Nie umiem tego zakończyć i nie umiem tak zyć.

Problemy z partnerami.

Nie umiem tego zakończyć i nie umiem tak zyć.

Postprzez agutka » 25 maja 2008, o 11:22

Nie umiem odejść od faceta, który przyniósł mi tylko łzy, a właściwie konsekwentnie doprowadzić do tego żeby sobie poszedł.

Za każdym razem wracamy do "normalnego" życia jakby nigdy nic i tylko ja jestem nieszczęśliwa. Tego związku wcale nie miało być, jest efektem jednej szalonej nocy i mojego uporu by to nie skończyło się na jednej nocy. Nigdy nie musiał o mnie zabiegać, bo podałam mu się na tacy.
Byłam po nieudanym związku, który zakończyła zdrada mojego partnera. Z tym byłym też nie umiałam definitywnie zakończyć znajomości, pomogła mi ta nowa wiec uczepiłam się jej zamiast potraktować to lekko i niezobowiązująco. Zaczęłam tworzyć związek.

Mój nowy facet był po przejściach i z tego rodzaju mężczyzn „trudnych, niezrozumianych” itp. Oczywiście za swój cel poczyniłam otworzyć go i sprawić żeby mnie pokochał i wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Właściwie to od początku czułam się niedoceniona, niedowartościowana przez niego. Ale czekałam aż się otworzy i przełamie swoją "niewylewność".
Robiłam dla niego wszystko, co mogłam, pomagałam mu we wszystkim. To ja prałam, gotowałam, prasowałam, sprzątałam (on miał meczącą prace-fakt zgodzę się), płaciłam rachunki, bo to było moje mieszkanie. On nigdy nawet się nie spytał czy mi starcza. I tak bym nie wzięła, bo wiem ze ma swoje długi, alimenty itp.., ale czułabym ze się włącza do wspólnego życia. Pisałam mu prace do szkoły (chwalił się potem ze taki zawsze super jest przygotowany, a jak o czymś zapomniałam to była katastrofa bo straci renomę ze taki kujon z niego). Jestem pewna ze nigdy się nie przyznał przed (zwłaszcza) koleżankami ze to ja mu pisze i do mojego w ogóle istnienia. Zajmowałam się podatkami, finansami, prezentami dla rodziny.
Do tej pory to robię, choć już nie czekam na docenienie mnie.
Nigdy nie wiedziałam co robi, bo nie chciał się tłumaczyć, ma taką prace ze mógł się łatwo wykręcić z każdej nieobecność i nieodbierania telefonu. Zresztą ja nawet nie miałam prawa pytać "jak nie odbiera to znaczy ze nie może i już". „Nie lubi jak się go sprawdza.” Sprawdzać to ja mogę sobie kogoś innego
Rok temu przyznał się do krótkiego romansu (przyznał się, bo bal się ze to wyjdzie w mało elegancki sposób- nie wyszłoby, ale było realne niebezpieczeństwo). Powiedział ze żałuje i ze albo chce z nim być albo nie i musze się zdecydować. Nie powiem ze nie odchorowałam tego bardzo, ale strach przed odejściem był tak duży ze wołałam wszystko "przyklepać" i udać ze się nic nie stało. Nie było uczuć, właściwie krotka fascynacja wiec to jakoś przełknęłam. Właściwie to nie wiadomo jakby się to potoczyło, ale dziewczyna się wycofała, robiąc mu przy tym duże kłopoty. Ja oczywiście byłam przy nim i moje uczucia były na drugim planie bo te powstałe kłopoty były poważniejsze.
I tak czas płynął przez palce od jednych świat do drugich, sylwester, wakacje- w każdym takim charakterystycznym momencie obiecywałam sobie ze to jakoś rozwiążę, zakończę ten toksyczny związek. Bardzo mnie bolał fakt, że nie chciał ze mną chodzić do moich rodziców i znajomych. Było mi wstyd przed rodzicami, kiedy musiałam go tłumaczyć ze nie może, bo cos tam, pracuje, umówił się z dzieckiem itd.
