Kochać za bardzo...

Problemy z partnerami.

Postprzez monkaa » 4 sie 2008, o 01:02

To normalne ze nadal kochasz, ze chciałabyś aby wrócił. I to ile potrzeba czasu aby zapomnieć jest bardzo indywidualną sprawą. wiem z własnego doświadczenia ze każdy jakikolwiek nawet najmniejszy przejaw zainteresowania nami jest czymś bardzo ważnym, jakiś najmniejszy sygnał daje nam nadzieje ze może jednak coś czuje on :( że może być tak jak dawniej, ale wiemy z drugiej strony ze tak już na pewno nie będzie. Nie wiem jak jest w twoim przypadku, czy jest jakakolwiek szansa, bo ty zawsze bedziesz sobie mówic ze to już skończone, ze nie ma szans na powrót, choć w duchu będziesz wierzyć ze moze jeszcze kiedyś. kiedy rozstawałam się z chłopakiem mówił ze nigdy już na pewno, ze on wie lepiej ze z tego już nigdy nic nie będzie. A potoczyło sie całkiem inaczej. Znów jesteśmy razem i jest póki co w porządku. dlatego nie wiemy co i jak sie potoczy, ty cierpisz, a moze on tez, może dla niego jest to również takie trudne, bo nie wie jak to by miało być bo, nie wiedział by jak ty zareagujesz. Nie wiem dlaczego go w pewien sposób bronie, bo może nie jest tego wart, bo moze to inaczej.
monkaa
 
Posty: 15
Dołączył(a): 18 maja 2008, o 21:03

Postprzez julkaa » 4 sie 2008, o 07:14

tytania napisał(a):Oj, Julkaa... Przybijasz mnie do muru ;) I może słusznie. Może sprawa jest w gruncie rzeczy prosta tylko ja ją kąplikuje.
Chciałabym mieć z nim dobre kontakty, widywać się z nim, rozmawiać, śmiać, ale nie kończąc każdego ze spotkań nadzieją na to, że on wróci. Po prostu być obok. Normalnie.
Czy kocham bardziej jego niż siebie? Może... Nie umiem na to odpowiedzieć. Kiedyś na pewno tak było jednak od tego czasu wiele się zmieniło. To, że nie chce skończyć tego co sumie w jakiś sposób rani wynika nie tylko z miłości do niego, ale także z jakiegoś silnego przekonania, że da się to inaczej rozegrać, z przekonania, że jestem na tyle silna, żeby mieć z nim dobre stosunki, a jednak żyć dalej po swojemu.
Przyznaje. Mija prawie 6 m-cy a ja wciąż go kocham, wciąż chce, żeby wrócił. Ale nie chodze po ścianach, i płacze, nie krzycze, nadal widze przyszłość i to w ciepłych barwach, choć zdaje sobie sprawę, ze pewnie bez niego. To chyba też się liczy? Dobrze, trochę próbuje bronić teraz siebie, ale chyba nie jestem tak strasznie żałosna i beznadziejna, co Julkaa? Jak myślisz? Radzisz się po postu odciąć. Nigdy z nikim tak nie zrobiłam, choć już byłam w trudnym położeniu. P. jest dla mnie ważną postacią i z tego co mówi ja dla niego również. Ok, to nie miłość z jego strony, ok, może nie chce już ze mną być, ale czy naprawdę warto skreślić tę więź? To nie przytrafia się każdemu, zawsze i wszędzie. To jednak cos niezwkłego, że poznaje się kogoś kto może być Twoim przyjacielem.
Wiem, że wiele łez tu wylałam, ze sporo pisałam o tym jak mi źle. Być może wygląda na to, ze wcale nie posunęłam się do przodu... To chce przemyśleć... Rozumiem Julkaa Twoją postawę, ale czy to naprawdę jedyna słuszna droga? Czy naprawdę zyskam spokój?
"Krzywdzisz siebie, a jemu i tak zwisa Twoja miłość". Mocne słowa.
[/quote]

