watpliwosci

Problemy z partnerami.

Postprzez Sansevieria » 22 sie 2010, o 22:57

Fil, sytuacja kompletnego oddzielenia to jest ewidentny koniec świata. Dla każdego, kto taką decyzję podejmuje. To jest jak wybuch bomby, cale życie dotychczasowe się rozsypuje. I się potem kawałki zbiera, ogląda, część bierze i wykorzystuje a inne z wściekłością niszczy, a jeszcze inne rozpuszcza we łzach...
Rozdzielenie z przemocowymi rodzicami to przede wszystkim odbywa się w środku, w człowieku. Mentalnie. Rozdzielenie fizyczne może się z tym łączyć, ale nie musi. Natomiast wyprowadzka bez rozdzielenia mentalnego to w ogóle nie jest rozdzielenie. I oczywiście nie daje żadnej poprawy samopoczucia ani do zdrowia nie prowadzi.
Jeśli problemy emocjonalne są skutkiem takiej a nie innej toksyczności rodziców to zasadniczo mieszkanie z nimi jest niczym innym jak stałą rewiktymizacją. I w tej sytuacji znacznie trudniej jest pomóc sobie. Bo cały czas nie ma się zapewnionego bezpieczeństwa, cały czas część energii trzeba marnować na to, żeby we wrogim środowisku po prostu przetrwać., cały czas powtarza się znane i szkodliwe schematy zachowań i reakcji.
Miriam z tego co wiemy ma wsparcie w osobie narzeczonego. Poza tym ma ogromną samoświadomość. I w moim odczuciu naprawdę ogromne szanse na spektakularny sukces. :) Wystarczy przejrzeć Jej wpisy w tym wątku zeby dostrzec ogromne zmiany w ciągu niewielu miesięcy. Niemal na naszych oczach dostrzega to, co powinno być dostrzeżone, nazywa dotychczas nienazwane. Siłę, której ma bardzo dużo, najwyraźniej kieruje wreszcie ku swojemu dobru - i oby tak dalej.
Filemonie, strasznie smutne te Twoje 30 lat o których piszesz... ale wiesz, z Tobą to jest chyba tak, jakbyś pępowinę próbował odcinać po kawałeczku :(
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 22 sie 2010, o 23:02

ewka napisał(a):A nie jest trochę tak, Fil, że nie za bardzo udane życie osobiste tej zależności sprzyja?


według mnie, raczej jest jej skutkiem... :( zależność ta ponadto ma jeszcze różne inne nieudaczne i niekorzystne życiowe odnogi, że tak powiem...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 22 sie 2010, o 23:09

A jak dla mnie to jest tak, że niezbyt udane życie osobiste ma za przyczynę między innymi taką zależność. Im bardziej ono nieudane tym bardziej albo zależność się utrwala - jak pisze Ewka - albo, po kolejnym osobistym niepowodzeniu i dostrzeżeniu przyczyn zależność ulega wreszcie zerwaniu. W tym drugim przypadku jest szansa na ułożenie osobistego życia w sposób pozytywny.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 22 sie 2010, o 23:11

Sansevieria napisał(a):Jeśli problemy emocjonalne są skutkiem takiej a nie innej toksyczności rodziców to zasadniczo mieszkanie z nimi jest niczym innym jak stałą rewiktymizacją. I w tej sytuacji znacznie trudniej jest pomóc sobie. Bo cały czas nie ma się zapewnionego bezpieczeństwa, cały czas część energii trzeba marnować na to, żeby we wrogim środowisku po prostu przetrwać., cały czas powtarza się znane i szkodliwe schematy zachowań i reakcji.


jak najbardziej - zgadzam się!
ale ja doświadczyłem życia osobno od matki przez ponad 20 lat i w czasie tego okresu musiałem się "protezować" przyjaźnią, relacją terapeutyczną, itp. nawet nie mając świadomości, że się protezuję - myślałem, że to normalne składniki ludzkiego życia, po prostu (w tym wypadku mojego....) a potem w niesprzyjających okolicznościach zewnętrznych, protezy mi wyleciały z rąk i okazało się, że to co wyglądało jak niemal całkowite wyleczenie było tylko ZAleczeniem... i nastąpił nawrót ostrych zaburzeń...