Poważnych związków nie miał może tak dużo, ale kobiet –tak. Jakoś mu nie wyszło z żadną. Obwinia o to kobiety i o to, że stał się taki a nie inny. Twardy.
Ja wiedziałam, że znów jest cos na rzeczy, ale nie chciałam popadać paranoje i wierzyłam. Jakiś sms, który trafił do mnie przez przypadek (twierdził że był skierowany do mnie ale ja wiedziałam), przeczucia, intuicja, kłamstwa.
W końcu stwierdził że go osaczam, zagłaskuję i będzie przychodził rzadziej.
Jakbym dostała w twarz. Po 2 latach mieszkania razem on chce robić krok w tył.
Ok. postanowiłam odzwyczaić się od niego, żeby było mi łatwiej zakończyć to wszystko. Przez pierwsze 2 tyg. po powrocie z pracy potrafiłam tylko siedzieć przed telewizorem i przełączać kanały nieskupiając się nad niczym.Nie musialam gotować, był bałagan, ale pralam nadal jego rzeczy. Wpadał aby się przebrać, na krótki sex, jak zwykle nie miał czasu.
Kiedy wydawało i się on trochę tego żałuje i jednak za mną tęskni(zreszta tak twierdzil) weszłam w Internet i przeczytałam wpisy jakie wysyłał do jednej dziewczyny na naszej klasie. Nie wkradałam się na jego skrzynkę, żeby to tak nie wyglądało. Było to publicznie dostępne- wszyscy mogli przeczytać- i to jeszcze gorsze. Pisał takie rzeczy na które ja czekałam cały ten czas, nie miał problemu z wylewnością. Ja po prostu nigdy nie byłam ta właściwa osobą. Tylko po co to wszystko. Najgorsze jest to że on nie czuje się winny. Ona to jego była dziewczyna, która ma męża i dziecko. On się z nią spotykał i tylko do niczego nie doszło( o ile nie doszło) bo ona tego nie chciała. Tak to by się na mnie nie oglądał. Stwierdził że co ma zrobić? Jeszcze cos do niej czuje, odświeżyła to n-klasa. Ja mogę się tylko z tym pogodzić. I robię z igły widły. Niepotrzebnie zaprzątam sobie tym głowę. Jak niepotrzebnie? Czuje się nic nie warta. Dla mnie nigdy miłego słowa, gestu okazania czegokolwiek, tylko wymagania i ciągle źle. A do tamtej „dziękuję ze jesteś”
Po moim odkryciu rozmawialiśmy o tym tylko przez telefon, usiłowałam wytłumaczyć mu moje uczucia ale jakbym grochem o ścianę... Ja nie mam mieć o nic pretensji a on nie będzie kontrolowany. I w takim razie mogę podjąć decyzje. W kocu po długiej rozmowie i wyczerpaniu wszelkich argumentów powiedziałam to w takim razie przyjedź po rzeczy. Rozłączył się, potem zadzwonił abym mu je spakowała.
Za jakiś wysłał sms a czy już, bo przyjedzie po nie po pracy. Potem dostałam sms, ze ten związek mu odpowiadał tylko bez kontrolowania, a ja mu odpisałam co mi nie odpowiadało. Dostałam odpowiedz ze jestem pusta skoro nie umiem czytać miedzy wierszami. Napisałam mu ze sama nie spakuje tych rzeczy a jeśli on chce cos naprawiać to musimy ustalić jakieś wspólne zasady i przede wszystkim porozmawiać bo nigdy tak naprawdę tego nie robiliśmy. Nie wiem po co to napisałam przecież już nie wiem jak to posklejać, zbyt mocno zostałam zraniona.
Koniec końców nie spakowałam mu tych rzeczy on po nie nie przyjechał. Myśli ze co? Wróciło do normy, do życia. Już czuję się jak wariatka, zwłaszcza przed przyjaciółkami którym się zwierzałam, płakałam i postanawiałam rozwiązać wszystko. I znów to samo. Udaje ze jest dobrze. Wszyscy się ze mnie pewnie śmieją po kątach, że taka głupia jestem. A ja tylko chciałam żeby było dobrze. I być kochana. Nie mam siły znowu zaczynać wszystkiego od początku, co jest we mnie takiego, że tak bardzo się staram i koniec końców nie wychodzi.

