Witam Was!
Dawno nie pisałam, jakoś sobie radzę. Postanowiłam skupić się bardziej na sobie, na swoich potrzebach, spróbować się w pewnym sensie „uniezależnić” od mojego chłopaka. Teraz piszę do Was, bo mam problem i zamieszanie w głowie, proszę Was o radę w pewne sprawie, bo nie mam się do kogo zwrócić.
Chodzi o rzecz, o którą kłócę się z chłopakiem już kolejny raz. Sprawa wygląda tak: gdy chłopak ma pierwszą zmianę w pracy to codziennie wieczorem do mnie przychodzi. Kiedyś przychodził koło 17:30-18:00, czasem dawał znać, czasem nie, jakoś nie zwracałam na to uwagi. Od jakiegoś czasu gdy zaczął przychodzić różnie to mówiłam mu, że wolę wiedzieć o której mniej więcej przyjdzie, żeby zdążyć się umyć, czy jakąś pracę zakończyć, ogólnie przygotować się – czyli żeby zadzwonił lub napisał. Któregoś dnia długo go nie było, nie dawał żadnego znaku, w końcu przyszedł nie tłumacząc spóźnienia. No więc wtedy się pokłóciliśmy i mówiłam mu, żeby dawał znać kiedy będzie, bo ja potem czekam na niego, zaglądam na telefon. Powiedział, że nikt mi nie każe czekać. Może trochę jestem zbyt do niego przywiązana, nie pracuję, siedzę w domu, mam tylko naukę, nie spotykam się za często ze znajomymi, rzadko wychodzę z domu no i jego przyjście jest dla mnie czymś odmiennym, w pewnym sensie wyjątkowym, cieszę się i czekam gdy ma przyjść. Ale on twierdził, że się czepiam z tym dawaniem znać, że to głupota o taką rzecz mieć pretensje. Potem przez jakiś czas dzwonił bądź pisał i umawialiśmy się na mniej więcej konkretną godzinę. Ostatnio zadzwonił, że będzie później i przyszedł po 18. A dzisiaj przyszedł przed 19 i już nie zadzwonił – raz się da zadzwonić, a raz nie. Oczywiście była kłótnia – mówił, że się czepiam, że przesadzam, że to bzdurna sprawa. Powiedział mniej więcej tak: „myślisz, że ja nie mam ważniejszych rzeczy do robienia niż przesiadywanie u ciebie” oraz że ma wiele spraw na głowie i nie zawsze ma czas zadzwonić. Gdy mówiłam to słuchał telewizora, nie słuchał moich argumentów, nie chciał rozmawiać, nie chciał poszukać rozwiązania tego problemu, bo mówił "to ty masz problem, nie ja". Wg mnie skoro problem jest błahy to tym bardziej powinno dać się go rozwiązać po ludzku i szybko. A co z większymi problemami? Powiedziałam mu, że wolę wiedzieć kiedy przyjdzie, żeby się umyć, przebrać, skończyć coś robić, żebym wiedziała ile mam jeszcze czasu i co zdążę zrobić – żeby po jego przyjściu nie musiał siedzieć sam w pokoju bo ja np. pójdę się kąpać bo nie wiedziałam kiedy przyjdzie, ale on powiedział, że dla niego to nie problem. No w sumie jak nie dał znać to skutek jest taki, że siedzi na chwilę sam aż ja coś dokończę, w sumie jego wybór. Zapytałam go też co by zrobił gdyby mnie w domu nie zastał, to odpowiedział „przyroda” – takie powiedzonko sobie znalazł. Dodam, że on jest bardzo zazdrosny. Ostatnio gdy przyszedł a ja ładniej się ubrałam (spódnica) to prawie w drzwiach zapytał czy gdzieś się wybieram, że tak się odstrzeliłam. Krytykuje też moje zajęcia taneczne solo, że to strata czasu i pieniędzy, a mnie się to podoba, nawet nie zapytał co tam tańczę i co mi się w tym podoba. On chyba uważa się już za domownika niż za gościa u mnie, więc chyba dlatego tak przychodzi do mnie kiedy mu pasuje… Ja do niego nie chodzę w ogóle od jakiegoś czasu, dlatego nie wiem jakby to wyglądało w drugą stronę.
Dziś w czasie kłótni o tym zdzwonieniu dałam mu przykład odwrotny, że ostatnio gdy byłam poza domem i wiedział, że po powrocie puszczę mu sygnał żeby przyszedł – to gdy była 17:30 to pisał czy już jestem w domu. Czyli widać czekał, był gotowy i czekał kiedy może przyjść, czyli może postawić się w mojej sytuacji. Ale on jest nauczony, że ja zawsze jestem w domu i on o której by nie przyszedł to mnie zastanie, jego przyjście zależy od tego czy on ma czas, nie pyta czy ja też mam czas, bo jest przyzwyczajony, że jestem w domu. Ale fajnie byłoby szanować swój wzajemny czas. Oczywiście dzisiaj wyszedł podczas kłótni. Na dodatek mama powiedziała mi, że to głupi, niepoważny powód bym miała do niego pretensje. Więc teraz już sama nie wiem, może powinnam przymknąć oko na to i uznać, że kiedy on przyjdzie to przyjdzie. Może powinnam się cieszyć, że w ogóle przychodzi, że poświęca mi czas i nie wymagać by dzwonił i się umawiał. Ale czy to nie wygląda tak jakby on dyktował warunki, jakbym ja nie miała wpływu na to o której mamy się spotkać? Gdy on jest czymś zajęty np. robi coś w swojej ochotniczej straży do której należy, np. bierze udział w przygotowaniu festynu – to wtedy nie ma czasu nawet na sygnał, nawet na sms, nawet nie zadzwoni czy będę na festynie, wtedy ja schodzę na dalszy plan i czuję jakby o mnie zapomniał. Mój problem chyba jest złożony, jestem zbyt wrażliwa, przejmuję się wszystkim, a już tym bardziej tym co mój chłopak mi powie czy co zrobi, wkurza mnie moja własna osoba, ten mój charakter. Ale teraz chodzi mi o tą konkretną sprawę z tym jego uprzedzaniem o której przyjdzie, co opisałam wcześniej, czy słusznie tego wymagam (a raczej chciałabym wymagać) od chłopaka i że zwracam na to uwagę? Czy mam przymknąć na to oko dla świętego spokoju? Z drugiej strony on dla świętego spokoju mógłby mnie uprzedzać o której mogę się go spodziewać? Jak to rozwiązać? Patrzycie na to obiektywnie, może napiszecie coś, co mi nasunie jakiś tor myślenia.
Pozdrawiam Wszystkich