co do Miriam, to też mi się wydaje, że jest to.... "lżejszy przypadek" ode mnie... ;) chociaż mam odczucie, że nie z tych najlżejszych... uważam, że może być różnie, ale także mam nadzieję, że Jej się powiedzie... :)

jednak w tych "cięższych przypadkach" same działania zewnętrzne i choćby nawet wewnętrzne, ale nie oparte na głębokich przemianach osobowości będą moim zdaniem niewystarczające i w sytuacji kryzysu i życiowego spiętrzenia to wyjdzie niczym przysłowiowe szydło z worka... bo według mnie do prawdziwego wyleczenia niezbędne są rozległe zmiany na głębokim poziomie a z tego co ja się rozeznałem, nie widzę takich terapii na gruncie, który jest mi znany... to co jest dostępne jest w takich przypadkach żałośnie mało efektywne - być może poza bardzo nielicznymi wyjątkami indywidualnych osób...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 22 sie 2010, o 23:25

Po pierwsze ani Ty ani Miriam nie jesteście żadnymi "przypadkami". To jest wbrew pozorom bardzo ważne. Jesteście ludźmi. Skrzywdzonymi, cierpiącymi ludźmi. I osobiście nie lubię żadnego wartościowania typu "cięższy" czy "lżejszy". Może w medycynie ciała tak, ale w psychologii to mnie to bardzo nie pasuje. Choćby i dlatego, że nie ma żadnej skali, wedle której należałoby mierzyć.
Glębokie zmiany zachodzą powoli. I trzeba im umożliwić dokonanie się przez stworzenie sprzyjających warunków. Im gorsze warunki tym trudniej coś zmienić.
A co do trapii to może jednak skoro są ludzie, którzy mocno się dzięki pracy w terapiach pozmieniali i pozmieniało się na korzysśc ich życie - jednak nie jest tak tragicznie? Może po prostu kwestia nurtu terapii i konkretnego terapeuty jest istotna. Na niektóre ofiary przemocy psychicznej na przykład psychoanaliza działa depresjogennie...(to nie moja opinia, to od jednego całkiem niegłupiego psychiatry - dało mi mocno do myślenia).
Trochę tak mi brzmisz Filemonie jakbyś sam sobie tłumaczył, że wszystkim innym może się i uda, ale Tobie na pewno nie. I przyznam, dosyć jesteś w tym przekonujący.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 22 sie 2010, o 23:40

Sansevieria napisał(a):
A co do trapii to może jednak skoro są ludzie, którzy mocno się dzięki pracy w terapiach pozmieniali i pozmieniało się na korzysśc ich życie - jednak nie jest tak tragicznie? Może po prostu kwestia nurtu terapii i konkretnego terapeuty jest istotna.


może, może, może...

mnie się przecież udało, jak opisywałem wcześniej, tyle że okazało się, że to było... złudzenie!

"przypadki" używam w cudzysłowie - to skrót myślowy: chodzi mi o to, żeby nie pisać osoba z głębszym stopniem zaburzenia osobowości, itd... psychologowie mówią też w swoim slangu: "z niższej/wyższej półki" - czyli głębiej, poważniej uwarunkowane zaburzenia lub płyciej, z mniej dramatycznymi objawami, itp.

to forum jest jak mi się zdaje pełne kobiet właśnie jedynie zaleczonych w swoich zaburzeniach osobowościowych, związanych z zależnością, które przyniosły w ich życiu spustoszenie i skutkowały burzliwymi związkami, często z tragicznym niemal zakończeniem, itd. lub też kobiety te tkwią w związkach, które są dysfunkcyjne i nawet niektóre same zdają sobie z tego sprawę, ale zależność jest w nich tak silna i niewyleczona, że... lepszy rydz niż nic... te sytuacje mają tylko pozory normalności...

według mnie to dowodzi, że terapeuci nie umieją leczyć tego typu zaburzeń i problem tego rodzaju należy do bardzo poważnych...

ja sam, mimo wszystko, nie poddaje się i zmagam się jak tylko potrafię, choćby po to, by kiedyś tam na końcu móc sobie powiedzieć, że zrobiłem wszystko co w mojej mocy, nawet jeśli celu nie udało mi się osiągnąć...

