Co sie stało z moim życiem...

Problemy z partnerami.

Re: Co sie stało z moim życiem...

Postprzez ewka » 23 lip 2009, o 18:53

Salome napisał(a):Ja nie moge odejsc poprostu nie moge, nie mialabym srodkow do zycia. Poza tym chce, zeby moje dziecko miało rodzine, kochajaca i normalna.

To są dwa sprzeczne zdania... jakby zupełnie nie do pogodzenia na tę chwilę. A gdybyś te środki miała - masz w sobie taką gotowość? Co w takim momencie z marzeniami o kochającej, normalnej rodzinie?

Co możesz zrobić, aby mieć jakąś niezależność finansową? Choćby tę najskromniejszą, która pozwoliłaby na jakikolwiek ruch, a Tobie dała poczucie MOŻLIWOŚCI WYBORU? Bo w tej chwili wydajesz się wpędzona w kozi róg.

Dlaczego on tak? Od zawsze?

Oj Salome, strasznie to przykre. Ściskam
:cmok:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Postprzez zizi » 23 lip 2009, o 19:11

ewka bo to jest taki strach przed zmianą.....przed nowym ..nieznanym.....

to jest takie stereotypowe myslenie,że jak rodzicę są "razem"dziecko będzie miało rodzinę...........

a i niby razem łatwiej też o finanse...
rozumię Salome....

kiedyś nie pojmowałam,że mogłoby być inaczej.....myślałam,że nie da się !!!!

płakałam i złosciłam się jak ktoś mówił,że ja i dzieci to tez Rodzina....że kaktus wcale nie musi tu być ....i jest rodzina.......

to długa droga....zanim uwierzy się ,że może być inaczej.....

ściskam cię Salome
Avatar użytkownika
zizi
 
Posty: 1189
Dołączył(a): 23 wrz 2007, o 16:37
Lokalizacja: z ... Polski

Postprzez Innuendo » 24 lip 2009, o 00:01

witaj salome! ciesze się że jesteś z powrotem! super!

moja znajoma próbowała naprawiać związek z mężem, on jej nie traktuje fajnie, trochę jak śmiecia, jak gowniarę, jak durną małolatę, jak zyciową lebiegę...
poszła na terapię, zaniepokoiło go to, też poszedł do jakiegos psychologa, w efekcie wylądowali w gabinecie na terapii małżeńskiej, tyle że ona wierzyła że to ich szansa żeby sie zmieniło, a on? chyba liczył że odzyska nad nią kontrolę i dzieki terapii nauczy się lepiej nią manipulować, nie miał gotowości nic zmieniać, ona tak, ale rozeszła się po kościach ta terapia, bo i jakże inaczej jeśli ją sabotował...
znajoma w końcu po latach doszła do wniosku że chce innego zycia i chce rozwodu, odejść z dziećmi, ale on zarabia kasę niemałą, wydziela jej pieniązki (taka przemoc ekonomiczna) a ona wychowuje dzieci... no i on powiedział że niech nie próbuje bo jest biedna, do niczego sie nie nadaje i on ma kasę i załatwi że nie będzie miała dzieci, zrobi z niej wariatkę, itp... no wiecie....
więc ona podeszła do tego metodycznie, krok po kroku, rozłożyła rozwiązanie w czasie - poszła na studia, zdobyła wykształcenie, poznała nowych znajomych, weszła w przyjaźnie, założyła na razie małą działaność, na razie - zarabia na koszty ale to się rozkręca, dalej jest z nim ale krok po kroku wzmacnia swoją pozycję i buduje swoją siłę, i niezależność
i wciąż pracuje na swoje odejście, próbowała tak po prostu się rozwieść ale to się nie udało, więc znalazła inne wyjście, ale najpierw zrozumieła że nie chce z nim spędzic życia
podziwiam ją za tą determinację, cierpliwość i siłę

życzę ci salome żebys ta ja ta moja znajoma doszła kiedyś do jasnego przekonania co jest dla ciebie najlepsze, i żebyś doszukała się w sobie tej siły by zawalczyc o swoje życie, nawet jeśli walka miałaby byc rozłożona w czasie i obfitujaca w przeszkody

żaden człowiek nie jest śmieciem
nikt bliski nigdy nie powinien ranić takim słowem
a jesli mu sie wyrwało w emocjach powinien sie w końcu zreflektować i przeprosić
jeśli tego nie robi - to znaczy, że nie umie szanować
Innuendo
 
Posty: 277
Dołączył(a): 7 kwi 2009, o 23:30

Postprzez ewka » 24 lip 2009, o 10:33

zizi napisał(a):ewka bo to jest taki strach przed zmianą.....przed nowym ..nieznanym.....

To jasne i zrozumiałe. Dlatego wydaje mi się, że trzeba sobie zakreślić jakiś plan działania na pół roku, rok, czy dwa... że tę niezależaność finansową, że napisać list lub pisać listy (on musi wiedzieć, co czujesz!), że przestać się godzić na wszystko, że wytyczyć granice, że postawić jakieś warunki. Myślę, że to właśnie trzeba zrobić i to byłoby jakieś działanie, a nie takie trwanie, zależne od humorów pana... człowiek musi działać, coś musi się dziać - to nadaje jakąś wartość naszemu życiu. No nie wiem, ale tak mi się wydaje. I wydaje mi się jeszcze, że to właśnie doprowadzi w końcu do jakiegoś konkretu - czy jestem w stanie tak żyć, czy chcę tak żyć, czy będę walczyć o rodzinę, o niego, o terapię (bo on chyba ma jakiś problem, tak ludzie się nie zachowują). Będę walczyć i starać się rok, dwa trzy lub zawsze... czy zbiorę w sobie tyle siły, by powiedzieć: "DOŚĆ, spadam, a ty rób co chcesz."

Czy nie trzeba sobie samej wyszukać nadzieję? Na coś? Może tej nadziei trzeba pomóc? Jak sądzisz, Salome?

:buziaki:
Avatar użytkownika
ewka
 
Posty: 10447
Dołączył(a): 4 maja 2007, o 18:16

Poprzednia strona

Powrót do Problemy w związkach

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 227 gości

cron