Chcesz przyjaźni-rozumiem. Chcesz więzi z nim-rozumiem. Ale wiem jedno, że póki się nie odkochasz? Póki nie zaczniesz na niego inaczej patrzeć, a nie znajdzieją że może kiedys wróci, poty NICI z przyjaźni. Słyszałam poplarny pogląd, że nie ma przyjaźni między kobietą a mężczyzną, zawsze któreś czuje coś więcej, jakaś mięte, zahacza o to coś "nieczystego". No ale wyjątki na pewno się zdarzają. Dlatego odcięcie się teraz zupełnie od niego da Ci szanse na przyjań później, bo pozwoli Ci się z niego wyleczyć. A póki bedziesz tkwić przy nim "nie zapomnisz" do końca, bedziesz się motać jak mucha w smole ze swoimi emocjami. Takie są zasady: Jak z nałogiem-póki sie nie odetniesz od papierosów całkowicie, nie rzucisz palenia. Może to wyolbrzymione, ale z miłością poniekąd jest jak z nałogiem-też niby jakaś tam chemia w mózgu....
julkaa
 
Posty: 477
Dołączył(a): 3 maja 2008, o 20:49

Postprzez tytania » 13 sie 2008, o 23:37

---------- 00:37 12.08.2008 ----------

2 tygodnie niewidzenia się (4 smsy i 2 telefony - w tym jeden mój).
Jedno bardzo ciepłe spotkanie.
Jedno zaproszenie na ślub (brat P. się żeni).
Jedno marzenie, że zawsze będziemy blisko siebie.
I nie wiem ile jest tu kochających ludzi? 1? 2?


Próbuje żyć chwilą obecną. Jedynym istniejącym 't e r a z'. Dziękuję w duchu, że dostałam jeszcze kilka cudownych dni z Nim.
Znam zasady. Niczego od niego nie oczekuje. Nie czuję się oszukiwana. Zaczęłam słuchać serca i nagle zapanował spokój.

---------- 23:37 13.08.2008 ----------

Trudno powiedzieć osobie, którą się szanuję, którą się lubi, którą uważa się za swoją najlepszą przyjaciółkę i która, co najbardziej komplikuje sytuacje, cie kocha, że nie jest miłością twojego życia, że nie pasujecie do siebie, że chyba nic z tego nigdy nie będzie i że chcesz, żeby zawsze była w twoim życiu, ale tylko jako przyjaciel. Masz też nadzieję, że zaprzyjaźni się z twoją nową dziewczyną i że wszyscy będą żyli jak w bajce.
Miałaś rację Julkaa. Trudno jest to powiedzieć. Jednak P. przyparty do muru przyznał to wszystko, a moje posklejane serce jeszcze raz pękło (za karę?).
Zastanawiałam się ile jest tu kochających ludzi... Okazuje się, że ciągle tylko ja.
Kocham go całą sobą. Już zawsze tak będzie. Może będzie inaczej, może się zmienie, może on się zmieni, może będę sama, a może będe miała dójkę dzieci i psa, może będę daleko stąd, ale zawsze będę go kochać. Być może nie tak samo, być może pokocham kogoś jeszcze, ale miłość do P. nie znieknie. Bo jest prawdziwa, a o takiej miłości nie sposób zapomnieć.
Masz rację Zizi, trudno rozkochać w sobie od nowa mężczyznę. Czy jest to wogóle możliwe? Mi się nie udało.
Tak kończy się ta historia. Historia mojej wielkiej miłości, dla której tyle byłam gotowa znieść, tyle gotowa byłam zrobić, którą mimo wszystko walczyłam i którą przegrałam. Nie będzie lepszego zakończenia. Nie będzie patosu ani nagrody pocieszenia.
Zostaje rzeczywistość.
Spoglądam w przyszłośc i widzę... Samotność. Patrzy na mnie drwiąco.
W sobote minie 6 miesięcy. Odliczanie zakończy się? Oby. Mam zamiar je zakończyć i zacząc od nowa. I od tej pory zakochiwać się tylko szcześliwie albo wcale. Mam zamiar spełniać swoje marzenia, realizować plany. Nawet jeśli bez Niego.
Serce mi pękło. P. mnie nie kocha. Nigdy już nie usłyszę tego od niego, "ale widać, trzeba żyć bez powietrza."
Mówi się, że nadzieja umiera ostatnia. Moja umiera niezwykle powoli, ale P. zadał jej dziś śmietelny cios, więc chyba nie pożyje zbyt długo...

Dziękuję wszystkim, którzy czytali, doradzali, wzruszali się, kochali, płakali, walczyli i tym którzy walczą.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez julkaa » 14 sie 2008, o 07:07

tytania napisał(a):Zastanawiałam się ile jest tu kochających ludzi... Okazuje się, że ciągle tylko ja.
Kocham go całą sobą. Już zawsze tak będzie. Może będzie inaczej, może się zmienie, może on się zmieni, może będę sama, a może będe miała dójkę dzieci i psa, może będę daleko stąd, ale zawsze będę go kochać.