i dzięki Bogu, nie miałem jak dotąd myśli ani stanów samobójczych ani żadnych samookaleczeń, itp. co po części uważam za swój sukces a po części za dar natury... :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 23 sie 2010, o 00:03

Założyłam nowy temat, bośmy od Miriam mocno odlecieli w kierunkach obardziej ogólnych :) Wątpliwości II go nazwałam z braku lepszych pomysłów. Miriam, wybacz offtopa. :)
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Filemon » 23 sie 2010, o 00:32

ja to widzę raczej jako dyskusję wokół tematu i wymianę doświadczeniami - chyba, że Miriam chciałaby tutaj mówić WYŁĄCZNIE o sobie i WYŁĄCZNIE o obszarze konkretnym i praktycznym... (bez ogólniejszych rozważań)

ale nowy temat już powstał, zatem... po ptakach :)
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez ewka » 23 sie 2010, o 06:51

Filemon napisał(a):tak, tylko ja wiem z własnego doświadczenia, jak również z obserwacji w terapiach, że istnieje taka grupa ludzi, którzy tak bardzo są w sobie jakoś uszkodzeni, czy jak to określić... że po prostu w ich odczuciach taka sytuacja kompletnego oddzielenia się jest właśnie odczuwana niczym koniec świata...

Ja jakoś tak wyczuwam, że sytuacja Miriam jest o tyle lepsza, że odchodzi z domu z kochanym i kochającym mężczyzną - z którym się rozumieją i który ją wspiera. I mają duże szanse stworzyć dobry związek. Czy to nie ma żadnego znaczenia? Ja myślę, że ma.

Piszesz też o "kompletnym oddzieleniu"... i nie wiem, co masz na myśli.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Filemon » 23 sie 2010, o 10:07

ewka, kompletne oddzielenie, to dla mnie wyprowadzenie się w sytuacji totalnego niezadowolenia matki, który to akt, że tak to nazwę, jest w naszym poczuciu równoznaczny ze spaleniem mostów - czujemy obawę, że może to doprowadzić do zakończenia kontaktu, jeśli nie na zawsze to na długi czas (czyli do istotnego przerwania go) i w naszym wnętrzu towarzyszy temu lęk, tak jakbyśmy tracili rodzica fizycznie i emocjonalnie... :( (jakikolwiek on nie był...)

sytuacja Miriam być może faktycznie ma ten plus, na który wskazujesz (życzliwy, przychylny, wspierający partner), ALE... Miriam chyba nie jest do końca pewna jaki jest Jej własny stosunek do tego mężczyzny i przeżywa pewne kryzysy w tym obszarze...

dla mnie wcale nie jest to takie oczywiste czy Miriam kocha mężczyznę, z którym ma wziąć ślub... możliwe, że jednak tak - że jest to autentyczne uczucie i w tym obszarze wszystko skończy się dobrze... :)

gdyby Miriam udało się jednak w dużym stopniu uniezależnić i zacząć samodzielne życie i gdyby okazało się, że radzi sobie z oddzieleniem od rodziców i buduje sobie własny świat i życie i gdyby w tej sytuacji zakwestionowała jednak wybór mężczyzny, którego dokonała, to mnie by to nie zaskoczyło, bo wybór ten może być w sporej mierze uwarunkowany niesamodzielnością i zależnością, która potrzebuje oparcia i pomocy (a miłość i namiętność niekoniecznie muszą być w takiej sytuacji na pierwszym planie...)

no ale nawet gdyby się tak stało, to Miriam byłaby wtedy osobą dużo silniejszą i prawdopodobnie tego typu zakwestionowanie i weryfikacja własnych wyborów nie byłyby już nie do uniesienia i nie budziłyby bardzo silnych lęków i poczucia obciążenia, tylko raczej przeciwnie... byłby to wtedy pewien rodzaj uwolnienia się i naprostowania własnych życiowych ścieżek, że tak powiem...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez ewka » 23 sie 2010, o 10:45

Filemon napisał(a):ewka, kompletne oddzielenie, to dla mnie wyprowadzenie się w sytuacji totalnego niezadowolenia matki, który to akt, że tak to nazwę, jest w naszym poczuciu równoznaczny ze spaleniem mostów - czujemy obawę, że może to doprowadzić do zakończenia kontaktu, jeśli nie na zawsze to na długi czas (czyli do istotnego przerwania go) i w naszym wnętrzu towarzyszy temu lęk, tak jakbyśmy tracili rodzica fizycznie i emocjonalnie... :( (jakikolwiek on nie był...)

