Miriam napisał(a):
Jeszcze slowko do Filemona-czujesz bardzo dobrze klimat, w ktorym obecnie zyje. I moje obawy dokladnie nazwales. I powiem wiecej - przerazasz mnie ! Nie chcialabym, zeby pewne sprawy, ktore opisales , sprawdzily sie w scenariuszu mojego zycia.
(.....)
Jest bardzo uwikłany w ta chora sytuacje i chyba raczej malo uswiadomiony, mimo iz rozmawialismy oj wiele, wiele o toksycznych relacjach z rodzicami, takze Jego. Mialam nadzieje, ze jakies zmiany nastapia, ze Jego matka wezmie to zycie w swoje rece i pzrestanie sie ogladac na innych. Ale tak sie nie stalo. Mysle, ze mam prawo wymagac - ta sytuacja dotyczy przeciez tez mnie. Trudne to wszystko naprawde. Niezła z nas para...
Miriam, życzę Ci serdecznie, żeby Ci się pomyślnie ułożyło...
Pewnie dlatego udało mi się dobrze ubrać w słowa Twoje odczucia, bo przecież sam to znam z własnego doświadczenia...
Chciałbym dodać coś jeszcze. Właściwie całe życie towarzyszą mi lęki - mniejsze, większe, takiego czy innego rodzaju... Jednak były też okresy, kiedy to w naprawdę dużym stopniu ustępowało. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że metoda "małych kroków" przynosi efekty - mam na myśli takie instynktowne zmierzanie w wyczuwanym dla siebie dobrym kierunku, połączone z próbami zaspokajania swoich potrzeb i pragnień oraz z założeniem, że nie porywamy się od razu "z motyką na słońce", bo głową muru się nie przebije, tylko dajemy sobie czas i zamiary dostosowujemy do sił i możliwości... rozglądamy się w życiu i podejmujemy nadarzające się fajne sposobności...
zawsze jakby o jeden czy dwa kroki "wyprzedzając" swoje lęki - tak aby się z nimi mierzyć - ale raczej nie o pięć kroków, bo wtedy może się okazać, że postawiliśmy sobie poprzeczkę za wysoko i wszystko nam się zawali na głowę...
W moim życiu taka metoda czy też taktyka się sprawdziła w tym sensie, że dała mi całkiem istotne i znaczące... przerywniki od cierpień i okresowo w bardzo dużym stopniu znosiła stany lękowe, wreszcie budowałem coś w ten sposób w moim życiu w sposób praktyczny i konkretny (w obszarze zawodowym, kontaktów z ludźmi, partnerskim, itp.)
A JEDNAK... a jednak niestety w moim przypadku okazało się, że problemy moje mają swoje źródła gdzieś na tyle głęboko, że kiedy źródła te pozostały nie ruszone a sytuacja zewnętrzna cechowała się nasilonym, przewlekłymi, agresywnymi naciskami i atakami rodzinnymi, to w którymś momencie to wszystko co sobie zbudowałem nie pomogło i... moja równowaga się zawaliła! nastąpił nawrót silnych lęków, zaburzeń, itd. i przestałem normalnie funkcjonować w życiu - kroplą, która przelała się "przez brzegi pucharu" była nielojalność i odejście najbliższej dla mnie osoby, z którą wzajemnie udzielaliśmy sobie wsparcia...
po prostu powiedziałbym, że w sumie okazało się, że cała równowaga i bardzo znaczna poprawa, które sobie zbudowałem i wypracowałem opierały się jednak na czynnikach zewnętrznych i ich korzystnym stopniowym poukładaniu dzięki moim cierpliwym wysiłkom i działaniom... jednak gdy zawiał silny wiatr i przyszła życiowa burza, to okazało się, że w środku we mnie dalej tkwi, to co tkwiło i rozwaliło się wszystko niczym domek z kart, bo nie oparte to było w moim wnętrzu na prawdziwych, głębokich przemianach osobowości - przynajmniej ja tak sam rozumiem moje własne koleje losu...
i dołuje mnie to, że mam wrażenie, iż trudno bardzo jest trafić na terapię i terapeutę, który wszechstronnie i głęboko rozumiałby taki problem jak mój i dysponowałby konkretnymi, efektywnymi metodami, które mogłyby spowodować uwolnienie się i autentyczną wewnętrzną przemianę...
pomyślnych życiowych wiatrów Ci życzę Miriam i trzymam kciuki - próbować zawsze warto i wszystkiego, co rozum i odczucia podpowiadają nam, że może choć w jakimś stopniu przynieść uwolnienie i być pomocne... i mówię to z przekonaniem, mimo że mnie samemu jak dotąd nie udało się tak naprawdę wyjść z problemu emocjonalnej zależności i psychicznej i życiowej niepełnej samodzielności związanej z tym problemem... a wokół tego i w tym - lęki, stany depresyjne i nieudane życie osobiste...
cholernie mi czasem z tego powodu smutno i przykro - na przykład dzisiaj, bo mam akurat znowuż taki gorszy dzień, więc może w tym co piszę jest nadmiar czarnych kolorów i trochę za mało nadziei...
pozdrawiam!
Fil
p.s.
odnośnie drugiego zacytowanego fragmentu, chciałbym tylko podzielić się takim moim intuicyjnym i nie do końca sprawdzonym odczuciem... mianowicie wydaje mi się, że w związkach partnerskich, które mają mieć szansę ułożyć się dobrze chyba najlepiej jest jak najmniej wymagać od tej drugiej strony i to nawet wtedy, kiedy wydawałoby się, że mamy ku temu pełne prawo...
wydaje mi się, że lepiej jest PRAGNĄĆ i OCZEKIWAĆ niż wymagać (to zasadnicza różnica!) i współpracować z partnerem o ile jest chętny, by wspólnie zmierzać do celu... gorzej, jeśli partner nie potrafi zupełnie lub nie chce... (możliwe, że czasem wtedy właśnie trzeba się jednak rozejść...) Miriam, pamiętaj, że jemu może być tak samo trudno jak Tobie, tymczasem zdaje się, że On nie stawia Cię "pod ścianą" własnych wymagań, tylko okazuje Ci dużo wsparcia i zrozumienia - to fajna postawa i sama czujesz jak bardzo czasami pomocna... możliwe, że w tym akurat obszarze warto brać z Niego przykład i odwzajemnić mu to co od Niego dostajesz...
kto wie, może się okazać, że to lepsze i bardziej zbliżające do siebie ludzi, niż próba wyegzekwowania wymagań, do których wydawałoby się nawet, że mamy prawo i wszelkie podstawy by je żywić w stosunku do drugiej osoby...