Jakoś się strasznie zirytowana zrobiłam, jak Cię czytam, Salome. Nie na Ciebie, ani ciut
, wyłazi ze mnie jakaś złość niedookreślona, ogólna.
Sytuacja głupia. Ale mam uczucie, jakbyś stale czuła potrzebę wykazania im, że "nie jesteś wielbłądem". A czy oni są tego warci? Co się zmieni w układzie rodzinnym, jak będziesz sobą i niech oni się martwią jeśli Cię nie lubią, zamiast układu obecnego? Nie żebym Ci "dobre rady" dawała, ale tak ze spontanicznej reakcji na stwierdzenie teściowej że biedny synek sam zostanie mam chętkę odpowiedzieć, żeby się zapisała do "klubu ludzi, co nie mają wiekszych problemów", albo coś innego, ale niezbyt przyjemnego. Jakoś nie lubię Twojej teściowej. Co jest o tyle ciekawe, że w realu swoją lubię, jak najbardziej. Ino kompletnie mnie nie obchodzi i nie obchodziło nigdy, co ona na mój temat sądzi. I sama nie wiem, skąd tak mam, bo raczej to miałam w relacjach z ludźmi zawsze skłonnośc do zabiegania o to, żeby mnie lubili. Tesciowej z nieznanych mi powodów to nie dotyczy. Teścia zresztą też. Własciwie to wcale nie wiem, jakie jest ich zdanie na mój temat, mimo że mężatką jestem z dwucyfrowym stażem.