No ja wiem, że jestem upierdliwa :D
Nie jest tak, że pewne sprawy można sobie samemu jakoś racjonalnie tłumaczyć? I wytłumaczyć? I na przykład istnienie kontaktu, który jest jednym wielkim bólem i odbieraniem psychicznych razów nie warto uważać ZA LEPSZY od braku kontaktu... czy chwilowego czy stałego, to przecież dzisiaj nie wiadomo. W sumie - dla tego dręczonego lepiej, kiedy przestanie sobie dostarczać truciznę. No tak czy nie? Tak mówi mi mój racjonalizm... którego można nie mieć, kiedy się jest uwikłanym emocjonalnie i ja to rozumiem... może po to właśnie rozmawiamy, aby tego uwikłania było mniej.


sytuacja Miriam być może faktycznie ma ten plus, na który wskazujesz (życzliwy, przychylny, wspierający partner), ALE... Miriam chyba nie jest do końca pewna jaki jest Jej własny stosunek do tego mężczyzny i przeżywa pewne kryzysy w tym obszarze...

Na moje oko - kryzysowa sytaucja z matką przeniosła się na związek... przeczytaj wpis Miriam sprzed kilku dni - coraz mniej wątpliwości. Matka zatruwa wszystko, na co spojrzy... a jak już dotknie, to tylko gruzy.

gdyby Miriam udało się jednak w dużym stopniu uniezależnić i zacząć samodzielne życie i gdyby okazało się, że radzi sobie z oddzieleniem od rodziców i buduje sobie własny świat i życie i gdyby w tej sytuacji zakwestionowała jednak wybór mężczyzny, którego dokonała, to mnie by to nie zaskoczyło, bo wybór ten może być w sporej mierze uwarunkowany niesamodzielnością i zależnością, która potrzebuje oparcia i pomocy (a miłość i namiętność niekoniecznie muszą być w takiej sytuacji na pierwszym planie...)

Dlatego dobrze (w moim odczuciu) się stało, że ślub przełożyli. Czas pokaże.

no ale nawet gdyby się tak stało, to Miriam byłaby wtedy osobą dużo silniejszą i prawdopodobnie tego typu zakwestionowanie i weryfikacja własnych wyborów nie byłyby już nie do uniesienia i nie budziłyby bardzo silnych lęków i poczucia obciążenia, tylko raczej przeciwnie... byłby to wtedy pewien rodzaj uwolnienia się i naprostowania własnych życiowych ścieżek, że tak powiem...

Otóż to!
Dlatego każdy ruch Miriam niesie jej wygraną... że może teraz boli i że przykro, to jakby jasne - ale w perspektywie dalszej to jest wygrana.
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez Sansevieria » 23 sie 2010, o 10:58

[quote="Filemon"]ewka, kompletne oddzielenie, to dla mnie wyprowadzenie się w sytuacji totalnego niezadowolenia matki, który to akt, że tak to nazwę, jest w naszym poczuciu równoznaczny ze spaleniem mostów - czujemy obawę, że może to doprowadzić do zakończenia kontaktu, jeśli nie na zawsze to na długi czas (czyli do istotnego przerwania go) i w naszym wnętrzu towarzyszy temu lęk, tak jakbyśmy tracili rodzica fizycznie i emocjonalnie... :( (jakikolwiek on nie był...)[quote]
Tak właśnie jest Filemonie... to jest podjęcie ryzyka, że się jest dorosłym, samodzielnym i niezależnym od rodzica osobnikiem płci dowolnej. I może się jak u mnie i wielu innych wiązać z faktyczną utratą toksycznego rodzica fizycznie i emocjonalnie. Przy czym warto zauważyć, tak "z rozumu", że utrata emocjonalna toksycznego rodzica to może być pierwszy krok do wyzdrowienia...Utrata fizyczna, w sytuacji Miriam - chyba warto zauważyć, że pisała o rękoczynach ze strony matki. Oddzielenie fizyczne od kogoś, kto się rękoczynów dopuszcza to bardzo zdrowy pomysł jest.
A co do uczucia łączącego Miriam z narzeczonym to ja sądzę, że rozeznanie tego, co ich łączy, przyjdzie, jak sama Miriam pisze - z czasem. W zmienionych warunkach zapewne oboje inaczej nieco zaczną funkcjonować. Jak - przewidzieć trudno. Na pewno jest to próba dla związku, ale wydaje się być jedynym sposobem na związek dwuosobowy - bez mamusi jako czynnika dominującego w tle. Jak na razie z tego co Miriam pisze narzeczony stanowi dla Niej wsparcie w realu. I to jest stan pozytywny. Może się on utrzymać, różnie bywa.
Ewka- stały dopływ trucizny ze strony toksycznego rodzica - znakomite sformułowanie. :) bardzo trafne w moim odczuciu. Bez tej stałej dawki trucizny wydaje się, że nie sposób żyć...tak chyba miałam przez lata... nie byłam w stanie sobie nawet wyobrazić, że tego po prostu może nie być w moim zyciu i że ja sama mogę to wywalić w cholerę, że to jest moja decyzja, a nie czyjakolwiek inna.
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Postprzez Miriam » 23 sie 2010, o 19:50