Rozmowa i tak mnie czeka, ale zupełnie nie wiem jak nią właściwie pokierować. I czy to w ogóle ma jakiś sens. Tamten zaraz się wkurza i tak odkręca kota ogonem że okazuje się że wszystko to moja wina, bo nie powinnam go sprawdzać.

Czy ja w ogóle chce to zakończyć? Może pasuje mi takie życie w poniewierce ??? Liczę że stanie się cud???
Boję sie że naprawde pójdzie a ja zostane sama bez tej adrenaliny?
agutka
 
Posty: 13
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 18:48

Postprzez bunia » 25 maja 2008, o 11:35

Milosc to nie jest podanie wszystkiego na talerzu tak jak sama o tym wspominasz...nie szukaj milosci na sile...zajmij sie soba i swoim zyciem a ona Cie sama znajdzie.
Pozdrowka :wink:
Avatar użytkownika
bunia
 
Posty: 3959
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 09:19
Lokalizacja: z wyspy

Postprzez agik » 25 maja 2008, o 12:08

Witaj Agutko!!!

Nie wiem, co Ci powiedzieć, bo chyba wszystko wiesz.
Wiesz rozumowo, wiesz teoretycznie.
Ktoś jednak musi cos zrobić!!! Ty...

wiem, zę łatwo się mówi- wykop skubańca, niech sobie go nie kontroluje ktoś inny.
Ale powiedz, co masz z tego "niby" związku. Tylko tyle, ze możesz żyć cudzym zyciem.

Trzymam kciuki za konsekwencję. Tu nawet nie chodzi o siłę. Tylko konsekwencję.
Tak mi przykro, ze coś takiego się dzieje... Tak mi przykro, ze to wszystko wiesz, że tak sobie dowalasz...
Nie rób sobie tego...
Chcesz z nim gadać... no dobra... to przygotuj się, ze wybije Ci główny argument z ręki tym, ze go kontrolujesz...Jest jak cholerny kleszcz- prosta, nieskomplikowana filozofia życiowa- wisieć sobie i odbierac jakimiś prymitywnymi sensorami prosty przekaz- jest ciepło- nalezy się wpić i ssać.
Jak jak już cały napęczniejje od cudzej krwi- to sobie odpaść...

Trzymam kciuki
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez agutka » 25 maja 2008, o 12:41

Dziekuje Agik
Masz rację zyję cudzym zyciem.
Musze zacząć własnym. Pierwszy krok -prawo jazdy. Cos dla siebie.
agutka
 
Posty: 13
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 18:48

Postprzez tytania » 25 maja 2008, o 13:10

Pierwszy krok. Spakuj mu te rzeczy i wystaw przed drzwi!
Agutko! TERAZ ALBO NIGDY! Nie rób sobie takiej krzywdy. To straszne co piszesz, ale dobrze, że jesteś świadoma tego jak źle sytuacja wygląda.
Ja podobną sprawę przechodziłam/przechodze...
Musisz znaleźć w sobie siłę, żeby odejsć. Zostanie jest samobójstwem.
tytania
 
Posty: 134
Dołączył(a): 31 mar 2008, o 17:59

Postprzez Bianka » 25 maja 2008, o 17:28

"Boję sie że naprawde pójdzie a ja zostane sama bez tej adrenaliny?"

