Dzięki.
Mikołaj przytachał mi moją wymarzoną płytę "noche de boleros". NIe powiem ile czasu spędziłam w empiku by odnaleźć tę płytę i dopomóc temu "mikołajowi", czyli sobie. Ale warto było. Słucham jej teraz, klikam co chwilę na stronę torresa (salsa) i próbuję pracować. Próbuję, bo wychodzą mi jakieś głupoty, zamiast kobieta piszę kokieta, zamiast poważnych tekstów wychodzą mi jakieś frywoliki...
Echo, nie tęsknię za Heniem, to nie to. Po prostu, po walce, euforii, rozsmakowaniu się w innym życiu,w bezpiecznym, spokojnym domu, po udowadnianiu sobie, jemu, światu, że sobie poradzę ze wszystkim - po tym, co wypełniało tak mocno moje życie ostatnie miesiące -dopadła mnie taka brutalna prawda -samotność taka po prostu. Takie zmęczenie tą samotnością. Takie poczucie pustki, bezsensu wielu działań. Ciężar codzienności dźwiganej solo czasami mnie przytłacza. Ciężar rodzicielstwa -samotnego rodzicielstwa -także. Chciałoby się zrzucić trochę na inne barki, powiedzieć, pomóż mi trochę, powiedz co robić, jak, zastanów się ze mną, poradźmy coś na coś, działajmy wspólnie. Choć dzisiaj, dziś brak mi sił, dziś jestem zmęczona, pomóż, bądź dziś blisko bym nabrała sił. Brakuje tego. To nie tęsknota, bo przecież nie można tęsknić za czymś, czego nigdy nie było. To po prostu taki brak, namacalna pustka. To boli.
NIe prosiłam o nią, nie zaprosiłam jej myśleniem, zadręczaniem się, wspominaniem. Być może to naturalny etap w tym wszystkim. Samotność tą taką nie waleczną, ale smutną, żałosną zobaczyłam, gdy byłam chora i nie umiałam chodzić przez trzy dni - w domu burdel nie z tej ziemi, pusta lodówka. Ja sama. Leżałam przez trzy dni w barłogu, bo nie umiałam pościelić łóżek, co mi spadło -leżało na ziemi przez te trzy dni. Skończyłam trudną pracę, która była dla mnie wielkim wyzwaniem - wydrukowałam te 120 ileś kartek - i nie miałam się komu pochwalić, komu tego pokazać -patrz, co zrobiłam, dałam radę. Ile tak naprawdę można robić tylko dla siebie? NIe da się tak w nieskończoność. Czy wyglądam tak czy inaczej -czy dbam o siebie, czy nie -kogo to obchodzi. Czy płaczę pół nocy, czy coś mnie boli -kogo to obchodzi.itp, itd. Jestem sama, sama w niemal każdej radości, smutku, problemie, planie.
I to był mój wybór, dobry wybór -a raczej konsekwencja i kontynuacja samotności we dwoje. Ale jestem zmęczona i smutna, że tak jest.
I tak będzie, i tak być musi przez jakiś czas. MOże kiedyś tam nie będę już samotna albo pogodzę się z tym i samotność nie będzie boleć, przyzwyczaję się. Jakkolwiek będzie -będzie lepiej, wiem.
Muszę jakoś przeżyć ten czas. Nie zmarnować go, działać technicznie dalej, rozwijać się dalej, ale w tym wielkim cierpieniu mieć tą wiedzę, to zrozumienie sytuacji w sobie, przeczekać. łzy nie są teraz dla mnie złe. Są prawdziwe, potrzebne mi. Pomagają mi ogarnąć sytuację, nie zamknąć się pod koleją maską, której bym nie chciała. Jestem samotna, jest mi z tym źle. Taka jest prawda. I tylko czas może coś z tym zrobić.
To, że Heniowi się układa - na pewno jest dla mnie przykre. Boli, bo ja tak nie umiem, w dużej mierze przez niego.Boli, bo to nie fair. NIe umiem sklecić serca raz dwa, uwierzyć, że inny nie skrzywdzi, że istnieje miłość dobra, że ja nia nią zasługuję. Ale nie rozmyślam o tym jakoś czynnie, nie rwę włosów z głowy, po prostu czasem pojawia się taka refleksja, żal, ból, że on tak - a ja nie. Ale to dziecinne przecież, nie mam co tak myśleć. Chodzę na terapię, chcę posprzątać po Heniu. Jasne, bardzo odbija się to na moim samopoczuciu.Terapia mnie wyniszcza, nie umiem zrobić kroku do przodu, za każdym razem czuję się jak rozrywana na strzępy, zbieram się, rozrywam - i tak to trwa. Nie umiem otworzyć uczuć, nie umiem okazywać złych uczuć, które tkwią we mnie, które bolą. Nie umiem ich wyrzucić, w żaden sposób. Jestem zaprogramowana na chowanie uczuć, nie ranienie innych, na bycie grzeczną, kulturalną dziewczynką - i w żaden sposób nie umiem się przeprogramować by wyrzucić gniew, żal i całą niszczącą mnie resztę. Ale nie tracę nadziei, że któregoś dnia mi się to uda. Stoję pod ścianą i nie mam wyboru.
Z synem mam duże problemy wychowawcze. Nawet nie chce mi się o tym pisać, zawsze sobie świetnie radziłam, po raz pierwszy przestaję. Nie umiem nauczyć syna szacunku do siebie, zwykle jedno z rodziców jest tym łagodnym, drugie bardziej surowe. Ja muszę być tymi tym - i nie wychodzi mi to. Chłopak mnie olewa, jak może. I w tej sprawie też nie brakuje mi Henia -wiadomo:(. Ale brakuje męskiego autorytetu...
Dobra, na ten temat to już nic nie powiem, bo rozbraja mnie to w trzy sekundy i nie pozbieram się potem.
Ciężki czas po prostu, ale przejdzie, wierzę w to. Tym razem przejdzie samo, tu nie ma co walczyć.
nie umiałam się skupić na poście Ewy, ta czekolada mnie zdekoncentrowała, próbuję "rzucić" czekoladę, mam alergię (co oczywiście nie przeszkadzało mi dotąd wcinać nutelli prosto ze słoika, snickersów, tabliczek, itp
zamiast obiadu) no i w końcu próbuję powiedzieć stop. Trzy tabliczki na raz to chyba bym dała radę zjeść sama...
Biedroneczko -dziękuję za wiarę we mnie, za dobre myśli, zawsze wlewasz we mnie nową nadzieję. Dzięki.
Kochane jesteście, Dziewczyny.