nie przeszkadza mi ta dyskusja, naprawde. Nie widze problemu :)

A wiec ...
Ewka - piszesz, ze sie rozczulam, a przeciez spotkalo mnie wiecej zlego niz dobrego w tym domu.
Dlaczego w tym tkwie ? Na tym polega wlasnie toksycznosc. I mimo tego zla, ktore mnie dotyka - jest strach przed zmiana. Tak to dziala. Niestety i jeszcze raz niestety. I mysle, ze to nie tak, ze spotkalo mnie wiecej zlego niz dobrego. To sie chyba nazywa syndrom obrony wlasnego gniazda - hehe- ale mimo wszystko bylo duzo dobrych rzeczy. Co nie zmienia faktu, ze pewna toksycznosc ma miejsce i bardzo mnie niszczy.

Nie bede sie rozwodzic duzo o tym, bo mnie sama juz to nudzi. A co dopiero Was !

O koncu swiata jakim jest fizyczne badz emocjonalne oddzielenie sie bardzo ładnie Filemon napisal. Tak to wlasnie czuje. I moze nie bede tego teraz bardzo intensywnie drazyc. Z czyms innym chcialam sie podzielic, ale to zaraz.

A propos terapii to czytaliscie moze " Jesli spotkasz Budde - zabij go ?" . Polecam. Wlasnie o roli terapeuty. O tym, ze kazdy moze byc swoim "terapeuta" w pewnie sposob.

Jeszcze slowko do Filemona-czujesz bardzo dobrze klimat, w ktorym obecnie zyje. I moje obawy dokladnie nazwales. I powiem wiecej - przerazasz mnie ! Nie chcialabym, zeby pewne sprawy, ktore opisales , sprawdzily sie w scenariuszu mojego zycia.

To uczucie miedzy mna a moim narzeczonym - ktoz to wie co to jest... A tak na powaznie, to mysle, ze cos miedzy nami jest, i mam na mysli milosc. Pytanie tylko jaki odcien tej milosci, i na ile dojrzala. Za pare miesiecy moze sie okazac, ze jestem na innym etapie zycia. Ze chce czegos innego. Nie chcialabym, aby tak sie stalo w tym sensie, ze nagle zabraknie dla niego miejsca.

Ale ... z nim tez mam problem. Mam ogromne wsparcie, dopingowanie, ale on tez jest poranionym czlowiekiem. I to bardzo. Jest w tym pewien wspolny mianownik, nie zgadniecie ...... matka ! Po rozwodzie stala sie problemem - mało samodzielna i bierna w tym, aby to zmienic. Zrzuca odpowiedzialnosc za swoje zycie na barki syna - zamiana rol - rodzic staje sie dzieckiem i na odwrot. Znany schemat, prawda ? Doprowadza mnie to do szalu, moze nie powinno ? Mojego narzeczonego tez, ale widze, jak w to brnie. Bardzo poklocilismy sie o to ostatnio. Chce, zeby z tym walczyl. Nie wiem w jakim zakresie mam prawo wymagac od niego jakis ograniczen - np. jesli chodzi o finanse. Jest bardzo uwikłany w ta chora sytuacje i chyba raczej malo uswiadomiony, mimo iz rozmawialismy oj wiele, wiele o toksycznych relacjach z rodzicami, takze Jego. Mialam nadzieje, ze jakies zmiany nastapia, ze Jego matka wezmie to zycie w swoje rece i pzrestanie sie ogladac na innych. Ale tak sie nie stalo. Mysle, ze mam prawo wymagac - ta sytuacja dotyczy przeciez tez mnie. Trudne to wszystko naprawde. Niezła z nas para...

