.... ;)
ale czy tą drogą na pewno osiągniemy cel - zyskamy na przykład szacunek drugiej osoby...? czy jednak musimy do osiągnięcia tego celu użyć jakiejś innej metody i sposobu... a oczekiwać i pragnąć a nawet wyrażać to pragnienie - owszem, zawsze możemy i raczej nie będzie to narzucanie komuś czegokolwiek... :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 24 sie 2010, o 22:53

Miriam, narzeczonemu nie jest ciężej niż Tobie - jemu co najwyżej jest ciężko w inny sposób. Ty jesteś naprawdę w trudnej sytuacji i potrzebujesz wsparcia. I Ty teraz jesteś tą, którą należy się opiekować. Co najprawdopodobniej jest dla Ciebie bardzo trudne do przyjęcia, i zaraz pewnie Ci się włącza, żeś egoistka albo coś w tych klimatach. Mnie się włączało.
Z tym powielaniem niedobrego to jest strasznie trudne. Znaczy ja wiem chyba o co chodzi, bo jakby siebie sprzed lat rozpoznaję, ale dzisiaj już mi trudno się zebrać do napisania sensownego elaboraciku na ten temat. Tak ogólnie to zauważ, że ludzie robią się czasem agresywni kiedy się boją. A Ty masz teraz liczne powody do niepokoju, strachu oraz lęków. I takie ustawiające zachowania mogą być z tym związane. W każdym razie u mnie były i schemat jest ogólnie znany. Hamulcem na to jest uzyskanie poczucia bezpieczeństwa.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 24 sie 2010, o 23:01

Sansevieria napisał(a):Tak ogólnie to zauważ, że ludzie robią się czasem agresywni kiedy się boją. A Ty masz teraz liczne powody do niepokoju, strachu oraz lęków. I takie ustawiające zachowania mogą być z tym związane. W każdym razie u mnie były i schemat jest ogólnie znany. Hamulcem na to jest uzyskanie poczucia bezpieczeństwa.


Hamulec hamulcem - to jedna sprawa... tymczasem lęk agresywnych zachowań i to w stosunku do partnera nie usprawiedliwia a skutki takich zachowań niestety są odczuwalnie niszczące...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez ewka » 28 sie 2010, o 00:41

Filemon napisał(a):ewka, kompletne oddzielenie, to dla mnie wyprowadzenie się w sytuacji totalnego niezadowolenia matki, który to akt, że tak to nazwę, jest w naszym poczuciu równoznaczny ze spaleniem mostów - czujemy obawę, że może to doprowadzić do zakończenia kontaktu, jeśli nie na zawsze to na długi czas (czyli do istotnego przerwania go) i w naszym wnętrzu towarzyszy temu lęk, tak jakbyśmy tracili rodzica fizycznie i emocjonalnie... :( (jakikolwiek on nie był...)

Rozumiem Fil... nie rozumiem tylko, że nie idzie SOBIE tego wytłumaczyć. Odrzucić emocje, uczucia, oczekiwania... i jak księgowy zrobić czysty rachunek.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Filemon » 28 sie 2010, o 01:10

no właśnie gdyby względnie łatwo było odrzucić te emocje, itd. i sobie wytłumaczyć, to wtedy... nie byłoby tej zależności i problem by nie istniał... :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez ewka » 28 sie 2010, o 09:42

:(
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Filemon » 28 sie 2010, o 12:49

dlatego moim zdaniem, te wszystkie "kochania za bardzo"... to z faktyczną miłością mają niewiele wspólnego (w najlepszym razie jest to mieszanka, w której owszem, może też być sporo autentycznego uczucia...) - są to tendencje o charakterze symbiotycznej zależności... (a czasami nawet pasożytniczej - gdzie pozorna "ofiara" ciągnie też soki z pozornego "krzywdziciela", jak i na odwrót... bo to są powikłane jazdy i różne sado-masochistyczne plątaniny... :? )

według mnie to się pojawia najczęściej u osób, które właśnie miały jakieś zaburzone relacje w domu rodzinnym z najbliższymi osobami i powstał w nich w tym obszarze jakiś deficyt, albo inne specyficzne zakłócenia...

wedle moich doświadczeń, niestety są to bardzo głęboko zakorzenione w osobowości problemy i terapeuci najczęściej nie potrafią skutecznie pomóc "wziąć byka za rogi"... :( praktyczne działania mają wartość, ale są z samej swojej natury powierzchowne - problem jest poważny i leży głęboko w psychice i emocjach, żeby go rozwikłać, to tam właśnie trzeba by się mądrze i efektywnie dobrać a wówczas to co się dzieje na zewnątrz samo by się zaczęło zmieniać i układać, bez wielkiego wysiłku i nie na zasadzie przełamywania czegokolwiek siłą woli...

niestety, ze świecą szukaj terapeutów, którzy potrafią ci coś skutecznego zaoferować w tych sprawach... - przynajmniej takie są moje doświadczenia, ale niektóre osoby tutaj twierdzą inaczej, więc może im powiodło się lepiej...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Miriam » 28 sie 2010, o 13:23

Ewka, mysle, ze mozna sobie to wytlumaczyc. Tak calkowicie racjonalnie, ale tesknota i cala masa emocji, ktore ja poteguja, pozostaja mimo wszystko. Mi sie wydaje, ze to jest jakas walka z instynktem - z ta elementarna potrzeba opieki, ochrony ze strony matki. Nie zaspokojenie jej jest zrodłem wielu nerwic i klopotow emocjonalnych.


