Witam Was serdecznie:)
Cholera, nie wiem jak zacząć,dobra napiszę tak jak jest poprostu.
Przyznaje się ,że czytam to forum już od 5 lat, tak 5 lat,ale jeszcze nigdy tu nic nie napisałem,zawsze myslałem to bez sensu co mi to da,po co mam mówić ,sugerować coś komuś, dawać rady,przecież ja sam mam problemy, no może choć wspierać, ale czy ja to wogóle potrafie?Wiele podobnych pytań... Znam historie wielu osób, naprawdę wiele się tu dowiedziałem,czasem czułem się jak by to była historia o mnie. Czytałem i odkrywałem w odpowiedziach innych jakby recepte na mój problem, czemu tak mam skąd to się wzięło i wogóle że ja też tak mam,a myślałem wcześniej że w życiu jaaa?
Pomyślałem więc ,że jest tu tyle fajnych ludzi, którzy mają ciekawe spostrzeżenia,uwagi,sugestnie,ale tak bez oceniania,czasem potrafiią sprowadzić na ziemię to czemu by nie napisać.
Pięć lat temu dopadła mnie depresja i nerwica lękowa, miałem ją wcześniej,ale odkryłem ją tak pózno jak myslałem że ja chyba wariuje. Rzuciłem dziewczynę, jakoś czułem że ten zwiazek mnie ściąga w dół,wiedziałem że musze sie leczyc,ze nie dam rady.Po pol roku leczenia u psychiatry rzucilem leki,no bo mi sie poprawilo ,no przynajmniej tak mi sie wydawalo.Jakos w trakcie dowiedzialem sie ze jestem dda, no bo z czego te dziwaczne choroby, no wiec jakims trafem sie dowiedzialem.Bylem 4 miesiace na terapiii grupowej, wydawala mi sie jakkas nudna i nie postepowa, moze wtedy jescze sie nie poddalem,nie wiedzialem jak gleboko lezy problem a i poznalem potem następą dziewczynę i się wtedy zauroczyłem, uznałem że terapia tym bardziej mi nie potrzebna, no i nudna, choc mialem wielkie nadzieje,zniechęciłem się,trudno powiedzieć dlaczego...
Oczywiiście nowej wybrance o mojej historii nic nie powiedziałem,no bo jak,wstydziłem sie ,bałem że mnie nie zrozumie.To było 4 lata temu.
Od tamtej pory jesteśmy razem.Nie raz nosiłem się z zamiarem powiedzenia jej o tym,że miałem ,mam taką trudną sytuację,że byłem przez jakiś czas na terapii.... o wszystkim co sie dzieje, co sie ze mna dzialo,dlaczego jak i skad, to było dla mnie bardzo ważne, no sami wiecie.
No i co? Jest to dla mnie nie do pomyślenia, ale od tamtej pory jej o tym nie powiedzialem. Dla mnie to straszne i niezrozumiałe. W ciągu tych ostatnich 4 lat zmagam się z depresją,nerwicą,raz jest lepiej raz gorzej, ona o niczym nie wie.Nie wie że mój ojciec pił,ze mam takie problemy, to chyba nie jest element zwiazku? Brak mi całkowicie zaufania do niej. Ona myśli że jest ok,ze wszystko w miare dobrze sie układa,a sie nie układa, boje sie jej o tym powiedziec. Wiem mam duży problem,zastanawiam się czy tym problemem nie jest też sam związek.Czytałem posty kobiet, kktóre "kochają za bardzo", poświęcają się dla tej drugiej osoby,a dla siebie nic.
Mam wrażenie ,że chyba i mnie to dotyczy.Nie widze wogole sensu w tym co robie,ale dla niej jestem w stanie zrobic wiele,zajac sie jej sprawami itp, no problem. Nie zebym sie tym chwalił,absolutnie, poprostu ogarnia mnie coraz wieksza frustracja, ze nie potrafie o siebie zadbac,robic cos co w tej chwili powinienem robic,zabrac sie za obowiazki, uczelnia itp. Tak jakbym wogole nie istnial, nic juz nie czuł.