Tytanio, kochanie. Przestań już rozstrząsać tę swoją miłość na atomy. Minęło już tyle czasu. To przesada, by być w punkcie wyjścia i nie posuwać się na przód. Robisz z siebie cierpiętnicę, niczym bohaterka jakiejść tragedii Szekspira. SAMA zadajesz sobie ból tym ciągłym analizowanie. Pocierpiałaś już wystarczająco długo. TRZEBA w KONCU przejść do kolejnego etapu. Musisz zamknąc ten rozdział i traktować z sentymentem jako epizod, ale nie tragedie życiową. Wiele trzeba przezyc zawodów miłosnych, żeby w koncu trafić na tego jedynego. Taka naka jest potrzeba, by w przyszłości zbudować pełnowartosciowy związek. Wszystko przed Tobą. Weź się za SIBIE, a zobaczysz, że będziesz się się kiedyś smiała, z tej Twojej wielkiej młodzieńczej miłości. Zacznij zyć CAŁKOWICIE bez niego.A zobaczysz jak szybko wszystko się ułoży
Sciskam serdecznie i trzymam kciuki na szybką przemiane;)
julkaa
 
Posty: 477
Dołączył(a): 3 maja 2008, o 20:49

Postprzez tytania » 19 sie 2008, o 21:24

---------- 18:39 15.08.2008 ----------

Julkaa, nie mam wyjścia. Muszę znowu przyznać Ci rację, choć nie taką prawdę chciałabym usłyszeć... Histeria lekko opadła. Świat się przecież nie zawali.
Cały dzień czytam. Wszystko co wpadnie w ręce, żeby tylko nie myśleć. Kupiłam nawet nowe książki.
Siostra przyjechała ze swoim chłopakiem na długi weekend, więc spędzam też trochę czasu z nimi. Byliśmy na spacerze, żeby pokazac mu nasze miasto. Oglądałam z nimi jakiś film, czytałam kiedy oni sobie rozmawiali w gościnnym pokoju. Chyba im nie przeszkadzam, bo sami się lokują tak na widoku, a nie chowają w 4 ścianach swojego pokoju ;) Może wyczuwają, ze potrzebuję towarzystwa. Chociaż właściwie chyba bardziej obecności kogoś, żeby po prostu zając czymś uwagę. Poza tym zmusza mnie to do panowania nad sobą. Przecież nie zacznę przy nich nagle ryczeć, co np. robie rankiem gdy leże sama w łóżku.
W każdym razie próbuje uciec od tych smętów. Trochę czekam na porę snu, aż się zmęczę całym dniem i będe mogła w nocy odpocząć od smutku.
Łatwo powiedzieć: nie będę się przejmować tym na co nie mam wpływu. Za to cholernie trudno to zrobić.
Próbuje myśleć o końcówcę września, o przygotowaniach do studiów, o nowym mieście, o nowych możliwościach, o samych studiach.
Postanowiłam nauczyć się hiszpańskiego, kupiłam sobie jakieś podręczniki dla samouków. Wszystko, żeby nie myśleć.
Mimo to bez niego wszystko wydaje się szare.
Trzymaj kciuki Julkaa. Potrzebuję tego.