I co mnie osobiscie okropnie w tym wszystkim smuci... te niedokochane dzieci najczesciej kochaja swoje matki bezwarunkowo... Potrafia wiele zniesc, wiele stlumic i schowac w sobie, potrafia wybaczac i nieustannie czekac na jakis gest akceptacji z drugiej strony. To wszystko w imie tak zwanej milosci...


I trzeba sobie tlumaczyc bardzo czesto, czasem codziennie, ze to jest jakas brutalnosc emocjonalna. Moze to, co robie, to nie najlepsze postepowanie, ale ja, zeby sie nie zlamac, zeby wywalczyc z tej relacji juz nie COS dla siebie, ale SAMA SIEBIE, to przypominam sobie traumatyczne momenty, chwile ciezkie dla mnie, zeby nie zapomniec, ze to mialo miejsce. Nie chce na obecnym etapie nawet myslec, ze to wszystko byc moze "niechcacy" albo, ze matka sama nie dostala, wiec nie umiala dac. Bo jesli tak zaczynam myslec, to sama pakuje sie w duze wyrzuty sumienia. Jest mi jej zal tak bardzo, ze przestaje zalowac siebie. I wlacza sie myslenie, jaka to ja niedobra corka jestem. Moze kiedys bede mogla zaplakac tez nad nia. A moze w ogole dziecko nie powinno plakac nad rodzicem w tym sensie ?
Miriam
 
Posty: 143
Dołączył(a): 17 cze 2007, o 19:27

Postprzez Filemon » 28 sie 2010, o 14:00

Miriam napisał(a):I trzeba sobie tlumaczyc bardzo czesto, czasem codziennie, ze to jest jakas brutalnosc emocjonalna. Moze to, co robie, to nie najlepsze postepowanie, ale ja, zeby sie nie zlamac, zeby wywalczyc z tej relacji juz nie COS dla siebie, ale SAMA SIEBIE, to przypominam sobie traumatyczne momenty, chwile ciezkie dla mnie, zeby nie zapomniec, ze to mialo miejsce. Nie chce na obecnym etapie nawet myslec, ze to wszystko byc moze "niechcacy" albo, ze matka sama nie dostala, wiec nie umiala dac. Bo jesli tak zaczynam myslec, to sama pakuje sie w duze wyrzuty sumienia. Jest mi jej zal tak bardzo, ze przestaje zalowac siebie. I wlacza sie myslenie, jaka to ja niedobra corka jestem. Moze kiedys bede mogla zaplakac tez nad nia. A moze w ogole dziecko nie powinno plakac nad rodzicem w tym sensie ?


mam bardzo podobny dylemat do Twojego - ciągle nie rozwiązany...

w książkach Alice Miller (znasz może?), która pisze na temat nadużywanych dzieci i ich rodziców można wyczytać, że MAMY PEŁNE PRAWO DO ZŁOŚCI I WŚCIEKŁOŚCI SKIEROWANEJ NA RODZICÓW, ZA KRZYWDY I NADUŻYCIA KTÓRYCH SIĘ DOPUŚCILI I NAWET MUSIMY TO W PEŁNI PRZEŻYĆ A NIE JEST NASZYM OBOWIĄZKIEM (A NAWET MOŻE NAM TO ZASZKODZIĆ W PROCESIE ZDROWIENIA) ANALIZOWANIE PRZYCZYN NIEWŁAŚCIWEGO ZACHOWANIA RODZICÓW ANI TYM BARDZIEJ POMAGANIE IM W UPORANIU SIĘ ZE SOBĄ...

jednak ja mam wątpliwości w tej kwestii... nierozstrzygnięte... bo mnie się wydaje, że odreagowanie tej złości może wcale nie przynieść uzdrowienia - i nie chodzi mi w tym momencie o dobro rodziców (czasami to pieprzę!! :evil: choć czasem też, owszem, mam dla nich trochę empatii...), tylko wydaje mi się, że odreagowanie i głębokie przeżycie złości rozczarowania, cierpienia i frustracji, które stłumiłem w sobie będąc dzieckiem z lęku przed konsekwencjami ich wyrażenia i z potrzeby oparcia... może mi wcale nie przynieść wewnętrznej przemiany i uwolnienia się od zaburzeń, zależności i cierpienia, bo czy to coś zmieni w mojej osobowości...??