Tak sobie czasem myśle,że jestem zbyt uległy,że przez to krzywdze siebie.
Chciałem w jakis sposob opisac swoja dziewczyne, nie chce jej oceniac, wiem tez nie jest idealna,ale to nie ona mma problem jej jest z tym chyba dobrze. W tym zwiazku jakby boję się być sobą, boję się przyznać do wielu rzeczy. Jakis czas temu czulem sie juz tak zle,tyle stracilem ze swoich niegdys marzen,uczelnia, praca jaka chcialbym miec,ze skloniel sie do pojscia na terapie.Nie widzialem juz dla siebie szansy na poprawe. rownia pochyla z miesiaca na miesiac.Jak sie dowiedzxiala ze poszedlem na terpaie zachowala sie woberc mnie w sposob bardzo agresywny,agresywny nawet fizycznie. Powiedziala ze nie chce takiego faceta co chodzi na jakas terapie....ze jestem eh szkoda gadac. Probowalem wytlumaczyc dlaczego,alejakos mi sie nie udalo.Zasadniczo wogole nie chcala o tym slyszec.Odszedlem od niej na kilka dni.Ona jjest osoba baaardzo impulsywna.po dwoch dniach jej przeszlo,wrocilem do niej,ale do temetu terapii nie wracalem. Do tej pory nie mogę tego ,siebie zrozumiec, chce sobie pomoc, chce zeby w zwiazku bylo lepiej ,jesli sie da zeby bylo, chce byc szczesliwy,wiem ze bez terapii chyba sobie nie poradze,5 lat tak sie ludzielm i nie poradzilem,wiec ile jeszcze bede sie oszukiwal,tym bardziej ze moje zycie sie sypie coraz bardziej,w sumie wszystko.
W zaiazku juz boje sie mowic o czymkolwiek,tym bardziej o swoich problemach,boje sie ze zostane wysmiany, oceniony, niezrozumiany,szczegolnie po tamtej sytuacji. Czuje sie troche jak w pulapce,nie mam nawet planow na dwa dni do przodu,zyje od ranka do wieczora, etamm zyje rownie dobrze moglo by mnie nie byc i nic by sie nie stalo. nie rozwijam sie od kilku lat,stoje w miejscu ,raczej cofam sie baardzo.czuje ciagla presje,slysze ciagle "ogarnij sie","wez sie w garsc", moze i potrafie ale na tydzien,moze dwa,potem opadam z sil.
nie wiem co mi daje ten zwiazekw sensie emocjonalnym,nawet nie wiem co powinien on dawac,czego moge sie spodziewac od zdrowego zwiazku.
Jestem zagubiony, niespokojny,zero poczucia bezpieczenstwa,strach,ciagly lek.
Mam takie nieprzyjemne i dziwne odczucie,ze bez terapii sobie nie poradze,nikt mnie obecnie w niczym nie wspiera,a jak terapia jak dziewczyna na nie. przykro mi jak czytam niektore osoby i jak mowia,ze powiedzialy partnerowi ze ida na terapie to on stara sie zrozumiec, ze sie boi, bo nie do konca moze jeszcze rozumie ale wspiera,chce dla tej osoby dobrze.
Ja to tak odbieram ze ona nie chce mojego szczescia...albo nie chce miec takiego słabego faceta.
Może podchodze do tego w dziwny i asekuracyjny sposob, moze ktos to widzi lepiej z boku?Wiem że to co napisalem jest bardzo chaotyczne, jak bedzie potrzeba to cos wiecej moge wyjasnic,staralem sie ujac jak najjwiecej i zeby bylo jak najmniej do czytania.
Jeśli przychodzi Wam coś do głowy to napiszcie, może mnie coś olśni, pewnie będąc w środku sytuacji wielu rzeczy nie widze.
pozdrawiam ciepło