Ostatnio bylo tak dobrze z nami. Bylam taka pewna nas i naszego zycia.
Miriam
 
Posty: 143
Dołączył(a): 17 cze 2007, o 19:27

Postprzez Filemon » 24 sie 2010, o 20:06

Miriam napisał(a):
Jeszcze slowko do Filemona-czujesz bardzo dobrze klimat, w ktorym obecnie zyje. I moje obawy dokladnie nazwales. I powiem wiecej - przerazasz mnie ! Nie chcialabym, zeby pewne sprawy, ktore opisales , sprawdzily sie w scenariuszu mojego zycia.


(.....)

Jest bardzo uwikłany w ta chora sytuacje i chyba raczej malo uswiadomiony, mimo iz rozmawialismy oj wiele, wiele o toksycznych relacjach z rodzicami, takze Jego. Mialam nadzieje, ze jakies zmiany nastapia, ze Jego matka wezmie to zycie w swoje rece i pzrestanie sie ogladac na innych. Ale tak sie nie stalo. Mysle, ze mam prawo wymagac - ta sytuacja dotyczy przeciez tez mnie. Trudne to wszystko naprawde. Niezła z nas para...



Miriam, życzę Ci serdecznie, żeby Ci się pomyślnie ułożyło... :)

Pewnie dlatego udało mi się dobrze ubrać w słowa Twoje odczucia, bo przecież sam to znam z własnego doświadczenia... :(

Chciałbym dodać coś jeszcze. Właściwie całe życie towarzyszą mi lęki - mniejsze, większe, takiego czy innego rodzaju... Jednak były też okresy, kiedy to w naprawdę dużym stopniu ustępowało. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że metoda "małych kroków" przynosi efekty - mam na myśli takie instynktowne zmierzanie w wyczuwanym dla siebie dobrym kierunku, połączone z próbami zaspokajania swoich potrzeb i pragnień oraz z założeniem, że nie porywamy się od razu "z motyką na słońce", bo głową muru się nie przebije, tylko dajemy sobie czas i zamiary dostosowujemy do sił i możliwości... rozglądamy się w życiu i podejmujemy nadarzające się fajne sposobności... :) zawsze jakby o jeden czy dwa kroki "wyprzedzając" swoje lęki - tak aby się z nimi mierzyć - ale raczej nie o pięć kroków, bo wtedy może się okazać, że postawiliśmy sobie poprzeczkę za wysoko i wszystko nam się zawali na głowę...

W moim życiu taka metoda czy też taktyka się sprawdziła w tym sensie, że dała mi całkiem istotne i znaczące... przerywniki od cierpień i okresowo w bardzo dużym stopniu znosiła stany lękowe, wreszcie budowałem coś w ten sposób w moim życiu w sposób praktyczny i konkretny (w obszarze zawodowym, kontaktów z ludźmi, partnerskim, itp.)

A JEDNAK... a jednak niestety w moim przypadku okazało się, że problemy moje mają swoje źródła gdzieś na tyle głęboko, że kiedy źródła te pozostały nie ruszone a sytuacja zewnętrzna cechowała się nasilonym, przewlekłymi, agresywnymi naciskami i atakami rodzinnymi, to w którymś momencie to wszystko co sobie zbudowałem nie pomogło i... moja równowaga się zawaliła! nastąpił nawrót silnych lęków, zaburzeń, itd. i przestałem normalnie funkcjonować w życiu - kroplą, która przelała się "przez brzegi pucharu" była nielojalność i odejście najbliższej dla mnie osoby, z którą wzajemnie udzielaliśmy sobie wsparcia...