ale mogę się mylić - gotów jestem zaryzykować taki proces wchodzenia w tego typu uzasadnioną złość i przeżywania już jako dorosły wściekłości zawodu, bólu, itp. dziecka, które kiedyś nie mogło tego wyrazić bo się bało... właśnie mam kontakt z terapeutką, u której chyba miałbym szansę "przerobić" w sobie coś takiego, więc mogę spróbować - najwyżej okaże się, że niewiele to pomogło... bo mnie się jakoś instynktownie wydaje, że to musi być coś więcej, coś dalej... ale może to "więcej i dalej", to jakiś następny etap...?? po prostu jakoś nie wierzę w to, że samo przeżycie tej całej bezsilnej dziecięcej wściekłości i bólu oraz poczucia opuszczenia i smutku, może mi pomóc stać się niezależnym, samodzielnym człowiekiem, zrównoważonym, empatycznym, wolnym od roli ofiary i radzącym sobie dobrze w codziennym życiu oraz potrafiącym uwolnić się od destruktywnych relacji zarówno rodzinnych jak i partnerskich a za to zbudować relację właściwą, opartą na wzajemnej miłości i ułożyć sobie w ten sposób życia osobiste...

ale mogę się mylić, więc warto spróbować... :)
ciekawe, że pisząc to co napisałem, odczuwałem jednak jakieś przebłyski nadziei, "zahaczając" w tej wypowiedzi o: BÓL, SAMOTNOŚĆ, WŚCIEKŁOŚĆ, BEZRADNOŚĆ, BEZSILNOŚĆ I POCZUCIE NIEZROZUMIENIA I WYOBCOWANIA WŚRÓD NAJBLIŻSZYCH OSÓB, OD KTÓRYCH "INSTYNKTOWNIE" PRAGNĄŁEM I SPODZIEWAŁEM SIĘ WSPARCIA, OPIEKI, CIEPŁA A NIE ATAKÓW, WYMAGAŃ, KRYTYKI, OBELG CZY MOŻE NAWET NIEKIEDY RĘKOCZYNÓW... :( :? :twisted:
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez ewka » 28 sie 2010, o 15:03

Miriam napisał(a):... niedokochane dzieci ...

:serce2: :kwiatek2: :serce: :kwiatek2: :serce2:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Sansevieria » 28 sie 2010, o 15:59

ewka napisał(a):Rozumiem Fil... nie rozumiem tylko, że nie idzie SOBIE tego wytłumaczyć. Odrzucić emocje, uczucia, oczekiwania... i jak księgowy zrobić czysty rachunek.

A umiesz sobie wytłumaczyc, że Cię nie boli złamana noga? Na podobnej chyba zasadzie raczej trudno za pomocą rozumu odrzucić pojawiające się emocje.
Miriam
Co coś napiszesz to ja jestem pod wrażeniem. Niesamowitą masz i samoświadomoćś i jakąś chyba "intuicję" w tym, co się z Tobą dzieje i tym co widzisz w związku z relacją z matką i rodziną. Sama sobie dajesz wskazówki terapeutyczne jak najbardziej poprawne - tak, z tego co w mądrych księgach piszą schemat poczucia winy tak działa i mądrze robisz nie wchodząc w rozważania "moja matka jest biedna". Znaczy ona niewątpliwie jest również ofiarą, niewątpliwie cierpiała i cierpi, ale Twoją rolą w tym momencie jest zajęcie się sobą. A czy nad nią zapłaczesz. Albo tak, albo nie. Mozliwe że kiedyś tam, już jako "nowa Miriam" zapłaczesz. Ale to będzie zupełnie inny płacz niż ten, do którego byłabyś zdolna teraz. To ewentualnie będzie płacz bez poczucia Twojej w tej sprawie winy i odpowiedzialności. Ja sobie nad matką popłakałam kiedyś w ten sposób, ale to nie jest "obowiązkowe". Nie wydaje mi się, żeby słowo "powinna" miało tu zastosowanie. Będzie czas, będzie placz albo i nie. Samo się okaże, a nie jest to temat, na którym należy się skupiać. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez ewka » 29 sie 2010, o 10:41

Sansevieria napisał(a):
ewka napisał(a):Rozumiem Fil... nie rozumiem tylko, że nie idzie SOBIE tego wytłumaczyć. Odrzucić emocje, uczucia, oczekiwania... i jak księgowy zrobić czysty rachunek.

A umiesz sobie wytłumaczyc, że Cię nie boli złamana noga? Na podobnej chyba zasadzie raczej trudno za pomocą rozumu odrzucić pojawiające się emocje.

To jednak jest dla mnie jakaś różnica - ból fizyczny, a ból duszy czy emocji... który przecież terapeutycznie też jest w jakiś tam sposób układany.

Ale się nie upieram;)
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: erioduquijm i 168 gości

cron