Jestem zdenerwowana po rozmowie telefonicznej z moim ex. Ostatnio spotkalam sie z nim, bo mial mi oddac kolejna rate i tego nie zrobil, bo powiedzial, ze ma za duzo wydatkow...Powiedzial, ze bedzie mial kase za kilka dni - ok, poczekalam i nie dzwonil, wiec zadzwonilam wczoraj...No i nie mial...Co mnie intersuja jego wydatki?? Przemyslalam sobie wszystko - poradzilam sie kolezanki - zadzwonilam dzis ponownie. Powiedzialam mu, ze nie ufam, ze gra na czas, a ja niedlugo wyjezdzam i pewnie chce potraktowac to jako prezent.
Teraz to same ataki...On mi na to, ze chora jestem - na glowe dostaje od tych pieniedzy i w ogole, bo cale dnie mysle...
Ostatnio sie przyznal ile sie spotykal z ta laska - i wyszlo na to, ze jechal na 2 fronty...
Mowilam mu, ze po tym wszystkim jak mnie potraktowal, nie moge mu w tej kwestii zaufac i mam prawo sie pytac o moja naleznosc...
On wmawia mi, ze z moja glowa jest cos nie tak!!!
Ja dystansuje sie juz do tej sprawy - nie boli juz tak - chcialam rozwiazac sprawy formalne poki tu jestem...Bo jak wyjazde za 2 miesiace to juz sprawe oleje...
No chyba to nie jest nienormalne, ze pytam sie o moja naleznosc - i to w takich okolicznosciach - a moze jest???
Ja naprawde sfiksuje...
Jak da to da, jak nie to nie - rak mu do kieszeni nie wloze, ale poki tu jestem, to walcze - chyba dobrze...
Moje zdrowie psychiczne jest wazniejsze...
Jakby chcial, to by dawno oddal...A sie ociaga...To jak tu w ten sposob nie myslec...
Jak wyjade, nie chce miec juz z nim NIC WSPOLNEGO! Bo pozniej czeka mnie jeszcze troche czasu, aby dojsc do rownowagi...