po prostu powiedziałbym, że w sumie okazało się, że cała równowaga i bardzo znaczna poprawa, które sobie zbudowałem i wypracowałem opierały się jednak na czynnikach zewnętrznych i ich korzystnym stopniowym poukładaniu dzięki moim cierpliwym wysiłkom i działaniom... jednak gdy zawiał silny wiatr i przyszła życiowa burza, to okazało się, że w środku we mnie dalej tkwi, to co tkwiło i rozwaliło się wszystko niczym domek z kart, bo nie oparte to było w moim wnętrzu na prawdziwych, głębokich przemianach osobowości - przynajmniej ja tak sam rozumiem moje własne koleje losu...

i dołuje mnie to, że mam wrażenie, iż trudno bardzo jest trafić na terapię i terapeutę, który wszechstronnie i głęboko rozumiałby taki problem jak mój i dysponowałby konkretnymi, efektywnymi metodami, które mogłyby spowodować uwolnienie się i autentyczną wewnętrzną przemianę...

pomyślnych życiowych wiatrów Ci życzę Miriam i trzymam kciuki - próbować zawsze warto i wszystkiego, co rozum i odczucia podpowiadają nam, że może choć w jakimś stopniu przynieść uwolnienie i być pomocne... i mówię to z przekonaniem, mimo że mnie samemu jak dotąd nie udało się tak naprawdę wyjść z problemu emocjonalnej zależności i psychicznej i życiowej niepełnej samodzielności związanej z tym problemem... a wokół tego i w tym - lęki, stany depresyjne i nieudane życie osobiste... :( cholernie mi czasem z tego powodu smutno i przykro - na przykład dzisiaj, bo mam akurat znowuż taki gorszy dzień, więc może w tym co piszę jest nadmiar czarnych kolorów i trochę za mało nadziei...

pozdrawiam!

Fil

p.s.

odnośnie drugiego zacytowanego fragmentu, chciałbym tylko podzielić się takim moim intuicyjnym i nie do końca sprawdzonym odczuciem... mianowicie wydaje mi się, że w związkach partnerskich, które mają mieć szansę ułożyć się dobrze chyba najlepiej jest jak najmniej wymagać od tej drugiej strony i to nawet wtedy, kiedy wydawałoby się, że mamy ku temu pełne prawo...

wydaje mi się, że lepiej jest PRAGNĄĆ i OCZEKIWAĆ niż wymagać (to zasadnicza różnica!) i współpracować z partnerem o ile jest chętny, by wspólnie zmierzać do celu... gorzej, jeśli partner nie potrafi zupełnie lub nie chce... (możliwe, że czasem wtedy właśnie trzeba się jednak rozejść...) Miriam, pamiętaj, że jemu może być tak samo trudno jak Tobie, tymczasem zdaje się, że On nie stawia Cię "pod ścianą" własnych wymagań, tylko okazuje Ci dużo wsparcia i zrozumienia - to fajna postawa i sama czujesz jak bardzo czasami pomocna... możliwe, że w tym akurat obszarze warto brać z Niego przykład i odwzajemnić mu to co od Niego dostajesz... :) kto wie, może się okazać, że to lepsze i bardziej zbliżające do siebie ludzi, niż próba wyegzekwowania wymagań, do których wydawałoby się nawet, że mamy prawo i wszelkie podstawy by je żywić w stosunku do drugiej osoby...
Avatar użytkownika
Filemon
 
Posty: 3820
Dołączył(a): 2 gru 2007, o 20:47
Lokalizacja: Matka Ziemia :)

Postprzez Sansevieria » 24 sie 2010, o 20:43

Filemon napisał(a):mianowicie wydaje mi się, że w związkach partnerskich, które mają mieć szansę ułożyć się dobrze chyba najlepiej jest jak najmniej wymagać od tej drugiej strony i to nawet wtedy, kiedy wydawałoby się, że mamy ku temu pełne prawo...

wydaje mi się, że lepiej jest PRAGNĄĆ i OCZEKIWAĆ niż wymagać (to zasadnicza różnica!) i współpracować z partnerem o ile jest chętny.


U mnie realizowanie tej koncepcji dało jeden rozwód oraz silny kryzys w drugim małżeństwie. :(
Sansevieria
 
Posty: 4044
Dołączył(a): 10 lis 2009, o 21:57

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 191 gości

cron