a mnie zastanowilo to zdanie a dokladnie jego koncowka, wyglada na to ze potrzebujesz adrenaliny w zwiazku, moze byc tak ze w tzw. "normalnym" zwiazku bedziesz sie nudzic, istnieje niebezpieczenstwo ze jesli nawet go zostawisz to nastepny twoj zwiazek bedzie podobny bo chodzi o to zeby byla adrenalina, ja uwazam ze prawo jazdy, cos dla siebie jak najbardziej, wystawic mu walizki, przebywac jak najwiecej z kolezankami ale nie gadac o nim (moga sie zmeczyc) jak nie bedziesz o nim mowic skupisz sie na sprawach kolezanek szybciej ci przejdzie ( sprawdzona metoda) no i koniecznie wystaw mu te rzeczy za drzwi, ja wiem ze tylko one daja ci nadzieje ze on jeszcze wroci bo ma po co przyjsc, jak zrobisz ten krok to bedzie krok milowy...polecam tez wizyte u psychologa ktora pomoze ci okreslic dlaczego wybierasz takich facetow, trzymaj sie, twoja prawdziwa milosc gdzies na ciebie czeka pamietaj o tym, buziak
Avatar użytkownika
Bianka
 
Posty: 5298
Dołączył(a): 11 maja 2007, o 20:29
Lokalizacja: nieokreślona

Postprzez ewka » 25 maja 2008, o 17:45

Agutka... ponieważ wszystko wiesz - trudno mi napisać cokolwiek. Wiesz doskonale, że nie tak powinno być. Twój facet daje Ci kawałek siebie, ale to on ten kawałek wybrał... wybrał taki, jaki mu najbardziej pasuje. Czy to Ci się podoba, czy jest Ci z tym dobrze - okazuje się, że to nie ma dla niego znaczenia.

Możesz tak sobie dalej żyć, jeśli brak Ci odwagi na konkretny ruch.
Możesz też zacząć żyć inaczej.
Masz wybór, nie zapomnij o tym.

Ludzi trudnych i nierozumianych jest co najmniej pół świata - ale aby tworzyć jakiś związek w miarę normalny, to na partnera trzeba się chcieć otworzyć. I Ty się otwierasz... ale on nie bardzo. Chyba jest mu za dobrze... ma wszystko, czego chce. Nic nie musi. Zgarnia samą śmietanę... i tu, i tam.

Postawiłabym na konkretną rozmowę, konkretne warunki i zasady (Twoje... i jego też, ale w rozsądnych proporcjach). I potem na konkretną decyzję - Twoją. Nie musisz z nim być i nie musisz tak żyć. Przemyśl. I pomyśl, jak będzie wyglądało Twoje życie dalej i dalej...

Ściskam
:cmok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez agutka » 25 maja 2008, o 17:50

Dziekuje wam kochane dziewczyny. Ciesze sie że trafilam na to forum. :buziaki:
agutka
 
Posty: 13
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 18:48

Postprzez Szafirowa » 25 maja 2008, o 22:08

Ty Agutko jesteś żywicielem, a on jest zwyczajnym pasożytem, który na Tobie żeruje, wysysa Twoją życiodajną krew i łaskawie zezwala przenosic się na Twoich usłużnych i wygodnych plecach w miejsca, w które idąc na własnych nibynóżkach zmęczyłby się.
W inne z kolei miejsca chodzi sam.

Czy Tobie się to naprawdę podoba i nie możesz wyobrazic sobie innego życia ?
Avatar użytkownika
Szafirowa
 
Posty: 774
Dołączył(a): 21 maja 2007, o 22:30
Lokalizacja: Wro

Postprzez Lilli » 25 maja 2008, o 22:37

Agutko - czytając Twoją historię, to tak jakbym czytała samą siebie. Czuję Twój ból, rozżalenie, bezradność. Łatwiej jest mi radzić, choć wiem, że to również rada dla mnie samej.
W przeciwieństwie do tegoż, co podpowiadają Ci dziewczyny, ja absolutnie zakończyłabym ów toksyczny związek. Już dość prób z Twej strony, dość zabiegania o Jego względy! Ty masz prawo do bycia szczęśliwą, a przy nim niestety nie jesteś. Rozumiem Twój strach...
Nigdzie nie jest jednak zapisane, że nie poznasz kogoś, kto sprawi, iż poczujesz się kochana, nie zaś tylko Ty będziesz "dawać siebie".
Wierzę w Twój dobry los, wierzę w Twoją siłę i wierzę, że ja również odejdę od kogoś, kto nie potrafi mnie pokochać.
Pozdrawiam Cię ciepło.
Lilli
 