---------- 15:21 17.08.2008 ----------

Staram się być twarda i dzielna. Byłam u koleżanki wczoraj na takim większym spotkaniu dla nszej paczki. Wieczór był normalny, oglądaliśmy filmy, gadaliśmy wszyscy. Cieszyłam się, że mnie i P. przeszła ta okropna zmowa milczenia kiedy w towarzystwie nie potrafiliśmy zamienić ze sobą nawet zdania! Po obejrzeniu filmu potworzyły si małe grupy dyskusyjne. Każdy się kimś zajął. P. poprosił wtedy, żebym poszła z nim do drugiego pokoju pogadać. No to poszłam. Trwało to bardzo długo, ale mieliśmy świetną rozmowę o wszystkim. Tak jak to powinno być między przyjaciółmi. Powiedział, że jak byliśmy w większej grupie to czuł się jakoś dziwnie, że chciał porozmawiać sam na sam. Wytłumaczył, że wydawało mu się, że nie chce z nim rozmawiać. A ja nie wiedziałam, że komentarze typu "Prawda, ze to fajne auto?" albo "To była świetna scena!" w czasie oglądania filmu były zaczepkami skierowanymi do mnie, zeby złapać kontakt.
Kiedy wracalismy razem do domu zapytał jak się czuję po naszym wczesniejszym spotkaniu, na którym powiedział, że nie chcę ze mną być. Powiedziałam, że sobie radzę, że jest mi smutno i że to pewnie szybko sie nie zmieni, ale musze żyć dalej i tak zrobie. Powiedziałam, że dużo czytam teraz i że jakoś czas mija. Przytulił mnie.
Powiem szczerze. Gdybym znała jakiś sposób, zeby go odzyskać zrobiłabym wszystko. Ale... nie ma takiego sposobu. Poza tym wyjeżdżam na studia, będziemy tak daleko... To pozwoli mi zapomnieć.
Postanowiłam iść za słowami Szafirowej, które zostały przytoczone przez Ladorade w temacie "Zero kontaktów. Jakichkolwiek." Po prostu uszanować, że on mnie nie chce, że to nie będzie nic oprócz przyjaźni. Zacząć zachowywać się z godnością i szacunkiem. Konic próśb. Chociaż nadzieja o dziwo wylizała się z niemal śmietelnego ciosu zadanego przez P. i żyje dalej. Twierdzi, że wykończyć moga ją tylko cięższe działa. Zobaczymy...

---------- 21:24 19.08.2008 ----------

Moja nadzieja jest szaloną desperatką, która wymyśla wszelkie sposoby, żeby przedłużyć swój żywot chociaż jest zupełnie bezużyteczna i nie ma nic na swoją obronę. Ale trzeba jej przyznać, że nie poddaje się łatwo i jest całkiem sprytna. Chyba (niestety) ma to po mnie...
Mimo to staram się ją ignorować.
Dużo za to czytam. "Anioły i demony", "Przygody Sherlocka Holmesa", "Blondynka u szamana" itd. Wszystko co jest pozbawione romantycznych bredni.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez julkaa » 20 sie 2008, o 09:57

Trzymam kciuki za Ciebie, Tytanio.
To zadziwiające, ile człowiek potrafi znieść...ile sam sobie funduje cierpienia. tak jakby cierpienie dawało ulgę..wiem, jak trudno wyrwać z serca uczucia. nadzieję. jak trudno pogodzić się z porażką. walka. a raczej cos w stylu kamikadze. słyszałam, że nie można tłumić smutku, lęków, nie można ich zagłuszac. ale jak długo to ma trwać.
ileż razy trzeba spróbować, ile razy trzeba upaść, by się poddać..

pociesząjace tylko: dopóki dąży, błądzi człowiek

ps niewiele mi ta pani psycholog pomogła, tym bardziej, ze zakończyła moją terapię, stwierdzając ze jest ok oO nawet psycholog bywa omylny
julkaa
 
Posty: 477
Dołączył(a): 3 maja 2008, o 20:49

Postprzez tytania » 20 sie 2008, o 10:54

"ileż razy trzeba spróbować, ile razy trzeba upaść, by się poddać.. "
Chyba każdy ma zakodowane, że trzeba walczyć do skutku, że jeśli chce się coś osiągnąc to trzeba zmobilizować wszystkie siły. Ja chyba mam w głowie zakodowane, że nie ma przegranych walk, że jeśli przegram to dlatego, ze za mało się starałam. Kieruje się tym zarówno w walce o cele życiowe (np. dostanie się na ukochany kierunek studiów) jak i niestety(!) w miłości. Dlatego nie potrafię odpuścić. Dlatego wydaje mi się, że istnieje jakiś złoty środek. A że nadzieja podsyca siły do walki to nie potrafię się poddać :(
Codziennie próbuje łumaczyć sobie, że trzeba uszanować jego decyzję, że nie można prosić. Minęło 6 m-cy i on nie wrócił, więc już nie wróci.
Powtarzam to sobie i zaczynam zajmować się czymś innym, żeby nie dopadł mnie smutek, żebym całego dnia nie przepłakała, bo po co? Pewnie, że nie można ciągle ukrywać smutku i lęku, ale ile można płakać, ile dni tak zmarnowac? Lepiej się czymś zająć...
Problem polega na tym, że wieczorem jak kładę się spać to i tak cichutko się modlę, żeby wrócił... Idiotyczne. Chociaż wczoraj powiedziałam sobie "No dobrze Boże. Może, zakładając, że mnie kochasz i chcesz dla mnie tylko dobra, nie chcesz pozwolić, żeby on wrocił, żebym nie ciepriała? Może tak ma być lepiej, hm? Skoro tak to pozwól mi chociaż szybko zapomnieć. A w przyszłości znaleźć swoje szczęście. Amen." Robie postępy? ;)
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez cosy » 1 wrz 2008, o 19:57

Tytanio - robisz ogromne postępy. I wiesz że ja też tak własnie się modliłam. By Bóg pomógł mi o moim ex zapomnieć i zacząć nowe życie. I się udało. Poznałam wspaniałego, złotego chłopaka. Teraz jest moim narzeczonym a w listopadzie bierzemy ślub. I wiem że On to jest ten na całe życie. Nikt inny. Tak więc Tytanio głowa do góry. Jestem pewna ze i Ty niedługo tą właściwą osóbkę poznasz.

Buziaki.

cosy
Avatar użytkownika
cosy
 
Posty: 245
Dołączył(a): 27 gru 2007, o 16:59

Postprzez Ladybird » 1 wrz 2008, o 20:27

Cosy, milo mi slyszec, ze jestes szczęsliwa.
Taka niespodzianka i tak szybko i jeszcze ślub!
Avatar użytkownika
Ladybird
 
Posty: 1115
Dołączył(a): 19 gru 2007, o 09:40

Postprzez tytania » 3 wrz 2008, o 16:03

COSY! Istne szaleństwo! Cudownie, że u Ciebie wszystko się układa! Gratulację! :) W końcu wyszło słoneczko.
Fajnie, ze napisałaś. Dzięki za ciepłe słowo!
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez Ladybird » 3 wrz 2008, o 20:54

tytanio, kochalam bardzo ,za bardzo 4 lata temu. Rozstalismy sie po roku, odszedl. Przezywalam to rozstanie pol roku, tak samo ,jak Ty przzywasz swoja utracona milosc. Pierwszy raz w zyciu ,ytak przezywalam. Nie wyobrazalam sobie zycia bez niego ,choc tak wiele nas roznilo...
na szczescie dla mnie mieszkal daleko, choc nie omieszkal sie probowac wznawiac nasz kontakt. duzo rozmawialismy przez telefon,To tylko potegowalo moja tesknotę. Tytanio, gwarantuje Ci ,ze jak by byl ciagle niedaleko mnie ,to nie wyzwolilabym sie z tej milosci. A tak powoli mi przeszlo ,zapomnialam. dzis jest dla mnie obcy i nie obchodzi mnie zupelnie jego los.
Kiedys nie wyobrazalam sobie tego.
Pokochalam na nowo. Mozna i mozna jeszcze mocniej. nie wazne sa losy naszego zwiazku, ale mozna pokochac i zapomniec, ale nigdy ,jak ma sie dobry kontakt z ty ,ktorego tak kochamy .Bo wtedy czepiamy sie ciagle nadziei, ze a noz...
Avatar użytkownika
Ladybird
 