Posty: 20
Dołączył(a): 10 sty 2008, o 00:12

Postprzez mariusz25 » 26 maja 2008, o 21:12

nie daj sie niszczyc
mysle cieplo,
a swoja droga, to tez ja jestem ten zly i winny, hehe
co za paranoja
mariusz25
 
Posty: 779
Dołączył(a): 8 maja 2007, o 18:22

Postprzez ewka » 26 maja 2008, o 23:42

I co tam się u Ciebie zmieniło, Agutka?
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez agutka » 28 maja 2008, o 16:36

---------- 16:34 28.05.2008 ----------

Czuję sie jak nie ja,ktoś obcy, właściwie to się cieszę że prawie się nie widujemy. Troche sobie popłaczę od czasu do czasu i wtedy mi lepiej. Jemu sie wydaje że wszystko jest ok bo niczego nie zrobił więc nie ma sprawy. Jak na razie trwam w odretwieniu choć załatwim pare spraw Tylko dla siebie: kupuje sobie laptopa i juz dowiedziałm sie o kurs prawa jazdy (niestety dopiero za 3 tyg się zaczyna). Mam satysfakcję bo on zawsze uważał że sie nie nadaje do tego i jest w szoku że się zapisałam. Teraz nie mam wyjścia i musze zdać :wink:
Najgorszy jest jednak wstyd jaki odczuwam wobec siebie i innych że nic jeszcze nie zrobiłam i nadal jest po staremu :oops:

---------- 16:36 ----------

A dzis mam wieczór fitnes więc nie bedę mysleć za wiele. Właściwie to nie jest mi tak zle samej w domu, ogladam tv co chcę, nie gotuję... tylko to uczucie "niestrawnosci na sercu" :roll:
agutka
 
Posty: 13
Dołączył(a): 24 maja 2008, o 18:48

Postprzez agik » 28 maja 2008, o 19:23

Wiem,zę uczucie wstydu jest bardzo silnym regulatorem zachowań.
No, ale wiesz- to Twoje zycie, jeśłi chcesz walczyć o szczęście własne- to jednak poczucie wstydu chyba powinno mieć mniejsze znaczenie...

No nie wiem- ale po co Ci ten gostek?
Jakoś z Twojej strony nie doczytałam się wielkiego uczucia- bardziej jakieś przyzwyczajenie, chyba na siłe szukanie poczucia bezpieczeństwa i w sumie życie ułudą- że on Ci da to, czego pragniesz...
Znane do bólu codzienne zycie- to też jakaś forteca...

Tylko

Skad mozesz wiedzieć, czy za rogiem nie czai się coś znacznie wspanialszego?

A prawo jazdy to świetny pomysł i nie daj sobie wmówić, ze nie dasz rady...

Pozdrawiam
agik
 
Posty: 4641
Dołączył(a): 5 maja 2007, o 16:05

Postprzez KATKA » 28 maja 2008, o 20:44

Chyba w dobrą stron zmierzasz ;) mam nadzieję, za za bardzo krótką chwile zrozumiesz...że to balast...ze bez niego jest lepiej...i że zasługujesz na aiwęcej....ja tam wierze w śmieszne sytuacje np....poznanie kogoś na kursie prawa jazdy :P.......
KATKA
 
Posty: 3593
Dołączył(a): 23 maja 2007, o 20:00
Lokalizacja: Poznań

Następna strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 262 gości

cron