Posty: 1115
Dołączył(a): 19 gru 2007, o 09:40

Postprzez tytania » 5 wrz 2008, o 23:13

Nie mam już siły, żeby walczyć ze sobą oszukując się, że moje uczucie gaśnie, udając przed nim, że go nie kocham. Mam dość okłamywania siebie. Dość karania się za to, że czuję coś tak pięknego, że myśle o nim codziennie. Jestem zmęczona poczuciem winy pojawiajacym się dlatego, ze go pragnę.
Chcę być sobą.
Postanowiłam pogodzić się z tym czego zmienić nie mogę. Tzn. z tym, że jestem w nim zakochana. Trudno. Tak się po prostu stało.
Wiem, ze w tym co piszecie jest dużo racji, ale jednocześnie z własnego doświadczenia wiem, że można pogodzić się z rozstaniem i zostać bardzo dobrymi przyjaciółmi. Chcę, żeby P. był moim przyjacielem jeśli nie czuje do mnie nic więcej.
Jestem silna. Jestem w stanie wiele znieść i pogodzić się z wieloma sprawami. Wiem, że to trudniejsza droga, ale... Myślę, że kiedy się ją przejdzie można naprawdę wiele zyskać.
Poza tym od kiedy przestalam powtarzać sobie "Przestań o nim myślec. Nie dzwoń do niego, nie pisz do niego" to wreszcie naprawdę zmniejszyła się liczba myśli o nim, zmniejszyla się chęc dzwonienia i pisania. On zaczął dzwonić, zaczął pisać, mówić, że lubi ze mną spędzać czas. Chcę się tym cieszyć. Normalnie żyć. W zgodzie ze sobą.
Wszystko się ułoży. W ten czy inny sposób, ale już bez łez, bez umartwiania się.
Oczywiście zadaje sobie pytanie; a co jeśli Twoja nadzieja Cię przerośnie? Co jeśli on sobie kogoś znajdzie?
Co wtedy? Nic. To samo co dawniej kiedy Ł. znalazł sobie nową dziewczynę. Przeżyję. Ta przyjaźń jest warta tego.
Może to co napisałam kłoci się ze wszystkim tym co wcześniej miałam zamiar osiągnąc, ale niedawno zrozumialam, że najważniejsze w życiu to być szczęśliwym, a ja czuję się znacznie lepiej teraz, gdy możemy pogadac, pośmiać się, posiedzieć nic nie mówiąc albo obejrzec razem film, iść na spacer, snuć marzenia.
Może to trochę szalone, ale chce robić tylko to co sprawia mi przyjemność, żeby zadbać o siebie, żeby nie płakać i nie wyć. A ta batalia ze sobą, ktorą toczyłam 6 m-cy nie sprawiła, że poczułam szczęście...
Zawsze powtarzam najbliższym: rób tak, żeby czuć się dobrze. I nie zauważyłam, że przez ten cały czas ja robiłam chyba wszystko, żeby poczuć się jeszcze gorzej. Sama nie wiem...
Rozumiecie co mam na myśli?
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez Ladybird » 6 wrz 2008, o 06:38

Boisz sie okropnego cierpienia, ktore bedzie nieuniknione ,kiedy zerwiesz wszelkie kontakty z nim. Bedzie duze ,ale bedzie o wiele krocej trwalo ,niz to ktore fundujesz sobie teraz. Rozumiem Cie doskonale, ja w tej chwili robie to samo ,czepiajac sie jakis resztek nadzieji- bo on utrzymuje kontakt, bo nie odchodzi do konca, bo rozmawia, bo mnie lubi.
Ale gdzie jest MILOSC ?
Trwajac w takim zawieszeniu ,zamykamy sie na pelne szczęscie i prawdziwa milosc.
Pozdrawiam .
Avatar użytkownika
Ladybird
 
Posty: 1115
Dołączył(a): 19 gru 2007, o 09:40

Postprzez josi » 6 wrz 2008, o 21:21

Ja myślę, że za jakiś czas sama będziesz chciała to przeciąć...
josi
 
Posty: 1086
Dołączył(a): 25 maja 2007, o 18:30
Lokalizacja: wlkp/uk

Postprzez tytania » 22 wrz 2008, o 11:03

Jakiś miesiąc temu postanowiłam przestac walczyć ze swoim uczuciem. Pozwoliłam sobie na tę miłość i czekałam na rozoj wydarzeń. W międzczasie przeczytałam książkę "Sekret" oraz "Tworcza wizualizacja". Uwierzyłam, że moje marzenia mogą się spełnić. Całym sercem pragnęłam, żeby z P. znowu nam sie ułożyło. Czas mijał a my coraz bardziej zbliżaliśmy się do siebie. W końcu, tak jak to opisali w powyższych książkach, powiedziałam sobie "to kwestia czasu, znowu będziemy razem jeszcze przed końcem września". Nie wiem czy to magia, ale własnie wtedy gdy oznajmiłam, że dostanę to czego chcę, gdy podałam konkretny termin kiedy to się stanie, wydarzyło się dokładnie to o czym marzyłam.
Jesteśmy razem! :)
Ale o dziwo nie rozsadziło mnie szczęście. Pamiętam przez co przeszłam, pamiętam o trudnych chwilach i nie chce na nie pozwolić w przyszłości.
Postanowiłam sobie, że teraz ja będe dla siebie na pierwszym miejscu. Bezapelacyjnie.
Kochane, zobaczymy co czas przyniesie. Oczywiście trochę się boje przyszłości, którą sobie wykreowałam, ale... Przeczytajcie te dwie książki, o których tu napisałam. Uwierzcie w siebie i swoje marzenia. Kreujcie swoją rzeczywistość :) To jest prawdziwe szczęście.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: aaidimag i 213 gości

cron